15 paź 2019

~ Father's ambitions

~ urodzinowo dla mojego bombelka cz. 1 ~

INFO: pozycje postaci zostały odwrócone - Hank jest androidem, a Connor policjantem oraz czas akcji jest po wydarzeniach z gry.

   Spełnić czyjeś oczekiwania. Odpowiedzieć na czyjeś wymagania. Ludzie mają z tym takie problemy, chociaż według mnie, jest to takie proste - zwłaszcza wtedy, gdy ktoś dokładnie określi, czego od nas chce. Wydawało mi się, że, podobnie jak ja, potrafią wyczuć pragnienia innych. Okazywało się jednak, że wbrew moim założeniom, ludzie są dużo bardziej skomplikowani. Może miałem łatwiej w podobnej im sytuacji...w końcu, jestem zaprogramowany na wykonywanie poleceń - do tego służą właśnie androidy. Jeśli ktoś wyda mi rozkaz, powinienem go bezwzględnie wykonać...inną rzeczą jest to, czy faktycznie się to stanie.
   Od czasu rozwiązania sprawy defektów, wszystko się zmieniło. Świat stanął na krawędzi wojny między ludźmi i maszynami, jednak udało się dojść do porozumienia. Androidom przyznano wolność, to o co wielu z nas walczyło. Teraz jesteśmy członkami społeczeństwa, ze wszystkimi prawami i obowiązkami. Dla pewnej grupy nic się nie zmieniło - pozostali tam, gdzie było im dobrze, zyskując dodatkową ochronę dzięki ustawom regulującym naszą pracę i warunki życia. Ci natomiast, którzy stali się defektami i stanęli naprzeciw zniewoleniu, udało się uzyskać swoje miejsce wśród ludzi, będąc im równym.
   Nasze dochodzenie się skończyło...i pozostało to niezauważone. Raptem kilka osób pogratulowało ciężkiej pracy i rozwiązania sprawy. Nikt z góry nie przyszedł, nie powiedział nawet jednego dobrego słowa. Skończyliśmy śledztwo kilkoma raportami...i już. Byłem tym zaskoczony, zwłaszcza po tylu naciskach na jak najszybsze rozwiązanie i odkrycie źródła problemu. Może niektórzy tacy po prostu byli....ale wiedziałem, że za tym stoi coś dużo gorszego. I nie mogłem tak po prostu odpuścić.
   Dołączyłem do DCPD*, jako partner Connora. Nie dlatego, że chciałem. Nikt nie przepadał za widokiem "blaszaka", ale miałem to w wystarczająco głębokim poważaniu, by się nie przejmować tymi docinkami. Miałem swój cel. Mój porucznik zdecydowanie potrzebował wsparcia.
   Zauważyłem to już podczas śledztwa. Nawet nasze pierwsze spotkanie było przesiąknięte tym faktem. Pamiętam, że byłem zdziwiony, iż do tego zadania przydzielili najmłodszego w historii policji porucznika, Connora Andersona - syna samego komendanta, jednego z najzdolniejszych adeptów Akademii, którą ukończył z wyróżnieniem i to w ciągu zaledwie dwóch lat. Ten młody chłopak, do którego zostałem przypisany jako partner, mimo niesamowitej inteligencji i intuicji, nigdy nie pracował nad jakąkolwiek sprawą...a tym czasem zostało mu przydzielone jedno z najistotniejszych śledztw dla tego miasta.
   Przemierzałem kolejne dzielnice, mijałem kolejne bary, w których mógłbym go znaleźć, zgodnie z sugestiami jego współpracowników, wciąż się zastanawiając, jak to możliwe, że ta sprawa została dana komuś bez doświadczenia...zastałem go w miejscu, które równie dobrze mogłoby robić za zakamuflowaną mordownią dla nielegalnych walk. Stał oparty o stół bilardowy, wypuszczając gęstą chmurę dymu z świeżo odpalonego papierosa. Jego młoda twarz była niezdrowo blada, pod oczami widniały cienie z przemęczenia...ale mimo to wertował kolejną stronę akt sprawy. Bez problemu dostrzegałem, że to nie była pierwsza noc w podobnym temu barze. Wszystko w jego posturze krzyczało, że potrzeba mu kilkunastu godzin snu, a o poranku porządnej kawy. Stojąc w lekkim rozkroku, niemal niezauważalnie dla ludzkiego oka drżał, jakby z trudem się utrzymywał w pozycji pionowej. Nawet dłoń, w której trzymał papierosa, niekontrolowanie przemykała się po bandzie stołu, nie mogąc w pełni utrzymać opartego na niej ciężaru.
   Myślałem, że to kwestia...niezdrowych nawyków. Może chciał zaimponować ojcu. Udowodnić, że zasłużył sobie na swoje stanowisko. Uciąć żarty na swój temat...ale już po pierwszym raporcie złożonym na ręce komendanta zrozumiałem, że prawda jest...niezwykle okrutna.
   Spełnianie oczekiwań w pewnych sytuacjach nigdy nie będzie możliwe.
   Niezależnie od tego, jak bardzo Connor się starał, jego ojciec wciąż pozostawał niezadowolony. Zawsze znajdywał coś, co dawało mu okazję, by oznajmić światu, jak bezwartościową osobą jest jego syn. Nawet wtedy, gdy dana rzecz została przez niego sprawdzona kilka, kilkanaście razy, komendant nie miał żadnej litości - coś musiało być źle. Wyśmiewał zarówno jego, jak i jego pracę przy współpracownikach, nie przejmując się, jak destruktywny wpływ miało to na porucznika. A ten, niezależnie od tego, jak okrutne były słowa ojca, zapadał się jeszcze bardziej w siebie, by znaleźć tam coś, co będzie w stanie zmienić ich relacje, nawet kosztem własnego zdrowia. Connor nie był pracoholikiem - on nie posiadał innego życia. Nie spał przez kilka dni, otoczony aktami sprawy i dowodami, próbując znaleźć wskazówki. Nie odżywiał się właściwie, zamieniając każdy pełnowartościowy posiłek na kawę i papierosy. Musiałem go siłą zmuszać do jedzenia i spania, a mimo to, kiedy tylko sprawa dobiegła końca, skończył w szpitalu, podpięty pod kroplówkę.
   Nie mogłem zostawić tego dzieciaka, gdy był sam dla siebie tak destruktywny.
   Cholera, polubiłem go...dlatego, kiedy przyznali nam sprawę kilku morderstw kobiet, w których podejrzewany był android, nie miałem wątpliwości, że ten chory maraton podążania za ambicjami ojca zacznie się od nowa.

   Deszcz niemiłosiernie uderzał w przednią szybę samochodu. Nawet przy użyciu wycieraczek, droga momentami stawała się jedynie rozmazaną plamą. Czekając na zmianę światła, nerwowym ruchem postukiwałem palcami w kierownicę, ponownie wsłuchując się w automatyczną sekretarkę. Szybciej, do cholery, szybciej. Ten przeklęty dzieciak! Gdybym tylko wiedział, że otrzymał już akta, nigdy nie zgłosiłbym się na naprawę uszkodzonych komponentów...szlag by to! Android znika na cztery dni, a tego od czterech dni nikt nie widział! Widząc zielone, błyskawicznie ruszyłem, zarzucając samochodem na mokrej powierzchni. Czułem się tak, jakby coś mnie dodatkowo popędzało...w mojej pamięci wciąż był widok Connora w szpitalu, podłączonego do aparatury wspomagającej oddychanie. Niemal słyszałem wśród uderzeń deszczu powolne kapanie kroplówki, do której był podłączony.....szybciej. Musiałem jechać szybciej.
   Wjechałem na podjazd, z trudem hamując. Muszę zapamiętać, aby wymienić w tym diabelskim pojeździe opony, do niczego się już nie nadawały...zapisując to sobie na liście rzeczy do zrobienia, zacząłem walić do drzwi. No dalej, szczeniaku, otwórz...jedynym dźwiękiem z wnętrza był cicho lecący ze starego winylu jazz i poburkowanie psa. Żadnych kroków, żadnych hałasów życia. Cholera!
   Zacząłem okrążać dom, by dostać się do kuchennych drzwi. Przeskoczyłem płot i biegiem dopadłem stojącą przy framudze doniczkę, poszukując w ciemnościach zapasowego klucza. Szlag by to. W tym deszczu niczego nie było widać, nawet dla androida...trzeba było wymienić czujniki odpowiedzialne za widoczność. Kolejna rzecz na liście.
   Xajrzałem przez okno do wnętrza domu. Moim oczom ukazał się widok, który mógłby przyświecać miejscu zbrodni. Wśród rozwalonych akt, zdjęć i puszek po energetykach, twarzą do ziemi, wokół ciemnobrązowej, niezidentyfikowanej cieczy, leżał Connor. Nie mając już żadnych skrupułów, szarpnięciem wyłapałem sędziwy zamek, by w następnej sekundzie sprawdzać puls tego przeklętego, niedbającego o siebie bachora! Westchnąłem z ulgi, czując pod palcami nierównomierne, ale wyraźne tętno. Znowu się przepracowywał....jego ciało musiało w końcu odmówić mu posłuszeństwa przez takie traktowanie. Nic dziwnego, że zemdlał...musiał być zmęczony do tego stopnia, że nawet rozlana wokół jego głowy kawa nie była w stanie go obudzić. Miałem naprawdę przemożną ochotę go w tej chwili udusić, jednak, powstrzymując mordercze zapędy, ostrożnie go podniosłem, robiąc wszystko, co w mojej mocy, by go nie obudzić. Ułożyłem go wygodnie w ramionach, zamierając na moment, gdy niespokojnie się poruszył, wtulając w moje ramię i wydając z siebie ciche jęknięcie...ten dźwięk sprawił, że poczułem się tak, jakby przez moje obwody przeszło zwarcie. Cóż za dziwne uczucie...ale nie miałem czasu myśleć, co to mogło być. Skierowałem swoje kroki w stronę łazienki, zabierając ze sobą krzesło z kuchni. Miałem ważniejsze zadania niż niezamknięty obieg elektryczny. Najwyżej po wszystkim to zgłoszę...teraz musiałem zmyć kawę z czyichś włosów.
   Przytrzymując go jednym ramieniem, opukałem wannę i zacząłem napuszczać ciepłej wody, mając głęboką nadzieję, że uda mi się to zrobić tak, by go nie obudzić. Podejrzewałem, że był do tego stopnia wycieńczony, że wszystko mu było obojętne, ale nie mogłem położyć go spać w takim stanie...liczyłem też, że temperatura wody nieco rozluźni jego spięte mięśnie. A po wszystkim go zamorduję, jeśli się nie weźmie w garść.
   Uważając na każdy ruch, posadziłem go na krześle, powoli pozbywając się jego ubrań. Widok jego bladej skóry, naciągniętej na mięśnie i kości, był czymś okrutnym. Stres odciskał okrutne piętno na jego ciele. Pomyśleć, że była to sprawka jego ojca...gdyby choć raz docenił ciężką pracę syna, takie sytuacje jak ta nie stanowiłyby czegoś typowego. Naprawdę chciałem wiedzieć, dlaczego komendant go traktuje w ten sposób...jednak nie chciałem o to pytać. Miałem wrażenie, że nawet Connor nie zna powodu.
   Gdy ostatnia część garderoby skończyła w koszu na pranie, spojrzałem nieufnie na wodę. Czy jeśli tak po prostu go do niej włożę, utopi się..?
.
.
.
   Istniała taka możliwość. Westchnąłem ciężko. Czas podwinąć rękawy. I nogawki.
   Już po kilku minutach walki udało mi się wejść do wanny i ułożyć porucznika w taki sposób, bym był w stanie sprawnie nim operować, siedząc na brzegu. Starając się nie zrobić mu krzywdy, ostrożnie zakleszczyłem go między moimi nogami. Teraz mogłem wziąć się za kąpiel.
   Łagodnie odchyliłem jego głowę, by zmoczyć mu włosy. Z jego ust uleciało ciche westchnienie, kiedy zacząłem metodycznie go myć, jednocześnie delikatnie masując skórę. Każdy mój ruch kończył się jego cichym pomrukiem czy nawet jękiem...jego ciało stawało się wrażliwsze, gdy zapominał o siebie dbać. Naprawdę, jeśli ten dzieciak nie weźmie się za siebie, to ja wezmę jego....
- ...Hank...? - jęk, wypełniający moje imię, skutecznie przerwał moją myśl.
   Para brązowych, lekko zamglonych oczu wpatrywała się we mnie z wyraźnym zdziwieniem, jakby mój widok stanowił rzecz całkowicie nową. Uśmiechnąłem się półgębkiem, unosząc jego podbródek, przytrzymując jednocześnie delikatnie jego głowę, by nie uciekała na boki, tak, aby mógł się skupić.
- Co jest, dzieciaku? - mruknąłem, wolną dłonią zbierając pianę z jego czoła.
- Hank... - w jego głosie zaszła pewna zmiana, jakby właśnie mnie rozpoznał. Powiedział moje imię zaskakująco miękko, delikatnie...nie wiedząc dlaczego, ale chciałem, by powiedział je jeszcze raz. - ...tak przyjemnie....
   Ponownie zamknął oczy, by już po chwili na nowo zapaść w lekki sen. Jeszcze kilka razy wybudzał się w ten sposób, wołając moje imię i uśmiechając się w ten nieznany mi wcześniej sposób. Naprawdę, byłem na to kompletnie za stary, a mimo to...jego uśmiech sprawiał, że czułem się dziwnie. Nie potrafiłem tego zrozumieć...czy to efekt bycia defektem? Te nieznane mi rzeczy...potem będę musiał przeprowadzić ekspertyzę.
   Kiedy udało mi się spłukać ostatnie resztki piany z Connora, ostrożnie opuściłem wannę, by zanieść go do sypialni. Zawinąłem go w ręcznik i delikatnie położyłem na łóżku, kierując się w stronę szafy. Wśród idealnie poskładanych rzędów z ubraniami, odnalazłem dla niego coś do snu. Łagodnie, starając się nie naruszyć jego i tak podrażnionej skóry, wytarłem go do sucha, wysłuchując niewyraźnych zdań porucznika. Kolejnym etapem była piżama i, na całe szczęście, to okazało się najprostszym zadaniem dnia. Podniosłem się, żeby sięgnąć po kołdrę, kiedy poczułem szarpnięcie. Odwróciłem się, by ponownie napotkać to zamglone, urocze, nieco zaniepokojone spojrzenie.
- ...nie zostawiaj mnie...zostań tu, proszę...
   Cholera.
   Lubiłem tego dzieciaka za mocno.
   Delikatnie odgarnąłem mu, wciąż nieco mokre kosmyki z twarzy i uspokajająco pogłaskałem jego policzek, jednocześnie wysyłając do centrali powiadomienie o zwolnieniu chorobowym dla porucznika. Nie ma bata, że pójdzie do pracy w tym stanie. Choćby mieli nas zwolnić, nigdzie go nie puszczę.
   Może nie tylko lubiłem.
- Powinieneś teraz odpoczywać, poruczniku. - położyłem go ponownie na poduszki, jednocześnie przykrywając. - Zostanę tu do rana.
   W westchnieniu, które z siebie wydał, było morze ulgi.
   Zdecydowanie "lubiłem" go za bardzo.
   Spędziłem noc, aż do wczesnego poranka na krawędzi jego łóżka, oglądając z niejaką fascynacją jego twarz. Wielokrotnie słyszałem od kobiet, przewijających się przez nasze śledztwo, że porucznik jest przystojny. Gdy patrzyłem na jego, wciąż dziecięcą w moim mniemaniu buźkę, widziałem tylko zmartwienia, stres i niewyspanie. Widziałem bladą skórę, cienką jak papier...jednak teraz, gdy sen wygładził nieco rysy jego twarzy, zauważyłem coś innego. Jego cera, rozgrzana przez kąpiel, złagodzona przez sen, nabrała lekko różowego koloru, przez co wydawał się jeszcze młodszy, o ile było to w ogóle możliwe. Jednocześnie mocno zarysowana linia szczęki i kości policzkowe, wąskie usta i drobne, niemal niezauważalne blizny po licznych treningach w połączeniu z piegami, sprawiały, że nawet zaróżowione policzki nie mogły umniejszyć dojrzałości młodego mężczyzny, jakiego miałem przed sobą.
   Nie byłem pewien, kiedy moje palce odnalazły się na jego twarzy, śledząc cienie i rysy. Uśmiechnąłem się delikatnie. Jego ciało składało się z twardych mięśni i gładkiej skóry, a mimo to, mimo niezliczonych godzin treningu, którymi katował swoje przemęczone ciało, jego policzki były takie miękkie...to uczucie pod opuszkami palców było hipnotyzujące.
   Przymknąłem oczy, chociaż nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego to zrobiłem. Dlaczego go dotykałem. Dlaczego naruszałem jego intymność, robiąc to wtedy, gdy nie miał możliwości się bronić. Dlaczego łamałem wszelkie reguły. Dlaczego nie powiedziałem dość, gdy to wszystko się wydarzyło.
   Moje palce natrafiły na jego usta. Raptem muśnięcie, przez które musiałem otworzyć oczy, przyjrzeć się temu, co nieświadomie się stało. Ostrożnie nacisnąłem na jego dolną wargę, wymuszając ich delikatne rozchylenie. Kierowany nieznanym mi wcześniej instynktem, wciąż nieco naciskając, przesunąłem palce, nieznacznie wsuwając je w ciepłe wnętrze...to było idiotyczne, nierozsądne zachowanie z mojej strony. Powinienem przestać i wiedziałem o tym, ale nie mogłem. A potem już całkiem zapomniałem o tym, co było właściwe.
   Jego usta zamknęły się na moich palcach, podobnie jak jego palce zamknęły się wokół mojego nadgarstka. Na jedną chwilę zamarłem, nie wiedząc nawet, jak zareagować. Jak się wytłumaczyć. Co powiedzieć. Co zrobić. Jednakże wzrok, którym poczęstował mnie Connor, wystarczył mi, by zachować dotychczasowe milczenie i poddać się rozwojowi akcji.
   Nie spuszczając ze mnie ciężkiego spojrzenia, zacisnął mocniej palce z cichym pomrukiem. Jego język był ciepły, cieplejszy, niż powinien być, ale umykało to mojej analizie. Jedyne, co teraz ją intensywnie interesowało, to każde ciche sapnięcie, każde liźnięcie i każdy kolejny ruch Connora, który powodował, że coś w moim wnętrzu zaczynało się grzać. Niedobrze.
- Tylko ty...tylko ty jesteś zawsze przy mnie. Wspierasz mnie... - uniósł się na łokciu, wyciągając się w moją stronę. Wolną dłoń oparł na moim karku, nieznacznie lecz nagląco przyciągając mnie bliżej siebie. - ...zostań ze mną. - Jego gorący oddech owiał moją szyję. - Pozwól mi...na chwilę o wszystkim za-...
   Ostatnie słowa, stały się niedopowiedzeniem między naszymi wargami.
   Pocałunek w jednej chwili przemienił się ze złączenia ust w zachłanny i gorący akt nieznanej dla mnie bliskości. Jednym szarpnięciem usadowiłem Connora na swoich kolanach, by mrugnięcie oka potem skończyć pod nim na plecach, wsłuchując się w dźwięk guzików na drewnianej podłodze. Zrzuciłem strzępy koszuli z ramion, by z większą swobodą wsunąć palce pod jego koszulkę, muskając biodra i żebra, grające pod każdym ruchem mięśnie. Jego ciepłe dłonie opierały jego ciężar na mojej piersi, powodując, że zbędny mi oddech przyspieszał, wymuszał pośpiech. Każdy kolejny pocałunek był mocniejszy, bardziej łapczywy, bardziej podniecający, podobnie jak każdy ruch. Nie było czasu myśleć, czy oddychać. Chciałem wypełnić każdą przestrzeń między nami.
   Jego koszulka skończyła tam, gdzie moje guziki. Złapałem go mocno za łokcie, nie pozwalając mu się odsunąć dalej niż na odległość wyciągniętej dłoni. Jego naga pierś gwałtownie falowała pod wpływem szybkiego oddechu. Jego spojrzenie było pełne pytań, ale jeszcze więcej było w nim pragnienia bliskości, pewna nutka zezwierzęcenia, błysk podniecenia....i cholernie seksowne zdecydowanie.
   Niemal słyszałem jego szaleńcze tętno przy kolejnym pocałunku. Jego język w moich ustach, jego dłonie, zjeżdżające w dół mojego brzucha, dźwięk sprzączki od paska - wszystko to grzało mi obwody i skutecznie uciszało jakiekolwiek moralne podszepty. Chciałem się temu oddać, chciałem mocniej przyciągać go do siebie, zamykać ramiona wokół jego talii. Chciałem go trzymać i nie puszczać, chciałem go pieścić i rozpieszczać. Chciałem stać się przy nim najgorszym rodzajem dewianta.
   Odrywając się od moich ust, przylgnął wargami do mojej szyi, pozostawiając za sobą ślad z drobnych pocałunków, ugryzień i liźnięć, prowadzący coraz niżej, w dół mojego ciała. Pobierając w tle wszystkie przydatne w tej sytuacji informacje ostatnimi, zdrowymi i racjonalnymi siłami, wplotłem palce w jego włosach. Uniosłem się lekko, nie spuszczając spojrzenia z Connora, który zdawał się być wciąż w czymś na kształt lekkiego snu. Naprawdę byłem świadom, że powinienem to przerwać, powinienem zmusić go do snu i zrobić wszystko, by odzyskał siły. Jednakże ta część mnie, która z lubością patrzyła na porucznika, umiejscowionego między moimi nogami, skutecznie przejmowała dowodzenie.
    Dźwięk rozporka i szarpnięcie, jego dłonie na moich udach. Czy to się działo naprawdę? Jego gorący oddech na mojej skórze uświadamiał mi, że to nie działo się tylko w mojej głowie, chociaż wiele by na to wskazywało. Jego spojrzenie, pełne zbereźnych intencji i każdy ruch języka, przybliżający go do miejsca, które tylko na niego czekało. Z trudem brałem kolejne oddechy. Dlaczego miałem je w kodzie, do cholery! Jestem androidem, nie potrzebuję takich atrakcji!
   Czując, jak jego wargi zamykają się na mojej męskości, zakrztusiłem się tym przeklętym oddechem. Wnętrze jego ust było jeszcze cieplejsze niż oddech....takie miękkie...zacisnąłem mocniej palce na jego włosach, przyciągając go bliżej, zmuszając, by wziął więcej. Przesunął językiem po długości, przymykając oczy, w których zebrały się drobne łezki. Z nieukrywaną czułością starłem jedną z nich, starając się kontrolować własny oddech, własne dłonie, siebie. Nie było to najprostsze zadanie, a każdy jego ruch utrudniał je jeszcze bardziej. Naprawdę, ażeby szlag trafił Kamskiego, zaszywając coś takiego w kodzie.
   Tak w ogóle, dlaczego ten dzieciak był w tym tak cholernie dobry?
   Wiedział, kiedy przyspieszyć i kiedy zwolnić, kiedy zacisnąć usta, kiedy rzucić mi to piekielnie seksowne spojrzenie, przez które naprawdę chciałem przełożyć go przez kolano i złoić mu skórę za wystawianie mnie na takie silne przeciążenia obwodów. Czy takie umiejętności to jakiś pieprzony kurs dodatkowy? Naprawdę wolałem taką wersję wydarzeń...myśl, że mógł mieć doświadczenie, że ktoś go mógł trzymać w swoich ramionach sprawiała, że czułem się nieswojo...sprawiały, że chciałem go gdzieś ukryć przed spojrzeniami innych ludzi, zostawić tylko dla siebie. Zacisnąłem mocniej palce, dociskając go do siebie, wsłuchując się w odgłos krztuszącego jęku. Nie chciałem, by ktoś go dotykał. By ktoś na niego patrzył. Budziła się we mnie niezdrowa zachłanność. Zazdrość, ha? Jeszcze tego było mi potrzeba do statusu dewianta numer 1.
   Kolejny ruch języka i mokry odgłos ssania. Jego palce, mocno zaciskające się na mojej skórze, jego zaangażowanie, oddanie i zachłanne pragnienie bliskości.
   To się nie mogło dobrze skończyć.

【 W    P R Z Y G O T O W A N I U :
【 O R G A Z M 


   Kamski, ty przeklęty sukinsynie. Do czego żeś nas zaprojektował, ha?! Po co androidom orgazm, do diabła?! I co to w ogóle za komunikat, do ku...!
   W nowo poznanym odruchu przygryzłem wargę, gdy do tego doszło. Gardłowe westchnięcie uciekło spomiędzy moich warg, gdy przyszło mi skończyć w jego ustach, wśród obopólnego uczucia zaskoczenia. Przeklinając wszystkich, zaczynając od ludzi składających części, po osoby tworzące oprogramowanie, zacząłem wycierać jego twarz, jednak, po raz drugi jednego, zdecydowanie zbyt wczesnego poranka, Connor mocno zacisnął palce na moim nadgarstku i z figlarnym uśmieszkiem zaczął zlizywać to, co zostało na moich dłoniach.
   Jak miałem nie zostać dewiantem, jeśli miałem go za swojego partnera? Każdy by się złamał.
   Złapałem go w pasie i podniosłem z kolan. W tej dziwnej, ciężkiej ciszy, w przeciągu raptem kilku sekund rozebrałem go ze wszystkiego, co na nim zostało i bezprecedensowo rzuciłem na łóżko. Zanim usłyszałem choćby mruknięcie sprzeciwu, zatkałem mu usta pocałunkiem, przemykając palcami po jego rozgrzanej, gładkiej skórze. Ciepło jego ciała uderzało w niemal każdy mój czujnik, a mimo to nie mogłem się odsunąć od niego dalej, niż jeden oddech. Nie teraz. Nie w tej chwili. I może nigdy.
   Chciałem go posiąść. Chciałem, żeby stał się mój i by każdy o tym wiedział. Chciałem go uczynić moją własnością w każdy możliwy sposób.
   Nie ważne, czy to było właściwe czy nie.
   Jego ciało zadrżało, gdy zacząłem zostawiać na jego skórze kolejne ślady mojej obecności. Jego słodki głos z westchnień zamienił się w jęki, a potem, wraz z rozjaśniającym się porankiem, w krzyki sprzeciwu. Wystarczyło jednak nieco wysiłku, by skutecznie odwrócić jego "nie" w śpiewne "tak".
   Schodząc coraz niżej wzdłuż jego klatki piersiowej, to drżące podekscytowanie, które czułem pod palcami, rosło. Jego ciepła skóra ogrzewała moje chłodne dłonie. Uśmiechnąłem się delikatnie, patrząc mu w oczy - jego spojrzenie z każdym moim ruchem stawało się coraz bardziej rozproszone.
- Mmm...p-proszę...pospiesz się, ah...ah!
   Nie musiał prosić.
   Dałbym mu wszystko nawet bez tego.
   Mocno złapałem go pod kolanami, rozkładając jego nogi i obrzucając wszystko uważnym spojrzeniem. Pochyliłem się nad nim, pozostawiając kilka malinek na wewnętrznej stronie jego uda, jednocześnie naciskając na jego wejście. Patrząc mu prosto w oczy i pozostawiając na jego białej skórze ślad zębów, jednym pchnięcie w niego wszedłem.
   Jego krzyk był naprawdę słodki.
- N-nie!! Ah, przestań...! - jego oczy zaszły łzami. - Ah...mm...nie zmieści się...ah!
   Wygiął plecy w łuk, pozwalając mi wejść głębiej w jego gorące, gładkie ciało. Fuck, w środku było aż za dobrze...jego wnętrze tak mocno się na mnie zaciskało. Nie zamierzałem słuchać jego sprzeciwów, a tym bardziej zatrzymywać się w połowie drogi. Po za tym...ta zapłakana buźka działała pobudzająco.
   Mimo, że do końca było daleko, powoli zacząłem się w nim poruszać. Przyciągnąłem go bliżej siebie, układając jego zaciśnięte na pościeli dłonie na moich barkach. Wpijając się zachłannie w jego usta, powoli cofnąłem biodra tylko po to, by z kolejnym pchnięciem wejść jeszcze głębiej. Jego krzyki topniały między naszymi wargami, jego paznokcie drapały moją skórę, ale nie przejmowałem się tym. Jeśli miał na to ochotę, proszę bardzo - nie zamierzałem się sprzeciwiać.
   Z każdym kolejnym pchnięciem jego wnętrze wydawało mi się coraz ciaśniejsze, a mimo to z łatwością mogłem wchodzić coraz głębiej. Uśmiechnąłem się. Tak, to zdecydowanie było zbyt dobre. I zdecydowanie niewłaściwe, ale...naprawdę miałem teraz się tym przejmować? Czas na to minął już dawno. Teraz mogłem go tylko zadowolić. Złapałem go mocniej, przyciągnąłem gwałtowniej do siebie, jednocześnie zostawiając kolejny ślad na jego skórze. Potem naprawdę się z tego wytłumaczę. A może i nie. Pieprzyć to.
   Jednym ruchem posadziłem go sobie na kolanach. W jego oczach odbiło się zaskoczenie, które szybko ustąpiło miejsca przyjemności. Splótł palce na moim karku, pozwalając mi schować twarz w zagłębieniu jego szyi. Jego gorący oddech owiewał moją twarz z każdym sapnięciem, z każdym ruchem naszych bioder. Ozdabiając jego obojczyk, zaciskałem palce na jego talii, dociskając go do siebie, zmuszając, by wciął więcej. Jego jęki towarzyszyły każdemu pchnięciu, przerywane nieskładnymi zdaniami. Ah, naprawdę. Jestem za stary na takie atrakcje i na takie dzieciaki. Był tak seksowny i uroczy jednocześnie, gdy zagryzał wargę, pozostawiając na niej krwawy ślad. Jakby nie dość czerwonych śladów miał na ciele. Jak niepoprawnie dla kogoś takiego jak on.
   Im bliżej końca był, tym bardziej jego wnętrze drżało, stawało się jeszcze cieplejsze niż wcześniej. Przyspieszyłem, ponownie zatapiając się w pocałunku, pozwalając, by jego oddech przyspieszył jeszcze bardziej. Nie mogłem przestać patrzeć na jego twarz, wyrażającą tyle emocji. Chciałem zobaczyć, jak będzie wyglądać, gdy dojdzie. Co zobaczę w jego oczach? Jaki wyraz twarzy przybierze?
   Cóż, nie czekałem długo.
   Wystarczyło jedno, celne pchnięcie, by na jego twarzy odbił się szok, a w następnej chwili wyraz prawdziwej rozkoszy, kiedy doszedł razem ze mną. Cały drżał, oddychając z trudem i mocno wbijając palce w moją skórę. Był taki rozkoszny próbując ukryć swoją twarz w mojej piersi. Przytuliłem go do siebie, nie zmuszając do niczego więcej. Czułem, że będę miał jeszcze kilka okazji popatrzeć na jego twarz...i to w najróżniejszych sytuacjach.
   Jego oddech wolno wracał do normy. Ostrożnie położyłem go obok, starając się nie nadwyrężać jego ciała ponad to, co przeszedł przed chwila. Na jego zmęczonej twarzy odbijała się ulga i przyjemne odrętwienie. Poruszył się ostrożnie, chwytając moją dłoń i zmuszając, bym się pochylił niżej.
- Jeden z przyjemniejszych poranków w życiu. - wymruczał cicho zachrypniętym głosem. - Ale nie dam rady iść do pracy.
- Wysłałem zwolnienie lekarskie kilka godzin temu.
- Ah, jak zapobiegawczo. - westchnął cicho, po czym zniżył głos. - Wciąż czuję cię w środku....
- Mhm. Sam się o to prosiłeś, wiesz. - zawisłem nad nim. - Nawet jeśli zasłabniesz, nie pomoże ci to. Czas na rundę drugą.
.
.
.
Zwolnienie wymagało przedłużenia o kilka dni.


_______________________________________
DCPD - Detroit City Police Department
Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2