24 sty 2016

~ Skraj nienawiści i miłości


- Ile jeszcze zamierzasz się nią bawić? Nie widzisz, że ma dość?!

   Jego chłodny głos rozcina powietrze. Choć już od dłuższego czasu czuje jego obecność i mrożące krew w żyłach spojrzenie, to dopiero głos wprawił w przyjemne drżenie coś niezwykle pierwotnego w moim wnętrzu. Podnoszę się z uśmiechem na ustach, jednocześnie zlizując ostatnie krople krwi z warg i kłów. Bardzo wolno schodzę z łóżka, zostawiając na wpół przytomną Yui z licznymi ranami po ugryzieniach na udach i brzuchu. Przyglądam się przez kilka sekund swojemu dziełu, po czym niechętnie odwracam wzrok, skupiając go na nim. Szybko jednak ta udawania niechęć po prostu się rozpływa, ustępując miejsca oczekiwaniu.

- Ah, Subaru-chan, jesteś zazdrosny? Przecież to tylko niewinna przekąska...z odrobiną pikanterii... - śmieję się z własnego żartu, ubierając na głowę kapelusz. - Może chciałbyś się przyłączyć? Na pewno byłoby zabawnie...

   Jestem świadomy jego ruchu, zanim jeszcze go wykona - wystarczyło mi to urocze drgnięcie jego wargi. W końcu, mapę jego ciała i zachowań mam niemal wypaloną na powiekach. Tak więc, wraz ze swoim szelmowskim uśmiechem rejestruję, jak w jednej chwili znajduje się obok mnie i jednym uderzeniem pięści rozbija fragment ściany za mną. On staje ode mnie w odległości pocałunku i ledwo powstrzymuję pokusę. Przysuwam się jednak automatycznie, stykając się z nim biodrami i czując ten delikatny żar, który zawsze czuję w jego obecności, mam wrażenie, że moje libido szaleje. Ponownie się uśmiecham, lecz tym razem jest to uśmiech, który jest zarezerwowany tylko dla niego. Nikt inny nie ma praw do tego uśmiechu...i on o tym wie. Widzę, jak na mnie reaguje - delikatne drgnięcie mięśni na policzku wszystko zdradza. Na jedną krótką chwilę traci czujność, spuszcza wzrok na moje wargi i już wiem, że właśnie go kupiłem. Obejmuję ramionami jego kark i przysuwam usta do jego ucha, by wyszeptać cichą kpinę, przegryzając płatek. Szybko się wycofuję i ponownie wiem, jak zareaguje, ale nawet się nie bronię. Pozwalam się uderzyć na tyle mocno, że z trudem przychodzi mi utrzymanie równowagi. Wybucham śmiechem, kiedy staję już na równych nogach.

- Subaru-chan, to bolało! - mruczę, niby głęboko zraniony tym, że mnie uderzył. - Już mnie nie kochasz?

- Nienawidzę cię. - niemal wypluwa te słowa w moją stronę i opuszcza sypialnię, rzucając spojrzenie na Yui, która w trakcie naszej kłótni zdążyła zasnąć z wyczerpania.

   Kiedy opuszcza pokój, spokojnie nastawiam szczękę i powstrzymuje cień rumieńca, który chce wstąpić na moje policzki. Przykrywam naszą słodką karmicielkę i opuszczam pokój niemal idąc po jego śladach. W końcu, kupiłem go sobie. Należał do mnie. Albo to on kupił mnie? Już dawno pogubiłem się w naszej zawiłej relacji...ale to nie znaczy, że jej nie chciałem. W końcu, ta nasza mała i niewinna gra sprawia mi niemal perwersyjną przyjemność! Może to wpływ matki na mnie i moje rodzeństwo sprawił, że chcieliśmy tylu niepoprawnych rzeczy. Nie tylko mnie zmieniło życie pod władzą tej kobiety. Kanato obsesyjnie pragnie krwi - nic nie jest w stanie ugasić jego pragnienia. Ayato zaborczo pragnie władzy i należnej mu z urodzenia pozycji. A ja...cóż. Ludzie nazywają to seksoholizmem. Jeśli tyczyło się to także wampirów, zdecydowanie cierpię na tą przypadłość. Choć nie ukrywam, że mój tryb życia mi się podoba. Nigdy nie byłem nazbyt pruderyjny.
   Wychodzę z posiadłości do ogrodu. Nie spiesząc się, przemierzam kolejne alejki, po drodze zrywając róże z krzewów. Lubię go irytować, chyba nie potrafię nic na to poradzić. Lubię jego zdenerwowaną minę, gdy dopiero po godzinie czy dwóch docieram na miejsce. Jest wtedy taki uroczy...na chwilę tracę koncentrację i chcę jak najszybciej znaleźć się na miejscu, jednak szybko się powstrzymuję. Przecież wtedy wszystko by poszło zbyt łatwo! Nie mogę do tego dopuścić, więc napominam się o spokój i opanowanie, jednak moje pragnienie jest coraz większe. Na chwilę przystaję i wciągam do płuc niepotrzebny oddech, licząc, że chłodne, nocne powietrze nieco rozjaśni mi w głowie. Intensywny zapach bukietu róż, który trzymam w ramionach pozwala mi na bardziej racjonalne myślenie, bo przypomina mi o mojej grze, którą zawsze go męczę. Tak więc, już spokojniejszy, ponownie krążę w labiryncie ogrodowych alejek, zrywając najpiękniejsze okazy i przedłużając możliwie jak najbardziej chwilę spotkania. Kiedy niemal nikłem za swoim bukietem, wolno ruszam do wieży w oddalonej części ogrodu. Z nieco głupkowatym uśmieszkiem kopniakiem otwieram ciężkie, drewniane drzwi i wolno wchodzę po schodach, prowadzących do jedynego pomieszczenia w całym gmachu. Po przejściu całej spirali i przekroczeniu kolejnych drzwi, nie mogę powstrzymać złośliwego uśmieszku, gdy po wychyleniu się zza kwiatów, widzę twoją zdenerwowaną minę. Bez pytania o zgodę wchodzę głębiej do pokoju i wkładem kwiaty do kryształowego wazonu.

- Wiesz, że róże mogą mieć jeszcze piękniejszą i głębszą czerwień? - uśmiecham się, kiedy wyciągał cieniutkie ostrze i rozcinam nadgarstek bez mrugnięcia okiem. - Wystarczy dolać trochę krwi

   Chichoczę, kiedy woda w kwiatach barwi się na ukochany kolor. Szybko jednak mój śmiech milknie przez jego brak reakcji. Dlaczego się złoszczę o coś tak prostego? Nie wiem i to chyba jeszcze bardziej burzy mój spokój. Przy nim wszystko we mnie szaleje w jakiś niezrozumiały sposób. Kocham to równie mocno, jak nienawidzę.
   Odwracam się do niego, przyglądając się temu niepewnemu spojrzeniu. Niepewnemu? Od kiedy on jest niepewny? Jakoś dopiero teraz zauważam, że nie jest tak jak zawsze. Dlaczego jest inaczej? Odczuwam jakiś wewnętrzny pokój, jednak nic nie mówię głośno. Zachowując się tak jak zawsze, próbuję przywrócić ład tego spotkania. Dlatego wolno do niego podchodzę w najbardziej seksowny sposób jaki znam i zaplatam palce na jego karku. Jest wyższy ode mnie o kilka centymetrów, jednak ta różnica jest mi na rękę, bo wiem, że ta niewielka przewaga mu się podoba. Skupiam spojrzenie na jego ustach, bawiąc się kosmykami jego włosów.

- Subaru-chan...

- Po co tutaj przyszedłeś? Kazałem ci tu więcej nie wracać. - jego lodowaty głos ponownie wprawia mnie w drżenie. Jednak nie przewidziałem tego, że cofnie się z moich ramion. - Nienawidzę Cię. Odejdź

   Przez chwilę patrzę, próbując zrozumieć. Żartuje? Mówi poważnie? Nie może...prawda? Nie może mnie odrzucić. Nie może mnie tak po prostu zostawić...w żadnym wypadku.  Nie pozwalam na to. Nie przyjmuję do wiadomości opcji, by to mogło się wydarzyć. Coś we mnie krzyczy, by nie traktować choćby jednego jego słowa na poważnie, więc tak robię. Wierzę bezgranicznie w mój instynkt. Ponownie do niego podchodzę, jednak on się cofa z twarzą wykrzywioną grymasem podobnym do grymasu bólu. To mnie drażni. Wyjątkowo szybko się denerwuję w jego obecności. Nie powstrzymuje mnie to jednak. Wciąż idę do przodu, tak długo, aż trafia plecami na ścianę i mogę go do niej przyszpilić. Uśmiecham się, przylegając do niego podobnie jak wcześniej, w sypialni Bitch-chan. Zaplatam palce w jego włosy, ocierając się delikatnie o jego ciało i z zadowoleniem zauważając, że ktoś już jest podniecony. Czyżby samo czekanie tak na niego zadziałało? Cieszy mnie to, niemal kompletnie zapominam o jego słowach, które kilka sekund temu padły, kompletnie wybijając mnie z rytmu. Teraz jednak już się z tym nie liczę i po prostu robię to, co robię każdego wieczoru - wpijam się w jego wargi, które smakują nieco jak cynamon i imbir. Przez krótką chwilę czuję znaczny opór, lecz w końcu i on gaśnie. Przez chwilę pozwala mi dominować w pocałunku, po czym miażdży moją swawolę i pokazuje mi, kto tu jest panem. Jego ręce w jednej chwili ściągają ze mnie marynarkę, która ląduje na podłodze, a w drugiej odpychają mnie, tylko po to, by złapać za nadgarstek i pchnąć na łóżko. Mój kapelusz ląduje gdzieś na podłodze, jednak teraz o tym nie myślę. Niemal tonę w jego czerwonych oczach, kiedy niemal rozdziera moją koszulę, nie mając cierpliwości do małych, perłowych guziczków przy kołnierzyku. Na nowo wpija się w moje wargi, pozwalam wtargnąć mu językiem do moich ust. Obejmuję go za szyję, czuję, jak krew buzuje w moich żyłach. Robi mi się na zmianę gorąco i zimno i dobrze wiem, że to jego sprawka, że robi to specjalnie, nawet jeśli nie jest świadomy moich reakcji. Zaborcze usta przechodzą na moją szyję, pozostawiając za sobą niemal palący ślad, który wywołuje we mnie drżący i niemal dziewczęcy jęk. Wiem, że to lubi ten dźwięk, więc, gdy tylko mam okazję powtarzam go. Problem w tym, że ciężko mi nie znaleźć okazji, więc po krótkiej chwili mój głos staję się akompaniamentem jego ruchów. Niemal topię się pod jego ustami, kiedy tak starannie pieści moją pierś. Kiedy czuję jego kły na swojej skórze, głęboko w moim jestestwie budzi się przyjemne drżenie, które wszystko we mnie porusza, nawet najmniejszy nerw. Staję się w jego rękach niemal czymś płynnym. Moja delikatna skóra i jego zaborcze i gwałtowne ruchy tak pięknie współgrają...każdy siniak stanowi dla mnie pamiątkę, która, kiedy noc się skończy, będzie jeszcze długo wspaniałym wspomnieniem.
   Zagryzam wargę na tyle mocno, że czuję smak krwi, gdy jego ręce majstrują przy moim rozporku. Jego pośpiech jest zaraźliwy, chcę, by już mnie zdobył, by zobaczył, jak bardzo potrafię być podniecony na jego widok. A może wolałbym przedłużyć naszą zabawę? Nie wiem już, co mam myśleć, dlatego po prostu oddaję się jego woli, oddaję się każdemu ruchowi i spojrzeniu, każdemu uczuciu, które we mnie wlewa. Tylko jemu mogę tak bardzo ulec, tylko dla niego mogę tak bardzo się upodlić. Dla mnie to naturalne, oddać wszystko w imię spełnienia. Ale nie mogę udawać, że nie robię tego także dla niego. Bez uczuć nam łatwiej. Puste słowa wyszeptane w pościel - jedyne emocje, które wkładamy w ten dziwny rodzaj relacji. Ta gra pozorów, gra dwóch aktorów gorących w środku i zimnych na zewnątrz idealnie nam pasuje.
   Kątem oka odczytuję słowa, w które bezdźwięcznie układają się jego usta. Ah, nie zliczyłbym, ile razy ta fraza, to wyznanie nienawiści pojawiło się na jego wargach. Czasem próbuję zrozumieć, czemu używa tego słowa jak tarczę. Miłość jest jednak tak bardzo niebezpieczna, że lepiej jest przekroczyć cienką granicę po lodzie. Czasem rozumiem, czemu tak bardzo się wzbrania. Innym razem ja także nienawidzę. Lecz, kiedy czuję szarpniecie materiału, moje myśli w jednej sekundzie rozpraszają się jak pęknięta bańka. Wszystkie górnolotne wnioski odchodzą na bok, pozostaje czyste oczekiwania i szybko rozchodzące się podniecenie. Momentalnie zajął całą moją głowę sobą, wspomnieniami, emocjami...wszystkim tym, co tam bardzo mnie nakręcało, gdy byliśmy blisko. Kiedy razem grzeszyliśmy i zanurzaliśmy się w otchłani pragnień. Bo jeśli kiedykolwiek powstanie Piekieł miało sens, to korzystanie z grzesznego pragnienia bliźniego było powodem.
   Prąd przeskakuje między nami, kiedy nasze oczy się spotykają. Widzę w jego normą prośbę o ratunek.  Uśmiecham się delikatnie, kiedy splatam z nim palce i jednym szarpnięciem przewracam go na plecy, na moment zyskując dominację. W tej chwili, która mogłaby trwać wieczność widzę, jak pożera wzrokiem moje nagie ciało. W tym spojrzeniu jest nie tylko ten głód, który zawsze jest obecny, gdy patrzy na mnie. Dostrzegam w nim także podziw, który mile podsyca moją próżność. Pozwalam mu pochłaniać mnie, kawałek po kawałku, lecz kiedy wyciąga rękę, by musnąć palcami mój brzuch, z niesfornym uśmiechem uderzeń wyciągniętą dłoń. Pochylam się nad nim, by zanurzyć się w odurzeniu, w smaku jego warg. Jeżeli szaleństwo miałoby smak, podejrzewam, że obłęd smakowałby tak. Być może, już dawno stałem się nienormalne, ale jeśli miałem taki być, nie zamierzałem wypuszczać go z ramion. Zbyt dobrze mi było, bym był w stanie to zrobić.
   Kiedy odrywamy się od siebie, czuję, jakby w moim wnętrzu rozszalał się cyklon, który, spiralą, sięgał coraz głębiej w moją duszę. Jakby on próbował wyssać ze mnie jakąś cząstkę, której sam świadomy nie byłem. Czasem czułem, jakbyśmy łączyli nie tylko ciała, ale także coś bardziej eterycznego, nienamacalnego. Pozwalam sobie na kilka sekund ponownie zgubić drogę w jego oczach. Kiedy już odzyskuję kontrolę, łapię za skraj jego koszulki, tylko po to, by podążyła ona lotem nurkowym w ślad za moim kapeluszem i resztą ubrań. Zanim jednak zsunąłem się na jego kolana, ponownie rozprasza mnie widok jego ciała. Nie mogłem go nie dotknąć...musiałem przejechać po zarysowanych mięśniach, wystających kościach...drżące westchnienie ucieka z mojej piersi, gdy, dosyć niewinne, pieszczę jego skórę. Z tego stanu wybudza mnie uśmiech, jaki dostrzegam na jego twarzy. Uśmiech zwycięscy, uśmiech Pana Sytuacji. Mrużę nieco oczy, gdy już znajduję się na jego kolanach. Dźwięk sprzączki zmusza go do otworzenia oczu, spojrzenia na mnie. Uśmiecham się niewinnie, jakby zbereźne myśli i zamiary nie chodziły po mojej głowie, po czym, bez większych ceregieli zsuwam mu spodnie wraz z bielizną. Na ten widok unosi jedynie brew, jakby rzucał mi wyzwanie, które przyjmuję z dziką wręcz ochotą. Nie musi mnie długo prowokować - to głębokie spojrzenie wystarczy, bym był na każde skinienie. Dlatego też, w wymiarze gry wstępnej składam kilka pocałunków na jego podbrzuszu, by chwilę później oblizać sugestywnie usta i brać w usta jego męskość. Ciężkie westchnienie przyjemności, które rozcina powietrze podzwania w moich uszach nieistniejącym echem. Unosi się na łokciach, by patrzeć na mnie, a ja, zadowolony, rzucam mu jedynie ciężkie od erotyzmu spojrzenie. Pod jego czujnym wzrokiem przesuwam językiem po długości, czując rozkoszne dreszcze we własnym wnętrzu. Jego głos na chwilę wyrywa się spod kontroli, jęk powstaje na jego wargach i wyrywa się w przestrzeń między nami. Wolno umieram z rozkoszy, gdy ten odgłos wędruje w mojej głowie. Dlaczego reaguję na niego tak niesamowicie mocno? Nie wiem tego, ale nie mam kompletnie nic przeciwko. Z prawdziwą ochotą będę umierał przez jego bliskość.
   Kiedy przymyka powieki z przyjemności, zasysam się na czubku tylko po to, by chwilę później wziąć jego męskość do ust. Delikatnie poruszam głową, w tylko sobie znanym rytmie, zaciskając co jakiś czas usta dla zwiększenia jego przyjemności. Z lubością wysłuchuję każdego westchnienia i każdego cichego, ledwo słyszalnych nawet dla wampirzych uszu, rozkazów, które spełniam niemal odruchowo. Jesteśmy jak dwa organizmy nadające na tych samych falach - żyjąc w tej chorej symbiozie jest nam tak dobrze, że nawet czysta nienawiść nie potrafi nas rozdzielić. Nawet teraz, kiedy, między pomrukami rozkoszy powtarzasz, jak bardzo mnie nienawidzisz, nie potrafisz mnie odrzucić.
   Przyspieszam, kiedy czuję, że sam pragnę więcej. Nie mogę się powstrzymać, szaleję przez niego, mój apetyt wciąż rośnie. Niemal czuję, jak coś wewnątrz mnie rozkazuje dać mu tyle przyjemności, ile tylko sobie zażyczy. Chcę poczuć jego spełnienie w moim gardle, chcę poczuć ten słodki smak rozkoszy. I żeby spełnić swoją zachciankę, muszę się bardziej postarać. Moje ruchy stają się gwałtowniejsze, biorę go coraz głębiej, zadowolony z każdego westchnienia, którym co jakiś czas mnie nagradza. Nie pozwala mi jednak dłużej cieszyć się tym uczuciem. Jednym szarpnięciem odsuwa mnie od siebie, popychając na plecy. Patrzę na niego, mrużąc groźnie oczy - jak śmiał mi przerwać...jednak jego wygłodniałe spojrzenie wystarczy, by mi wynagrodzić tę zniewagę. Zawisa nade mną, by brutalnie wpić się w moje wargi, kalecząc je kłami. Jęczę z przyjemności, czując jego zaborcze ręce i drobne iskierki bólu. Jak mógłbym z tego zrezygnować? Jest mi tak dobrze, znowu topię się w jego ramionach. Chcę, by mnie już posiadł, by wziął mnie w swoje władanie. Pod nim mogłem nawet umrzeć i byłbym szczęśliwy.
   Kolejnym szarpnięciem odwraca mnie do siebie plecami. Ledwo zdążę zacisnąć palce na pościeli, kiedy jednym silnym pchnięciem wchodzi we mnie. Cicho krzyczę, rozcinając powietrze pełne erotyzmu, posapywań i delikatnych wyładowań prądu, które przeskakują między nami. Zagryzam wargę do krwi, czując jak ból i przyjemność mieszają mi w głowie. Delikatnie wypycham biodra, domagając się więcej. Kolejnym pchnięciem wyrywa kolejny krzyk rozkoszy, która tak wprawia mnie w ten obłęd. Czuję, jak wypełnia sobą całe moje wnętrze, całą moją duszę i jaźń. Jego ręce na moich biodrach niemal palą mi skórę, ale zachłannie pragnę więcej tego ognia, niezależnie od tego, jaki będzie finał.
   Nie każe mu czekać - poruszam zachęcająco i zapraszająco biodrami, rzucając mu prowokacyjne spojrzenie przez ramię. I na jego odpowiedź także nie trzeba wiele czasu. Narzuca leniwe tempo, którym drażni chyba każde zakończenie nerwowe wewnątrz mnie. Cicho jęczę i pomrukuję z przyjemności, z każdym silniejszym pchnięciem coraz mocniej. Zerkając na niego, widzę tylko zadowolony, koci uśmiech i wpatrzone we mnie czerwone oczy z tysiącem emocji, których nawet nie potrafię nazwać. Chociaż, nawet gdybym próbował nie byłbym w stanie - nawet moje myślenie zawodzi w jego obecności. Cała jego wściekłość, temperament, zamienia się w ogień, którym mnie spala i karmi jednocześnie. Czuję ten ogień, te emocje, w każdym ruchu, w każdym pchnięciu, którym próbuje mnie zabić z rosnącej ekstazy. Dla tego uczucia jestem w stanie zapłacić każdą cenę, niezależnie od jej wysokości. Nie ukrywam, jestem perwersem i dobrze mi z tym.
   Gwałtownie przyspiesza swoje tempo, a ja tracę wszelkie pozostałe zdolności, które utrzymywały mnie w jednym kawałku. Mój ukrywany głos rozcina przestrzeń miedzy nami, ukazując, jak niesamowicie dobrze mi jest. Nie potrafię już się kontrolować, cała moja głowa jest wypełniona nim - fantazjami, wspomnieniami, realiami...wszystkim, co wiązało się z jego imieniem i jego postacią. Przez to wszystko jestem na skraju, tak niewiele mi trzeba, by zakończyć zabawę. To najtrudniejszy moment. Nie wiem, co wybrać - przedłużyć grę, by dostać więcej, czy osiągnąć słodkie spełnienie. Nie dany mi jest jednak wybór - nie mogę sprzeciwić się jego dominacji, jestem mu idealnie posłuszny, kompletnie uległy...moje biodra automatycznie zgrywają się z jego ruchami, fundują nam obu dodatkowe wrażenia. Nasze głosy zgrały się w jeden i nie potrafiły się rozstroić, im bliżej skraju byliśmy. Oh, słodka Ciemności, tak dobrze...tak niewiele mi brakowało, by dojść, choć jeszcze się powstrzymuję, gdy szarpnięciem odwraca mnie do siebie. Patrząc w jego oczy resztki mojego oporu straciły znaczenie. Czując, że dłużej nie przeciągnę naszej zabawy, wbijam się pazurkami w jego ramiona, jednocześnie łącząc nasze usta w niemal desperackim pocałunku. Odrywam się od niego, czując mocne pchnięcie. Dochodzę z jego imieniem na ustach, drapiąc mu do krwi ramiona. Kiedy czuję, jak on sam kończy w moim wnętrzu, zaczynam się cicho śmiać. Oblizuję palce z krwi i wplatam je w jego włosy, rzucając mu szelmowski uśmiech.

- Ohh, Subaru-chan...tak bardzo Cię ko...

- Nienawidzę Cię. - przerywa mi, zanim dokończę wyznanie. - Nienawidzę Cię tak bardzo...dlaczego nie potrafię Ci się oprzeć...

   Zanim powie cokolwiek więcej, zamykam mi usta pocałunkiem, pławiąc się w jego miłości. Nie ważne, ile razy powie, że mnie nienawidzi. Dla niego, pod tym słowem zawsze będzie się kryło "kocham". Ah, tak cienka granica...
_________________________________________________
Opowiadanie z dedykiem dla Vampirex ^^

1 komentarz:

  1. O, Autorko, spełniłaś moje marzenia! Paring, którego nigdy nie mogłam znaleźć, a tak chciałam o nim przeczytać!

    Jak zawsze wielbię Twoje one-shoty. I wiernie czytam cały blog, choć jeszcze trochę mi zostało XD

    Bywam tu niemal codziennie, by pożreć kolejną historię. Łącznie z tą. Jest genialna! Laito jako uke... *^^*

    Jeszcze raz arigatou! :)

    Vampirex

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2