20 sie 2015

~ Syndrom sztokholmski


Od Autorki : będę musiała zakończyć 31 dni z gejowską parką, ponieważ panowie dostali różne zmiany, razem ze mną i mijamy się w domu :c

   Grzechot metalowej klatki uzmysłowił mi, że powinienem otworzyć oczy. Niechętnie uchyliłem powieki, ciesząc się, że tym razem nie poraziło mnie jasne światło gołej żarówki, wiszącej u szczytu schodów. Dzisiaj towarzyszyło mu światło długiej, białej świecy, która drżała w świeczniku. Z zaskoczeniem zauważyłem, że nadal miał na sobie strój policjanta. Ba, nawet nadal miał przypiętą odznakę. Oznaczało to, że przyjechał zaraz po pracy....z trudem poruszyłem się po małej przestrzeni, starając nazbyt nie poobijać. Zadrżałem z zimna, kiedy klęknąłem przy drzwiczkach, w miejscu, w którym metalowa podłoga była bez koca. Spojrzałem na niego nieco zmęczonymi oczami, które marzyły o jeszcze kilku godzinach snu, jednocześnie zaciskając palce na szczeblach. Z resztą, wszystko we mnie prosiło o jeszcze kilka godzin spokoju. Całe moje ciało było wymęczone od niewygodny i ostatnich, ciężkich dni. Siniaki o okropnej, fioletowej barwie pokrywały moje żebra, utrudniając oddychanie, a zadrapania na ramionach ograniczały ich ruch. Rany od kajdanek boleśnie zapiekły, kiedy zostałem złapany za nadgarstek. Choć próbowałem to powstrzymać, kilka łez skapnęło na moje policzki. Przecież byłem grzeczny. Powinienem odpocząć jeszcze jeden dzień...
- Burza zerwała połączenie. Zostaliśmy bez prądu. - oznajmił cicho, delikatnie się do mnie uśmiechając. - Zabiorę cię na górę, dobrze?
   Jego ręka spoczęła na mojej głowie, tarmosząc nieco podniszczone włosy. Miałem ochotę ugryźć go w nadgarstek, jednak uległem ciepłu jego dłoni i pozwoliłem się grzecznie wyprowadzić z klatki. Jego silne ramiona zamknęły się wokół mnie, kiedy bez trudu wziął moje ciało na ręce. Ostrożnie wniósł mnie po schodach, uśmiechając się niewinnie, z seksowną nutą, jak miał to w zwyczaju. Skuliłem się w jego ramionach, widząc, do którego pokoju mnie niesie. Wiedziałem przecież, jak to się skończy. Jego troska miała jeden cel, nawet ta najmniejsza. W końcu, z całego wielkiego domu znałem tylko piwnicę i to pomieszczenie. Jak zawsze, otworzył drzwi kopniakiem, a błękit ścian uderzył po oczach od jasności koloru. Na skromnych komodach i na parapetach stały pozapalane świece, rozświetlające pomieszczenie ciepłą barwą, która mniej raziła moje oczy nawykłe do ciemności, niż sztuczne światło. Delikatnie ułożył mnie na łóżku, a ja, z przyzwyczajenia, przyciągnąłem kolana pod brodę, zajmując jak najmniej miejsca. Ostrożnie przysiadł obok mnie, ponownie się uśmiechając. Zamknąłem oczy, wiedząc, co zaraz nastąpi. Jego palce musnęły mój policzek, by w kolejnych sekundach wpleść się delikatnie we włosy przy uchu. Jego ciepły szept łaskotał małżowinę, kiedy powtarzał, że to wszystko dla mojego dobra, że chce tylko uchronić mnie przed złymi wyborami i przed złymi ludźmi. Posłusznie słuchałem jego słów, czując jak na moich nadgarstkach zatrzaskują się kajdanki, których przykrótki łańcuszek był mocowany do ramy. Wziąłem drżący oddech, próbując nie panikować. Spokojnie. Jeszcze nic złego się nie stało. Będzie dobrze.

- Jesteś głodny? Mam przygotowaną kolację. - poczułem jego usta na policzku i żuchwie. - Pozwolisz mi się nakarmić, prawda?

   Posłusznie przytaknąłem, podczas kiedy on poderwał się i wyszedł z pokoju, z uwagą zamykając drzwi i zamek. Nie miałem już nawet siły, by próbować rozerwać łańcuszek. Rany były zbyt świeże, a moja silna wola powoli podupadała na duchu. Dlatego tylko, krzyżując kostki, czekałem, aż wróci, próbując w jakiś sposób przygotować się psychicznie na to, co nadejdzie. W końcu, było tyle podobnych nocy, podobnych spojrzeń. Ile to już minęło? Rok? Chyba....nie byłem do końca pewny, świat mijał mi zupełnie inaczej. Jakby czas specjalnie dla mnie płynął raz szybciej, raz wolniej. Dni i noce zlewały się w jedno, a czas odliczałem na podstawie takich momentów. Jeden dzień odpoczynku, czasem dwa, jeśli był zapracowany. Później wizyta w błękitnym pokoju. Kolejny dzień odpoczynku. Wizyta. Odpoczynek....i tak bez końca.
   Drzwi ponownie się otworzyły, a on wszedł zadowolony, niosąc ze sobą drewnianą tacę, na której stały parujące naczynia. Postawił ją przede mną na metalowych nóżkach, a sam usiadł na przeciwko, opierając ręce na udach i prostując plecy.Spojrzałem z dużą dozą niepewności na zawartość misek i odetchnąłem głęboko aromatem przypraw. Wyglądało całkiem bezpiecznie i zjadliwie. Na początku jego kuchnia pozostawiała zbyt dużo do życzenia....jednak poprawiał się za każdym razem. Widocznie naprawdę się dla mnie starał. Szkoda tylko, że w taki sposób okazywał swoją troskę. Nie miałem jednak prawa narzekać. Nie chciałem ponownie skończyć w klatce za zezłoszczenie go, zwłaszcza, jeśli istniał choćby cień szansy na zalanie piwnicy. Dlatego też, posłusznie otworzyłem usta, widząc zbliżające się w moją stronę pałeczki z zawiniętym naleśnikiem.
   W sumie zjadłem naprawdę niewiele, nie mogąc dalej nic przełknąć. Mój organizm nie dopuszczał do siebie zbyt wielkich ilości jedzenia. Początkowo popełniłem spory błąd, odrzucając każde danie, które dla mnie robił. Przez to straciłem sporo na wadze, a także później ciężko mi było ponownie zmusić się do zjedzenia czegokolwiek. Strach i gniew także zrobiły swoje, czego efektem były wystające żebra i zbyt słabe mięśnie. Na szczęście, to już minęło i przynajmniej trochę potrafiłem zjeść, choć i tak mój żołądek zbyt szybko odmawiał posłuszeństwa, a gardło zaciskało się zbyt gwałtownie.
   Kiedy skończyłem jeść, poruszyłem się niespokojnie, patrząc na niego. Patrzył na mnie, jakby czegoś wyczekiwał, przez co niepewnie spuściłem głowę i zadrżałem. On natomiast jedynie wyniósł tacę, powtarzając, że powinienem zjadać więcej, niż tylko jedną miseczkę ryżu. Nie odpowiedziałem, wpatrując się w swoje skrzyżowane kostki. Z reguły nie rozmawialiśmy między sobą nazbyt dużo. Nasze kontakty polegały mniej więcej na tym, że on mówił, a ja słuchałem. Kiedy oczekiwał odpowiedzi, sprowadzało się to jedynie do kiwania głową na tak i nie. Choć wiedziałem, że może mieć to smutne skutki, nie potrafiłem się zmusić do zwykłej rozmowy. Między nami już nigdy nie będzie tak samo, przez co za każdym razem, gdy chciałem otworzyć do niego usta, miałem wrażenie, że przez gardło przechodzi mi potłuczone szkło. Jakby coś zabraniało mi wymówić jego imię.
   Wrócił z dwoma kubkami parującej, prawdopodobnie, herbaty. Przysiadł, przytulając się do mojego boku i uśmiechając się szeroko, jakby stało się coś wyjątkowo szczęśliwego. Nieco mnie to zaniepokoiło, więc niepewnie skuliłem ramiona, jakbym oczekiwał ciosu. Od razu to zauważył i z troską pogłaskał mnie po policzku, przechodząc przez szyję do ramienia.
- Dobrze się czujesz, prawda? - przysunął się bliżej i dotknął mojego czoła. - Czyżbyś się przeziębił? Czy w piwnicy zrobiło się zimniej? Albo odczułeś u siebie jakąś zmianę?
   Pokręciłem przecząco głową, nie czując się nazbyt dobrze w jego obecności. Jednak chyba nie miałem innego wyjścia, bo dosłownie kilka sekund później ramiona chłopaka zamknęły się wokół mnie w troskliwym uścisku. Nie wiedząc co robić, cały się momentalnie spiąłem, przyciskając do siebie kończyny. Ponownie wyglądałem, jakbym spodziewał się ataku. I może to była prawda? Każdorazowo, kiedy się do mnie zbliżał, miałem wrażenie, że zaraz dostanę w twarz. Bo, choć rzadko, zdarzało mu się wyładować na mnie złość za niepowodzenia, czy to w pracy, czy w rodzinie...w końcu, mieliśmy podobne problemy. Przeszedł mnie dreszcz, gdy przypomniałem sobie o tym, co go czekało. Co miało nas czekać, ale mnie minęło "cudem".
   Chyba zauważył, że moje myśli zboczyły na inne tory, ponieważ dopiero po kilku sekundach zauważyłem, że jego ręce zbłądziły pod moją koszulkę. Momentalnie dostałem dreszczy i gęsiej skórki, jednocześnie próbując się jakoś odsunąć. Niestety, było to niemożliwe - zostałem zaszufladkowany między ramą łóżka, a jego ciałem. Otworzyłem szerzej oczy, kiedy cały widok przesłoniła mi jego osoba. Przełknąłem głośno ślinę, kiedy nade mną się pochylił. Odwróciłem szybko głowę, unikając pocałunku. Jednak i tak poczułem jego usta, przesuwające się powoli po mojej żuchwie. Sprawnie odłożył dwa kubki na szafkę nocną, jednocześnie pieszcząc cienką skórę na szyi. Chciałem go odepchnąć, ale kajdanki skutecznie to uniemożliwiały. Jedyne, co teraz mogłem zrobić, to przygryźć wargę, połknąć dumę wraz ze łzami i pozwolić mu kontynuować.
   Jego usta powoli przesuwały się po szyi, podczas, gdy ręce podwijały moją koszulkę coraz wyżej. Wszystko zbyt szybko się działo, bym tak po prostu mógł siedzieć, jak zwykle dając mu wolną rękę. Strach i dzisiaj na to nie pozwolił. Z reguły był spokojny, powoli przechodził do "najważniejszej" części wieczoru. Najwidoczniej dzisiaj musiało stać się coś, co zmusiło go do zmiany rytuału. I przez to owo "coś" ciarki przechodziły mnie po plecach, nie pozwalając, bym w całym uczuciu poniżenia pozwolił mu kontynuować. Niebezpiecznie dla samego siebie, cofałem się za każdym razem, gdy jego skóra stykała się z moją i unikałem pocałunków, odwracając twarz w bok. Oczywiście, po niedługiej chwili, dało to efekty. Odsunął się ode mnie, odrzucając dłuższe kosmyki do tyłu i przeczesując włosy palcami. Spojrzał się na mnie i westchnął ciężko, a na jego twarzy odbił się cień irytacji, który przyspieszył bicie mojego serca. Czyżbym go zdenerwował? A jeśli tak...jaka dzisiaj będzie kara?
   Grozę sytuacji podniósł dźwięk piorunów za oknem. Najwidoczniej burza, o której mówił, właśnie przybrała na sile. Krople deszczu zaczęły mocniej uderzać o szyby, wybijając nieco przerażający rytm. Patrzyłem na niego, kuląc się i bojąc chociażby głośniej odetchnąć. On patrzył na mnie, wciąż trzymając rękę we włosach, a drugą na moim kolanie, jakby podtrzymywał się dla równowagi. Między nami zawisła cisza, którą przerywała jedynie pogoda za oknem i dźwiękiem dzwonka telefonu z innego pokoju, a mnie przechodziły kolejne dreszcze, spowodowane nie tylko zimnem pomieszczenia - to głównie strach sprawiał, że drżałem jak osika pod jego czujnym spojrzeniem. Tym razem nie potrafiłem odwrócić się - coś w jego wzroku nie pozwalało mi choćby drgnąć. Dopiero kiedy on spuścił wzrok, mogłem zareagować. Miałem wrażenie, jakby ktoś zdjął ciężar z mojej piersi i mogłem w końcu wziąć pełny oddech.

- Idę odebrać. Zaraz wracam. - mruknął, schodząc z łóżka i znikając w załomie korytarza.

   Chyba naprawdę musiałem go zdenerwować, bo zapomniał nawet zamknąć drzwi na klucz, jak robił to za każdym razem. Objąłem się ramionami, wyczuwając niebezpieczeństwo, wiszące nade mną jak miecz Damoklesa. Niemal czułem, jak moja skóra próbuje się uchronić przed nadchodzącymi siniakami, jednak dobrze wiedziałem, że nic jej nie pomoże. Jeśli już dostanę karę, na pewno będzie ona widoczna na mojej skórze. Było to równie pewne, jak to, że dzisiaj ponownie moje łzy będą wsiąkać w poduszkę, a całe ciało będzie przeszywał ból, przez niegdyś najbardziej kochaną osobę.
   Wrócił po kilkunastu minutach kłótni. Coś w jego postawie mówiło mi, że dzwoniła jego narzeczona - może oczy rzucające piorunami, a może usta zaciskające się w wąską kreskę. Pewnie chciała, by wrócił do domu i dokończył wreszcie planowanie ślubu...przed oczami stanęło mi wspomnienie, jak razem siedzieliśmy w salonie i dobieraliśmy kolory sali weselnej i zastawy...razem, w czwórkę - ja i moja ukochana, oraz on i jego narzeczona. Rodzice patrzyli na nas i uśmiechali się delikatnie, trzymając się za ręce...ból rozszedł się po mojej piersi, jakby ktoś wbił mi w pierś ostry kolec. Tak bardzo chciałbym cofnąć to wszystko...jednak nie mogłem. Czas za szybko płynął, za bardzo go kochałem, za bardzo zaufałem. Niczego już nie da się zmienić.

- Cieszę się, że nie musisz tego przechodzić. Że udało mi się ciebie uratować. - pogłaskał mnie po policzku, z czułością przytulając do swojej piersi. - Widzisz, jak one próbują nas rozdzielić? Nie możemy im na to pozwolić. Musisz zostać ze mną, wiesz o tym? Wiesz, że robię to dla naszego dobra?

   Spuściłem głowę, jednak silne ręce zmusiły mnie do spojrzenia mu w oczy. W jego było coś zimnego, coś niepokojącego...coś, co widział już wiele razy wcześniej, przed tym wszystkim. Ten chłód towarzyszył mu jeszcze w świecie, który był normalny i szczęśliwy. W świecie, kiedy nie zostałem porwany przez niego. W świecie, w którym mogłem mu powierzyć każdą tajemnicę, każdą radość i smutek. Ale tego świata już nie było przez to, że nie zrozumiałem jego uczuć wcześniej. Może, gdybym to zrobił, wszystko nie skończyłoby się w taki sposób. Może nadal mógłbym do niego mówić, a jego imię nie sprawiałoby mi bólu.
   Palce na moich policzkach zaciskały się coraz mocniej, więc posłusznie mu uległem i pozwoliłem, by zaborcze wargi wpiły się w moje własne. Starałem się nie grymasić i zadowolić go, unikając tym samym całej porcji bólu, którego się spodziewałem. Czując gulę w gardle, odpowiedziałem na gorzki pocałunek, wychylając się do przodu. W jednej chwili zostałem pchnięty na poduszki, a jego ciało zawisło nad moim, jak kat nad ubolewającą duszą. Przesunął moje ręce nad głowę, jednocześnie podciągając do góry koszulkę i zostawiając ją na nadgarstkach. Zachłannie mnie całował, jakbym był antidotum na truciznę w jego ciele. Zamknąłem oczy, pozwalając samotnym łzom przeciąć moje policzki i, gniotąc resztki mojej godności, pozwoliłem mu na wszystko, na co miał ochotę. Pozwoliłem, by jego dłonie przesuwały się po moim ciele, tworząc czerwone pasy po paznokciach. Pozwoliłem mu zedrzeć ze mnie spodnie, pozwoliłem mu się obnażyć. Pozwoliłem mu na jego chore fantazje i niepoprawne słowa, pozwoliłem, by jego usta pieściły moją skórę, budząc we mnie dreszcze obrzydzenia i niechęci. Posłusznie dla niego jęczałem, by zadowolić jego niezdrowy popęd. Pozwoliłem mu w siebie wejść, wśród mojego krzyku bólu. Pozwoliłem mu się ze sobą kochać, nie sprzeciwiając się nawet wtedy, kiedy miałem wrażenie, że mnie rozrywa. Pozwalałem mu na wszystko. Pozwoliłem mu we mnie skończyć, pozwoliłem mu podrapać mój brzuch, kiedy dochodził. Bez słowa przyjąłem to poniżenie, opierając się drżąco na słabych rękach. Tym razem niemal nie płakałem. Jakbym już się do tego przyzwyczaił. Pozwoliłem mu się objąć przez tą jedną chwilę, po której bez słowa się ode mnie odsunął i z powrotem ubrał. Pozwoliłem się zawinąć w puchowy koc, rozpiąć kajdanki i ponownie znieść do piwnicy. Pozwoliłem mu włożyć mnie do klatki i zamknąć drzwi na kłódkę. Pozwoliłem, by nazwał mnie braciszkiem, by powiedział, że mnie kocha i wyszedł z pomieszczenia.
   Skuliłem się na metalowej podłodze jeszcze bardziej, chroniąc się przed zimnem, ale i przed jakimkolwiek innym spojrzeniem. Dlaczego nie zauważyłem wcześniej tych zmian? Dlaczego nie zauważyłem, że moja miłość do niego jest odbierana w taki sposób? Jak to możliwe, że moja wiara w jego osobę, w jego lepsze racje, została uznana za coś więcej, niż braterskie przywiązanie? W którym momencie popełniłem ten błąd? W którym momencie powinienem być czujniejszy? Powróciłem wspomnieniami do dnia, w którym to wszystko się zaczęło. Do dnia, w którym zostałem porwany przez własnego brata. Do dnia, w którym świat, jak znałem, rozpadł się na miliony drobnych kawałków. To był majowy poranek, niezwykle słoneczny i ciepły. Mieliśmy odebrać garnitury...mama tak się cieszyła, że jej synowie wreszcie się ożenią. A do tego jeszcze podwójny ślub...tak bardzo się cieszyła...kilka drobnych łez spłynęło po moich policzkach, kiedy przypomniałem sobie, jak tego dnia nas żegnała. Jakie błogosławieństwo nam dała. Jej oczy były takie szczęśliwe, kiedy patrzyła na swoich synów, którzy już za kilka dni mieli zacząć swoje własne, rodzinne życie. Pożegnanie było niezwykle ciepłe...nie przeczuwałem, że tamtego dnia ostatni raz będę ją widział.

   Wyszedłem razem z nim, wsiedliśmy do auta...rozmawialiśmy jak zawsze - o naszych narzeczonych, o ślubie, hotelu, weselu...nic specjalnego. Nic nie wskazywało na to, co miało się stać. Bez problemu zajechaliśmy do salonu, odebraliśmy garnitury...mieliśmy wracać do swoich domów, kiedy zauważyłem, że jedziemy w złą stronę. Zwróciłem mu na to uwagę, jednak on tylko powiedział, że ma dla mnie niespodziankę. Ucieszyłem się. Lubiłem, kiedy mówił, że coś dla mnie ma. Było to dziecinne, ale nie mogłem nic poradzić, że kochałem go tak bardzo mocno. Nie mogłem nic poradzić na to, że byłem do niego tak niesamowicie przywiązany. Nigdy bym nie podejrzewał, że odbierze to w taki sposób. Nigdy bym nie pomyślał, ze możesz troszczyć się o mnie tak bardzo. Nie posądziłbym cię o ten rodzaj miłości. W końcu, wydawałeś się taki szczęśliwy ze swoją dziewczyną...ślepo ci ufając, pojechałem razem z tobą do bardziej zapuszczonej dzielnicy naszego miasta. Zatrzymaliśmy się w alei domków jednorodzinnych. Nic nie rozumiałem, jednak nie pytałem. Wiedziałem, że miał różne, dziwne pomysły. Weszliśmy razem do jednego ze starszych domów, przy którym stała tabliczka z napisem "na sprzedaż". Nadal niczego nie komentując, wszedłem za nim do środka. Stanęliśmy w salonie, a on patrzył na mnie z tym dziwnym chłodem w oczach.

- Jesteś szczęśliwy w swoim związku? - jego głos był pusty, bez grama emocji.

- Gdybym nie był, nie chciałbym się z nią ożenić. - uśmiechnąłem się lekko. - Więc skąd to pytanie?

- Dzisiaj się dowiedziałem, że macie zamiar wyjechać. - spojrzał gdzieś w bok, jakby szukał słów napisanych na ścianach. - Do samego Pekinu.

- Wiesz, Mei ma tam znaczną część rodziny. Doszliśmy razem do wniosku, że zamieszkami gdzieś w okolicach Pekinu, żeby mogła ich zawsze odwiedzić. W końcu, jej ojciec jest chory.

- Wiesz, jak daleko jest stąd do Pekinu? - w jego głosie było coś na kształt warknięcia.

- Hm...no trochę sporo. Ale czy to problem? Będziemy przyjeżdżać na wszystkie święta. No i będę przecież odwiedzał rodziców.

- A co ze mną?! Pomyślałeś o mnie?! - spojrzał na mnie. W jego oczach odbijało się oskarżenie. - Jak możesz mnie zostawić? Przecież my się kochamy! Myślisz, że jesteśmy w stanie nagle się rozstać?!

- YoungMin, o czym ty mówisz? - zaśmiałem się, poklepując go delikatnie po ramieniu. - Przecież jesteśmy braćmi. Zawsze będziemy razem. Ale przecież to oczywiste, że dorastamy. Musimy w końcu iść własnymi drogami.

- Nie...nie mogę na to pozwolić. Nie z nią. - spojrzał na mnie stanowczo, łapiąc mnie za ramiona. - Ona wcale cię nie kocha. Ona chce cię wykorzystać! Nie możesz z nią wyjechać tak daleko!

- Ej, przestań... - poczułem się nieco niepewnie. - To nie prawda. Mei mnie kocha, a ja kocham ją. Mamy ślub za niecałe pięć dni. Przestań wygadywać takie rzeczy.

- Ona cię nie kocha. Nie tak mocno, jak ja. I ty też nie jesteś ze sobą szczery! - przysunął się bliżej, a ja cofnąłem się o krok. - Zrozum, tak naprawdę swoje spojrzenie kierujesz najpierw na mnie. Kochasz mnie bardziej, niż ją.

- YoungMin, to zupełnie co innego. Ciebie kocham...no jak brata. A ona to zupełnie co innego...

- Musisz ze mną zostać. Nie mogę pozwolić, by ona cię zabrała i wykorzystała. Rozumiesz to, KwangMing? Rozumiesz, że robię to dla ciebie?

- Dla mnie? Robisz? Nie bardzo to wszystko rozumiem, braciszku... - mój głos stracił na pewności, gdy, cofając się, poczułem na plecach chłód ściany.

   Brat odebrał mi drogę ucieczki, kładąc po obu stronach mojej głowy ręce. Spojrzałem na niego, czując dreszcze. Był śmiertelnie poważny, patrzył mi prosto w oczy. Wydawał się taki obcy...jakby nie był moim braciszkiem, tylko kimś zupełnie innym. Jakby jego ciemna strona wypłynęła na wierzch. Poczułem grozę, kiedy złapał mnie za nadgarstki i umieścił je nad moją głową. Dopiero po kilku sekundach usłyszałem charakterystyczny szczęk kajdanek, które zatrzasnął na moich rękach YoungMin. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem...lecz jeszcze większym szokiem od zimna stali na skórze, były jego wargi na moich ustach. Otworzyłem szerzej oczy i mocno się szarpnąłem, próbując go odepchnąć. Zamknął mnie jednak szczelnie w swoich ramionach, zmuszając do kontynuowania. Był zachłanny i zaborczy...a we mnie urodziło się poczucie obrzydzenia. Przecież byliśmy braćmi! Mężczyznami! Bracia się nie całują....a przynajmniej nie w ten sposób. Jednak nie to było największym okropieństwem. Prawdziwą grozę poczułem wtedy, kiedy przerzucił mnie przez ramię i zaniósł do najbliższego pokoju, który okazał się sypialnią. Bez pardonu rzucił mnie na łóżko, przypinając drugim zestawem kajdanek te na moich nadgarstkach do łóżka. Już miałem ochotę zacząć krzyczeć, kiedy jedno spojrzenie w jego stronę zasznurowało mi usta. Usiadł na moich biodrach okrakiem, rozpinając bez słowa białą koszulę, którą odrzucił gdzieś w kąt. Pochylił się nade mną, robiąc dokładnie to samo z moją koszulą. Odjęło mi mowę gdy uświadomiłem sobie, do czego to zmierza. Nie...to nie mogło się wydarzyć! Nie między braćmi, do cholery! Miałem ochotę wykrzyczeć mu to wszystko w twarz, jednak nie mogłem. Gula w gardle skutecznie mi zabraniała.
   Jego ręce ślizgały się po mojej skórze, znacząc ją paznokciami i mocnym zaciskaniem palców. Niewiele później do dłoni dołączyły także usta i język, pobudzając moje ciało do dreszczy. Nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje....widok jego twarzy tak blisko mojej nagiej skóry, widok, jak pieści moje ciało... To nie było normalne. To nie powinno się dziać. A aj nie wiedziałem, jak od tego uciec, okryty szczelnie jego ciałem. Nie potrafiłem się wyswobodzić, nie mogłem się poruszyć....jedynie moje ręce cały czas się szarpały w kajdankach, robiąc rany na nadgarstkach o ostre końce. W moich oczach zaczęły się zbierać łzy, kiedy zaczął ściągać ze mnie spodnie wśród mojego ogólnego protestu.

- YoungMin...przestań. Nie możesz tego zrobić... - mój głos był głosem dziecka, na które ktoś nakrzyczał. - Przestań...proszę....

- Nie mogę, braciszku. - wymruczał, z ustami przy moim pępku, jednocześnie zsuwając spodnie coraz niżej. - Jesteś mój, zrozum to. Nie mogę pozwolić, byś odszedł tak daleko, i to jeszcze z kobietą, która cię zrani. Nie mogę dopuścić, by stało się tobie coś złego. Dlatego zostaniesz ze mną....już na zawsze.

   Reszta tego wspomnienia zatarła się w mojej głowie, jakbym chciał je wyrzucić z mojej głowy. I coś w tym jest. Nikt nie chce pamiętać gwałtu. Zwłaszcza ten zgwałcony. Skuliłem się mocniej, czując ból w całym ciele. Naprawdę był zły....nie patyczkował się ze mną. Z reguły bywał o wiele delikatniejszy, co moje ciało przyjmowało z ulgą. Okryłem się szczelniej puchowym kocem, w którym zostałem przyniesiony. Wierzchem dłoni starłem ślady łez z moich policzków, biorąc głęboki, ale drżący oddech. Nie był już tą osobą, co kiedyś. Tak bardzo się zmienił....tyle krzywdy mi zrobił. Ale na myśl o nim, nie czułem nienawiści. Jedynie żal...i tęsknotę. Tęskniłem za bratem, któremu kiedyś mogłem powierzyć każdy sekret. Tęskniłem za tamtym bratem, który stawał za mną murem, pomagając zebrać się na odwagę. Z trudem powstrzymałem łzy. Nie potrafiłem go nienawidzić...ale nie potrafiłem także przestać kochać. Mimo wszystko, był jedyną osobą na tym świecie, która wiedziała, że żyję. Był osobą, która na swój pokraczny sposób o mnie dbała. Był przy mnie, próbował sie troszczyć....i, pomijając te momenty, w których zależało mu jedynie na moim ciele, bywał naprawdę kochany. Poczułem ucisk w piersi. Dlaczego to się potoczyło w ten sposób...
   Niepewnie uniosłem się, siadając ostrożnie. Zacisnąłem palce na prętach klatki, opierając jednocześnie o nie czoło. Czułem się jak ranny ptak - marzyłem o wolności, jednak wiedziałem, że nawet po jej otrzymaniu, nie będę latał tak jak kiedyś. Przez to, nie potrafiłem wybrać, co lepsze. Czy lepiej było żyć tu, w tym wykreowanym przez niego świecie, czy wrócić do świata, który nie byłby dla mnie tak lojalny? z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk klucza przekręcanego w zamku. Drzwi na górze się otworzyły. Po cichu wszedł do środka, uważając, by przez przypadek świeca nie wypadła mu z dłoni. Patrzyłem na niego niepewnie, nie wiedząc, co to ma znaczyć. Z reguły do mnie nie wracał...czyżby to nie był koniec na dziś? Przełknąłem głośno ślinę, chowając głowę między ramionami. Nie chciałem powtórki....tego byłem pewien.
   Podszedł do klatki, kładąc na niskim stoliku lichtarz wraz z niewielkim pakunkiem. Otworzył drzwiczki i bardzo delikatnie wyciągnął mnie ze środka. Bez słowa przyciągnął do siebie, samemu siadając na podłodze i opierając się o ścianę. Nic nie rozumiałem, jednak posłusznie skuliłem się na jego kolanach, opierając głowę o jego pierś. Szczelnie przykrył mnie kocem, który już miałem, a chwilę później następnym, który sam przyniósł. Zamknął mnie w swoich ramionach, jednocześnie całując w czoło. Od razu zrozumiałem, o co chodzi. Dręczyło go poczucie winy. Zawsze w takich momentach przychodził do mnie i spędzał ze mną noc, jedynie ogrzewając mnie swoim ciałem tak jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi.Wtuliłem się w niego mocniej, czując, jak coś rozgrzewa moje serce. Może ten kawałek tamtego świata w tej złotej klatce także jest? Zamknąłem oczy, wsłuchując się w cichą melodię, która nucił pod nosem. W tej chwili nie potrafiłem go nienawidzić. W tej chwili tylko go kochałem. Czy to możliwe, że można kochać swojego oprawcę? Nie wiedziałem, ale zasypiając w jego ramionach, mimo wszystko, czułem się bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej.

5 komentarzy:

  1. Syndrom sztokholmski to jeden z moich ulubionych wątków ;3
    Bardzo fajne opowiadania i nie spodziewałam się, że będzie o bliźniakach :o
    Fighting!

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedawno oglądałam dokument o tym syndromie i jakoś tak mnie natchnął. Fajna sprawa, tak wgl :3
      Świetna na temat opowiadania :D

      A bliźniaki to dlatego, ze ciągle nucą mi sie dwie piosenki BOYFRIEND - "I Yah" i "You&I"

      Usuń
  2. Chyba pierwszy raz czytając jakieś opowiadanie płaczę. Naprawdę świetny oneshot!

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba pierwszy raz czytając jakieś opowiadanie płaczę. Naprawdę świetny oneshot!

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2