26 gru 2014

If you stay... III

Kolejne sekundy mijały, jednak nie liczyliśmy czasu. Ja go nie liczyłem, utopiony w jego czekoladowych oczach i ciepłym dotyku ust na swoich wargach. Jego nieśmiałe pocałunki były czymś cudownym, czymś, co utwierdziło moje uczucia - zakochałem się. Zakochałem się w jego osobie, a po tym, co usłyszałem, kochałem go coraz bardziej. Nie wierzyłem w jego winę, nie chciałem w nią wierzyć. Dla mnie Ren był zbyt dobry.
Objąłem go w pasie, przyciągając bliżej. Czułem łzy na jego policzkach, jednak całowałem go coraz mocniej, coraz....zachłanniej...a on, tak delikatnie odpowiadał. Świat na chwilę stał się na cichy, pozwalając usłyszeć mi słodką melodię wiolonczeli. Melodię, którą dla mnie zagrał.
Odsunąłem się od niego, ciężko oddychając. Jego głowa opadła na moje ramię. Delikatnie głaskałem jego włosy, czując, ze w tej chwili, w zasięgu ramion mam wszystko, czego potrzebuję.

[teraz]

W krzyku i panice postać w czerni jest pakowana do wozu, który z piskiem opon odjeżdża, zostawiając chaos daleko w tyle. Osoby w pojeździe rozpinają jego czerń, próbując sprawić, by jego jaźń wróciła. Przyczepiają do jego piersi okrągłe spodki podłączone do aparatury, wymieniają fachowe uwagi. Próbują uratować to, co stracili w cennych sekundach. Chaos zaczyna się rodzić na małej przestrzeni. Zaczynają rozbrzmiewać dzwonki, rozmowy nie ucichają. Jeden mężczyzna prosi kogoś po drugiej stronie o krew. Inny o przygotowanie sali operacyjnej. Kolejny o wezwanie specjalisty. Każdy z nich się stara, jednak postać tego nie wie. Ona zatraca się coraz bardziej w słodkich dźwiękach wartych więcej niż własne życie...
Kiedy zajeżdżają pod ogromny betonowo-szklany gmach, jego palce ledwo utrzymują zdjęcie. Jest na skraju granicy, na ostrzu noża. Dźwięk, tak cudowny, coraz bardziej go przytłacza. Kiedy stłoczony tłum  pchał łóżko do najbliższej sali, na podłogę upadło zdjęcie z dwójką uśmiechających się ludzi, którzy, w milczeniu chwili, całowali się wśród płatków śniegu.

[miesiąc wcześniej]

Od rana było śnieżnie. Całe nasze małe miasto było pokryte śniegiem, jednak...nikt nie narzekał. Zwłaszcza my. Ten śnieg dodawał uroku naszemu wspólnemu spacerowi. Byliśmy już z Renem od dwóch miesięcy, a nasz związek był lekki, przyjemny i dziecinny. Chłopak przestał już tak bardzo obwiniać się o śmierć swojej siostry. Stał się dużo bardziej otwarty - więcej się śmiał, więcej uczestniczył w życiu. Okazał się prawdziwą kopalnią uroku i rozrywki. Ale nie tęskniłem do jego "smutnej wersji". Takiego jego kochałem jeszcze bardziej.
Szliśmy przytuleni alejką wśród sypiącego się śniegu. Zaczerwieniał on nasze nosy i policzki, ale w żaden sposób nam to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie - ciągle się z tego śmialiśmy, co ulatniało naszą bliskość, nie wprawiając ciężkiej atmosfery. To było naprawdę niesamowite - ta lekkość naszego bycia. Coś nie do uwierzenia.

- Jesteśmy jedyną parą, która nie ma zdjęć. - mruknął niepocieszony blondyn.

Puścił moją rękę i zaczął iść tyłem, patrząc mi w twarz. Całą jego osobę oblepiał biały puch, a czapka wolno zsuwała się z głowy. Zaśmiałem się, widząc to. Złapałem go za łokieć i pociągnąłem do siebie, jednocześnie naciągając mu czapkę na głowie. Ten tylko fuknął i wyrwał się z mojego uścisku, poprawiając swoją grzywkę. Marszczył przy tym uroczo nos, na co od razu się uśmiechnąłem.

- A po co nam zdjęcia? I co to za zasada, że pary muszą mieć zdjęcia? - obruszyłem się.

- Ale ja cię tak ładnie proszę....!! Proszę, proszę, prooooszę!

- Uh...no dobra.

- Taak!! - krzyknął radośnie, wyciągając ze swojej torby aparat.

- Widzę, żeś przygotowany.... - rzuciłem niezbyt radośnie, poprawiając jego szalik.

- Bo bardzo chciałem mieć z tobą zdjęcie. - uśmiechnął się szeroko. - A teraz uśmiechnij się ładnie...

Ren zatrzymał się przy barierce od sztucznego jeziorka i wyciągnął rękę z aparatem do góry, jednocześnie uśmiechając się delikatnie. Sam zrobiłem to samo, obejmując chłopaka w pasie i szczerząc się do obiektywu. Flesz błysnął, oznaczając zrobione zdjęcie. Chłopak od razu, w czymś na kształt paniki odpalił podgląd zdjęcia, oceniając je.

- Musimy poprawić, to jest do bani.

- Miało być tylko jedno! - oburzyłem się

- Jonghyun...! - jęknął cicho.

Przewracając oczami ponownie objąłem go w pasie. Jednak tym razem to ja dzierżyłem aparat, bo Ren tulił się do mojej piersi. Już chciałem kliknąć przycisk, kiedy zerwał się wiatr, strząsając śnieg z pobliskich drzew. Przeczekaliśmy chwilę, podczas której wpadłem na genialny pomysł. Ustawiliśmy się ponownie do zdjęcia, jednak zamiast zwykłego uśmiechania się do obiektywów, złapałem chłopaka za podbródek i złożyłem czuły pocałunek na jego wargach, jednocześnie wykonując zdjęcie. Kiedy tylko flesz błysnął, Minki przysunął się bliżej, obejmując mnie za szyję. Podniosłem go delikatnie do góry i usadziłem na balustradzie, całując z coraz większym zaangażowaniem, jednak chłopak mi po chwili przerwał, starając się złapać oddech. Jego policzki jeszcze bardziej poczerwieniały.

- Pokaż...pokaż mi zdjęcie. - westchnął, a obłoczek pary zawisł między nami.

Grzecznie podałem mu aparat, przypatrując się z zauroczeniem jego zawstydzonej twarzy. Uciekał ode mnie spojrzeniem, starając się je skupić na podglądzie zdjęcia. Wychyliłem się, chcąc samemu je zobaczyć, jednak ten zaraz go wyłączył. Spojrzałem na niego, unosząc brew.

- Ej, też chce zobaczyć.

- Pokaże ci je w wyjątkowym momencie. - mruknął, chowając aparat z powrotem do torby

Przewróciłem oczami, jednocześnie się śmiejąc. Był taki przewidywalny...kochał się ze mną przekomarzać. Jednak, zamiast narzekać, jedynie przytuliłem go do siebie i pomogłem mu zejść z balustrady. Złapałem go za rękę, jednocześnie przyciągając bliżej. Okręciłem się z nim wokół własnej osi, by po chwili wpaść w zaspę śniegu. Blondyn, w oburzeniu i panice próbował się wyplątać z moich objęć, jednak mocno go trzymałem. Kiedy jego opór odrobinę osłabł, obróciłem się i wepchnąłem go w górę śniegu. W zapłacie dostałem śniegiem prosto w twarz. Odskoczyłem od tyłu, a on wygramolił się z zaspy, tylko po to, by wrzucić mi na głowę kolejną porcję śniegu. Zacząłem się głośno śmiać, kiedy zaczął uciekać. Podniosłem się z ziemi i pobiegłem za nim. Kiedy tylko go złapałem, znowu wpadliśmy w zaspę, wśród krzyków i śmiechu.
Takie obrzucanie się trwało do wieczora, kiedy chłopak musiał wracać do domu. Oczywiście, odprowadziłem go, choć oboje byliśmy przemoczeni, Ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Śmialiśmy się cicho, gdy śnieg topniał na naszych ubraniach. Kiedy znaleźliśmy się pod furtką jego domu, oboje kichaliśmy, a woda z nas ciekła. Spojrzałem na zaczerwienioną twarz chłopaka i delikatnie zacząłem ją całować. Po chwili odsunąłem się, a Ren pomachał mi na pożegnanie. Kiedy zniknął za drzwiami, wsiadłem na motor i odjechałem, ciesząc się ostatkami tego pięknego dnia.


~*~

- Nie myślałeś może o jakiejś szkole muzycznej? Masz niesamowity talent...

Ren przestał na chwilę grać, odrywając smyczek od strun. Kiedy melodia się urwała, otworzyłem oczy, napotykając od razu jego własne. Chłopak wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Obserwowałem jego twarz, uśmiechając się delikatnie. Na jego czole pojawiła się małą, pionowa zmarszczka, jak zawsze, kiedy starał sobie coś przypomnieć. Po chwili jednak ona znikła, kiedy ten uśmiechnął się delikatnie

- Jest taka jedna...ale dostanie się graniczy z cudem. No i...

- Musisz spróbować! - powiedziałem stanowczo, odrywając się od krzesła. - Na pewno byś się dostał!

- Ale Jonghyun....ona jest...

- Pewnie super ekskluzywna i hiper droga, ale co z tego. Ren, z twoimi umiejętnościami na pewno dostałbyś stypendium. Proszę cię, nie zaprzepastuj swoich marzeń!

Blondyn westchnął, odkładając na bok swoją wiolonczelę. Spojrzał na mnie, a uśmiech znikł z jego twarzy. Wydawał się nieco zasmucony faktem, że tak bardzo chciałem, by poszedł do tej szkoły. Ale czy to było złe? Chciałem jedynie, by dalej się kształcił w tym, co kochał, by dalej szło mu tak niesamowicie dobrze, jak szło teraz. Chciałem, by spełniał swoje marzenia, a on...się przez to smucił. "Może już kiedyś próbował i go wyrzucili?", pomyślałem, martwiąc się o niego coraz bardziej. 

- No dobrze....skoro tak bardzo nalegasz, zobaczę, czy przyjmują uczniów w tym semestrze. Ale naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł...

- Oczywiście, że dobry. - złapałem go za rękę. - Spełnianie marzeń jest bardzo cenne, Ren.


[cztery dni wcześniej]

Mój oddech zastygał w powietrzu podczas treningu. Starałem się dać z siebie jak najwięcej, mimo oszałamiającego wręcz mrozu. Nie mogłem sie poddać. Musiałem dalej się starać. Już nie tylko dla siebie musiałem wyjść na ludzi - teraz miałem kogoś, przy kim musiałem się naprawdę postarać. Inaczej to, jak przymuszam Rena do prób nie miałoby sensu. Najważniejsze było równouprawnienie - robić to, co samemu się komuś radzi.
Po raz kolejny wycelowałem, starając się powstrzymać drżenie ramion. Najważniejsza była samokontrola. Napiąłem ponownie cięciwę i wypuściłem strzałę, która wbiła się nieco za daleko jak na moje standardy, od środka. Westchnąłem ciężko. Moja forma naprawdę się pogorszyła, eh....wyjąłem kolejną strzałem i napiąłem łuk do kolejnego wystrzału. Tym razem poczekał dłużej, starając się uspokoić. Powoli. Spokojnie. Przymknąłem oczy, starając się wyciszyć. Kiedy mi się to udało, spojrzałem ponownie na tarczę i posłałem strzałę, tym razem idealnie w środek. Uśmiechnąłem się delikatnie z własnej wygranej, kiedy rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. Odłożyłem łuk koło kołczanu i zacząłem szukać w torbie komórki. Kiedy mi się to udało, wyszczerzyłem się, widząc, czyj numer widnieje na wyświetlaczu.

- Halo? - szybko odebrałem.

- Za trzy dni będą przesłuchania w Seulu! Rodzice powiedzieli już, że mnie zawiozą! - podekscytowany głos blondyna przyprawił mnie o ciepło w piersi. - Pomyśleć, ze gdyby nie twoja determinacja, nigdy by mi się nie udało! 

- No widzisz, bo ja zawsze mam rację. - zaśmiałem się. - Cieszę się, ze mnie posłuchałeś.

- Ja też się cieszę. Dostać się na przesłuchania, to jak wygrać medal. - rzucił i zaczął się śmiać.

- Od dzisiaj musisz ciężej trenować. - powiedziałem pół-żartem, pół-serio.

- To...może dzisiaj wieczorem przypilnujesz mojego treningu? - spytał, nagle bardzo nieśmiało.

- W sumie...czemu nie? Mogę wpaść już po treningu, co ty na to?

- Dobrze. Do wieczora. - rzucił dziwnym tonem i się rozłączył.

Zaśmiałem się cicho, jednocześnie biorąc znowu łuk do ręki. Jednak po tej rozmowie trening szedł mi coraz gorzej. Nie mogłem się skupić. Byłem zbyt szczęśliwy. Tak bardzo chciałem spełnić marzenia chłopaka, a teraz stał na ich progu. Tak bardzo się cieszyłem.
Z westchnieniem, po kilku nie udanych strzałach wróciłem do sali gimnastycznej klubu i poodkładałem sprzęt. Dużo czasu zajęło mi powyjmowanie strzał, jednak humor dopisywał mi jak nigdy. Dlatego też, pogwizdując cicho, mimo przemarzniętych ramion, wyciągałem je mozolnie. Kiedy skończyłem, schowałem tarczę do składzika a resztę strzał umieściłem w pudle do czyszczenia. Przewiesiłem torbę przez ramię i zamknąłem klubową sprzętownię, odkładając klucze tam, gdzie zawsze. Szybko zmyłem się pod prysznic, starając się jak najszybciej rozgrzać. Potem ubrałem się i starałem ułożyć jakoś włosy. Po chwili jednak stwierdziłem, patrząc w swoje odbicie, że to kompletnie bezcelowe, dlatego w milczeniu opuściłem szatnie i przeniosłem się na parking. Wyciągnąłem ze schowka kombinezon, który szybko na siebie ubrałem. Siadłem na maszynę i po dokładnym zapięciu kasku, ruszyłem z rykiem silnika pod dobrze znany sobie adres. Choć chłód szczypał mnie w policzki, przyspieszałem, chcąc był jak najszybciej u ukochanego.
Po kilkudziesięciu minutach zaparkowałem czerwoną maszynę przed domem. Zdjąłem kombinezon i kask, chowając je z powrotem do schowka. Z uśmiechem zadzwoniłem do domofonu, który po chwili oznajmił mi, ze mogę wejść. Szybko przedarłem sie przez trawnik i zapukałem do drzwi, które otworzył mi właśnie Ren. Wszedłem do środka, całując go w policzek.

- Dzień dobry! - krzyknąłem do jego rodziców.

- J-jesteśmy tylko my. - rzucił z lekkim rumieńcem. - Moi rodzice pojechali do ciotki zza miasto i wrócą dopiero jutro wieczorem...

Wyprostowałem się, zerkając na jego twarz. Zarumieniony, patrzył gdzieś indziej. Ale nie tylko o to chodziło....włosy miał idealnie ułożone, a delikatny makijaż podkreślał jego oczy. Nawet jego strój nie był taki jak zawsze - spodnie były ciaśniejsze, a bluzka pokazywała dzisiaj więcej niż zawsze. W mojej głowie zapaliła się lampka. "Już wiem, dlaczego tak niepewnie mówił", pomyślałem, uśmiechając się do podłogi, kiedy wróciłem do rozwiązywania butów.

- A więc jesteśmy sami. Może w takim razie zrobię nam na kolację coś dobrego?

- D-dobrze. - mruknął, pokazując mi, gdzie jest kuchnia.

Przejrzałem lodówkę, wyciągając potrzebne rzeczy. Czułem na sobie uważne spojrzenia chłopaka, jednak postanowiłem, przynajmniej na razie, udawać, ze nie wiem, jaki cel ma ten wieczór. Z resztą, zawsze mogłem pochopnie zinterpretować zachowanie chłopaka. Wolałem te pierwsze godziny wykorzystać na "rozeznanie w terenie".
Nucąc pod nosem, zacząłem kroić mięso na malutką kosteczkę. Włączyłem kuchenkę, na której postawiłem patelnię. Wlałem odrobinę oliwy i zasypałem ją dużą ilością przypraw, które znalazłem w półce. Kiedy oliwa się nagrzała, wrzuciłem mięso na patelnię. Kiedy to się smażyło, kroiłem warzywa i robiłem sos do mięsa. Cały czas przy tym uśmiechałem się jak głupi do sera, bo cały czas czułem na sobie spojrzenie czekoladowych oczu chłopaka. W każdą kolejną minutą coraz bardziej się upewniałem, ze nie trening będzie głównym celem wieczoru.
Po półgodzinie zdjąłem mięso z palnika i nałożyłem je na talerze, na których już czekała sałatka. Polałem to wszystko sosem i podałem do stołu, posyłając mu promienny uśmiech.

- Smacznego.

- Smacznego. - mruknął, biorąc ode mnie widelec.

- To jest pyszne! - zawołał, kiedy spróbował dania. - Gdzie się tego nauczyłeś?

- Mieszkam w internacie, trzeba sobie radzić - uśmiechnąłem się, biorąc za moją porcję.

Jedliśmy w milczeniu, co jakiś czas zerkając na siebie znad talerzy lub posyłając delikatne uśmieszki. Kiedy skończyliśmy, razem pomyliśmy naczynia. Oczywiście, nie obyło się bez wody na naszych ubraniach i pany na włosach, ale to już chyba wchodziło w naszą rutynę - durne figle. Byliśmy jak dwójka dzieci, ale...dzięki temu było nam ze sobą bardzo dobrze.
Kiedy i to zadanie dobiegło końca, zdecydowaliśmy się na oglądanie filmu. Weszliśmy na poddasze domu, gdzie mieścił się pokój chłopaka. Byłem w nim pierwszy raz, jednak czułem się jak w domu. Dokładnie takie miałem wyobrażenie jego prywatności - jasne meble, duże łóżko, wiolonczela w rogu, niedaleko bujanego fotela, duże okno z szerokim parapetem i niewielki, telewizor na ścianie. Wszędzie porządek, ale też jakaś przytulność, spowodowana zdjęciami na szafkach, poduszkami i pluszakami. I chociaż przez to wszystko ten pokój wydawał się damski, to i tak wiedziałem, że jest od deski do deski stworzony przez Rena.

- To co oglądamy? - spytałem z uśmiechem.

- Hm...może jakąś...komedię? - rzucił, przeglądając płyty. - Może to?

Spojrzałem niezbyt zainteresowany na płytę, jednak z uśmiechem pokiwałem głową. Ren szybko umieścił ją w odtwarzaczu i usiadł obok mnie na łóżku. Jednak ja zaraz złapałem go za uda i usadziłem między swoimi nogami, jednocześnie opierając głowę na jego ramieniu. Chłopak wydał z siebie drżące westchnienie, jednak, zamiast się odsunąć, przysunął się bliżej. W tej chwili film przestał mnie interesować - bardziej interesujące były reakcje Rena. Jednak, zamiast przerwać w połowie, dzielnie wytrzymałem do końca filmu, głaszcząc go po ramionach, biodrach i szyi, składając od czasu do czasu pocałunki na jego karku.
Blondyn odwrócił się od mnie z niepewnym uśmiechem.

- I jak? Podobał ci się fil...

Nie pozwoliłem mu dokończyć, składając na jego ustach delikatny pocałunek. Chłopak westchnął cicho, obejmując mnie za szyję i oddając pocałunek z pasją. Obróciłem nas tak, że skończył pode mną. Oparłem się rękoma za jego głową, nie przerywając tego pocałunku. Za to jego dłonie delikatnie głaskały moje ramiona i szyję, wywołując gęsią skórkę.
Oderwałem się od niego, by spojrzeć mu w oczy. Błyszczały niesamowicie od emocji...ale nie tylko. Gdzieś na ich dnie widziałem znany mi z własnego odbicia strach. Delikatnie pogłaskałem go po policzku, uśmiechając się.

- Nie bój się. Nie skrzywdzę cię.

- Wiem, ja... - jego głos zadrżał. - Ja...nie wiem, co mam zrobić. Tak długo nie byłem blisko drugiej osoby....

- Cii... - delikatnie ucałowałem jego szyję, rozpinając guziczki w jego koszuli. - Potraktuj mnie jak swój instrument. Zagraj na mnie. Spraw, bym był z tobą tak blisko, jak twoja dusza z muzyką.

Kiedy skończyłem to zdanie, chłopak miał już rozpiętą koszulę, którą delikatnie z niego zdjąłem. Wpatrywałem się w jego blade ciało z rosnącym pragnieniem, jednak starałem się to ukryć. Ren i tak był już zdenerwowany, a nie chciałem tego pogarszać.

- Więc....gdybyś był wiolonczelą... - szepnął, nie powstrzymując rumieńca.  - M-miałbyś cztery struny....C... - musnął delikatnie swoimi ustami moje wargi. - ...G... - nieśmiało wsunął rękę pod moją koszulkę, przejeżdżając palcami po moim torsie. - ...d... - przebiegł dłonią po moim kręgosłupie. - i...a. - nieśmiało przesunął palcami po zapięciu moich spodni.

Całowałem jego pierś, słuchając jego cichych i nieśmiałych słów. To było takie urocze...jednak, kiedy zaczął wymieniać moje "struny", poczułem, ze trafił idealnie. On dobrze wiedział, że do tych miejsc najczęściej będą uciekały dłonie. "Przecież on już miał chłopaka", napomniałem sam siebie. Musnąłem palcami jego żebra, czując, jak zadrżał. Jednak, kiedy ja głaskałem jego pierś, on jedynie wzdychał i drżał, wpatrując się w sufit.

- A jak byś na mnie zagrał? - spytałem cicho, całują jego obojczyk.

- J-ja.... - wydukał z przyspieszonym oddechem. - Z-zacząłbym od d...

Jego ręce wślizgnęły się pod moją koszulkę tylko po to, by po chwili ją ze mnie zdjąć, Jego smukłe palce śledziły mięśnie moich pleców z niespotykaną delikatnością. Każdy ruch był perfekcyjny, tak jak pociągnięcia smyczkiem. W jego dłoniach naprawdę czułem się instrumentem - może nie najdoskonalszym, ale w rękach mistrza.

- Może C...? - jego głos stał się pewniejszy.

Pocałował mnie delikatnie, jednak ja momentalnie pogłębiłem ten pocałunek, wpijając się w jego wargi zachłannie. Przyciągnąłem go bliżej siebie, wsuwając mu język do ust. Oddech mi umykał, jednak zachłannie go potrzebowałem, coraz bliżej siebie. Jego ciało mnie zniewalało, tak jak cała jego osoba. Chciałem go coraz bliżej, całowałem go coraz zachłanniej, schodząc na smukłą szyję.

- T-teraz...teraz...G.. - wysapał, kładąc ręce na mojej piersi. - A potem...znowu d i do góry...

Rozpiąłem jego spodnie, podczas gdy jego dłonie lawirowały po moim torsie, muskając zarysy żeber, kości obojczyków i sutków. Nadal całowałem jego szyję, wolno ściągając jego spodnie wraz z bielizną. W międzyczasie jego dłonie znów przeniosły się na plecy, zaciskając na ramionach wraz z pierwszym jękiem. Ren przymknął oczy, a jego bielizna wraz z resztą ubrań skończyła na podłodze. Składałem drobne pocałunki na całej jego piersi, od czasu do czasu pozostawiając ślad na bladej skórze. Jego palce, drżąc, zaciskały się coraz mocniej na moich ramionach, a ja, kierowany nieznanym mi instynktem, muskałem skórę jego ud, jednocześnie zasysając się na sutkach.
Kolejny jęk wydostał się z jego ust, rozpalając we mnie ogień. Blondyn wychylił się do przodu i pocałował mnie z palącą wręcz potrzebą,

- Z-zostało...zagrać....a... - jęknął w moje usta, kiedy rozpinał moje spodnie.

Oboje potrzebowaliśmy teraz siebie. Zrozumiałem to, kiedy chłopak zdjął ze mnie spodnie. Oboje byliśmy nago, oboje podnieceni....oboje wiedzieliśmy, co robić.
Delikatnie rozciągałem chłopaka według jego porad, starając się nie zrobić mu krzywdy. Ale on jedynie cicho pojękiwał, albo szeptał kolejne akordy, muskając opuszkami palców moją skórę. A potem, kiedy mi pozwolił, wszedłem w niego i to było najcudowniejsze uczucie, jakie mogliśmy wspólnie przeżyć. Ren jęczał cicho pode mną, w rytm moich pchnięć. Tworzyliśmy razem idealny koncert, w którym to blondyn był dyrygentem.

- Prestissimo... - wymruczał, a ja szybko przypomniałem sobie jego ostatnią lekcję muzyki, którą mi dał. 

Starałem sobie przypomnieć tempa, które mi wymieniał w kolejności od najwolniejszego do najszybszego. Largo - bardzo wolno. Adagio....powoli, andante to wolno. Moderato to z umiarkowaniem, allegretto to nieco szybciej...Allegro to szybko, preso - bardzo szybko. A prestissimo...? "Najszybciej", rozbrzmiał jego głos w mojej głowie, przypominając mi wszystko i wywołując uśmiech na mojej głowie.
Wykonałem jego polecenie wśród głośnego krzyku. Wbił palce w moje plecy, na co syknąłem cicho, ale nie przestałem. Ren pode mną wyginał się, jęcząc coraz głośniej i głośniej. Jego ciało coraz bardziej drżało. Wiedziałem co to oznacza - sam byłem w podobnym stanie. I wraz z jego głośnym krzykiem, który oznaczał spełnienie, doszedłem i ja.
Na drżących rękach oparłem się, patrząc w jego rozanieloną twarz.

- Fortissimo possibile* - wyszeptałem, zanim złączyliśmy swoje wargi.



~*~
Ranek nadszedł szybko. Promienie wschodzącego słońca obudziły mnie wcześnie, jednak ukazały mi piękny widok, więc nie miałem im tego za złe.
Odgarnąłem zagubiony kosmyk włosów z twarzy śpiącego kochanka, który ufnie tulił się do mojej piersi.Głaskałem jego policzek z czułością, mając pod powiekami wspomnienia tamtej nocy. Zadrżałem na myśl, że oboje nadal jesteśmy nago. Jednak teraz moje myśli nie zbaczały na niepożądane tory, zbyt zajęte urodą mojej śpiącej księżniczki.
Kiedy wreszcie otworzył oczy, posłałem mu rozkoszny uśmiech, jednocześnie delikatnie całując w skroń. Ziewnął, wtulając się we mnie z ufnością. Pogłaskałem go po głowie, przykrywając dobrze jego ramiona. W tej chwili chciałem, by ta chwila się nie kończyła.

- Po jutrze to przesłuchanie...boisz się? - szepnąłem, wplatając palce w jego włosy.

- Nie boję się przesłuchania. Pójdzie, albo nie. Bardziej boję się wyjazdu.

- Wyjazdu? - spytałem, nie bardzo rozumiejąc.

- B-bo...bo ta szkoła nie jest w K-korei... - jego głos stracił pewność siebie.

- A...a gdzie? - miałem złe przeczucia.

- J-juilliard....Juilliard jest w...Nowym Yorku. - szepnął cicho.

Pomiędzy nami zapadło milczenie. Nie mogłem uwierzyć w to co powiedział. Nowy York....Stany Zjednoczone....przecież to były tysiące kilometrów stąd! To był kompletnie inny kontynent. I mieliśmy być tak daleko od siebie....przez niemal 5 lat? I spotykać się raz, może dwa do roku? Przełknąłem głośno ślinę, czując, jak moje serce na chwilę zamiera swoje bicie.

- Wiesz, jak daleko stąd jest do Ameryki Północnej? - spytałem, a mój głos brzmiał strasznie sztywno.

- J-ja...ja próbowałem ci powiedzieć, ja...

- Już dobrze... - pocałowałem go w czubek głowy. - Damy radę. Na pewno damy radę. Będzie dobrze, Ren. Spełnimy twoje marzenie. Razem.

- Dziękuję...! - wzruszenie było odczuwalne nawet w głosie. - Kocham cie...

- Ja ciebie też. - pocałowałem go ponownie. - Przecież to wiesz.

Ren na chwilę odsunął się ode mnie, jednocześnie wyciągając coś z półki. Podał mi jasnoniebieską kopertę, uśmiechając się delikatnie. Spojrzałem zaciekawiony an list, zastanawiając się, co może być w środku. Ostrożnie rozdarłem papier i od razu uśmiechnąłem się szeroko.

- W wyjątkowym momencie? - zaśmiałem się, wyciągając nasze wspólne, zalaminowane zdjęcie.

- Kocham cie. - przytulił mnie mocniej, delikatnie całując.

W tej chwili nawet milion kilometrów nie zabiłoby moich uczuć.


[teraz]

W jednej sali zapanowała istna walka ze śmiercią. Ciało młodego chłopaka wylądowało na stole operacyjnym, gdzie odarli go z resztek rzeczy, wspomnień i odłamków. Zapanowała przerażająca atmosfera wśród dźwięków przeróżnych aparatur. Lekarze wymieniali się narzędziami z dziwnymi nazwami, pielęgniarki biegały w koło, starając się dowiedzieć, kogo powiadomić. W końcu jednej z nich udało się odblokować komórkę, w której jedne numer przewijał isę wciąż i wciąż. Z desperacją wykręciła numer. Nie chciała, by chłopak na stole został sam w decydujących godzinach.

~*~

Chłopak stojący w drzwiach sali koncertowej drżał, zaciskając w spoconych dłoniach smyczek. Dał najpiękniejszy koncert w swoim życiu, jednak nadal nie wiedział, czy wywarło to wrażenie na jury. Wtulił się w matkę, czekając na werdykt....i na ukochanego. Spóźnił się na jego występ...i nadal go nie było, chociaż minęła kolejna godzina. Odgarniając co chwila blond kosmyk, denerwował się coraz bardziej. Wyciągnął komórkę, jednak nadal nie było na niej żadnych wiadomości. Już miał ją schować, kiedy telefon zadzwonił. Uszczęśliwony, odebrał.

- Jonghyun, ile można...!

- Przepraszam, ale to nie Jonghyun... - w telefonie odezwał się głos starszej kobiety. - Dzwonię ze Szpitala Miejskiego w Seulu. Właściciel tego telefonu miał bardzo poważny wypadek, kilkanaście kilometrów od miasta. To był bardzo często używany numer, więc dlatego dzwonię...chłopak może nie dotrać następnego dnia...halo...?

Telefon upadł na podłogę, jednak chłopak jakby tego nie zauważył. Poczuł, jakby jego świat się zawalił. Upadł na kolana, czując łzy pod powiekami. Nie. Nie mógł się teraz załamywać. Nie teraz. Musiał...musiał dać oparcie ukochanemu. Musiał jechać do szpitala.
Zgarnął telefon z podłogi i, ze łzami spływającymi po policzkach, ruszył do ukochanego błagając, by nie było za poźno.



___________________________________________________________

Fortissimo possibile - (możliwie jak najgłośniej) chodziło tu o...głośność krzyku Rena

3 komentarze:

  1. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. To opowiadanie jest przepiękne i jest wspaniałe. Ten rozdział bardzo mnie wzruszył i czekam na następny :)
    Hope

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajne ^^ życzę weny ! Abyś dalej pisała tak świetnie :D
    ~~~~~~~~~~~~
    kkppooppstories.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo wam dziękuję, zwłaszcza, że ten rozdział został napisany w ciągu jednej nocy i bardzo się martwiłam, że nie wyszedł

      Usuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2