28 kwi 2015

If you stay... IV

   Nierozważnie uciekające sekundy kazały jechać coraz szybciej i szybciej. W uszach słyszałem własną krew, jednak nie śmiałem prosić ojca, by zwolnił. Nie mogłem sobie pozwolić na choćby sekundę straty. Nie mogłem po raz drugi stracić ukochanej osoby. Ta potrzeba przyspieszała przepływ krwi w żyłach. Musiałem to uczyć, musiałem go zobaczyć, musiałem przy nim być. Tym razem nie mogłem sobie pozwolić na ucieczkę od problemu. Raz to zrobiłem i straciłem ukochaną siostrę. Tej nocy nie mogłem pozwolić, by coś takiego wydarzyło się ponownie. Nie zostawiłbym go, nawet za cenę własnego życia.
   Gdy na horyzoncie pojawił się zarys szpitala, poczułem coraz silniejszy ucisk w sercu. A co, jeśli już za późno? Jeśli znajdzie salę z ciałem, bez ducha? Ta myśl zmroziła mnie, pozostawiając w moim umyśle strach i rosnące obawy, które na dobre zamieszkały w mojej głowie. Nie podawałem się jednak. Nie mogłem tego zrobić Jonghyunowi. Musiałem w niego wierzyć, tak jak on wierzył we mnie!
   Wybiegłem przez otwarte drzwi samochodu i wbiegłem z dużą prędkością do szpitala, gorączkowo szukając wzrokiem pielęgniarki. Moje myśli krążyły wokół ukochanego i informacji otrzymanej kilkadziesiąt minut temu. Musiałem go zobaczyć, musiałem coś zrobić, musiałem się z nim w razie czego po...nie! Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że to może być nasze pożegnanie. Musiałem wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Że Jonghyun sobie poradzi. Wciąż napominałem siebie o wiarę i spokój, ale moje rozgorączkowane serce nie wiedziało, co ma robić. Jedyna pewna rzecz to było gwałtowne poszukiwanie kogoś, kto mógłby mi coś powiedzieć. Kiedy w końcu znalazłem wolną pielęgniarkę, głośno sapałem, wiedząc, że wygląda tragicznie - miałem rozmazany tusz i eyeliner na całej twarzy, moje włosy były w nieładzie, a biała koszula okropnie wymiętolona i w śladach łez. Jednak teraz mnie nie interesowało to, jak się prezentuje. Moje myśli, jak zawodnicy w maratonie biegały jak szalone wokół wypadku. Zacisnąłem palce na telefonie, zaczepiając kobietę w białym kitlu. Musiałem jak najszybciej odnaleźć Jonghyuna.

- Przepraszam, szukam Kim Jonghyuna, został przywieziony tutaj kilka godzin temu.... - wyrzęziłem, starając się uspokoić swój oddech.

- Jest on obecnie na sali operacyjnej, lekarze walczą o jego życie. Przykro mi. - kobieta zacisnęła palce na mojej dłoni. - Musi pan poczekać w poczekalni na więcej informacji. 

- Błagam, niech pani mi chociaż powie, gdzie jest ta sala....ja muszę go zobaczyć!

- No...to niezgodne z regulaminem.... - kobieta stała niepewnie, jednak widząc moją minę, westchnęła ciężko i wskazała korytarz. - Proszę tędy, schodami do góry na drugie piętro i potem w lewo.

   Ruszyłem biegiem, mijając chorych i personel. Wiedziałem, że uciekają mi cenne sekundy. Biegłem ile sił w nogach, byle tylko zdążyć. Jeszcze nigdy nie modliłem się tak żarliwie do Boga, by dał mi jeszcze kilka sekund, ostatnią szansę. Minąłem kolejne piętro, czując, że tracę siły. Mimo wszystko jednak przyspieszyłem, świadom wagi tej tragedii. Nie mogłem po raz drugi stracić wszystkiego co najcenniejsze! Musiałem pokazać, że jestem silny. Że nie ugnę się Że tym razem, tak jak moja siostra, go uratuję!
   Dobiegłem do sali i stanąłem jak wryty przed ogromną szybą, ciężko dysząc i patrząc na sprawne ręce chirurgów, które starały się uratować Jonghyuna. Kiedy zobaczyłem całą tą aparaturę, te wszystkie rurki, skalpele i odsysaną przewodami krew, poczułem, że robi mu się słabo. Zacisnąłem ręce na swoich ramionach, czując, jak szloch na nowo pobudza do ruchu moje ramiona. Sekundę później stałem już w objęciach matki, która delikatnie głaskała mnie po głowie, dodając otuchy. Schowałem twarz w zagłębieniu jej szyi, czując, jak mój świat powoli się wali. Dlaczego nie mogłem być szczęśliwy?

~*~

Pykanie aparatury. Cichy szmer podłączonych w jednym splocie kabli. Polecenia lekarzy do pielęgniarek. Świst igieł, ssaka, narzędzi. Obrzydliwy chrzęst ustawianych kości. Kolejne polecenia, szybsze pykanie aparatury. Wbicie igły w nieżywe niemal ramie. Uspokojenie aparatury. Uspokojone westchnienie lekarzy. Jeden nieprecyzyjny ruch skalpelem. Chaos na sali operacyjnej. Patrzył na to i nie mógł uwierzyć, że to prawda. Miał ochotę nawrzeszczeć na lekarzy za ich nieumyślność i nierozwagę, wymusić na nich uwagę, bo przecież nie mógł zostać w tej mgle! To przeczucie, silne jak piorun, przemierzało jego ciało, chociaż nie wiedział dlaczego. Nie pamiętał dlaczego. Niee pamiętał nic, oprócz blond włosów rozrzuconych na niebieskich poduszkach i pięknym, lecz smutnym uśmiechu brązowych oczu.

~*~

   Poderwałem się na miejscu, wyrwany przez matkę ze snu. Czekali już dwanaście godzin. Pół doby bez ani jednej informacji. Przerażony, zmęczony i nieświadomy, w końcu zasnąłem na kilka kolejnych, niespokojnych godzin, w których śniły mi się igły, skalpele i oślepiające światła karetek. Spojrzałem na rodziców. Oni też byli już zmęczeni, jednak rozumieli, że nie mogłem go zostawić. Nie tutaj. Nie samego. Wziąłem mamę za rękę, czując, że znowu zbiera mu się na łzy. Przygryzłem wargę. Tak bardzo chciałem go zobaczyć, dowiedzieć się, że wszystko jest dobrze...mój żołądek znów skręcił się w supeł. Czemu to musiało spotkać akurat mnie...
   Poczułem, że matka głaszcze mnie po policzku. Jej troskliwe ręce zawsze przynosiły mi spokój, jednak nie teraz. Teraz czułem, jakby ktoś mnie rozbił na setki kawałków i rozrzucił we mgle, bym sam sobie poszukał pozostałych fragmentów swojej jaźni. To zagrażające uczucie osiadło gdzieś na dnie mojej piersi i wywiercało we mnie ogromną dziurę, w której był strach i niepewność. Miałem wrażenie, że ta wybuchowa mieszanka tylko czeka, aż zadziała zapalnik. Zamknąłem oczy, wtulając się w kobietę i biorąc drżący oddech. Gdybym tylko mógł go zobaczyć...zobaczyć, że wszystko z nim dobrze...

- Przepraszam. - męski głos wyrwał mnie z czarnych myśli. - Czy państwo są bliskimi Kim Jonghyuna?

- Tak! Czy już coś wiadomo?! - poderwałem się z miejsca, wycierając zbłąkaną łzę z policzka.

- Bardzo staraliśmy się go uratować. Przeprowadziliśmy profesjonalną operację, wszystko szło świetnie...jednak nie możemy wybudzić go ze śpiączki. Istnieje ryzyko uszkodzeń mózgu..., z którymi, na tym etapie, nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Przykro mi bardzo.

- Czy...czy mogę go zobaczyć....? - odezwałem się po kilku sekundach, starając się nie załamać psychicznie.

- Tak, proszę. Jest teraz na oddziale intensywnej terapii, czwarte drzwi po lewej.

   Dystans dzielący mnie od niego rozmazał się w łzach, kiedy biegłem na złamanie karku na OIOM. Wpadłem do oddzielnej sali dla ciężkich przypadków i widząc ten obraz, po prostu upadłem na kolana, chowając twarz w dłoniach. Osoba na łóżku w niczym nie przypominała ukochanego. Kilkadziesiąt różnych rurek podłączonych do jego ciała, sterta bandaży, miejscowo zaczerwienionych od krwi, wolne fragmenty skóry w sinożółtych siniakach i wszechobecny posmak tragedii, który obrazowało pikanie aparatury podtrzymującej funkcje życiowe. Wstrząsnął mną szloch. Mój świat, rozbity na setki małych fragmentów, wbijał się w moje ciało. Czułem namacalny ból, który kaleczył serce, duszę i gardło, z którego wydało rozdzierający, bezkształtny szloch, tak obcy od mojego głosu. Nigdy jeszcze nie czułem takiego cierpienia jak w chwili, gdy go zobaczyłem.
   Po dłuższej chwili, na miękkich nogach wstałem i podszedł do łóżka. Wziąłem ostrożnie dłoń, kompletnie zimną i obcą dłoń, w którą była wbita igła kroplówki. Przyłożyłem jego rękę do swojego policzka, ogrzewając ją swoim ciepłem. Na jego twarzy, nie przystępnej i chłodnej nie odbijało się nic, co świadczyłoby o tym, że jest tu ze mną. Z przerażeniem pomyślałem jak w tej chwili musiał być podobny do mojej siostry, gdy znaleźli ją rodzice. Zimną, bladą i sztywną...tak jak teraz JR. W moim gardle zrodził się kolejny szloch, okropny i pełen cierpienia. Wszystko we mnie drżało, wszystko krzyczało o pomoc i ratunek, wszystko we mnie płakało ze strachu i bezsilności. Jak miałem stawić czoła temu widokowi?
   Po kilkunastu minutach, gdy dłoń przy moim policzku wolno zaczęła się rozgrzewa, z trudem przełknąłem gulę, która urosła mi w gardle. Próbując się uśmiechnąć, splotłem nasze palce.

- Jonghyun...już jestem. Przepraszam, że tak długo...już cię nie zostawię, obiecuję - szepnąłem, powstrzymując napływające łzy. - Więc proszę...nie zostawiaj mnie...

~*~

Nazywał się Jonghyun. To wspomnienie odbiło się w jego głowie z ciepłym głosem idealnie pasującym do bajek na dobranoc. Głosem, który obrazował mu niewielką salę w domu kultury i dźwięki nieznanego instrumentu, który śpiewał smutną pieśń, brzmiącą jak pożegnanie. Zastanawiało go, skąd znał tą melodię, skąd wiedział, że dłonie, które miały w posiadaniu instrument są kruche i delikatne. Wspomnienia wirowały w jego głowie, przypominając inne rzeczy. Były to przebłyski, małe drobnostki, jak kwiaty na siedzeniu pasażera, czy też różowa gumeczka, którą były spięte blond włosy. Delikatne przypomniajki, jak okruchy kurzu w promieniu słonecznym, układające się w drobną postać. Układające się w imię, które pozostało dla niego zagadką.

~*~

   Rodzice wrócili do domu, zostawiając mnie samego na własną prośbę w szpitalu. Rozumieli to, że nie mogłem zostawić go samego. Nie zadawali pytać i nie prosili, akceptując moje słowa. Byłem im wdzięczny, zarówno za to, jak i słowa pocieszenia, które pozwoliły mi przetrwać pierwszą noc przy łóżku Jonghyuna. Zmęczony i przerażony, nie potrafiłem spokojnie siedzieć przy jego łóżku. Panikowałem przy każdym głośniejszym piknięciu sprzętu medycznego, który go otaczał. Niemal co dziesięć sekund zerkałem na monitor z rytmem serca ukochanego by udowodnić sobie, że nic mu nie jest. Próbowałem sobie wmówić, że tylko śpi, zbierając siły. Powtarzałem to tak długo, aż jakaś część mnie zaczęła się zastanawiać, czy to w ogóle możliwie. Tylko dzięki temu udało mi się zmrużyć oko gdzieś nad rankiem.
   Kiedy się obudziłem, nic się nie zmieniło. Wszystko tak samo przyprawiało o łzy. Najgorsza jednak była bezsilność. Patrzyłem na ukochanego i wiedziałem, że nie mogę nic zrobić. Wiedziałem, że moja obecność, moje słowa kierowane do niego i mój dotyk jego ciała nic nie da. Czułem się jak kukiełka, której lalkarz obciął sznurki i pozostawił bezwładną na scenie. Mogłem patrzeć na publiczność lecz nic ponad to. Oglądać i nie dotykać świata, który miałem przed sobą. Świadomość tej beznadziejnej sytuacji przyprawiała mnie o pewien rodzaj lakoniczności, który, wraz z godzinami, stawał się coraz bardziej widoczny. Przygryzając boleśnie wargę próbowałem unikać smutnych myśli, ale one i tak przeciskały się przez moje wewnętrzne blokady sprawiając, że z moich policzków spływały pojedyncze łzy. Działo się tak dopóki moje oczy nie stały się kompletnie suche.
   Kolejne dni wlokły się w stałym rytmie wyznaczonym przez lekarzy, pielęgniarki i słońce. Skoro świt wstawałem, choć i tak mój sen ograniczał się zaledwie do kilku godzin. Później przychodziła pielęgniarka z pierwszego obchodu, by przynieść mi śniadanie, założyć świeżą kroplówkę i przesłać wyniki do komputera lekarza prowadzącego. Następnie oglądała uważnie bandaże i szwy. Kiedy ich stan był zadowalający wychodziła, życząc mi smacznego i wytrwałości. Niechętnie jadłem, z uwagą przyglądając się Jonghyunowi i sprawdzając, czy kobieta czegoś czasem nie pominęła, co nigdy nie miało miejsca. Kończyłem jeść i wracałem do tego, co robiłem niemal cały czas - brałem JR za rękę i delikatnie głaskałem jego policzek, jednocześnie nucąc pod nosem melodie, które często grałem na wiolonczeli właśnie dla niego. Robiłem to licząc, że zareaguje. Nawet najgłupsze poruszenie palcem doprowadziłoby mnie do czystej euforii. Nic takiego jednakże się nie działo, więc po prostu starałem się nie tracić nadziei, powtarzając, że pewnego dnia zadziała.
   W kolejnym szyku naszych dni była wizyta lekarza przed południem. Przychodził z wynikami ukochanego i sprawdzał ponownie wszelkie szycia i rany. Dodatkowo sprawdzał odruchy oraz czucie, jednakże nie dawały one rezultatów. Czasem wzywał do siebie pielęgniarkę, każąc jej dodać jakiegoś specyfiku do kroplówki. Przyglądałem się temu w milczeniu, tylko czasem zadając pytania odnośnie stanu Jonghyuna. Zawsze dostawałem tą samą odpowiedź - "nie martw się, na pewno będzie dobrze". Każdorazowo uważałem, że to tylko wytrych, żeby mnie nie martwić. Nie mówiłem jednak tego głośno, w milczeniu potakując i dziękując za informację.
   Kiedy tylko zostawaliśmy sami, wracałem do swojego wcześniejszego zajęcia. Bywało, że cicho opowiadałem jakąś bajkę, którą kiedyś usłyszałem bądź wymyślałem na szybko. Mój głos brzmiał smutno i żałośnie, jednak starałem się, by te opowieści były jak najbardziej radosne. Chociaż wiedziałem, że rzadko mi się to udawało, zawsze wyobrażałem sobie ten szczery uśmiech JR, który mi posyłał bez powodu. Próbowałem sam uśmiechać się równie szeroko, jednak często kończyło się to schowaniem twarzy w dłonie i na próbie powstrzymania szlochu.
   Wieczorem przychodziła kolejna pielęgniarka, niosąc dla mnie obiado-kolację i dodatkowe płyny do kroplówki. Poprawiła oschło kołdrę na łóżku ukochanego i wychodziła bez słowa, udając współczucie. W milczeniu jadłem danie bez smaku, wyglądające przez okno na seulskie światła. Seul był piękny i głośny, wyjątkowy na swój sposób. Miał w sobie coś chłodnego, ukrytego w modernistycznych budynkach i idealnie przystrzyżonych trawnikach w parkach. Jednakże ten chłód i pewnego rodzaju pokazowość podobała mi się. Seul był na pokaz poukładany, jednak w wąskich uliczkach i nowoczesnych salach szpitalnych działy się takie tragedie jak moje. W ciągu minuty w tym ogromnym mieście ktoś się cieszył i płakał, żył i umierał, rozwijał się i uwsteczniał. A tu, jakby w odciętym od czasoprzestrzeni stolicy pokoju rozgrywała się sztuka, która zastygła w martwym punkcie.
   Sen przychodził niespodziewanie po długich godzinach nocnego czuwania. Zasypiałem z głową na piersi, zawinięty na fotelu w cienki koc. Sny, które z rzadka rodziły się w mojej głowie przypominały świat rzeczywisty, powiększony moimi obawami i strachem. Wyrywał się wtedy ze szponów koszmarów z trudem i walącym w szaleńczym tempie sercem. Uspokajałem się dopiero wtedy, kiedy przyciskałem dłoń JR do swojego czoła w poszukiwaniu ciepła jedynej osoby, która mnie rozumiała.

~*~

Ciepło. Płacz.

Zimno. Cisza.
Ciepło. Uścisk.
Zimno. Pustka.
Ciepło. Słowa.
Zimno. Emocje.
Ciepło. On.
Zimno. Ja.


~*~
   Kolejny tydzień i jeszcze następny przebiegł w tym samym rytmie. W weekend przyjechali moi rodzice, przywożąc rzeczy na zmianę i niemal siłą zabierając mnie ze szpitala do hotelu, gdzie zmusili mnie do zjedzenia "czegoś porządnego i doprowadzenia się do ładu". Kiedy mój stan ich zadowolił, zabrali mnie na uspokajający spacer po przyszpitalnym parku, który dla mnie był  niezwykle męczący. Ukryłem to jednak przed rodzicami, starając się, tak jak zawsze z nimi rozmawiać i opowiadać o tym co się działo w szpitalu. Oni również martwili się o Jonghyuna, czego nie próbowali tuszować. To w pewien sposób podniosło mnie na duchu, choć nie wiedziałem dlaczego. Może świadomość, że nie ja jeden czekam na jego powrót zabrała odrobinę ciężaru z mojej piersi?
   Po dwóch godzinach wróciłem do JR i z uglą stwierdziłem, że oprócz pościeli i kroplówki kompletnie nic się nie zmieniło. Jednakże po pierwszym wrażeniu wróciło do mnie to dziwne uczucie, które nawiedzało mnie już z półtorej tygodnia. Nie potrafiłem go nazwać...jednak czułem je zawsze, gdy widziałem, że stan ukochanego się nie zmienia. Była to mieszanina...przyzwyczajenia, bólu i rezygnacji. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że już nie myślę " kiedy się wybudzi" lecz "jeśli się wybudzi". Ta przerażające świadomość przyprawiła mnie o głęboki ból sercu. Zrozumiałem bowiem, że straciłem nadzieję. Straciłem wiarę w miłość mojego życia. Okropność tego budziła we mnie wstręt do samego siebie, który już kiedyś odczuwałem. Nie potrafiłem jednak nic z tym zrobić. Nie ważne ile razy powtarzałem sobie, że Jonghyun się wybudzi. Mój umysł przestał wierzyć moim słowom, próbując mnie chronić nad krawędzią przepaści, którą była rozpacz i strata.
   Kiedy wybił miesiąc uczucie to już w stałej formie osiadło w mojej piersi. Nie pozwalało mi swobodnie oddychać i ronić łez. Przestałem nucić i opowiadać bajki, czując bezsensowność moich poczynań. Coraz więcej czasu spędzałem nie przy JR, a przy oknie, patrząc na miasto. Miasto, które zabiło we mnie to, co robiło ze mnie człowieka. Patrzyłem na mroczne budynki i fałszywie uśmiechających się mieszkańców, którzy z zimną krwią pozbawili mnie serca. Miałem wrażenie, że ten mięsień również miał wypadek i teraz tkwi nieruchomo w piersi czekając na cud, który miał się nigdy nie wydarzyć.
   Kiedy znienawidziłem widok miasta, zacząłem wychodzić na korytarz. Chodziłem wzdłuż korytarzy, oglądając tragedie i dramaty innych, które mnie w żaden sposób nie dotykały. Miałem wrażenie, że powoli, powolutku, przestawałem reagować na realny świat. Jakbym i ja zapadał w tą śpiączkę. Jakbym ukuł się wrzecionem i teraz przyszedł czas na stuletni sen w zamku otoczonym cierniowym murem. Seul stał się dla mnie cierniowym murem, wrzecionem stał mi się wypadek, a zamkiem sala z osobą, która zabrała ze sobą moje serce. 
Powoli świat realny zaczynał zwalniać, jak puls na aparaturze umierającej osoby. Góra i dół i prosta. Kiedy dotarło do mnie to, czym się stałem pewnego dnia, gdy po raz nie wiadomo który spacerowałem po korytarzy, miałem ochotę przekląć Jonghyuna za to, że się w nim zakochałem. Chciałem mu wykrzyczeć, że to wszystko jego wina. Z gorącym zamiarem i dziwnie żywym zapałem wróciłem do jego pokoju, mając na ustach krzyk oskarżyciela sądowego, który ma za zadanie ogłosić wyrok. Wtedy jednak mój wzrok, ze zwykłego przyzwyczajenia skierował się na sonar gdzie, w towarzystwie okropnie ciągłego dźwięku, biegła samotna, prosta linia.

~*~

Samotność. Strach. Gniew. Samobójstwo. Dziewczyna. Nadzieja. Szansa. Poprawa. Nowy światopogląd. Spotkanie. Chłopak. Śmierć. Strata. Ból. Przeszłość. Teraźniejszość. Wiolonczela. Niepewność. Próba. Zwycięstwo. Miłość. Szczęście. Namiętność. Przyszłość. Marzenia. Przesłuchanie. Wypadek. Ból. Krew. Kości. Ból. Operacja. Łzy. Ciepło. Zimno. Zimno. Zimno. Światło.




Ciemność.




Ren

~*~

2 komentarze:

  1. Fajny rozdział! Podoba mi się sposob w jaki opisujesz emocje i podobają mi się te wstawki myśli Jonghyuna. Fighting!

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz świetny styl pisania. Uwielbiam twoje opowiadania a 'If you stay…' jest jednym z moich ulubionych. Ten rozdział był naprawdę super i kilka razy płakałam *wciąż płacze* Ok a wracając; nie zabijaj Jonghyuna! ;__; będziesz miała mnie na sumieniu ;) życzę ci powodzenia w zakończeniu i czekam na następne rozdziały. ^^

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2