23 lip 2015

~ Czas i jego właściwości


Czas leczy rany.

   Za każdym razem, gdy tu przychodziłem, płakałem coraz mniej. Ten ból w piersi, który pierwszego dnia niemal wypalał moją klatkę piersiową i sprawiał, że nie mogłem oddychać, teraz stał się tylko nieprzyjemnym ciężarem wekiera*, który boleśnie ocierał się o resztki serca, drążąc dziurę powolnymi ruchami. Ta zmiana nadeszła powoli, bardzo powoli. Zaczęło się od ognia. Piekło tak bardzo, że nie mogłem wziąć nawet oddechu. Budziłem się w nocy, mając wrażenie, że płonę, choć cały byłem oblany potem, a łzy nieprzerwanie płynęły po moich policzkach, dopóki wspomnienie snu nie stało się jedynie nikłą marą, jak mgła o poranku, którą przegania wstające słońce i ciepły powiew wiatru. Wtedy wszystko mi przypominało o tobie i o ogromie tragedii, jaką przeżyłem. Wystarczyło słowo, rzecz, a moja pierś się rozpalała, wyciskając ze mnie szloch i kolejne łzy. Kuliłem się na podłodze w płomieniach własnej rozpaczy, próbując w jakiś sposób się pozbierać. Jednak teraz już wiem, że nigdy się tak nie stanie. Chociaż w moim sercu pozostały już tylko zgliszcza i poczerniałe miejsca, nie mogę zebrać wszystkich kawałków, jakie zbierały się na mnie. To tak, jakbym musiał ułożyć witraż bez wszystkich elementów. Mogłem złożyć resztę obrazu z kolorowych szkieł, jednakże wyglądało to fatalnie, a dziur nic nie dało radę zastąpić - nawet to, że byli tacy, którzy podsuwali pasujące fragmenty. Jednak to nie były fragmenty, które powinny być w moim obrazie. Tylko ty potrafiłbyś je uzupełnić. Lecz ciebie już nie było.
   Nie wiem, ile czasu płonąłem. Może to faktycznie były tylko dwa lata, jak pokazywał kalendarz. A może to były wieki, jak mówiło moje serce. A może to był tylko jeden dzień, tak jak mówiły moje oczy. Nie wiem. Ten czas rozciągał się i kurczył we mnie. Raz dzień trwał miesiąc, raz kilka godzin. Noce dłużyły się jak tysiąclecia lub kurczyły się do minut wykradzionych światu. Ten czas nikł w moich wspomnieniach, jak słowa napisane na brzegu morza. Jednak nie ważne, jaka była fala. To mógłby być nawet sztorm. Piasek już dawno mógł się zamienić w skałę. Mogli przyjść ludzie i je zadeptać. Nie ważne, co by się stało. Nadal stałem nad tym brzegiem i choć słów nie było, widziałem je. Widziałem ich fizyczny ślad. A może sam stałem z patykiem i co rusz go rysowałem? Mogło i tak być. Nie wiem, ile płonąłem, ale wiem, że nie ruszyłem się znad tego brzegu. Trwałem tam, a słowa, których nigdy miało nie być, jaśniały tak mocno, jakby były gwiazdami - najbardziej okropnymi i ohydnymi gwiazdami na świecie.
   Pożar w końcu wygasł, jednak to nie sprawiło, że czułem się lepiej. Byłem wybrakowany, spopielony, schowany gdzieś na końcu świata przed tym, co mogło mnie spotkać. Pustka na krótko zawitała między zgliszczami. Zostawiła mi w prezencie swoje ukochane dziecko - brak nadziei. Brak nadziei na jakiekolwiek w miarę szczęśliwe zakończanie. Na jakiekolwiek zakończenie, które nie oznaczałoby wiecznego snu. Od zawsze byłeś moim rycerzem na białym koniu, moim wybawicielem. To ja byłem księżniczką. To mnie przeznaczone było ukłucie się wrzecionem i stuletni sen. Dlaczego więc ty, a nie ja? Dlaczego pozwoliłem ci się obronić? Dlaczego to nie mogło być tylko wrzeciono, zamiast rozpędzonej ciężarówki? Gdyby to było tylko wrzeciono, wiedziałbym, jak cię obudzić. Pocałunek prawdziwej miłości i po sprawie, prawda? Jednak tutaj nie potrzeba było miłości, tylko cudu. Wiedziałem to, bo nie ważne, ile razy cię pocałowałem, ile razy płakałem, krzyczałem, szlochałem. To nie był cud, którego trzeba było.
   Kiedy to dziecko dorosło i odeszło, pozostawiło swoje zabawki. Niewielkie ostrza tnące wszystko, co miały na swojej drodze, które poruszały się raz w tą, raz w tą. Czułem się, jakbym leżał na kamiennym posłaniu, a nade mną bujało się ogromne ostrze, które z każdym ruchem tnie coraz głębiej. Ostrzy bywało raz więcej, raz mniej, czasem zmieniały kierunek cięcia, czasem miesiącami cięły w tym samym miejscu. Nieprzerwanie wykonywały swoją pracę, a ja powoli się wykrwawiałem. Jednak już nie płakałem. A może już nie mogłem płakać? Miałem wrażenie, że w dniu ukłucia wrzecionem dostałem ocean łez, który błyskawicznie zmienił się w lichy strumyk przecinający las, w którym nawet najmniejsze zwierze nie mogło by zanurzyć języka. Skoro nie mogłem płakać, jedynie patrzyłem, jak z dnia na dzień jestem coraz bardziej pocięty. Wraz z ubytkiem krwi ulatywało moje życie, a właściwie to, co z niego zostało. Im mniej posoki było we mnie, tym bardziej oddalałem się od świata, w którym straciłem wszystko. Jednak kiedy przyszedł mój kolejny exodus, niechybnie powróciłem ponownie do tego okropnego miejsca.
   Najpierw krew z wód Nilu powróciła do mnie w nieznany sposób, sprawiając, że powróciłem w to miejsce po tak długim czasie. Nadal tu na mnie czekałeś, tak samo zimny i nieruchomi, jak posąg. Mój rycerz dalej spał, podczas gdy wszystkie plagi egipskie i okropieństwa z puszki Pandory mnie dopadły i wyniszczały. Jednak nie była to najgorsza rzecz, z jaką miałem do czynienia. Za każdym razem poczucie winy wybierało łagodniejszą karę. Ogień, beznadzieja, rozpacz, ostrza, krew, nieszczęścia. Albo to ja umierałem, albo siła moich kar z czasem stawała się mniejsza. Mój rycerz spał i nie zamierzał się obudzić, a ja cierpiałem coraz mniej. Przeraziło mnie to. Czy to oznaczało, że moja miłość, którą obdarzyłem go niemal od pierwszego spotkania była tak nikła, że po niecałych trzech latach zapomniałem? Czy możliwe jest to, że napis na brzegu naprawdę staje się rozmytym błotem? Próbowałem znaleźć odpowiedź, którą dostałem szybko i zbyt nagle. Czas leczy rany. Czy czas naprawdę mógł wyleczyć moje serce po tylu katastrofach? Czy potrafi wyplenić moją miłość jak zbędny chwast? Czy byłem gotowy tak po prostu się wyleczyć z tej powieści? Czy byłem gotowy przyjąć ofiarę rycerza i iść dalej?
   Kiedy tylko tak pomyślałem, plagi powróciły do puszki Pandory, którą ta bardzo łaskawie zamknęła. I tu wracamy do punktu wyjścia, początku mojego monologu. Wekier powoli turla się w mojej piersi, jednak to kłucie nie jest takie okropne. Czasem mam nawet wrażenie, że go nie czuję. Tylko niektóre rzeczy sprawiają, że jest ono na tyle okropne, że sięgam po coś na uspokojenie czy leki nasenne. Widok ulicy pełnej szybko jadących aut. Nasze wspólne zdjęcia. Szpital. Sala chorych. Twoje nieruchome ciało, podłączone do aparatury podtrzymującej życie. 
   Minęło już sześć lat, od kiedy czekam, aż magia wrzeciona przestanie działać. Sześć lat, które miał czas wyleczyć z ran. Podłe oszczerstwo, które wmawiają ludzie nigdy nie zranieni tak dotkliwie. Czas nie ma mocy leczenia i nigdy jej nie posiądzie. Czas jest tylko czasem. Jedyną jego zdolnością jest niszczenie rzeczy, poruszanie zegarkiem i wyznaczaniu momentów. Nic więcej nic mniej. Czas nie sprawi, że mój książę się obudzi. Lekarze każdego dnia mnie pytają, czy nie lepiej by było, gdybym odłączył aparaturę. Czas sprawia, że przyzwyczajam się do myśli, że kiedyś będę musiał zaznaczyć w kwestionariuszu "tak". Wekier w mojej piersi mocniej się wbija, gdy pomyślę, że mogę cię naprawdę stracić. Dlaczego nie możesz się już wybudzić z tego snu? Czy jest on tak piękny? Nawet jeśli...proszę, otwórz już oczy. Nie każ mi żyć samemu. Jestem zbyt zniszczony na to. No dalej, otwórz oczy. Proszę. Błagam...nie chce żyć sam na tym świecie. Nie chce być księżniczką bez rycerza. Proszę. Proszę...nie pozwól, bym musiał podjąć tą decyzję. Wytrąć mi długopis z dłoni. Krzycz. Proszę, zrób cokolwiek. Pozwól mi przywrócić nadzieję. 
   Kolejne dni, tygodnie i miesiące mijają. Nic się nie zmienia. Każdego dnia proszę, ale to nic nie daje. Mogę jedynie ogrzewać twoją zimną dłoń w swojej, marząc, by któregoś dnia mogło być inaczej. Tyle sobie obiecaliśmy. mieliśmy sobie pokazać jeszcze tyle świata. Mieliśmy tyle rzeczy zrobić razem. Proszę, otwórz oczy. Wiem, że ten sen, który śnisz, jest piękny, ale jestem pieprzonym egoistom. No dalej, nie każ mi dłużej czekać. Kłucie nie przestaje istnieć, ale staje się coraz lżejsze z każdym dniem. Nie chce tego, bo wiem, co to oznacza. Zrozumiałem już wszystko, jednak nie chce, by to była prawda. Otwórz oczy. Nie każ mnie tak okrutnie. Chce, byś ponownie mnie objął, przytulił, pocałował. Każde z tych pragnień jest cholernie egoistyczne, ale proszę! Nie każ mnie. Proszę, obudź się już. Skończ z tą śpiączką. Koniec spania, mój książę. Błagam....ty głupia małpo. Błagam
   Czas mija, jednak nie mija tak bezczynnie. To chyba jedyna umiejętność czasu. Mija i mija, ale to nie znaczy, że potrafi mnie wyleczyć. Robi coś zupełnie innego. Coś, co mnie niepokoi. Bo jeśli potrafi coś tak potwornego, czy nie zmusi mnie do napisania "tak"?



Czas nie leczy ran. Czas pozwala przyzwyczaić się do ich pieczenia.

_____________________________________________
* wekier - broń pochodząca ze średniowiecza, składająca się z trzonka oraz kuli z kolcami

1 komentarz:

  1. Przepraszam za brak komentarzy pod poprzednimi postami, ale nie miałam jak tego zrobić :/
    Bardzo lubię Twoje przemyślenia, któte zamykasz w takich krótkich ff ;3
    I spodobał mi się Twój pomysł na to nowe opowiadanie z Sehunem i Kaiem!
    Czekam na kolejny wpis <3

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2