24 lis 2014

If you stay... II

Nie było dnia, bym o tym nie myślał. Bym nie myślał o tych dwóch niesamowitych osobach, o tej tragedii, która spotkała moją wybawicielkę. Jak to możliwie? Jak mogła uratować mnie, a samej zrobić dokładnie to samo? Wszystko to piekliło się w mojej głowie. Jak to możliwe?! Czemu to musiało spotkać właśnie ją?! Musiałem się dowiedzieć, co się stało. Musiałem.
Wielokrotnie spotykałem Rena, jednak nie chciał ze mną rozmawiać. Ciągle ukrywał się w salach i nie pozwalał się do siebie zbliżyć. I wciąż był tak cholernie obojętny....prawie nigdy nie pokazywał emocji. Mijał szkolne korytarze bez cienia uczuć, nie patrząc na nikogo i na nic. Unikał każdego dotyku i każdego zachowania. Potrafił uciekać z lekcji, gdy były prace w grupie lub nadmiar ludzi w jednym miejscu, unikał również wszystkich zajęć w-f'u. 
Prawie nigdy nie mogłem go złapać - widziałem go tylko z daleka. Nie było szans na rozmowę z nim. Ale musiałem. Po prostu musiałem. Czułem, że...że potrzebuje on kogoś bliskiego. Zwłaszcza po stracie siostry. Nie wiedząc czemu, czułem się w obowiązku mu pomóc. Moje przyzwyczajenia nie pozwalały przejść obojętnie obok jego nieszczęścia. Musiałem coś zrobić. To dziwne przyciąganie, które czułem w jego stronę nie dawało mi spokoju. Musiałem z nim porozmawiać, zbliżyć się...i znalazłem na to świetny plan.


~*~


- Ren! Reeeen!

- Czy możesz przestać? Bawisz się w prześladowcę?

Spojrzałem na niego z wyrzutem, nie dowierzając. Przecież to nie moja wina, że oboje zostaliśmy wyznaczeni do pomocy w bibliotece! Czy ten chłopak wszędzie musiał doszukiwać się jakiś dziwnych układów? Z ciężkim westchnieniem sam zaniosłem stos katalogów do bibliotekarki. Tym razem to Choi za mną szedł, niosąc dużo lżejsze puste karty do wypełnienia. W milczeniu wzięliśmy się za układanie kart według katalogów oraz sekcji, na które były podzielone skrzydła biblioteki. Nie była to zbyt ciekawa praca, ale przynajmniej była łatwa. No i w spokoju mogłem przebywać z blondynem, nie narażając się na jakieś dziwne odcinki, chociaż i one się zdarzały. Jednak mimo wszystko cieszyłem się, że mogę z nim być. Z każdym dniem poznawałem go coraz bardziej.

- Hej, masz może wolny weekend?

- Nie przypomina sobie, byśmy byli jakimiś bliższymi przyjaciółmi.

- Daj spokój, Ren. Mam dla ciebie wspaniałą ofertę. - wyciągnąłem z kieszeni bilety i położyłem je na stole. - Niedługo do miasta przyjedzie orkiestra symfoniczna. Będzie również solo słynnej wiolonczelistki. Dostałem od kolegi dwa bilety. Pomyślałem, że może chciałbyś....

- J-ja... - przez chwilę na jego twarzy pojawiło się szczere zawstydzenie.- ...bardzo bym chciał...

- Wiec jesteśmy umówieni. Przyjechać po ciebie?

Chłopak rzucił mi nieufne spojrzenie, po czym westchnął tylko i wyciągnął z kieszeni mały plik samoprzylepnych karteczek. Nabazgrał coś na jednej z nich i podał mi dość niechętnie. Szybko zerknąłem na zawartość - numer komórki i adres. Ucieszyłem się. Może w końcu uda mi się do niego zbliżyć?
Niestety, nie mogłem się pocieszyć zbyt długo, bo przyjście bibliotekarki niezwłocznie zagoniło nas do pracy. Starałem się ukradkowo podejrzeć, co Choi robi, jednak szybko zostałem przegoniony do innego działu. Jednak nie narzekałem. Zrobiłem już pierwszy krok. Nie mogłem się cofnąć.

[ teraz ]

Świat zaczął się przerzedzać. Powietrze stało się lżejsze, mniej zanieczyszczone. Ziemia przybrała łagodny odcień zieleni pod puchowym śniegiem. Jedynie ten malutki fragment rzeczywistości odróżniał się od reszty. Jaskrawa maszyna niemal obwinięta wokół pnia drzewa zburzyła harmonię lasu, a błyszczącą, lodową drogę niszczyła rdzawa barwa krwi. Wśród tego wszystkiego był ostatni element, czarna postać leżąca w epicentrum chaosu. Jego klatka piersiowa powoli się unosiła, jednak robiła to coraz rzadziej. Mimo wszystko jednak, ściska w dłoni zdjęcie, jakby od tego zależało jego "ja". Jakby wszystko, co go otaczało, zależało od siły palców.

Chaos się rozprzestrzeniał. Z znikąd zaczął dobiegać dźwięk syreny ratunkowej. Nagle to spokojne miejsce zmieniło się w pole bitwy - mężczyźni, uzbrojeni w ciężki sprzęt zaczynali swoją pracę. Jednak postać w czerni unosiła się ponad tym wszystkim. On nie słyszał ogłuszającego wycia, jedynie cichą melodię wiolonczeli....


[ 3 miesiące wcześniej ]

W ciągu dwóch tygodni wiele się zmieniło. Zbliżyliśmy się do siebie. Dzięki temu koncertowi Ren zaczął ze mną rozmawiać. I choć to była głównie rozmowa o wiolonczeli i spotkaniu, byłem bardzo szczęśliwy. Udało mi się zdobyć śladowe zaufanie chłopaka. Im bliżej było występu, tym więcej rozmawialiśmy i byliśmy razem. To było naprawdę...niesamowite. Wręcz nie do uwierzenia. Blondyn pozwolił mi się do siebie zbliżyć. Czułem się...wyjątkowy. Z nikim innym nie rozmawiał, tylko ze mną. To ze mną spędzał przerwy. Przez to wszystko poczułem, że między nami jest więź....i zauważyłem, że w ogóle nie interesuje mnie już Yeonrin. To mnie bardzo zaskoczyło. W końcu myślałem....że coś do niej czuję. A tymczasem niemal kompletnie zapomniałem o fenomenie jej śmierci. Cała moja uwaga skupiła się na Renie. Z dnia na dzień zauważałem coraz więcej szczegółów jego osoby. To, jak zakłada włosy za ucho, kiedy się denerwuje. To, jak stara się ukryć swoja drobną osobę pod masą ciemnych i za dużych ubrań. To, jak przygryza wargę, by się nie uśmiechać, kiedy coś go rozbawi. Te drobne elementy przyciągały moją uwagę w irracjonalny sposób. Ale czy to było normalne? Czy to, że tak szybko zapomniałem o Yeorin jest sprawką ich podobieństwa? Nie wiedziałem tego...i nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi.


~*~


Strasznie się denerwowałem, ubierając koszulę. Czy to wszystko jest odpowiednie? Stres zjadał mnie od środka, choć nie wiedziałem dlaczego. Przecież nic takiego nie zrobiłem. Nie umawiałem się na spotkanie na jakimś uniwerku ani na rozmowę kwalifikacyjnej. Wychodziłem jedynie z kolegą na durny i przenudny koncert muzyki klasycznej. Więc czemu tak się bałem?
Narzuciłem na siebie płaszcz i zszedłem na parter, odbierając z portierni kluczyk od samochodu przyjaciela. Sam jeździłem motorem, ale wątpiłem, by Ren również chciał nim jechać. Za każdym razem, gdy odjeżdżałem spod szkoły patrzył na maszynę jak na mordercę.

- Jonghyun! Jonghyun!

- Tak? - odwróciłem się, słysząc swoje imię.

- Ej, stary. - do przedpokoju wszedł chłopak z pokoju na przeciwko, niosąc bukiet róż. - To może się przydać.

- A ty co... - spytałem, ciężko zaskoczony.

- Kiedy poszedłeś do tej głupie roboty, by kupić te bilety, co wyczailiśmy w internecie, od razu wyczuwaliśmy, że masz jaką panienka na oku. Więc to może ci się przydać.

- E...dzięki. - rzuciłem z lekkim zawstydzeniem.

- Nie ma sprawy. - zaśmiał się i zniknął na schodach.

Wsiadłem do auta i ostrożnie położyłem kwiaty na siedzeniu pasażera. Miałem mieszane uczucia, jednak nie powiedziałem ani słowa. W końcu, chłopaki z akademika przejrzeli cały mój plan. "Dobrze, że nie wiedzą, z kim jadę....", przeszło mi przez głowę.
Szybkim ruchem odpaliłem silnik, jednocześnie włączając ogrzewanie. Był zaledwie listopad, ale mróz dawał już popalić. Ostrożnie lawirując wśród aut, wyjechałem z parkingu. Przyglądając się poszczególnym uliczkom, próbowałem znaleźć właściwe osiedle i adres. Dobrze, że wyjechałem z lekkim zapasem, bo nie mogłem odnaleźć uliczki. Kiedy w końcu mi się to udało, odetchnąłem z ulgą i zaparkowałem przez dwupiętrowym domkiem jednorodzinnym. Wysiadłem z auta i podszedłem do domofonu, trzymając bukiet w ręku.

- Kto tam? - odezwał się damski głos po moim dzwonku.

- Kim Jonghyun, jestem znajomym Minkiego.

- Proszę wejść.

Usłyszałem ciche bzyczenie i pchnąłem furtkę. Szybko podszedłem do drzwi i ostrożnie zapukałem. Otworzyła mi drobna kobieta o nienagannym wyglądzie. "To musi być ich matka. Widać podobieństwo", przebiegło mi przez głowę, kiedy się witałem. Wykonałem delikatny ukłon, starając się pozostawić jak najlepsze wrażenie. 

- Jestem Kim Jonghyun. Proszę, to dla pani. - uśmiechnąłem się delikatnie, wręczając jej kwiaty.

- Jaki miły...cieszę się, że Minnie w końcu znalazł znajomych. - odparła, przepuszczając mnie w progu. - Minnie, do ciebie!

- Prosiłem, być tak nie mówiła, eomma! Nie mam już ośmiu lat! - zaśmiał się blondyn, zbiegając po schodach.

Zaskoczony, wsłuchiwałem sie w ten dźwięk. Pierwszy raz słyszałem, jak Ren się śmieje i to było naprawdę...urocze. Jego pogodna twarz i uśmiech...zauroczyły mnie. W dodatku tak ładnie wyglądał. Czarne rurki idealnie opinały jego nogi, a lekko prześwitująca, biała koszula z czarną lamówką nadawała całości nieco niegrzeczny charakter. Chłopak stanął przez lustrem i poprawił nieco włosy spięte z tyłu głowy, wypuszczając kilka pasemek do przodu. Kiedy spojrzał na mnie, zauważyłem, że pomalował oczy. Jednak wcale mnie to nie zdziwiło - po nim spodziewałem się właśnie tego.

- Hej. - rzucił dość niepewnie.

- Cz-..cześć. - uśmiechnąłem się do niego.

- Chłopcy, chcecie herbaty? - matka Rena wróciła do przedpokoju.

- Nie, eomma, musimy już jechać. - Choi pochylił się i ucałował kobietę w policzek. - Będę wieczorem.

Blondyn wziął z wieszaka czarny płaszcz i szybko go ubrał. Zerkając co jakiś czas w lustro, zawiązał wokół szyi gruby szalik. Obserwowałem go przez cały ten czas, zastanawiając się, czemu nie chciał, byśmy zostali, mimo, że jeszcze dwie godziny zostały do występu. Jednakże, w żaden sposób tego nie skomentowałem - wolałem siedzieć cicho, niż narażać się na naderwanie moich znajomości z Renem.
Kiedy ten kiwnął głową, że wszystko już gotowe, otworzyłem drzwi i szybko wyszliśmy oboje z domu. Mama chłopaka stanęła na ganku, przyglądając się nam obu z dziwnym uśmiechem.

- Baw się dobrze, skarbie. - zawołała, kiedy wsiadaliśmy do samochodu.

Odpaliłem silnik, przyglądając się blondynowi. Jego uśmiech zniknął, a on sam znowu wydawał mi się kompletnie niedostępny. Przygryzłem wargę. Nie chciałem tego. Wolałem tamtą wesołą odsłonę jego osoby. Teraz, w samochodzie zapanowała dziwna i nienaturalna atmosfera. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, by zmienić stan rzeczy. Nie miałem pojęcia, czemu wszystko tak się zmieniło. "Czyżby oszukiwał rodziców?", przebiegło mi przez myśl.
W milczeniu odjechałem spod domu i ruszyłem do centrum. Co jakiś czas starałem się zagadać Rena, on jednak tylko zbywał mnie lakonicznymi odpowiedziami. W końcu się poddałem z lekkim westchnieniem. Tak bardzo chciałem się do niego zbliżyć...przebić się przez ten mur, który odpychał wszystkich wokoło. Moja natura nie pozwalała mi postąpić inaczej. Czułem, że blondyn ma problem i chciałem mu z nim pomóc. Chciałem poznać prawdę o Yeonrin, chciałem się przekonać, czemu to wszystko skończyło się właśnie tak. Jednak nie miałem do tego żadnej okazji. 
Każda moja rozmowa z Renem kończyła się w ten sam sposób - monosylabiczne odpowiedzi. "Może on nie chce pomocy?", pomyślałem, zerkając na niego od czasu do czasu. Nieobecnym spojrzeniem wpatrywał się w śnieg za oknami. Uświadomiłem sobie wtedy, że Choi bardzo pasuje do takiego krajobrazu. Wydawał się równie nieuchwytny jak śnieg - jeśli tylko go złapiesz, zacznie znikać. Sam ledwo zobaczyłem jego uśmiech, jego radość, a ta zdążyła już wylądować, jakby nigdy jej nie było.
Zaparkowałem na przepełnionym parkingu, cudem tylko znajdując miejsce. Oboje wysiedliśmy i skierowaliśmy się do głównego wejścia. Zeszliśmy do szatni, gdzie zostawiliśmy kurtki, i  skierowaliśmy się na salę. Po kontroli biletów szybko zajęliśmy swoje miejsca. Kiedy już siedzieliśmy, zauważyłem podekscytowanie blondyna, co wywołało lekki uśmiech na mojej twarzy. Cieszyłem się z jego szczęścia.

- Jeszcze nigdy nie słyszałem, jak grasz. - zagadałem, starając się przełamać ciszę.

- Gram tylko wtedy, gdy jestem sam. - odpowiedział dość poważnie. - Granie dla innych psuje czystość melodii. Utwór musi być wolny od emocji.

- Nie prawda. - kiedy zaprzeczyłem, spojrzał na mnie zaskoczony. - Nawet jeżeli grasz utwór perfekcyjnie, bez emocji nie będzie on oddany. Autorzy tworzyli swoje dzieła pod wpływem uczuć i zapewne nie chcieliby ich jałowego wykonania.

Chłopak wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę. Kompletnie nie zrozumiałem jego szeroko otwartych oczu. Czyżbym powiedział coś nie tak? Może go uraziłem? Poczułem zakłopotanie - przecież nie o to mi chodziło...chciałem jedynie przedstawić swój punkt widzenia. Przygryzając wargę już miałem go przeprosić, kiedy znowu się odezwał.

- W przyszłym tygodniu mógłbym ci pokazać, jak gram.

- N-naprawdę?!

- Skoro tak bardzo chcesz.. - wzruszył ramionami.

Na moją twarz wstąpił uśmiech. Poczułem się zwycięzcą. Właśnie zdobyłem kolejne spotkanie! Ta wiadomość naprawdę mnie uszczęśliwiła - byłem coraz bliżej niego i tym samym coraz bliżej prawdy. Coraz bliżej odkrycia, czemu chłopak tak się izolował od reszty.
Resztę wolnego czasu spędziliśmy w ciszy, oglądając przygotowania i powoli zapełniającą się salę. Im więcej czasu spędzałem na oglądaniu, tym bardziej ciekawił mnie występ. Jednak większą uwagą cieszyły się reakcje Rena. Im dłużej byliśmy w sali koncertowej, tym bardziej się ekscytował. Przejawiało się to w delikatnych uśmieszkach i nerwowym zakładaniu włosów za ucho. Gdy zostało zaledwie kilka minut do znaczenia świateł, zaczął nawet przebierać nogami w miejscu. Sprawiło mi to wiele radości - wiedziałem, że to dzięki mnie to jesteśmy i to dzięki mnie tak się cieszy. Ta świadomość wynagrodziła mi ciężar pracy, który musiałem włożyć w kupno tych biletów.
Kiedy występ się zaczął, blondyn od razu skupił się na grupie smyczkowej. Niemal z namaszczenie śledził każdy ruch wprawionych palców. A ja obserwowałem jego, widząc, jak jego ciało rwie się do gry, jak opuszki palców zaciskają się na nieistniejących strunach. "Czysta magia", przebiegło mi przez myśl. Cała jego osoba była dla mnie w tej chwili czymś eterycznym, nie z tego świata. On nie słyszał muzyki - on zdawał się ją czuć. Każdy wydawany przez niego gest przypominał mi emocje, które przepływały przez smyczki. Poczułem szybciej bijące serce. Im dłużej na niego patrzyłem, tym bardziej ono przyspieszało. Czy to było normalne? Czy moje emocje były...zdrowe? Dreszcz przebiegł mi po plecach. Coś złego działo się z moimi myślami. Przecież takimi uczuciami jeden mężczyzna nie powinien darzyć drugiego. Chyba, że to mój światopogląd obiegał od rzeczywistości.
Nawet nie zauważyłem, kiedy koncert się skończył. Za bardzo pochłonął mnie widok blondyna. Jakby przechwycił całe światło z otoczenia i nie pozwalał mi zobaczyć nic po za sobą. Jednak ta nowa część mnie wcale nie narzekała. Ta nowa część mnie powtarzała, że to naturalne i tak właśnie powinno być. Ta nowa część mnie...którą już skądś znałem.
Kiedy rozbrzmiały oklaski, oderwałem się od hipnotyzującego czaru chłopaka. Poderwałem się z miejsca, wraz z resztą publiczności i oddałem hołd muzykom. Potem wszystko przebiegło w szarej monotonni - wyjście z sali, odebranie ubrań, odszukanie samochodu na parkingu. Tak prozaiczne czynności nie pozwoliły mi zapomnieć o tym dziwnym uczuciu w środku mnie. Dlaczego tak się czułem? I skąd znałem ten stan?

- Odpalisz ogrzewanie? Zimno... - jego głos sprowadził mnie do rzeczywistości.

- Jasne. - błyskawicznie spełniłem jego polecenie.

Odpaliłem silnik z niewielkimi problemami i odkręciłem ciepły nawiew na maksimum. Z westchnieniem manewrowałem wśród zaśnieżonych aut. Śnieg znowu zaczął padać.
Wyjechałem na drogę, starając się zapomnieć o tym, co odczułem w teatrze. Wiedziałem, że jakbym dłużej o tym myślał, źle by to się dla mnie skończyło. Zbyt łatwo potrafiłem ulec emocjom. A tym na pewno nie należało ulegać. A przynajmniej nie teraz. Nie, póki ich dobrze nie odkryłem.
Tym razem milczenie było naszą wspólną zgodą. Nie mogłem się skupić na prowadzeniu rozmowy i auta, więc wyjątkowo to milczenie mi nie przeszkadzało. Musiałem premyśleć to, co dzieje się w mojej głowie. Niestety, obecność chłopaka zapatrzonego w przestrzeń za oknem odrobinę mi przeszkadzała. Nagle poczułem wyjątkowo silne oddziaływanie, które wprawiło mnie w drżenie rąk."Spokojnie. Jonghyun. Bądź dorosły.", mruknąłem sam do siebie. Ciągle napominałem się o zdrowy rozsądek.
Po kilkunastu minutach byłem już na miejscu. Zaparkowałem samochód na podjeździe i spojrzałem na chłopaka, który nie wyglądał, jakby miał odejść.

- W porządku? - spytałem cicho.

- Tak...to tylko odrobinka melancholii. - rzucił cicho, naciągając czapkę na głowę. - Dziękuję za miły wieczór.

- Ren...! - złapałem go za ramię, zanim zdążył zamknąć drzwi i odejść. Spojrzał na mnie zaskoczony. - Ja...

Nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Zadziałałem instynktownie.
Wychyliłem się ze swojego siedzenia, jednocześnie przyciągając go bliżej do siebie. Złożyłem na jego wargach delikatny pocałunek. Przez chwile stał jedynie, nieśmiało odpowiadając, po czym szarpnął się do tyłu i uciekł z podjazdu. Poczułem, jakbym dostał w twarz. W milczeniu odjechałem, czując nadal smak blondyna. Wiedziałem, że popełniłem błąd.


~*~


Wielokrotnie próbowałem złapać go na przerwach i przeprosić za to, co się stało, jednak jego nie było w szkole. Dowiedziałem się, że ponoć zachorował. Jednak...czułem, że jego nieobecność miała coś wspólnego z tamtym wieczorem. Wizja tego, że go odrzuciłem swoim zachowaniem spędzała mi sen z powiek i doprowadzała do koszmarów. Tak bardzo chciałem to wszystko cofnąć, odwołać....ale nie mogłem.
Zaczęły się ferie. Nie widziałem się z Renem od czasu tamtego pocałunku. Nie chciałem być natrętem i jechać pod jego dom bez powodu. Jednak...nie dawało mi to spokoju. Nie chciałem w końcu zniszczyć naszej znajomości. Tamtego wieczoru...poczułem, że muszę go pocałować. Czułem, że potrzebuje on tego równie mocno co ja. Ale sądząc po reakcji, to był błąd.
Chciałem go przeprosić, jednak nie miałem jak. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było poczucie wojny, jakie zaczęło mnie męczyć...ono i powtarzający się raz po raz sen, którego pozbyłem się dopiero pod koniec przerwy zimowej....


~*~


Zacisnąłem boleśnie palce, podrywając się po raz setny na łóżku. Dysząc ciężko, odkryłem się i wstałem. Kolejny koszmar, kolejne niezłączone na czas ręce, kolejny pocałunek. Zacisnąłem ręce w pięści, starając się pozbyć wspomnień snu. Jednak zamiast tego, w moich uszach znowu rozbrzmiały te ciche słowa, które doprowadzały mnie do szały moją bezradnością. Błyskawicznie się ubrałem i wybiegłem z mieszkania, szukając jedynego miejsca, w którym zawsze się uspokajałem. Jedyne szczęśliwe miejsce na świecie.
Most o tej porze roku niemal cały był przykryty ciężką mgłą. Złapałem się barierki, starając złapać oddech. Oparłem głowę o słup i ciężko westchnąłem. Czemu pierwsza osoba, która...wzbudziła we mnie te uczucia....musiała odejść z tego świata? Próbowałem tyle razy ją odnaleźć...potrafiłem czatować godzinami na tym moście, licząc jak idiota, że w końcu się spotkamy. Pięć lat czekania i rozbita nadzieja. Jakie to..typowe. Typowe dla mojego życia.
A teraz jeszcze on...czemu musiał być do niej tak podobny? Może gdyby nie to, moje serce nie dałoby się oszukać? Czemu pozwalało bić tak szybko dla innego faceta? Czemu moje myśli uciekały do niego, do tamtego pocałunku?
Poczułem łzy pod powiekami. Zacisnąłem oczy, starając się to wszystko powstrzymać. Czułem, jak drżę na całym ciele. A może właśnie przyszedł czas, gdy następny dzień nie będzie wyjątkowy...? Z tą dziwną myślą usiadłem na ogrodzeniu, jak Yeonrin kilka lat temu.

- Chcesz skoczyć? Mało oryginalne. - usłyszałem czyjś obojętny głos.

Ze strachem odsunąłem się, szukając osoby, która to powiedziała. Po chwili z mgły wyłonił się Ren. Smutek ścisnął mi gardło. Wyglądał w tej chwili dokładnie jak swoja siostra. Nawet głowę przechylał dokładnie jak ona, nieco jak zaciekawiony ptak. To było...takie okrutne.

- A co ciebie to obchodzi, haa?!

- W sumie. - wzruszył ramionami, patrząc na rzekę. - Tylko wiesz...samobójstwo nigdy nie jest wyjściem. Kto wie? Może jutrzejszy dzień będzie wyjątkowy? A jeśli nie masz po co  żyć, żyj właśnie tą myślą.

Oniemiały, spojrzałem na niego. Jego słowa...to co mówił...to było dokładnie to samo, co jego siostra powiedziała mi przed laty, w tym samym miejscu, Zaskoczony, zeskoczyłem z powrotem na chodnik i spojrzałem na niego. W milczeniu obserwował przebijające się przez mgłę promienie słońca. Wyglądał...tak tajemniczo, zagadkowo. Zupełnie przeciwnie do Yeonrin. Ona wydawała się w jakimś stopniu krucha i bezbronna, delikatna i smutna. A on...wydawał się czegoś żałować, chciał coś ukryć i nie dopuszczał do siebie nikogo. Byli tak różni...a jednocześnie ta podobni. W jego brązowych oczach widziałem tą samą tęsknotę co w jej.

- To, co powiedziałeś....twoja siostra powiedziała mi wtedy dokładnie to samo...

- Tak? - na jedną, krótką chwilę na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. - Powtarzałem jej tak po każdej próbie samobójczej....

Blondyn spuścił wzrok, a ja zauważyłem, jak zaciska ręce w pięści. Było mi go teraz...szkoda. Nie wiedziałem, czemu, ale...po prostu wydawało mi się, że potrzebuje on przyjaciela, który by mu pomógł. Osoby, której mógłby zaufać.

- Ja....zapomnijmy o tym. - mruknąłem cicho, starając się pozbyć tej melancholii z powietrza. - Chyba gdzieś szedłeś....

- A...chciałem poćwiczyć. - powiedział cicho, pokazując mi futerał wiolonczeli. - Chciałem pójść do szkoły, ale jest sobota...no i w czasie ferii nie wpuszczają....więc znalazłem w internecie dom kultury, tylko...chyba się zgubiłem. Dawno już nie byłem w Korei...

- Mogę cię zaprowadzić.

Ren spojrzał na mnie dość nieufnie, jednak tylko westchnął i pokiwał głową. Podszedł do mnie i razem ruszyliśmy. Oboje milczeliśmy. Czułem między nami jakieś dziwne napięcie, ale nie chciałem tego pogarszać pytaniem. Zamiast tego po prostu szedłem obok, cicho nucąc pod nosem melodię, która akurat wpadła mi do ucha.
Zauważyłem po drodze, że Ren mi się przygląda, jednak nic na to nie powiedziałem. Przywykłem do dziwnych spojrzeń ludzi za młodu, kiedy uciekałem z domu, posiniaczony. Wtedy ludzie rzucali mi podobne spojrzenia - nieufne, niepewne i jednocześnie w jakiś sposób współczujące. Kiedyś ich nienawidziłem, ale z czasem stałem się silniejszy - nie przerażały mnie tak, nie było mi od nich niedobrze. Życie nauczyło mnie walczyć.

- Więc....grasz na wiolonczeli, tak? Od ilu? - spytałem, otwierając przed nim drzwi do domu kultury.

- Od szóstego roku życia. - mruknął obojętnie, kierując się do sali koncertowej.

- Oo....to strasznie długo. A gdzie się uczyłeś? I kto cię uczył?

- W domu. Uczyłem się sam. Nie lubię nauczycieli.

Zeszliśmy do szatni. Ren z niechęcią i obawą odstawił futerał wiolonczeli na szafkę, a ja w tym czasie zdjąłem kurtkę i odwiesiłem ją na wieszak. Kiedy chłopak zrobił to samo, od razu zauważyłem tatuaż na ramieniu. Zaciekawiony, starałem się mu bardziej przyjrzeć, jednak nie zdążyłem, bo chłopak już narzucił na plecy futerał.

- Idziesz ze mną? - spytał, niezbyt zadowolony.

- J-ja...chciałem posłuchać, jak grasz...

Blondyn wzruszył ramionami i w milczeniu wszedł na podium niewielkiej scenki dla instrumentów smyczkowych. Jak profesjonalista zajął swoje miejsce, odsuwając statyw od nut. Niemal z nabożną czcią otworzył pudełko i wyciągnął potężny instrument hebanowego wręcz koloru. Chłopak szybko ustawił się, spiął włosy w niewielkiego kitka i wyciągnął smyczek. Ja w tym czasie usiadłem na miejscu dyrygenta, przyglądając się jego perfekcji. Każda czynność, którą wykonywał, nie mogła mieć omyłki. Teraz naprawdę uwierzyłem, ze ma tyle lat praktyki. A potem zaczął grać, a świat przestał istnieć.
To nie była muzyka. To były czyste emocje. Widziałem je w każdym zmarszczeniu jego czoła, w każdym zbyt mocnym pociągnięciu smyczkiem. Cała jego osoba zlała się z instrumentem. Wydawał się kolejną struną, niską i głęboką. Kiedy grał szybko, jego twarz przechodził błyskawiczny grymas. Kiedy zwalniał, jego rysy się wygadzały. Kiedy melodia przeszła w melancholię, zaczął płakać. Kierowany instynktem wyciągnąłem rękę w stronę jego twarzy. Chłopak momentalnie wtulił policzek w moją dłoń, przymykając z ulgą oczy.

- Ren...nie płacz... - szepnąłem cicho.

Blondyn bez słowa wtulił się we mnie, ukrywając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Przez chwilę stałem tylko, zastanawiając się, co mam zrobić. W końcu westchnąłem tylko cicho i przytuliłem go do siebie, pozwalając mu płakać. Delikatnie głaskałem go po głowie, licząc, że to pomoże mu się uspokoić. Drżał, wstrząsany niemym szlochem. Był teraz taki kruchy...chciałem go chronić przed tym smutkiem. Chciałem....chciałem dla niego tego samego, co dla Yeonrin kilka lat temu.
W pewnym momencie Choi po prostu ucichł i odsunął się ode mnie. Oczy miał zapuchnięte, na policzkach porobiły mu się czerwone plamy. Był przerażająco smutny, ale jakaś zaciętości pojawiła się w jego twarzy. Nie wiedziałem, co mam robić. Przed chwilą był kimś zupełnie innym, a teraz....znowu założył swoją ochronną maskę. Tylko czemu? Co tak bardzo próbował chronić przed światem? I czemu tak bardzo chciałem coś z tym zrobić?

- Czemu to robisz...? - spytałem cicho.

- Niby co? - rzucił lakonicznie, patrząc w podłogę.

- Czemu nie pokazujesz swojej prawdziwej twarzy? Czemu unikasz wszystkich wkoło?

- Bo nie chcę mieć nikogo blisko siebie. Bo jestem potworem. - szepnął.

- Ren...nie jesteś potworem. - zaskoczony, spojrzałem na niego.

- Jestem! Nic o mnie nie wiesz! Nie wiesz, co zrobiłem!

- Więc mi powiedz.

Zaskoczenie odbiło się na jego twarzy, aż z wrażenia opadł z powrotem na stołek obok wiolonczeli. Milcząc, odwrócił wzrok i skupił go na smyczku w swoich dłoniach. Nie bardzo wiedziałem, co mam zrobić. To...tak po prostu ze mnie wyskoczyło, instynktownie. Bałem się, że go zraniłem. Już chciałem coś powiedzieć, kiedy blondyn westchnął cicho i zaczął mówić.

- Zabiłem swoją siostrę. To przeze mnie popełniła samobójstwo. - powiedział cicho głosem wypranym z emocji. - Od małego byliśmy identyczni. Te same kontury twarzy, ten sam wzrost i waga, ten sam kolor włosów, te same ubrania. Nawet mieliśmy niemal te same przezwiska - Rin i Ren. Różnił nas jedynie kolor oczu. Przez to od zawsze byliśmy myleni. Często jedno obrywało za drugie. Jednak nigdy nam to nie przeszkadzało. Do czasu, kiedy poszliśmy do liceum. 

Ren odecthnął drżąco, skupiając spojrzenie w jakimś nieistniejym punkcie, jednocześnie muskając palcami struny. Wyglądał, jakby coś go trapiło, jakby walczył z pewną informacją, zerkając przy tym na mnie niepewnie. Nie bardzo rozumiałem, jednak nadal patrzyłem na niego wyczekująco, chcąc poznać całą prawdę. Chciałem zabrać od niego cierpienie...chciałem go chronić. Nie Yeonrin...tylko właśnie jego. Czy to było na penwo normalne? Czy czasem....moje oczy nie oszukały serca? Nie wiedziałem...ale byłem pewien, że niedługo się dowiem.

- Ja....ja od zawsze wiedziałem, że nie interesuje sie dziewczynami. Od zawsze byłem uważany za jedną z nich i...nie wyobrażałem sobie żadnej blisko mnie. Dlatego zostałem gejem. Podrywałem chłopaków, umawiałem się z nimi....i nikomu to nie przeszkadzało. Do czasu, aż oboje zakochaliśmy się z Rin w jednej osobie. Ale on nie był nią zainteresowany i to ja poszedłem z nim do łóżka.

Słuchałem tego wszystkiego, niedowierzając własnym uszom. Czyli Ren...był homoseksualistą? Jednak, słuchając jego historii, rozumiałem jego punkt widzenia. On sam był tak kobiecy, z miałem dużą wątpliwość by któraś dziewczyna chciała by z nim być. W mojej łowie wszystko układało się w logiczną całość. Powoli fragmenty tej dziwnej układanki wskakiwały na swoje miejsca. Przyglądając mu sie, zauważyłem, jak powoli ciężar niemal namacalnie spada z jego ramion. Najwidoczniej zwierzenia pomogły blondynowi.
Patrzyłem na niego, jak z bezradnością zaciska dłonie na smyczku, unikając mojego wzroku. A ja...nie chciałem tego. Chciałem do niego podejść, przytulić. Pozbyć się smutku z jego oczu. Chciałem zrobić to, co chciałem kiedyś dla jego siostry. Chciałem go ochronić, zaopiekować się nim. Odciąć go od tego zła sobą samym. I z każdym kolejnym pragnieniem wracało do mnie pytanie: "kogo tak naprawdę kocham? Yeonrin czy jej lustrzane odbicie? "

- Kiedy...kiedy się o tym dowiedziała...wywołała wielką awanturę. Była wściekła. Krzyczała, że jestem obrzydliwy i nienormalny. Że jestem potworem. - jego głos momentalnie się załamał, jednak nie dał po sobie poznać, że wspomnienia nadal go bolą. -  Rodzice nie wiedzieli co robić. Rin zaczęła wagarować i uciekać z domu. W końcu ustaliliśmy, że zamieszkam w Japonii, w szkole z internatem. Zgodziłem się. Wyjechałem, a ona wróciła do domu i wszystko powróciło do normy. Ale nie mogło być idealnie.

- Co się stało...?

- Rin za wszelką cenę chciałą mojego chłopaka dla siebie. Jednak...on powiedział jej, że nigdy nie będzie idealną kopią mnie. To ją zaczęło niszczyć od środka. Ona go kochała ponad wszystko. Presja bycia mną ją zabijała. W końcu zaczęła się ciąć. I....resztę już znasz.

W sali zapadła cisza, przerywana jedynie naszymi oddechami. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, ale...wiedziałem, ze to nie wina blondyna. To była niczyja wina. To jedynie był podły los...i źle dobrane słowa. To był jedynie zbieg niefortunnych zdarzeń, które złożyły się na poszczególne nieszczęścia...prawda?
Kiedy cisza się zaczęła przedłużać, w jego oczach na nowo zebrały się łzy. Jednak wtedy już wiedział, co mogę zrobić.
Ostrożnie wziąłem jego twarz w swoje dłonie i złożyłem na jego wargach delikatny pocałunek, jednocześnie ścierając łzy kciukami z jego policzków. Początkowo chłopak nie widział, jak sie zachować, jednak po chwili wydał z siebie ciche chlipnięcie i, obejmując mnie za szyję, złączył nasze usta. Objąłem go w pasie, przyciągając bliżej siebie, głaszcząc delikatnie jego twarz i odpowiadając z żarem na pocałunek.

- Ren... - wyszeptałem cicho, odrywając sie od niego. - Nie możesz być potworem, bo potwory nie są zdolne do żalu....ani do miłości. Żałujesz swojej siostry i nadal ją kochasz....więc wybacz sobie. Ja ci wybaczam.

- Dziękuję... - szepnął w moje wargi, zanim ponownie się zetknęły.

1 komentarz:

  1. Zafaliste~! Btw. przez Ciebie nałogowo słucham EXO i BTS, zgiń~~ Dojcu

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2