4 sie 2015

~ Nieśmiertelnik


  Starszy, nieco naznaczony swoim wiekiem profesor wszedł do naszej sali. Był to mężczyzna, który już dawno powinien odejść na emeryturę, jednak tak bardzo kochał on swój zawód, że nie potrafił z niego zrezygnować. Każdy w sali przesiąkniętej zapachem farb wszelkiej maści i rozpuszczalników nie mógł się na jego widok nie uśmiechnąć. Był niesamowicie sympatycznym angielskim dziadkiem, jak sam mówił o sobie. Uśmiechnąłem się lekko, widząc na jego twarzy i już nie tak śnieżnobiałych wąsach nieco czerwonej farby. Nasz profesor miał tendencję do brudzenia się, na co wskazywały najlepiej jego ubrania, na których warstwa farby zdawała się być tak gruba, że spokojnie mogłaby zatrzymać pocisk. Z resztą, jego ubrania pozostawiały jeszcze dużo do życzenia. Były artystyczną mieszanką ubrań z połowy poprzedniego wieku, nieco nadgryzionymi przez ząb czasu, oraz elementami starej, dobrej i przede wszystkim angielskiej klasy gentelmeńskiej. Jednakże, czego innego można było się spodziewać po nauczycielach w ASP? I to jeszcze nie byle jakiej, ale w Akademii Sztuk Pięknych w samym sercu Rzymu! Będąc w kolebce sztuki i kultury, w łonie samej Europy, nie można oczekiwać niczego innego - klasy, szyku i odrobinę XXI wieku. Jakby spojrzeć na to szerzej, nie mogłem niczego więcej pragnąć od życia. Byłem szczęśliwy, bogaty, robiłem to, o czym marzyłem od dziecka i mieszkałem w jednym z najpiękniejszych, klasycznych miast świata.
Dalej obserwowałem poczynania profesora, nie mogąc powstrzymać się od cichego chichotu. Ten człowiek był naprawdę niesamowity! A to, jak odnajdywał cokolwiek w stosie papierów na swoim biurku, pozostawało tajemnicą, której nie potrafiłem rozwiązać i czego chyba nikt nie dałby rady zrobić. Patrzyłem więc, jak profesjonalnie wyciąga spośród chyba całego kosmosu kartek, fragmentów płócien i farb listę i kilka teczek.

- Jak pewnie wiecie, moi drodzy, zbliżają się zaliczenia semestru. - rozpoczął poważnym głosem, który w ogóle do niego nie pasował. - Zostały dokładnie szesnaście dni. I już od jutra, zaczniecie pracę. Zapiszcie sobie temat z tyłu płócien - "człowiek. Istota stworzona z emocji". Wykonanie pracy i format jest w całości dowolny. A teraz najlepsze - wykorzystacie modeli. Oto oni. Przypatrzcie się dobrze i wybierzcie dla siebie odpowiednie osoby.

   Jakby na niewidzialny sygnał, do sali zawitało dziesięć osób. Przyglądałem się kolejnym osobom, próbując znaleźć dla siebie jak najbardziej odpowiedniego modela. Jednakże widok siódmej osoby wchodzącej do sali wybił mnie i bardzo zaskoczył. Był Azjatą. I to niesamowicie wyglądającym Azjatą. Nie mogłem oderwać od niego wzroku, co naprawdę wprawiło mnie w głębokie zdziwienie. Przecież widziałem stosunkowo często azjatyckich turystów. W samym centrum było ich równie dużo co na przedmieściach Tokyo czy Seulu. Może to efekt tego, że był modelem? Z tym spotkałem się pierwszy raz, odkąd zamieszkałem w Europie. Z reguły nie przyjmowali skośnookich w tej branży, nie wiedząc czemu. Może to wychodziło z nadmiaru egzotyki w naszych twarzach? Nie znałem przyczyny, jednak nie zmieniało to jednak faktu, że tak było. Dlatego też to rozwiązanie przyjąłem jako jedyne możliwe i starałem się aż tak nie gapić na interesującego blondyna. Jednakże mój wzrok często do niego wracał. Podświadomie porównywałem go z każdym innym modelem i mój wybór w ciągu sześćdziesięciu sekundach był po prostu oczywisty.
   Wyrwałem się jako pierwszy do przodu i szybko znalazłem się obok chłopaka. Delikatnie się do niego uśmiechnąłem, starając się być jak najbardziej zapraszającym i przyjacielskim. W końcu wiedziałem, że ludzie ze świata modelingu bywali najróżniejsi i nawet jeden grymas kreślił dobrą współpracę. Przyciągając jego uwagę na siebie delikatnie się skłoniłem.

- Jestem Choi Minho i byłbym zachwycony, gdybyśmy podjedli współpracę. - rzuciłem płynnie po włosku.

- Miło będzie mi z tobą pracować. - odpowiedział cicho z uroczym uśmiechem w rodzimym języku, co bardzo mnie ucieszyło.  W końcu, już dawno nie byłem w Korei. Dobrze widzieć i słyszeć coś znajomego. - Jestem Kim Kibum. Możesz mi także mówić Key.

   Wyszczerzyłem się do niego, nie mogąc się powstrzymać. Czułem podekscytowanie, jak zawsze, kiedy dobrze mi się powodziło. A nie mogłem ukrywać, że w momencie, w którym chłopak się zgodził na współpracę, wpadłem na genialny pomysł, jeśli chodzi o projekt, którym miałem zaliczyć semestr. Przyglądałem się dyskretnie Kibumowi, powoli dobierając odpowiednie rzeczy, takie jak tło, otoczenie, koncept. W międzyczasie klasa zdążyła się już dogadać z resztą ekipy. Kiedy profesor to zauważył, uśmiechnął się delikatnie do nas i poprosił o wymianę numerów ze swoimi modelami. Uśmiechając się, odwróciłem się z powrotem do blondyna i wyciągnąłem telefon. Szybko wymieniliśmy nie tylko numery, ale także maile i adresy. Co było niesamowicie przyjemnym szokiem, umówiliśmy się na sesję jeszcze tego samego dnia! Otwartość, którą pokazał Key, a także jego pogoda ducha zrobiła na mnie wrażenie. Wydawał się zupełnie inny, niż wszystkie osoby, z którymi pracowałem. Nie był zarozumiały, zapatrzony w siebie...był dokładnym przeciwieństwem tego, z czym się spotykałem. A to sprawiło, że wręcz nie mogłem się doczekać naszej współpracy.
   Malarze zostali, podczas kiedy reszta modeli wyszli z sali. Patrzyłem jeszcze chwilę w ślad za Key, uśmiechając się kącikiem ust. Kiedy odwróciłem się do klasy, wszyscy obgadywali już swoje pomysły między sobą. Nie mając co robić, poszedłem wybierać odpowiednie płótno i sztalugę. Podszedłem do przeciwległej ściany i zacząłem przeglądać leżące tam ramy. Przyglądałem się każdej z nich, starając się dopasować ją do mojego pomysłu. Szperałem między coraz większymi płótnami, szukając takiego, które będzie idealnie pasować. Ostatecznie wziąłem całkiem spore, którego z reguły nie używałem do prac. Jednak tym razem w jakiś sposób nie mogłem się mu oprzeć. Z uśmiechem na twarzy spakowałem materiał, złożyłem ramę i pożegnałem profesora, który dzisiaj puścił nas wcześniej. Zadowolony z siebie, wyszedłem z uczelni prosto na parking i wsiadłem do auta, wrzucając uprzednio rzeczy do bagażnika. Włączyłem silnik i z głośnym pomrukiem sportowego auta wyjechałem z terenu szkoły, kierując się w sam środek korków w centrum miasta. Nie miałem jednak żadnego problemu. Z uśmiechem wsłuchiwałem się w głos wokalisty, śpiewając od czasu do czasu razem z nim i wystukując rytm na kierownicy. Powoli przesuwałem sie ulicami, zmierzając do jednej z droższych dzielnic, choć w samym Rzymie rzadko można było znaleźć tanie dzielnice. Kiedy wreszcie się ruszyliśmy, w kilka minut byłem już pod moim domem. Kamienica była piękna, renesansowa i nieco zmieniona przez późniejszy barok. Nic jednak nie mogło przyćmić jej piękna, a złote wstawki, które dodała późniejsza epoka, a także nowe elementy zdobnicze przyprawiały tylko mnie o ciche westchnienia podziwu i ogromny ukłon w stronę dawnych budowniczych i projektantów.
   Wyciągnąłem rzeczy z bagażnika, a także klucze z torby i wszedłem do czteropoziomowego mieszkania, które służyło mi w znacznej części jako pracownia. Cały parter, a także pierwsze piętro i część drugiego stanowiły studio, nie tylko artystyczne, ale także fotograficzne, czym się trudziłem w wolnym czasie. Tylko dwa ostatnie piętra stanowiły moje mieszkanie, takie z prawdziwego zdarzenia. Mi to nie przeszkadzało. Dobrze się czułem w takim miejscu. Wyszedłem z kuchni i skręciłem w lewo, do pomieszczenia, które stanowiło ogromną, w całości niemal pozbawioną ścian, pracownię. Podszedłem do ogromnego stołu, na którym stał sprzęt kreślarski, ogromne, profesjonalne lupy i stosik poradników malarskich. Rozłożyłem na nim ramę i szybko naciągnąłem płótno na ramę, wbijając w zewnętrzną część małe gwoździe. Nie lubiłem nigdy gotowych płócien. Wolałem to robić sam, jak robiło się jeszcze dwa wieki temu.Z resztą, uważałem, że w ten sposób artysta wkładał więcej  z siebie w swoje dzieło.
   Kiedy upewniłem się, że materiał się nie oderwie i nie odczepi, ustawiłem go na sztaludze i wyciągnąłem z starego wałkowca i farbę, stanowiącą ugruntowanie do płótna. Nucąc pod nosem, zacząłem nakładać farbę, przygotowując ramę do pracy. Trochę to zajęło, jednak z uśmiechem po kilku godzinach zeskoczyłem ze stołka i rozprostowałem zastałe mięśnie i kości. Włączyłem wiatrak i ustawiłem go na przeciwko płótna, by ugruntowanie dobrze wyschło. Sam zdjąłem ubranie ochronne i poszedłem na górę, do swojego niemal sanktuarium. Usiadłem w kuchni przy stołku barowym i wyciągnąłem laptopa, jednoznacznie włączając ekspres z kawą. Odpaliłem skrzynkę pocztową i szybko napisałem maila do Kibuma, wysyłając mu instrukcję dojazdu do studia, w którym mieliśmy dzisiaj pracować. Odpowiedź dostałem niemal natychmiast, co wywołało we mnie szeroki uśmiech i podziw dla jego pełnego profesjonalizmu. Jego gotowość była naprawdę imponująca!
   Piłem swoją kawę, sprawdzając jeszcze kilka drobiazgów, takich jak zamówienia i ich statusy, oraz czy rodzice się nie odezwali i co słychać w rodzinnym kraju. Trwało to może z pół godziny, po których po prostu wyłączyłem komputer i powoli dopijałem swoją kawę, jednocześnie robiąc listę w głowie tego, co mi potrzebne do studia. Lampa, płótno, zestaw pędzli, akwarele, woda, książki, biały materiał...zacząłem zbierać te rzeczy w przedpokoju, dopisując od czasu do czasu jakąś zapomnianą rzecz, typu terpentyna czy zestawy ołówków do szkicowania. Miałem tendencje do zapominania o rzeczach, kiedy się spieszyłem lub czegoś bardzo wyczekiwałem. A nie mogłem ukrywać, że sama postawa Kibuma zauroczyła mnie tak bardzo, że nie mogłem się doczekać, kiedy już będę mógł go namalować. Kiedy pracuje się z miłymi ludźmi, człowiek miał dużo więcej entuzjazmu! No i nie ukrywałem, że pasował na tyle perfekcyjnie do mojego pomysłu, że nie mogłem opanować swojego podekscytowania i ciągle jak głupek uśmiechałem się do siebie, przez co, pakując rzeczy do auta, ludzie spoglądali na mnie z lekkim przymrużeniem oka. Zwłaszcza moi sąsiedzi, którzy, ze względu na naszą dobrą znajomość, zaśmiewali się w głos z tego, że powinienem się tak cieszyć na widok bella ragazza ( wł. - piękna dziewczyna), a nie z powodu fai un disegno (wł. - malowanie obrazu). Dalej się śmiejąc, życzyli mi dobrego dnia, co odwzajemniłem z typową, włoska powinnością, pakując cudem moje ogromne płótno do auta.
   Rzym o tej godzinie był już luźniejszy, ale nie wolny. Przejazd przez centrum zajął mi więcej czasu niż się spodziewałem, dlatego kiedy minąłem popołudniowe korki, nieco przyspieszyłem, by być pewnym, że będę pierwszy na miejscu. Nie chciałem marnować czasu modela, rozkładając wszystko, dlatego zawsze starałem się być nieco wcześniej. Na szczęście, moje zamierzenie udało mi się osiągnąć i spokojnie dojechałem do studia prawie godzinę przed umówionym czasem. Powitałem się z Rafaelem, do którego należało studio i odebrałem kluczyki od salonu, wymieniając kilka uwag. Uśmiechnąłem się od starego przyjaciela, który już dawno ukończył szkołę. Był moim mentorem i to dzięki niemu skierowałem się na wzornictwo. Dlatego też mieliśmy bardzo dobry kontakt i kiedy ja nie mogłem użyć swojej pracowni, zawsze mogłem liczyć na jego własne studio, czemu byłem niesamowicie wdzięczny.
   Rafael pomógł mi wnieść rzeczy, dodając kilka fachowych uwag, którym byłem wdzięczny. Na szczęście, zawsze służył przyjacielską radą, a nie jakimś belferskim gadaniem, co tylko poprawiało nasze stosunki między sobą. Nie mogłem nie powiedzieć, że w pewnym sensie była to najdroższa osoba w całej Europie, do której mogłem się zgłosić. Mieszkając samemu, jedyne, na kogo można liczyć, to właśnie przyjaciele. A teraz, układając razem potrzebne tło, wiedziałem, że zawsze mógłbym się do niego zgłosić nawet z najmniejszym problemem.
   Kiedy rama z tłem zabytkowej sali w stylu barokowym już stała, a lampa fotograficzna nadawała odpowiednie oświetlenie scenerii, ustawiliśmy odpowiednio ramę łóżka i nałożyliśmy na nie materac. Odsunąłem się na kilka kroków, oceniając scenerię i zmieniając kąt stania łóżka. Kiedy zadowolił mnie efekt, wyjąłem z torby książki, które zaczęliśmy układać wokół łóżka. Niektóre stały w niewielkich stosikach, inne leżały porozkładane na podłodze lub materacu. Byłem z tego bardzo zadowolony, bo było to dokładnie to, co chciałem osiągnąć. Zacząłem rozmawiać z przyjacielem o doborze farb, kiedy Key zjawił się w studiu. Miał na sobie białą koszulę i spodnie oraz, jak zauważyłem nieco zaskoczony, niezbyt mocny makijaż. Nie komentując jednak tego w żaden sposób, przywitałem się z nim serdecznie i pokrótce przedstawiłem swój koncept. Kibum bez najmniejszego problemu zgodził się na wszystko, akceptując moje decyzje, a nawet je chwaląc, czym zaskarbił sobie u mnie jeszcze bardziej. Nawet pomógł mi ustawić płótno, za co dodałem mu kilka punktów do oceny, która już była bardzo wysoka.
   Przeglądałem się, jak Kibum rozpina koszule, jednocześnie siadając na łóżku, podczas kiedy ja przygotowałem ołówki i farby. Mój model zajął pozycję, o jaką go prosiłem, charakteryzując się według wskazówek - półbokiem do mnie, z jednym ramieniem koszuli opadniętym, książką w ręku oraz spojrzeniem utkwionym w okno. Ustawiłem stolik ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami przy sztaludze i poszedłem poprawić lampę, tak, by jej światło wydawało się przez coś przytłumione. Spojrzałem jeszcze raz na Kibuma i zrezygnowałem ze sztucznego tła, osiągając ramę na bok. Otworzyłem okno, w które miał się wpatrywać i rozwiązałem koronkowe firanki, które zaczęły powiewać na niewielkim wietrze. Ponownie się odsunąłem i oceniłem wygląd. Tym razem wszystko wyglądało perfekcyjnie, więc ponownie poprosiłem Key o zajęcie pozycji.

- Będziemy robić przerwy co godzinę. Jeżeli będzie ci zimno, niewygodnie czy cokolwiek, od razu mów. Nie ma najmniejszego problemu by przerwać wcześniej. 

- Dobrze. - delikatnie się do mnie uśmiechnął.

   Usiadłem na stołku i zacząłem najpierw od szkicu, bardzo pobieżnego. Nadałem jedynie kształt elementów, które miały się znaleźć, odpowiednio je skalując i rozmieszczając na całości płótna. Nie zajęło to wiele, bo nie było aż tylu elementów, więc po około piętnastu minutach wziąłem się za szczegóły. Zacząłem od okna i firanki, z racji na zimny wiatr, który się zerwał. Nie chciałem, by z mojej winy model się zaziębił. Dokładnie naszkicowałem ramę okienną oraz przysłaniający ją materiał, skupiając się w szczególności na wzorze, który posiadała firana. W skupieniu przerysowywałem drobne kwiatki i pnącza winorośli, nie zapominając o napisaniu, w jakim kolorze powinny być. Swoje to trwało,  z racji na dużo elementów, jednak starałem się zrobić to sprawnie i efektywnie. Zamknąłem okno, ku wyraźnej wdzięczności Kibuma, który cały był pokryty gęsią skórką. Miałem ochotę pacnąć go w czoło, jednak zamiast tego poszedłem do biura, skąd wziąłem niewielki, biały pled, który leżał na wysłużonej lecz przyjemnej kanapie. Wróciłem do pracowni i narzuciłem koc na jego ramiona, a jego zdziwiona buźka sprawiła, że zrobiło mi się ciepło na sercu. Ułożyłem go na jego ramionach, dokładnie nakładając na odsłoniętą skórę, jednak nie niszcząc wcześniejszej aranżacji. Dopiero wtedy zauważyłem na jego szyi prawdziwy, wojskowy nieśmiertelnik, co znowuż zaskoczyło mnie. Kiedy już się odsunąłem i powróciłem do malowania, Kibum, nadal uroczo zadziwiony, wziął w ręce materiał.

- Nie musisz się mną tak przejmować. - rzucił cicho, patrząc w inną stronę.

- To nie problem. Musze w końcu dbać o swojego modela. - Uśmiechnąłem się, powracając do szkicu. - Byłeś w wojsku?

 - Em...tak, odbyłem obowiązkową służbę zaraz po skończeniu 18. lat. - rzucił cicho, wracając do poprzedniej pozycji. - A ty?

- Nie, zamierzam sie zgłosić dopiero wtedy, kiedy będę musiał. Póki co, chcę robić to, co kocham, a jest to malowanie.

 - Dlaczego tak daleko od domu? - zaśmiał się. - Przecież ASP jest choćby w Japonii czy Chinach. Dlaczego Europa?

- A dlaczego nie? - zaśmiałem się, nadając kształt jego postaci. - Z resztą, jeśli naprawdę chce się nauczyć malować, to tylko Stary Kontynent. Nigdzie indziej nie urodziło sie tylu artystów co tu. No i przecież jesteśmy w Rzymie, kolebce artystów. Nie mogłem przepuścić takiej okazji,

   Kibum wyszczerzył się do mnie, jednak po chwili spoważniał, osiągając potrzebną rysunkowi minę. Czas leciał. Po około dwóch godzinach Key poprosił o przerwę, na co przystałem bez problemu. Prace dobrze szły - miałem jeden, bardzo wyraźnie zarysowany element, którym było okno, oraz dokładny szkic twarzy i ramion modela, dlatego nie mieliśmy żadnych przeciwwskazań. Razem poszliśmy do biura, gdzie dla nas obu zrobiłem prawdziwe, włoskie kawy. Kawa była moją pasją, dlatego włożyłem nawet w dwa zwykłe kubki dużo miłości. No i chciałem w ten drobny sposób wynagrodzić modelowi zimno, na które był skazany.
   Po upiciu pierwszego łyka usłyszałem dużo pozytywnych komentarzy Key, który, jak mówił, zauroczył się od pierwszego powąchania w mojej latte. Uśmiechnąłem się delikatnie, słuchając jego pochwał. Miło było słyszeć, ze komuś smakuje, zwłaszcza, gdy dla niego się starasz. Wolno sączyliśmy kawę, gawędząc jeszcze trochę o ASP, projektach, pracach, Korei i sobie. Nie mogłem ukryć, że czas w jego towarzystwie leciał mi szybko, ale bardzo przyjemnie. Kiedy zapadła cisza, na nowo podjąłem temat nieśmiertelnika, który mnie bardzo interesował. Wiedziałem bowiem, ze dawano je tylko na misjach, a przecież, jeśli Key odbył tylko służbę podstawową, nie mógł być na wyjeździe.

- Mam pytanie. - uśmiechnąłem się do niego, odkładając kawę na stoliku. - Widziałem nieśmiertelnik. Wygląda na oryginalny, ale przecież nie mogłeś być na misjach.

- To...nie mój. - niemal wyszeptał, łapiąc za łańcuszek. - To był nieśmiertelnik kogoś bardzo dla mnie ważnego...

- Był? - spojrzałem na niego, mając jakieś niepokojące przeczucie.

- Jest tylko jeden. - pokazał mi łańcuszek, na którym nie było dwóch, przepisowych blaszek. Przeszedł mnie dreszcz. - Drugi spoczął w jego ustach, kiedy wjechali na minę przeciwpiechotną.

   Zapadła niezręczna cisza, podczas której patrzyłem na niego, nie wiedząc, co powiedzieć. Na usta cisnęło mi się "tak mi przykro", jednak wiedziałem, że to słowa nic nie dają, a tylko przysparzają niepotrzebnych nerwów. Nie wiedząc, co zrobić, po prostu na niego patrzyłem, podczas kiedy on zaciskał rękę na metalowej blaszce, jakby to była najważniejsza rzecz w jego życiu. Cisza się przedłużała, jednak nadal nie wiedziałem, co mam zrobić. W głowie miałem kompletną pustkę. Że też nie mogłem się ugryźć w język! Przeklinałem się za swoją ciekawość! Byłem idiotą! Choi Minho, jesteś naprawdę okropnym głupkiem! Nie mogłem uwierzyć, że zrobiłem coś tak...okropnego. I to jeszcze dla kogoś, kto był taki miły...! Ugh....miałem ochotę walnąć się kilka razy mocno w głowę.

- Mogę wyjść zapalić? - głos modela wyrwał mnie z przeklinania siebie.

- T-tak, oczywiście! - wyrwałem się z otępienia.

   Kibum wstał i wyszedł z biura, biorąc ze swoich rzeczy paczkę papierosów. Z kilku sekundowym opóźnieniem pobiegłem za nim. Zastałem go przy uchylonym oknie, kiedy głęboko się zaciągał, jakby od tego zależało jego być i nie być. Przez chwilę patrzył on pusto w przestrzeń, jednak po chwili skupił na mnie swój wzrok. Miałem wrażenie, że coś się zmieniło, jednak wiedziałem, ,że przez moją wpadkę, wszystko nie będzie dobrze. W końcu byłem głupim idiotą robiącym głupie błędy. Naprawdę chciałem się teraz walnąć, zwłaszcza, gdy zauważyłem nieco zaszklone oczy chłopaka. Choi Minho, jesteś idiota, który zmusił chłopaka do płaczu. Ty bydlaku, wołała moja podświadomość.
   Wyjąłem wodę z niewielkiej lodówki i podałem jedną Key, starając się zebrać w myślach sensowne i składne przeprosiny. W końcu, nie mogłem tego tak po prostu zostawić! Musiałem go przeprosić. I miałem świadomość, ze słowa były czymś za małym na przeprosiny za coś takiego. Dlatego też łamałem głowę nad odpowiednimi zdaniami oraz odpowiednim zachowaniem. Co powinienem dać w zamian za taką wpadkę?

- To się stało rok temu. - Kibum odezwał się cicho, pomiędzy wciągnięciem, a wypuszczeniem dymu. - Od trzech lat mieszkaliśmy w Ameryce, z racji na związki partnerskie w niektórych stanach. Mój chłopak należał do jednostki pokojowej. Wysłali go na pół roku do Afganistanu. Prosiłem go, by został, błagałem...nic to nie dało. Pojechał, bo czuł obowiązek. I za obowiązek oddał swoje życie.

- J-ja...tak bardzo mi przykro...nie chciałem przywoływać trudnych dla ciebie chwil... - wyjąkałem, nieco wstrząśnięty obojętnością, z jaką powiedział o śmierci ukochanego. - Naprawdę...najmocniej cię przepraszam za moje wścibstwo...chciałbym ci to jakoś wynagrodzić....naprawdę.

- Nie szkodzi, za ciekawość zapłacisz kiedy indziej. - uśmiechnął się nieco krzywo, gasząc papierosa w popielniczce. - Czy możemy na dzisiaj skończyć? Chciałbym wrócić do domu.

- Tak, oczywiście...naprawdę mi przykro. - spuściłem nieco głowę, czując się jakbym miał zaraz stracić głowę.

- Nie szkodzi. - poczułem lekkie klepnięcie w policzek, co miało być zapewne pocieszeniem. - Przecież to nie ty jesteś terrorystą. No i skąd mogłeś wiedzieć. Więc się tak nie obwiniaj, głupku. - wziął swoje rzeczy i wyszedł, jednak w drzwiach się do mnie jeszcze odwrócił - Napisze ci, jak jutro się spotkamy, gdy wrócę do domu, dobrze?

 - Nie musimy, jeśli to problem....!

   Jednak tego już nie usłyszał, a przeciąg trzasnął drzwiami.
   Osunąłem się po ścianie, trzaskając się mocno otwartą ręką w czoło. Agh! Zabić się to za mało...zacząłem na głos się przeklinać za swoja głupotę, wścibstwo i impertynencje. Byłem największym idiotą pod słońcem. Popukiwałem się w czoło jeszcze długo, znajdując setki rożnych wyzwisk, które mogłem sobie przypisać. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie miałem tak okropnej rozmowy...i to pierwszego dnia pracy! Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Key mnie zostawił. Na jego miejscu właśnie to bym zrobił. "Choi Minho, jesteś takim okropnym idiotą", wołała co chwila podświadomość, kiedy wreszcie wstałem z kucek i podszedłem do obrazu. Musiałem coś zrobić, by pozbyć się myśli, więc zacząłem rysować wszelkie drobiazgi, takie jak szczegóły książek, które stały w stosikach bądź leżały na podłodze lub na łóżku. Rysowałem tak, dopóki nie zauważyłem ,ze za oknem zrobiło się już kompletnie ciemno. Zmęczony dniem wróciłem do domu i niemal od razu położyłem się do łóżka, ciężko wzdychając. Na mojej komórce paliło się powiadomienie, jednak nie miałem siły. Myślami za to wciąż powracałem do Kibuma i do spojrzenia jego zbolałych i nieco zapłakanych oczu. Z tym widokiem pod powiekami zapadłem w niespokojny i poprzerywany sen.
   Obudziłem się późnym popołudniem. Telefon dzwonił jak wściekły i to właśnie jego dzwonek mnie wyrwał ze snu. Zaspany złapałem za komórkę, na której wyświetlało się pół armii wschodniego wybrzeża SMS'ów i nie odebranych połączeń. Co najbardziej mnie zaskoczyło, wszystkie jak jeden były od Kibuma i odnośnie naszego spotkania. W każdym, na różne sposoby, przepraszał mnie za skrócenie wczorajszego czasu pozowania i prosił, byśmy dzisiaj spotkali się nieco później, w okolicy godziny szesnastej. Nie wspomniał nawet słowem o tej nieprzyjemnej sytuacji z nieśmiertelnikiem, a ja też nie chciałem niepotrzebnie przypominać, więc po prostu przystałem na jego zdanie, nie narzekając. Niechętnie zwlokłem się z łóżka, widząc, że nie zostało zbyt dużo czasu, a wypadałoby być wcześniej. Zjadłem na szybko jakieś śniadanie i wypiłem kilka kubków kawy na rozbudzenie, starając się jakoś stanąć na nogi i oderwać myśli od tego, co się działo. Niestety, ciągle wracałem do spojrzenia zaszklonych oczu modela. Pacnąłem się w czoło, wkładając naczynia do zlewu. Musiałem z tym skończyć. Przecież Kibum ewidentnie nie wspominał o tym. Ja też nie powinienem tego rozpamiętywać. Oczywiście, wszystko we mnie musiało postępować wbrew mojej woli.
   Spakowałem torbę i wyszedłem z domu, by chwilę później wsiąść do auta i odjechać. Miasto było już przerzedzone, więc przyjechałem wcześniej, niż zakładałem, co nieco mnie ucieszyło. Przynajmniej nie obawiałem się spóźnienia. Otworzyłem drzwi do studia i wszedłem do środka, odkładając torbę do biura. Podszedłem do płótna, oceniając pracę. Wziąłem ołówek i gumkę, by nanieść kilka koniecznych poprawek. Kontury, których bylem już pewny poprawiłem mocniej, by przy wygumkowywaniu przez przypadek się ich nie pozbyć. Czekałem na przyjście Kibuma, jednak po kilku minutach kompletnie oddałem się pracy. Zarysowywałem wyraźnie rzeczy, których byłem pewien, jednocześnie nanosząc liczniejsze szczegóły. Każda książka, która była w koncepcie, na moim obrazie były już gotowe do malowania, więc zacząłem poprawiać szczegóły dotyczące ramy łóżka i niektóre fragmenty firany, które były rozmazane przez ruch ręki czy  podobne sytuacje. Pochłaniało mnie to zajęcie, więc nie zauważyłem nawet, że nie jestem już sam.

- Jesteś niesamowicie oddany swojej pasji, prawda? - cichy szept przy uchu wyrwał mnie z rozmyślań.

   Podskoczyłem przestraszony, odwracając się gwałtownie do tyłu. Kibum stał za mną z niewinną miną, chowając słuchawki do torby. Patrzyłem na niego, czując, jak serce mi szybko bije i jak niespokojnie się czuję w jego obecności.  Miałem wrażenie, że coś było nie tak, coś się zmieniło...tylko nie mogłem zlokalizować, co to było. Przyglądając się tak Key i próbując się uspokoić, to dziwne uczucie niebezpiecznie się nasilało. Czy naprawdę było inaczej, czy tylko na siłę próbowałem znaleźć coś innego w naszych relacjach? Miałem nadzieję, że to był tylko mój wymysł.

- Wybacz, nie zauważyłem, kiedy wszedłeś. Długo czekałeś?

- Wystarczająco długo. - powiedział, a raczej wymruczał, idąc w stronę łóżka i rozpinając po drodze koszulę.

   Zaskoczyło mnie jego zachowanie, ale jednocześnie jakaś niezdrowa ciekawość się we mnie obudziła. W powietrzu dało się wyczuć swoiste napięcie, którego nie rozumiałem, jednak mu w jakiś sposób ulegałem. Czułem niepokój i...coś dziwnego, egzotycznego....zwłaszcza, kiedy patrzyłem na Kibuma. Tak, jakby to właśnie on emanował to coś. Nie chciałem jednak za bardzo się w to zagłębiać. Miałem w końcu tendencje do nadzbytniego naciskania i ciekawości.
   Potrząsając głową wziąłem spory łyk zimnej wody, która stała w szklance przy farbach, żeby nieco się uspokoić. Biorąc głęboki oddech, wróciłem do szkicowania, starając się nie dać ponieść niepokojowi i wrócić do swojego profesjonalnego spokoju, którego z reguły w takich chwilach nie gubiłem. Z resztą, teraz właśnie powinienem się skupić - przecież miałem właśnie szkicować modela. Dlatego też, nieco przygryzając wargę, zerkałem na Kibuma, nanosząc mnóstwo poprawek i konturów. Rysowanie postaci nie było najłatwiejsze, jednak starałem się to zrobić w taki sposób, by oddać jak najwięcej realizmu. Żeby rysować ludzi, trzeba było mieć trochę talentu i praktyki oraz po prostu trochę szczęścia. Nie było to łatwe - każda osoba miała inne rysy twarzy, inną postawę. Nawet bliźniaki, dla artysty, nie były takie same. I choć to były czasem jedynie drobne różnice, trzeba było je wyraźnie zaznaczyć i oddać w dziele. Trzeba było zaznaczyć kąt padania światła, cienie, blizny....wszystko, co tylko się dało i co sprawiało, że obraz był właśnie tym, co chcieliśmy pokazać. Dlatego teraz, rysując Key, potrzebowałem całej swojej spostrzegawczości. Potrzebowałem tej odrobiny talentu, której byłem pewien, by pokazać go właśnie tak, jak go widziałem. Staranne, gładkie linie i wyraźne kontury. Dużo światłocienia. Odpowiednio zaznaczona ekspresja twarzy. Wyraźnie zaznaczone uczucia - tęskne spojrzenie w dal, brak uwagi dla całego świata. Pewien rodzaj osamotnienia w całej scenerii. Kolejne elementy, składające się na świat przedstawiony i tworzący obraz opuszczonego przez cały świat mężczyzny, czekającego na powrót....czego? Zatrzymałem się z ołówkiem przy płótnie, patrząc na niego. Właśnie. Czego mógł wypatrywać w tej dali? Przymknałem na chwilę oczy, próbując przedstawić sobie tą scenkę dalej. Kto mógłby się pokazać za oknem? Na kogo można czekać z takim utęsknieniem? Choi Minho, przecież to takie proste, mruknęła moja podświadomość. Oczywiście, że na miłość. Otworzyłem oczy, patrząc jeszcze raz na modela. Właśnie teraz westchnął nieco tęsknie, jakby nastrój mu się udzielił. To westchnienie...nie wiem, co się ze mną wtedy stało. Ale na pewno to napięcie, które czułem wcześniej, właśnie teraz pchnęło mnie w przepaść.
   Odłożyłem ołówek bardzo powoli. Key nadal patrzył gdzieś w inną stronę, gdzieś w innym świecie błądząc myślami. Nawet nie zauważył, kiedy do niego podszedłem. Dopiero, kiedy pod moim ciężarem poruszył się materac, wrócił do mojego świata i szybko się odwrócił. Nie czekałem ani sekundy dłużej. Wpiłem się w jego wargi, widząc, jak oczy szeroko mu się rozszerzają. Początkowy opór był bardzo silny, jednak momentalnie topniał. Drżącymi rekoma objął mnie za szyję, przyciągając bliżej. Było wtym coś zachłannego, ale także rozpaczliwego. Coś w nim krzyczało, coś sprawiało, że nie mógł się odsunąć. Dokładnie tak jak ja. Jego egzotyzm przyciągał mnie zbyt silnie, a ja byłem jedynie podatnym na jego piękno mężczyzną. Nie mogłem nie ulec tej sile.
   Przygarnąłem go do siebie, wciągając na swojego kolana. Pocałunek był szybki, gwałtowny, namiętny....był tak intensywny. Jakby to tęskne spojrzenie wreszcie doczekało się widoku. Ten pocałunek był tym spojrzeniem, a nasze emocje wyczekiwanym widokiem. Było między nami coś spragnionego, jak dziwie zwierzę, jednak było to niesamowicie czyste i klarowne. Pragnienia bywały tak oczywiste i żadne z nas ich nie ukryło. Pocałunek wszystkie emocje zdradzić, pokazując na otwartej dłoni to, jak bardzo się pragnęliśmy w tej chwili. Żałośnie, nieskończenie i tylko chwilowo.
   Moje ręce zanurzyły się pod jego koszulę, pragnąc poczuć ciepło jego ciała. Gładka skóra drżała pod moimi palcami, tylko podsycając moje niezdrowie żądze. Guziki posypały się na podłogę, gdy koszula jednym ruchem opuściła jego ciało, opadając na ramę łóżka. Obrzuciłem zachłannym spojrzeniem jego pierś, by kilka chwil później pieścić tą eteryczną powłokę, ukrywającą w głębi uczucia i duszę. Składałem pocałunki na jego szyi, znacząc go sobą, zostawiając ślady swojej obecności. Jego palce zanurzyły się w moich włosach, zaciskając się w przyjemniejszych momentach. Odchylał głowę do tyłu, cicho posapując i domagając się więcej. A ja, jak posłuszny żołnierzyk, chciałem zrobić wszystko, by spełnić każde, nawet wyszeptane pragnienie.
   Jego dłonie przesunęły się na moje ramiona, kiedy całowałem jego pierś. Grzecznie uniosłem ręce do góry, czując szarpnięcie. Sekundę później moja koszulka spoczęła na podłodze, podążając w ślad za oderwanymi guzikami. Jego zimne ręce śledziły mięśnie na odsłoniętym ciele, tak jak moje usta badały jego. Oboje poznawaliśmy się tylko po to, by o poranku spróbować wymazać wspomnienia. Jednak nikt o tym teraz nie myślał. Teraz liczyło się to, jak zachłannie nasze ciała nas do siebie pchały. To, jak spragnieni drugiej osoby byliśmy. Liczył się tylko ten grzech samotnego między nami.
   Poczułem popchnięcie, które świadczyło o zmianie miejsca. Zanurzyłem się w aksamitną pościel, widząc jedynie jego przed sobą. Jakby cały świat przestał istnieć. Albo jakby on stał się całym światem. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, lecz zanim mój umysł zdążył to sobie zakomunikować, jego usta odebrały mi kontrolę nad sobą. Kolejny namiętny pocałunek przypieczętował tą noc. Jego język w moich ustach sprawiał, że krew gwałtowniej przepływała przez żyły. Zaciskałem palce na jego biodrach, tak jak on na moich ramionach, zanurzając się w morzu przyjemności, niesamowicie oszałamiającej i odbierającej wszelkie instynkty samozachowawcze.
   Poderwałem się, zmuszając go, by skoczył pode mną. Kolejne części jego garderoby skończyły w ciemności pomieszczenia. Mogłem podziwiać jego ciało w całej okazałości, czując, jak ten widok sprawia, że płonę. Wszystko w nim ociekało seksapilem i podnieceniem, wręcz niemożliwym do opisania. Ponownie musiałem posmakować jego ciała, sprawdzić, czy na pewno istnieje. Jego mięśnie drżały, gdy całowałem brzuch, przesuwając się coraz wyżej. Wyginał swoje ciało w moją stronę, dopraszając się bardziej i bardziej, a mój język śledził nieistniejące ścieżki zakończeń nerwowych, pobudzając go mocniej z każdym muśnięciem. Do mojego języka dołączyły dłonie, które głaskały z pożądaniem jego skórę. Ciche jęki, które usłyszałem, tylko zaogniły pragnienia, kiedy zamykałem w ustach jego sutka. Drażniłem to delikatne miejsce, wsłuchując się w najpiękniejszą muzykę, której dostąpiłem zaszczytu słuchać. Językiem zataczałem kółeczka na czubku, czując, jak jego palce zanurzają się w skórze moich pleców, drapiąc je w przypływie emocji. Czułem, że ta pamiątka, jak Kainowe Piętno, pozostanie na długo i równie długo będzie przypominać to, co zrobiłem.
   Jego głos ponownie przeciął ciszę, domagając się więcej. Dłonie błądziły po moich plecach, jakby szukały odpowiedniego dla siebie miejsca, kiedy ja z służalczym wręcz posłuszeństwem spełniłem jego prośbę. Zostawiając za sobą jego zaczerwienioną pierś, zszedłem niżej, na podbrzusze i biodra, którym zamierzałem poświęcić równie dużo uwagi. Blade ciało o idealnych kształtach, które pochłonęło mnie bez końca, domagało się tego, zachęcając każdym ruchem. A ja nie potrafiłem nie posłuchać tego wołania, jakby prośby Kibuma miały tą samą moc, co syreni śpiew. Jednak, nawet jeśli miałbym umrzeć i rozbić statek o mieliznę, nie miałem nic przeciwko. Wystarczającą zapłata za życie było zakosztowanie tego piękna.
   Obojgu nam podniecenie mieszało w głowach. Przyspieszone oddechy, posapywania i jęki wypełniały wole luki w przestrzeni między nami. Pieściłem każdy, nawet najmniejszy fragment skóry, wsłuchując się coraz bardziej w ten magnetyczny śpiew pragnień i pochwał. Coraz bardziej i bardziej traciłem panowanie nad sobą. Nie liczyło się nic, co nie dotyczyło naszych ciał. Nic ponad tą przyjemność, ponad tą namiętnością, która nie pozwalała nam się odsunąć dalej, niż na wyciągnięcie naszych rąk. Zaskakująco silny magnetyzm trzymał nas przy sobie. Ale czy ten magnetyzm nie był tylko przykrywką dla naszej tęsknoty, za drugą połówką? Choć ta myśl przewijała się przez moją głowę, nie mogłem się powstrzymać. Choć wiedział, że jutro będziemy żałować, choć wiedziałem...że to nie mnie chce w tej chwili czuć...nie potrafiłem...nie...nie chciałem przerywać. Chciałem, by mi się oddał, nawet, jeśli jego twarz później przystroją łzy.
   Świat na chwilę zwolnił, kiedy Kibum się poderwał do góry przyciągając mnie do siebie w desperackim niemal pocałunku. Jego dłonie odnalazły mój rozporek, a także gumkę bokserek, których szybko i zaskakująco sprawnie się pozbył. Oboje byliśmy teraz jednakowo obnażeni. Już nic nie dało rady się ukryć. Poczułem jego długie, smukłe palce na moim członku. Nie mogłem powstrzymać drżącego westchnienia, odchylając nieco głowę do tyłu. Ta chwila nieuwagi wystarczyła blondynowi, by pchnąć mnie na plecy, a samemu zająć miejsce na moim brzuchu. Nasze tempo nagle zwolniło, jakby przed nadchodzącym, kulminacyjnym momentem. Przez chwilę trwającą tyle, co powstawanie świata, patrzyliśmy sobie w oczy. W jego spojrzeniu było wszystko - od pożądania, przez zrozumienie, do smutku.  Jakby walczyły w nim dwie strony o równej sile rażenia. Chciałem coś powiedzieć, coś zrobić...jednak ta chwila rozpłynęła się w kolejnym mrugnięciu, jakby wszystkie te emocje wypłynęły z ciebie wraz z pojedynczą łzą przecinającą twój policzek. Świat zwolnił jeszcze bardziej, jednak nie zdążyłem nawet zareagować. Właśnie zaszachowałeś mojego króla na planszy, niszcząc szansę na zwycięstwo.
   Zawisłeś nad moimi biodrami, powoli się opuszczając i wpuszczając mnie do swojego wnętrza. Ciepło, jakie ogarnęło moją męskość, było niesamowicie podniecające. Nie mogłem powstrzymać drżącego westchnienia, kiedy pozwoliłeś mi w siebie wejść. I choć na twojej twarzy pojawił się ból, nie potrafiłem zareagować, obezwładniony nadmiarem emocji. To, co ze mną teraz robiłem, było ponad wszelkie wyobrażenia. Twoje wnętrze było...ah, aż zabrakło mi słów. Zanurzając się coraz głębiej, czułem, jak przygniata mnie to morze rozkoszy. Nie mogąc się powstrzymać, docisnąłem biodra do twojego ciała. Nasze jęki splotły się w jedno, nie pozostawiając miejsca na wątpliwości - oboje byliśmy usatysfakcjonowani przebiegiem tego spotkania.
   Oboje poruszyliśmy się tym samym momencie, w tym samym rytmie. Oszałamiająca przyjemność. Poruszałem się w nim, obserwując, jak najdrobniejsze ślady bólu schodzą z jego twarzy, zastąpione czystą rozkoszą. To było coś fenomenalnego, coś, czemu nie potrafiliśmy stawić czoła. czysty, pierwotny instynkt, który pchał nas do siebie, który przyspieszał krążenie krwi w żyłach i ruchy naszych bioder. Mocniej, gwałtowniej, brutalniej, seksowniej. Kto by pomyślał, że seks z mężczyzną będzie taki hipnotyzujący? Pierwsze doświadczenie, które zostawi setki ślad w mojej głowie i rozkruszy nie jeden mur. Nic już nie będzie takie samo - czułem to w cieple naszych ciał i splecionych dłoniach.
    Myśli się powoli zacierały, im bardziej chcieliśmy osiągnąć spełnienie. To było coś więcej, niż zwykły seks. Jakbyśmy wypełniali jakieś pustki sobą. Nie zdziwiłbym się, gdybym i w swoim sercu takową znalazł, teraz w pełni zajętą przez Kibuma, przez jego ręce, usta, przez wszystko, co wiązało się z jego imieniem i bytem. Oszalałem? Być może, ale nawet to było tego warte. Nawet jeśli ten syreni śpiew w mojej głowie nie cichł, prowadząc do zguby, z nim mogłem to zrobić i w cale bym się nie przejął. Zabawne, jak jedna osoba zmienia postrzeganie świata.
   Tempo stawało się coraz szybsze. Jak to możliwe, że nie zauważyłem? Naprawdę traciłem kontrolę, czułem to. Chciałem go całego, na zawsze, zamkniętego w moich ramionach. Wiedziałem jednak, że tego nie osiągnę. Nieśmiertelnik, który bujał się na jego szyi, uderzając o mostek, był dowodem tego, że w jego sercu na zawsze pozostanie ktoś inny, a ja będe tylko niechcianym wspomnieniem nocnej przygody w Rzymie, mieście artystów, poetów i ciężkiego grzechu. Ta myśl, wywołała we mnie gniew, ale także dodała siły. Złapałem go za biodra i pchnąłem, jednocześnie przewracając na plecy. Górowałem nad nim, a jego czarne oczy pochłaniały mój widok. Mocno się w niego wbiłem, jednym ruchem zrywając nieśmiertelnik z jego szyi. Nie usłyszałem nawet jednego dźwięku protestu, jedynie ciężki, hipnotyzujący jęk rozkoszy, którego próżno szukać gdziekolwiek indziej, między wszystkimi kochankami na świecie. Kolejne pchnięcia, a ten cudownie erotyczny dźwięk ponownie się rozszedł po pomieszczeniu, potwierdzając, jak niewiele brakuje partnerowi. Ściskając pojedynczą blaszkę w ręce i czując kolejne ślady po paznokciach na plecach, wypełniałem go sobą, tak, by zapamiętał, że nie da się o mnie zapomnieć.
   Spełnienie przyszło szybko i jednocześnie, zaspokajając spragnione ciała. Zawisłem nad nim, czując tą oszałamiającą przyjemność, która w połączeniu z nagłym i długim pocałunkiem, kompletnie odebrała mi siły. Wtuliłem się w niego, ciężko oddychając. Jego ramiona zamknęły się wokół mnie, a usta szeptały niezrozumiale słowa w obcym dla mnie języku. Spokój ogarnął pomieszczenie ciężkim całunem, zmuszając nas obu do snu. Ostatnią rzeczą bowiem, którą pamiętałem, była śpiąca twarz Kibuma z błogim uśmiechem na twarzy.
   Kiedy ponownie otworzyłem oczy, byłem sam. Jedynym wspomnieniem tego, co się działo była pomięta pościel w miejscu, w którym spał i zapach dymu z jego papierosów. Przypomniałem sobie sen, który miałem, a który zapewne był wspomnieniem. Przypomniałem sobie Kibuma stojącego przy łóżku, jedynie w zniszczonej koszuli, z papierosem w ustach i raną na karku po zerwanym nieśmiertelniku. Poderwałem się, otwierając pięść. Tym razem, zamiast jednej blaszki, miałem dwie. Jedna była ewidentnie tą, którą zerwałem z jego szyi. Natomiast na drugiej było wybite jego imię.
   Wiedziałem co to oznacza.
      Właśnie wtedy widziałem go po raz ostatni w moim życiu, a ta noc sprawiła, że już nigdy nie było tak samo.
         Od tamtego czasu na mojej szyi wisiał nieśmiertelnik, a ja otaczałem się tym samym dymem papierosowym.
            Od tamtego czasu nie malowałem już ludzi, pozostając jedynie przy martwej naturze, bo nikt nie mogła istnieć druga tak idealna postać.
               Natomiast w domu stał niedokończony obraz, który nigdy nie zostanie dokończony, choć jego wspomnienie już na zawsze miałem pod powiekami, kiedy zamykałem oczy.


2 komentarze:

  1. Wow! To było świetne! Serio bardzo mi się spodobała ta fabuła, a motyw z nieśmiertelnikami wymiata!

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno nie czytalam zadnego MinKey, ale na takiego pieknego to jeszcze nigdy nie wpadlam! Bardzo fajnie Sie czyta I tak ladnie piszesz~! Wciagajaca historia, ciekawy pomysl. Bardzo, bardzo mi Sie podobalo ^^!
    Pozdrawiam I weny zycze~ ^-^

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2