2 cze 2015

~ Tysiąc pierwsza noc

Saleté
Immunditia
Akatharsia
Impurità
Malpureco
Eisíontas
Nieczystość

   Grzech, który był początkiem końca wielu istot i żyć. Grzech, dla którego II krąg piekielny nie znał litości, gnając ich wciąż i wciąż ogromem siarczystej wichury. Grzech, który najgorszych zaprowadził do VIII kręgu, by czuli na plecach okropne podmuchy Disa, by ich serca mroził lód jego lodowej paszczy. Grzech, za który cierpiał Dawid. Jakie to zabawne - nawet najbardziej prawi potrafią upaść. A co z takimi jak ja? Nie było dla nas miejsca w tym świecie. Wszyscy żyliśmy w ciemności, niechciani i odrzuceni. A jednak...złapałem promyk nadziei, dla którego grzeszyłem noc w noc. By nie zrobić tego samego jemu. Poruszyłem się niespokojnie, odgarniając z czoła mokre kosmyki. Nie miałem prawa nawet o tobie myśleć, a jednak...twój magnetyzm łamał moje granice i postanowienia. Jak przeklętym musiałem być, żebym został pokarany twoim ideałem...i niemożliwością dotknięcia go.

~*~

   Zamykając za sobą drzwi sypialni, wyszedłem na antresolę pokoju, z którego nie było wyjścia. Wpatrywałem się w światło księżyca błądzące na ścianach, próbując oprzeć się pokusie patrzenia na ciebie. Delikatne promienie muskały kotary w oknach, rzucając głębokie cienie, które jak nocne kwiaty wykwitały na niemal czarnych, podłogowych panelach. Choć na pozór nieruchome, przesuwały się, zmieniając moje otoczenie w grę świateł. Przyglądałem się, jak blade promienie wprawiają w iskrzenie baldachim nad twoją głową, by po kilku sekundach pogrążyć pokój w kompletnych ciemnościach. Wraz z mrugnięciem światło powróciło, jednak tym razem ciemność stała się gęstsza, reagując na mnie. Oglądałem w bezruchu to przedstawienie. Temperatura spadała, ciemność stawała się coraz piękniejsza. Ciemność była tak...wolna od innych elementów świata. Była jak powolny oddech wieczności. Wdech. Wydech. Spokój. Była wszystkim i niczym. Była muzom, grzechem, ogniem, światem, niczym. Ciemność była jak glina w dłoniach artysty. Odpowiednio ukształtowana niosła ze sobą piękno. Bezkształtna niosła ze sobą zapowiedź. Ciemność była moim domem. Moim azylem i więzieniem. Ciemność była tobą, a ty byłeś dla mnie wszystkim. Odnalazłem cię w niej, niewinnego, pełnego ognia. Ciemność, która była dla mnie przekleństwem, okazała się zbawieniem. Wodą na pustyni. Nocą po ciężkim dniu. Deszczem podczas suszy.
   Zeskoczyłem ze swojego miejsca na antresoli, bezgłośnie upadając przed twoim łóżkiem. Podszedłem do twojej osoby. Czarna satyna otulała twoją drobną postać, ukazując, jakim ideałem jest twoje ciało, zapewne nagie pod przykryciem. Światło księżyca zmieniało twoją bladą twarz w białą, a czarne włosy, rozsypane na poduszkach, wydawały się iskrzyć. Takie piękno w tak bezbożnym miejscu...wziąłem niepotrzebny oddech, muskając wierzchem paznokci twój ciepły policzek. Moja lodowata skóra wywołała na twojej gęsią skórkę. Odgarnąłem ci z twarzy hebanowe kosmyki, czując ich niesamowitą miękkość. Wszystko w tobie takie było. Byłeś delikatny, kruchy, niewinny...byłeś dla mnie namiastką boskości, łaską, którą utraciłem, staczając się w odmęty. Byłeś najpiękniejszym aniołem, serafinem, którego miałem ochotę wynieść ponad ten paskudny świat, do którego sprowadziły cię moje żądze. Chciałem usunąć z ciebie każdą nieczystość, jeśli takową cię splamiłem. Chciałem jednak...pragnąłem cię tak niemożliwie mocno...jak niczego w całej swojej egzystencji.
   Poruszyłeś się niespokojnie, a ja, jak złodziej, ukryłem się w cieniu przed twoim spojrzeniem. Uniosłeś się lekko znad poduszek, z całą swoją niemożliwą do osiągnięcia gracją. Przytrzymując materiał przy piersi, ukrywałeś to wszystko, co chciałem dotknąć, pieścić, całować....ukrywałeś swoją bladą pierś i delikatnie zarysowane mięśnie przed moim wzrokiem sprawiając, że chciałem tego wszystkiego w tej chwili. Ogień zapłonął w moich żyłach, gdy materiał spływał po tobie. Po twoich obojczykach, sutkach, brzuchu....chciałem, by mój język podążył za nim, chciałem zobaczyć, jak wygląda twoja twarz, gdy jesteś w ekstazie. Przyglądając się, jak przeszukujesz ciemność w poszukiwaniu mojej osoby potrzebowałem całej dostępnej samokontroli. Pragnąłem cię mieć, posiąść, znaczyć...by wszystkie istoty wiedziały, że najpiękniejsze boże dzieło należy do mnie. Zagryzłem wargę czując, jak niebezpiecznie blisko jestem spełnienia tych wszystkich mrocznych marzeń. Twoje tęskne westchnienie było ostatnią kroplą w czarze, by przebudzić moje ciało. Pragnienie było tak silne...

- Znowu to robisz, panie... - twój anielski głos przeciął powietrze. - Ile jeszcze będę wyczekiwał samotnych nocy, zanim znów cię zobaczę?

   Milcząc, przyglądałem się, jak powoli wstajesz, ciągnąc za sobą aksamitną narzutę, który przytrzymywałeś na wysokości serca. Podszedłeś do okna, ukazując mi krasę swojego nagiego ciała - idealnie skrojone, którego nie miałem prawa dotknąć. Pożerałem spojrzeniem kształtną linię bioder, idealnie proste plecy, kształtne pośladki, długie nogi. Będąc na drugim krańcu pokoju bez trudu czułem żar twojego ciała, który przywoływał moją lodowatą powłokę. Nie musiałem używać wyobraźni, by wiedzieć, jak cudownie byłoby się zanurzyć w tym nieskalanym, cudownym ciele. Jak ciasne i mokre byłoby twoje wejście. Wiedziałem to wszystko, to wszystko, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Nie miałem prawa do choćby patrzenia, a jednak to robiłem. A jednak chciałem poczuć to ciepło. Chciałem tego wszystkiego bardziej niż zbawienia.

- Dlaczego mi to robisz? - w twoim delikatnym głosie odczułem tyle niezrozumienia...ból rozszedł się po moim nieczułym ciele. Mój aniele...gdybym tylko mógł... - Dlaczego uczyniłeś mnie swoim, skoro jedyne, na co mogę liczyć, to muśniecie we śnie? - dotknął ostrożnie witrażowej szyby okna.

   Cierpienie w twoim głosie przecięło mnie na wskroś.  Mój cudzie, gdybym tylko mógł, gdybym tylko mógł się zanurzyć w twoim świecie, twojej jasności...gdyby nasze zbliżenie nie było równoznaczne ze skalaniem ciebie...myślisz, że powstrzymywałbym się choćby sekundę dłużej? Nigdy. Wziąłbym cię tu i teraz, nie licząc się z niczym. Ułożyłbym cię między najdroższe jedwabie i satynę, smakując twojego ciała powoli i z namaszczeniem. Nie pominąłbym najmniejszego skrawka skóry, nie pozostawiwszy na niej choćby muśnięcia ust. Nie pozwoliłbym ci wydostać się z moich ramion, nie pozwoliłbym ci opuścić sypialni. Pokazałbym ci wszystko, dałbym ci tyle rozkoszy ile pragnień posiadasz i ile gwiazd na niebie świeci. Nigdy nie pozwoliłbym, byś jakąkolwiek noc spełnił samotnie. Zamknął bym cię w swoich ramionach i tulił do końca życia. Oddałbym za ciebie wszystko, co mam. Jednak...nie mogłem poświęcić ciebie dla naszych marzeń i rozkoszy.
   Nadal ukryty w cieniu, ostrożnie podszedłem do ciebie. Stanąłem za tobą, nie pozwalając ci ujrzeć mojej osoby. Wiedziałem jednak, że jesteś świadomy mojej obecności. Gęsia skórka, która pokryła twoje ramiona była efektem mojej aury. Znowu westchnąłeś z tą nieukrywaną tęsknotą, obejmując się ramionami. Podszedłem bliżej, na tyle, by moja lodowata pierś ogrzewała się przez naszą bliskość. Byłeś na wyciągnięcie ręki, raptem kilkanaście centymetrów ode mnie...tak blisko i tak daleko. Czułem twój delikatny zapach, zapach słońca i niewinności, jaki cię otaczał.

- Czuję, jak bardzo mnie pożądasz, panie... - twój głos delikatnie drżał. - Czuję, jak się powstrzymujesz...jesteś tak blisko mnie...wiem to, choć nie pozwalasz mi się zobaczyć...

   Wziąłem kolejny, niepotrzebny oddech, czując, jak sam twój szept mnie podnieca. Widok twojego drżącego przede mną ciała...coś we mnie szarpało tak niesamowicie mocno...nieświadomie uczyniłem krok do przodu, zmniejszając dystans naszych ciał o połowę. Pochyliłem się nad twoją szyją, a ty, jakby na moje zawołanie, delikatnie odchyliłeś głowę, jak ciekawski ptaszek w złotej klatce. Nie mogąc się powstrzymać odetchnąłem twoim zapachem, zapachem ideału i harmonii. Pachniałeś niebem i czystością, jakiej próżno szukać na tym świecie, moja świętości. Opierając jedną rękę o szybę, czułem na języku smak twojego podniecenia. Z pewną obawą pochyliłem się niżej, niemal muskając twoją skórę. Nie mogłem się powstrzymać, nie mogłem nie spróbować...wolną ręką delikatnie otarłem paznokciami o twoją mięciutką skórę. Głośno jęknąłeś, opierając się całą piersią o witraż. Twoje ciało drżało w ekscytacji, bo wyczuwałeś moją obecność po raz pierwszy tak blisko. Z obawą odgarnąłem długimi paznokciami kosmyk twoich włosów za ucho. Jęk, który z siebie wydałeś był najcudowniejszą rzeczą, jakiej w życiu doświadczyłem. Chciałem więcej....moje pragnienie doprowadzało mnie do szaleństwa. Jednak widok ciemnych plam na twojej pięknej skórze opamiętał mnie, zmuszając do odsunięcia. Odwróciłem się do mnie, pokryty cały delikatną gęsią skórką. Uchylając usta, by wypuścić tęskne westchnienie, puściłeś aksamit, który przyciskałeś do swojej piersi, pokazując mi całe swoje niesamowite, nagie ciało. Mogłem z bliska zachwycać się cieniem, jaki rzucały twoje obojczyki...jak oczarowany przyglądałem się  idealnej rzeźbie twojej piersi...pożerałem wzrokiem każdy zarysowany mięsień, czując, jak pękają moje więzy. Podziwiałem jasnobrązowe sutki podniecająco stojące i tak zachęcające...kształt bioder, które zapowiadały niesamowitą przyjemność i...oh, Boże dlaczego...widok twojego podniecenia...

- Weź mnie, panie...nie wytrzymam kolejnej nocy bez ciebie...tak bardzo cię potrzebuje... - twój płaczliwy głos rozniósł w pył mój cień, sprawiając, że stałem się widoczny.

   Jak przyłapany na gorącym uczynku, błyskawicznie się odsunąłem pod przeciwległą ścianę, nim twoje palce zdążyły dotknąć mój policzek. Patrzyłeś na mnie swoimi pięknymi, czarnymi oczami, w których gromadziły się łzy. Uczucie odrzucenia uderzyło we mnie z siłą błyskawicy. Odwróciłem wzrok, czując nieistniejący, siarczysty policzek wymierzony w moją twarz. Tak bardzo cię zraniłem, wiedziałem to....

- Tak bardzo cię przepraszam... - mój głos bezcześcił twoją sypialnię.

- Dlaczego mi to robisz, panie? - łzy skapnęły na twoje policzki, tnąc mnie na drobne kawałeczki. - Dlaczego mnie tak karzesz?

- Mój aniele...gdybym tylko mógł...

- Nie potrzebuje niczego po za tobą...nie chce niczego po za tobą...chce być tylko twój...chce poznać smak bycia twoim... - niewinne usta bluźniły pragnienia, które w nim wywołałem. Przeklnąłem się za to. - Chce, być mnie dotykał...byś moim ciałem zaspokajał swoje potrzeby...pragnę twoich dłoni, wyczyniających cuda, których tylko mi nie chcesz pokazać...pragnę twoich ust, na każdej części mojej skóry, nieznającej dotyku namiętności...pragnę jęczeć dla ciebie, gdy wypełnisz mnie, gdy zagłębisz się we mnie...chce tego wszystkiego, panie...

   Spojrzałem na niego, czując, że moje własne podniecenie wyłącza moje instynkty samozachowawcze. Patrzyłem na twoją drobną postać, drżąca na całym ciele...łzy, spływające po twojej twarzy wyglądały jak diamenty w najdroższych koliach, które kusiły damy u najznakomitszych jubilerów...tak cierpiałem, patrząc na ten widok, nie mogłem tego znieść. Nie mogąc się powstrzymać, podszedłem do ciebie. Podniosłem aksamit, którym zakrywałeś się wcześniej i delikatnie cię nim otuliłem, biorąc na ręce. Nie dotykając twojej jedwabnej skóry, usiadłem wraz z tobą na łóżku, tuląc cię delikatnie do piersi. Wyciągnąłem haftowaną chusteczkę i otarłem z twojej twarzy wszelkie ślady bólu. Lecz kiedy spojrzałeś na mnie tymi swoimi ogromnymi, czarnymi oczami wiedziałem, że pocieszenie nie ugasi bólu w twoim sercu. Ścisnęło mnie w piersi, bo wiedziałem, że to moja wina. Wiedziałem...i musiałem cię z tym zostawić.
   Bez słowa odłożyłem cię na poduszki. Skuliłeś się, odwracając ode mnie i ukrywając swoją twarz wśród stosu poduszek. Zapach twojego uczucia porzucenia przyprawił mnie o mdłości, jednak nie mogłem ulec. Nieśmiertelność twojej duszy nie było warte zaspokojeniu naszych wspólnych żądz. Jak wielkim grzechem zasłużyliśmy sobie na to...bycie kochankami, którzy byli skazani na wieczne patrzenie na siebie, nic po za tym. Jakbyśmy żyli po dwóch stronach lustra - nie ważne, jak bardzo byśmy się kochali, tafla szkła wciąż by nas rozdzielała. Bo ilekroć dotykałem ciebie, plamiłem twoje nieskalanie swoją ciemnością. Ilekroć ty dotykałeś mnie, traciłeś jedno pióro ze swoich skrzydeł.

- Przepraszam, mój aniele... - szepnąłem, zbierając się do odejścia i stając do ciebie tyłem.

- Panie... - ledwie wyszeptałeś te słowa, usłyszałem ruch pościeli. - Panie, spójrz na mnie.
   Powoli się odwróciłem, czując, że jeśli to zrobię, tej nocy zgrzeszę wraz z tobą. A jednak zrobiłem to, nie mogąc, a może po prostu nie chcąc się powstrzymać. Wykonałem powolny obrót na pięcie, skupiając spojrzenie na tobie. Znikąd znalazłeś się na skraju łóżka, rozkładając swoje piękne, białe skrzydła, które zawsze pozostawiałeś schowane w tatuażach na plecach. Lśniły delikatnym blaskiem, oświetlając ciemnię nocy i pokoju, w którym byliśmy, oświetlając mnie i ciebie. Chociaż moja ciemność nie pozwalała dosięgnąć promieniom mojego ciała, czułem ich delikatne ciepło, prawie jakbyś mnie dotykał swoimi delikatnymi dłońmi. Zadrżałem, czując, jak moje wrażliwe zmysły powoli szaleją. Ah..., co ty ze mną wyprawiałeś? Bezsilny, nie dając rady się przeciwstawić, podszedłem do ciebie bliżej, pchany rozkazem własnych pragnień. Klęknąłem przed tobą, czując, że nie dam rady opierać się twojej sile.

- Panie....czekałem na ciebie tak długo...ponad tysiąc nocy, od kiedy powiedziałem, że należę do ciebie. - wyszeptał, niespokojnie poruszając skrzydłami. - Czekałem każdej nocy, aż obejmiesz mnie, aż poczuje twoje usta, aż...aż uczynisz mnie swoim tak, jak obiecałeś. Nie chce już czekać, panie. Spełnij moje pragnienia...nasze pragnienia


   Twój głos, taki melodyjny, taki piękny...tak bardzo zbezczeszczony. Drżał, bo dzisiejszej nocy mój głód był tak silny, a ja, nie mogąc się powstrzymać, przyszedłem do ciebie, nie zaspokoiwszy go. Dlaczego popełniłem tak karygodny błąd...jednak już nie mogłem nic zrobić. Patrząc na ciebie wiedziałem, że tej nocy te piękne, białe skrzydła pokryją się smolistą czernią. I wiedziałem, że nie interesują cię konsekwencje tej nocy. Mój piękny, niewinny aniele...gdybym tylko potrafił się oprzeć twemu niesamowitemu magnetyzmowi...gdybym potrafił teraz wyjść i cię zostawić...gdybym potrafił dać ci wolność, zamiast zatrzymywać u siebie. Gdybym nie był inkubem, który się zakochał.
    
   Patrzyłem, jak składasz skrzydła, by po chwili ukryć je ponownie w czarze. Nie spuszczałem wzroku z twoich bezwstydnych, jednak w jakiś sposób niewinnych kroków, gdy wstałeś z łóżka, zataczając wokół mnie półokrąg. Powoli za tobą kroczyłem, nie pomijając nawet jednego poruszenia bioder, nawet jednego przypadkowego spojrzenia w moją stronę. Z wdziękiem, jakiego próżno szukać u innych istot, odwróciłeś się do mnie, patrząc na mnie tak niewinnie, ale z tak wyraźnym ogniem...twoje czarne oczy lśniły jak najpiękniejsze onyksy, jak klejnoty koronne największych władców świata, jak czarne perły wydobyte spod ton masy wodnej, okupione życiem nurków, bym mógł dzisiaj podziwiać ich niesamowitą głębię, która została skradziona starym bogom oceanów. Powoli zbliżyłem się do ciebie, czując niemal, jak iskry przeskakują między nami, wypełniając powietrze naszymi pragnieniami i erotyzmem. Tafla szkła, która zmuszała nas do pożerania siebie wzrokiem i cierpienia ciał spragnionych dotyku pękała wciąż mocniej i mocniej. Stanąłem na wyciągnięcie twojej ręki, czując, że się topię we własnym pożądaniu. Mogłem bez problemu poczuć na lodowatej skórze twój ciepły oddech. Nieśmiało wychyliłeś się do przodu, przykładając opuszki palców do mojego brzucha. Zaciekawiony, muskałeś zarysowane mięśnie i kształty moich kości, pochłaniając spojrzeniem i dotykiem fakturę, kolor i wszystko, co tylko udało ci się wyczytać. Jakbyś spotkał niesamowicie piękne i niebezpieczne zwierzę, wcześniej nikomu nieznane. Choć nie potrzebowałem od setek lat oddechu, teraz wzdychałem, czując na sobie twoje delikatne i niewinne dłonie. Odchyliłem głowę do tyłu, przymykając oczy i powstrzymując się całym sobą przed gwałtownymi ruchami. Pozwoliłem ci w swoim tempie odkrywać mnie. Twoja urocza bezczelność, która wynikała z twojej nieświadomości przyprawiała mnie o zawroty głowy.
    Czułem, jak nieśmiało przeciągałeś palcami po mięśniach brzucha, zataczając wokół każdego delikatne kółeczka. Powoli wspinałeś się coraz wyżej, przyprawiając mnie o dreszcze rozkoszy, rozbiegające się po zimnym ciele, powoli je rozgrzewając. Z lekko uchylonymi ustami ostrożnie przesunąłeś po moich sutkach, wyciągając ze mnie głębokie westchnienie przyjemności. Słysząc to, uciekłeś i miękko przesunąć po moich obojczykach, by ostatecznie zdjąć ze mnie niezapiętą koszulę. Guziczki uderzyły o hebanowe drewno, wygrywając melodię dla moich płytszych oddechów. Zbadałeś podstawę mojej szyi, przesuwając się delikatnie do przodu. Z zaciekawieniem dotykałeś moich łopatek, zsuwając palce wzdłuż ciała, by badać każdą krzywiznę żeber, poruszając się między kręgosłupem a mostkiem. Widok twojej zaintrygowanej twarzy rozgrzewał moją krew do białości, budząc każdy, nawet najbardziej prymitywny instynkt zakorzeniony głęboko we mnie. Zaciskałem dłonie w pięści, próbując w jakiś sposób powstrzymać się przed spełnieniem tych najbardziej mrocznych pragnień, które budziły we mnie twoje nagie ciało tak blisko mojego...nagle odsunąłeś się ode mnie i z delikatnością znaną tylko tobie opadłeś na łóżko. Siedząc na przeciwko mnie zapraszająco rozłożyłeś ręce, w milczeniu dając mi przyzwolenie na akt, który miał między nami nigdy nie zajść.
   Rozbierając się do końca obszedłem łóżko, by położyć się po drugiej stronie twojego królewskiego łoża. Odwróciłeś się do mnie, kładąc się obok na tyle blisko, że pomogłem poczuć twój oddech na mojej piersi. Zadrżałem, nie wiedząc, co mam robić. Byłem panem pożądania i pragnień, jednak przy tobie całe moje doświadczenie zbierane wiekami wydawało się...nijakie. Obojętne. Monotonne. Nie mogłem ci dać czegoś tak okropnego, tak zwykłego i zastosowanego na podrzędnych śmiertelnikach. W końcu, mój anioł zasłużył na coś godnego niebios. Zwłaszcza przy pierwszym zbliżeniu z drugą osobą. Zasłużyłeś sobie na coś tak pięknego jak ty, z tą samą dozą delikatności i niewinności, jaka w tobie była. Zasłużyłeś na to wszystko w najpiękniejszej oprawie. I tak też zamierzałem uczynić.
    Siłą woli zapaliłem w kandelabrach na ścianach świece, rozświetlając delikatnie półmrok ciepłym światłem ognia. Mogłoby się wydawać, że znikąd wypłynęła delikatna muzyka, która tworzyła jedynie tło, akompaniament. Bez wyrazistości idealnie pasowała do tego momentu, do aktu naszej sztuki. Przenosząc ciężar ciała, zawisłem nad tobą, jednak nie dotykając nawet skrawka twojej skóry. Patrzyłeś na mnie, nie wiedząc, co zrobić, jednak w twoim spojrzeniu była pełna ufność, która ogrzała moje serce. Pochyliłem się niżej, by złożyć na twoich wargach ledwie ślad moich własnych. Jakby wiedziony instynktem, gdy ja się cofnąłem ty wychyliłeś się do przodu, niemo prosząc o więcej. Patrząc ma twoje lekko uchylone w cichym pragnieniu usta i bezwstydne spojrzenie na moje, nie mogłem ponowić tej namiastki pocałunku, złączając nas na kilka sekund. Z twoich ust uleciało delikatne i dźwięczne westchnienie, które tylko potwierdzało, że to twój pierwszy raz. Świadomość tego, że to ja, jako pierwszy mogłem pieścić twoje ciało sprawiała, że moje podniecenie stawało się coraz bardziej widoczne. To ja nauczę cię pocałunku, pieszczoty...to ja pokaże ci uczucie rozkoszy, podniecenia, pożądania, spełnienia...przebiegł mnie dreszcz, gdy uświadomiłem sobie, jak czyste i wspaniałe będą twoje reakcje. Reakcje kogoś, kogo nigdy nie sprawiło zbliżenie. Kogoś, który nie miał nawet pojęcia o tym, czym jest cielesna rozkosz. Zadrżałem, gdy dotarło do mnie, że nie posiadasz nawet jednego wyobrażenia, jak ta noc przebiegnie. Zrozumiałem, że nie mogę pozwolić, byś zaznał czegoś mrocznego. Byłeś czystym płótnem, na którym zamierzałem namalować rozkosz w każdym odcieniu.
   Próbując uciszyć własne pragnienia, wziąłem głęboki oddech. Ponownie poczułem na języku zapach twojego podniecenia, którego nawet nie byłeś świadomy. Bestia we mnie przebudziła się, drapiąc pazurami i żądając więcej. Czułem, jak moja aura się zmienia, jak moje ciało reaguje na ciebie, jak każdy, nawet najmniejszy skrawek mnie woła ciebie. Co ty ze mną wyczyniałeś? Dlaczego tylko na ciebie reagowała nawet moja dusza?

- Panie...dotknij mnie...pokaż mi to, czego jako jedyny w tym przybytku rozkoszy nie znam... - słodki szept dotarł do moich uszu wywołując we mnie erupcję wulkanu.

   Już nie dałem rady napominać się o zdrowy rozsądek.
   Złożyłem na twoich wargach długi i powolny pocałunek, czując jak mocno drżysz. Zaciskałeś nieporadnie palce na moich ramionach, czując, że jesteś nad przepaścią. Nad przepaścią, do której chciałeś wskoczyć lecz nie wiedziałeś, czy można. Pozbawiałem cię tchu, rozkoszując się miękkością twoich warg, którą odczuwałem jak pojedyncze i nieśmiałe muśnięcia atłasu. Gdy, z pewną nutką niepewności zacząłeś odpowiadać, poczułem, jakbym to ja niemal dostał skrzydeł. Twój pocałunek sprawiał, że mogłem lecieć pod same niebo, z którego zostałem wypędzony całe wieki temu. Jakbym znów mógł dostąpić tamtej jasności, którą przecież utraciłem bezpowrotnie. Dzięki tobie przestawałem być Potępieńcem, aniele.
   Odsunąłem się, by w następnej sekundzie całować z namaszczeniem twoją długą, bladą szyję, schodząc wciąż niżej i niżej. Słuchałem z lubością delikatnych jęków i westchnień, brzmiących jak uderzenia srebrnych dzwonków na wietrze zawieszonych wysoko w górach, u szczytów wież starożytnych klasztorów i zamków, jak woda spływająca oszalałym biegiem po skałach, oczyszczając każdy zakamarek rzecznego koryta. Piękno twego głosu zmieszane z erotyzmem upijało mnie jak najlepszy alkohol, jak wytrawne wino mające wieki, dojrzewające w starych, dębowych beczkach, w ciemnych i chłodnych piwnicach, z winogron zbieranych idealnie o północy w równonoc jesienną ze wzgórz sędziwego Wezuwiusza. Oddając się magi twojego ciała ulegałem każdemu, najdrobniejszemu zaklęciu, sącząc z twej skóry każdą truciznę, jaką zechciałbyś mi zaoferować.
   Drobnymi pocałunkami obdarowywałem twoją pierś, a twój szybki oddech poruszał nią w chaotycznym, podnieconym tańcu, dając dowód na skuteczność moich poczynań. Wiedziałem jednak, że z tobą nie mogłem postąpić jak z każdym. Zasłużyłeś w końcu na przyjemność, której nie zaznał jeszcze nikt, na wyniesienie, którego nie byli godni osiągnąć moi wcześniejszy partnerzy. Nie mogłem podarować ci brudu i nieczystości. Ty zasłużyłeś sobie na najbardziej chwalebne przyjemności, na jakie było stać takiego demona jak ja. Muskając opuszkami palców skórę twoich ramion delektowałem się myślą, że tej nocy będę mógł pokazać ci perłę w muszli w sztuce miłości i erotycznym tańcu dwóch ciał. Pieściłem czubkiem języka lekko zarysowane pod pergaminową powierzchnią żebra, by zbliżać się powoli do tych najbardziej czułych fragmentów. Wyczuwając coraz cieńszą i delikatniejszą skórę oraz słuchając nasilającej się głośności jęków wiedziałem, że czas zacząć zabawę.
   Trąciłem delikatnie językiem jednego z twoich jasnobrązowych i twardych sutków, zatapiając się w głębokich jękach wypływających z twoich ust. Zakręcałem drobne kółeczka, robiąc dokładnie to samo paznokciami wokół drugiego. Z czułością zamykałem usta na nim, drażniąc się z tobą, jednak nie przystępując do niczego innego, jak tylko nic nieznaczących, dla mnie, dziecinnych pieszczot. Dopiero, kiedy dźwięki wydawane przez ciebie stały się ukrywane, pozwoliłem sobie na zaciśnięcie palców i zassaniu ust. Kakofonia twoich krzyków podszytych czystym i niezmąconym podnieceniem dotarła nawet na dno mojej duszy, pobudzając po drodze każde istniejące zakończenie nerwowe mojego ciała. Drżąc w oczekiwaniu na więcej, kontynuowałem, zasysając do wnętrza ust najczulszy element piersi, jednocześnie zaciskając na drugim ostrożnie palce. Twój głos uciekł ton wyżej, twój język plątał się, gdy próbowałeś coś powiedzieć. Zanurzałem się coraz głębiej w esencji naszego zbliżenia, poddając się jej falom z czystą rozkoszą, którą zamierzałem ci dać.
   Dręczyłem cię przez kolejne sekundy, by po odsunięciu się zobaczyć obrazek wart grzechu. Zaciskałeś mocno palce na materiale poduszek na wysokości swojej głowy, wokół której rozsypały się twoje kruczoczarne włosy. Twoja blada twarz nabrała odcieniu brzoskwini, gdy twoje policzki pokryły się pięknym, lisim rumieńcem. Pochłaniałem spojrzeniem wargi napuchłe nawet od delikatnego pocałunku, które seksownie i nieświadomie przygryzałeś, by chwile później mój wzrok przesuwał się dalej, po błyszczących i lekko czerwonych śladach moich ust, które tak zachłannie po tobie wędrowały. Szybko poruszająca się klatka piersiowa skupiała wzrok na zaczerwienione od moich poczynań sutki. Bestia poruszyła się gwałtownie, chcąc więcej. Licząc, że smycz się nie zerwie tak szybko, zamierzałem kontynuować.
    Przesunąłem się, układając dłonie na twoich kształtnych biodrach, czemu towarzyszyło drżące westchnienie. Pieściłem z uczuciem i oddaniem skórę twojego brzucha, pozostawiając za sobą wilgotny ślad języka i malinowe plamki po zachłannych pocałunkach. Twoje jęki mieszały się z muzyką, poruszając każdy, nawet najdrobniejszy nerw mojego układu. Głaskałem z czułością twoje biodra, zjeżdżając z każdym ruchem odrobinę niżej, by przesuwać się stopniowo do twojej męskości. Nie byłeś nawet świadom tego, co zamierzałem, nie wiedziałeś, jakie uczucia będą towarzyszyć przy słodkich spełnieniu. Ale już niedługo, twoja cierpliwość ci się opłaci, mój aniele. Już niedługo poznasz przyjemność i rozkosz, na których zbudowane są bramy piekła.
   Pozostawiając za sobą cienką skórę twojego podbrzusza, odsunąłem się, nie mogąc nie podziwiać piękna twojej krasy. Widok twojego podniecenia wyrył się w mojej pamięci wraz z kształtem tego niesamowitego ciała. Nawet będąc ślepcem nie mógłbym pozbyć się cudu tego obrazu z moich oczu. Żadna istota na tym, czy innym świecie nie byłaby w stanie być tak niesamowita, rozkoszna, niewinna i seksowna zarazem jak ty tej nocy. Nawet sama Wenus musiałaby chylić dziś czoła przed twoją aparycją i wdziękiem. Sam Szatan musiałby cię uznać za najpiękniejsze dzieło boże. Nic nie było w stanie cię opisać, żadne słowa stworzone przez ludzi, anioły czy demony nie oddawały choćby grama twojej cnoty w tej chwili. Twoje ciało zapadające się w czarnym atlasie, delikatnie wygięte, z zapraszająco choć niewinnie rozsuniętymi nogami...zaczerwieniona twarz i niesamowicie błyszczące oczy...intensywność doznań widoczna w każdym fragmencie twojej skóry, palce zaciskające się za każdym razem, gdy czujesz na sobie mój dotyk...westchnąłem głęboko, czując nadciągający w mojej duszy mrok. Byłeś dla mnie jak kwiat, który pierwszy raz na przestrzeni wieku się otworzył. Przez to niewątpliwe piękno musiałem walczyć ze sobą, by cię nie zerwać i nie ususzyć między stronicami ksiąg.
   Odsunąłem się na kraniec łóżka, pieszcząc palcami twoje łydki. Delikatnie masowałem każdy mięsień, niepostrzeżenie posuwając się do przodu. Masaż sprawiał, że twoje nerwy nieco się uspokoiły, a słodkie westchnienia dawały dowód, że nie zalałem cię nadmiarem wrażeń. Uśmiechnąłem cię, widząc na twojej twarzy odprężenie. Przyjemność pokazana w innym stopniu, z odrobiną troski wywoływała w tobie ufność i poczucie bezpieczeństwa. Ah, mój ty naiwny aniele...jak niewinnym i świeżym zejściem na ziemie musiałeś się odznaczył, by zaufać demonowi takiemu jak ja...
   Kończąc masaż łydek zająłem się udami, uciskając słabsze mięsie i dając ci więcej tej troskliwej przyjemności. Jednakże tutaj pozwoliłem sobie na intrygę, chcąc jeszcze raz na twojej twarzy zobaczyć tą niepewność emocjonalną, która tak mnie podniecała. Chciałem jeszcze raz zobaczyć tą najbardziej niewinną reakcję na świecie. Dlatego też na zmianę muskałem opuszkami palców wewnętrzną i zewnętrzną część ud, przyglądając się niesamowitej mimice twojej osoby. Każde głębsze westchnienie i zmarszczenie delikatnych brwi było dla mnie sowitą nagrodą za trud starań, który przyjmowałem z największymi honorami. Będąc coraz bliżej twojej męskości twoja klatka piersiowa znów zaczęła szybszy taniec w górę i w dół, jakby od tego zależało jej "być albo nie być". Wpatrując się w twoje piękno, musiałem palcami tą najbardziej czułą skórę na całym ciele, podziwiając twoją reakcję. Powietrze stanęło w twojej piersi, a oczy szeroko się otworzyły, by na sekundy pozostać w wyrazie głębokiego zdumienia. Jednakże, gdy kilka pierwszych sekund upłynęło, z ust twoich wydostał się piękny jęk zakończony wykrzyknięciem imieniem. Moim imieniem. Więcej nie trzeba było, by moje więzy pękły.
   Jednym, zgrabnym ruchem zamieniłem nas miejscami. Położyłem plecy na zdobionym oparciu twojego łoża, sadzając cię na swoim brzuchu na wysokości talii. Zaskoczony i nieświadom, wpatrywałeś się we mnie oczami, w których mgiełka podniecenia powoli się zawieszała. Delikatnie pogłaskałem twoje ramiona, jednocześnie składając na twoich czerwonych wargach długi, powolny i pełen pasji pocałunek, od którego mnie samemu zakręciło się w głowie. Odsuwając się od ciebie ostrożnie cię uniosłem, zawieszając nad moimi biodrami. Twoje pytające spojrzenie wwiercało się we mnie, jednak zamiast słów dalej ci czyny, które były dużo dosadniejszą odpowiedzią. Ostrożnie opuściłem cię, jednocześnie wchodząc w twoje miękkie i rozgrzane ciało. Tak jak się spodziewałem, twoje wnętrze było idealnie lepkie i ciasne, na co nie mogłem zareagować inaczej jak głębokim pomrukiem zadowolenia, któremu towarzyszył twój piękny, urywany krzyk wymieszany z moim imieniem.
   Wolno zanurzałem się w tobie, delektując się tym doznaniem razem z tobą. Wchodząc do końca pozwoliłem ci oprzeć się o swoją pierś. Delikatnie głaskałem twoje plecy, pozwalając ci przyzwyczaić się do zupełnie nowego uczucia. Kiedy uznałem, że jesteś już gotowy, ostrożnie poruszyłem się, na co błyskawicznie odpowiedziałeś zaciskiem mięśni i głośnym jękiem. Drżąc, delikatnie poruszałem biodrami, splatając nasze podniecone głosy w jeden, czysty akord. Twój głos przebijał się przez wszystko, uświadamiając każdego na swojej drodze, jak dobrze ci było i w jakim stanie się znalazłeś. A imię, powtarzane przez ciebie od czasu do czasu uświadamiało, kto był tego winowajcą.
   Narzucając powolne tempo z czułością całowałem twoją twarz, przygarniając cię blisko siebie. Nasze ciała ocierały się, dokładając kolejne bodźce do naszego zbliżenia, które dawały kakofonię jęków i dreszczy rozkoszy. Każdy ruch przyprawiał mnie o gęsią skórkę, a ciebie o ekstatyczne drżenie, co owocowało moim przyspieszaniem ruchów. Nie mogłem się powstrzymać przed mocniejszych wchodzeniem w ciebie, czując to cudownie miękkie ciało, czując jego żar...poddawałem się tej rozkoszy z najczystszą ochotą, jakiej nie czułem od wieków. Stopniowo przyspieszając zatapiałem się w przyjemności, zapominając o pilnowaniu bestii wewnątrz mnie. Nawet nie zauważyłem, kiedy moje ruchy stały się szybkie j gwałtowne, jednak na szczęście twoje krzyki w porę mnie ostudziły. Pamiętając o kontroli oddałem się twoim niewinnym i niewprawionym pocałunku, napominając się wciąż o rozsądek.
   Twoje spełnienie było coraz bliżej, co okazywałeś coraz dosadniej. Sapiąc, przyspieszyłem, zamieniając krzyki w urywane dźwięki, w których z rzadka dało się odróżnić pojedyncze słowa. Nie mogąc się powstrzymać, dołożyłem kolejne bodźce, w pewnej chwili kładąc palce na twoich sutkach. Efekt był natychmiastowych, gdy ciężkim od rozkoszy krzykiem znowu mnie zawołałeś. Kręcąc drobne kółka na jasnobrązowej skórze zgrywałem ruchy dłoni i bioder, gwarantując ci silniejsze doznania. Twoje zdarte już gardło ledwo dawało sobie radę z okazaniem twojej ekstazy, co ja uznałem za największe odznaczenie, jakie mogłem w życiu osiągnąć.
    Gdy już byłeś na skraju, zsunąłem ręce z twojej piersi na podbrzusze, by ostatecznie ująć w palce twoją męskość. Muskałem delikatnie wrażliwą skórę, mocno się w tobie poruszając. Odchyliłeś głowę do tyłu, czując moje poczynania. Przesunąłem opuszkami palców po jego długości, napawając oczy takimi reakcjami. Wiedząc, że niewiele brakuje zarówno tobie, jak i mi, zacisnąłem palce na czubku, jednocześnie idealnie trafiając w twoim wnętrzu. Nawzajem powiedzieliśmy swoje imiona, dochodząc niemal w tym samym czasie. Rozkosz rozlewała się po moim ciele, rozgrzewając je pierwszy raz od dawna. Opadłeś na moją pierś, sapiąc równie ciężko jak ja, ale z najbardziej błogą i szczęśliwą miną na świecie. Ostrożnie objąłeś mnie w pasie, jednocześnie opierając głowę o moją pierś. Wplotłem z leniwym i szczęśliwym uśmiechem palce w twoje włosy, tuląc cię drugą ręką do siebie.

- YoonGi, ja... - twój cichy, nieco skrzekliwy szept rozległ się po kilku minutach. - Panie, ja....dziękuję...ja...

- Ciii....odpoczywaj mój aniele. - ucałowałem twoje zamknięte powieki. - Odpoczywaj, JungKook.
_____________________________________________________________
Kolejne opowiadanie z dedykiem dla anonimka
Mam nadzieję, że jest dość mroczne i fantastyczne ^^

Od Autorki: postaram się jak najszybciej oddać nowe rozdziały c :

6 komentarzy:

  1. Nie no....
    Z każdym postem jestem coraz bardziej zachwycona twoimi zdolnościami pisarskimi.
    Obserwuję wiele blogów z ff ale twój jest najlepszym, dzięki temu że tak świetnie piszesz 😍
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział Jikooka <3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  2. to było... ech... nie mogę wyjść z podziwu.
    Już od dawna wiedziałam, że masz prawdziwy talent.. ale te opowiadanie jest no po prostu najlepsze ze wszystkich!
    wow!

    http://looking-for-paradise-lost.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy następny rozdział "co to znaczy kochać?"?

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow :o Ty serio masz jakiś talent do pisania
    Jesteś najlepsza <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow. Naprawdę. Brak. Mi. Słów. To opowiadanie miało w sobie tyle emocji, tyle uczuć. Każdy szczegół idealnie dopracowany, każda chwila opisana niezapomnianie. I te emocje, wiszące w powietrzu w każdej sekundzie, w każdej literce. Wiem jedno. Do tego opowiadania wrócę jeszcze nie raz, Autorko.
    Vampirex

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow. Po prostu brak mi słów. To było piękne, cudowne i jestem pod wrażeniem. Poważnie, nigdy nie czytałam czegoś tak wspaniałego, przesączonego erotyzmem a jednocześnie czystego i niewinnego. Jungkook podbił moje serce.
    Pozdrawiam cieplutko ❤️

    OdpowiedzUsuń