10 mar 2016

Asystent V


Od Autorki: to opowiadanie jest tak stare...stare i niedokończone. Przez długi czas nie potrafiłam się za nie zabrać...afera w EXO sprawiała, że naprawdę ciężko mi było. Jednak, co zaskakujące, dzisiaj miałam bardzo lekkie pióro i w jakiś sposób przełamałam się. Mam nadzieję, że powrócicie dk tej serii tak jak ja~
● wyśrodkowany tekst to retrospekcja z perspektywy Krisa

POPRZEDNI ROZDZIAŁ 

   Stałem przed nim skamieniały, nie wiedząc co powiedzieć. Moje serce biło w szaleńczym rytmie, a całe ciało obleciał zimny pot. Nie mogłem w to uwierzyć...stałem przed nim tak spokojnie, po tym wszystkim, a na dodatek było to przypadkowe spotkanie! Jaka była szansa, że w całym, ogromnym mieście przypadkowo na siebie wpadniemy?! To była tak mikroskopijna możliwość, że wracając tutaj na łeb, na szyje, nie pomyślałem, że nasze spotkanie nastanie szybciej, niż zdążę sobie wszystko ułożyć w głowie. Jednakże, będąc z nim twarzą w twarz wiedziałem, że to moje niby przygotowanie jest tak naprawdę nic nie warte. Zdania, które jeszcze chwilę temu miałem idealnie ułożone i gotowe do rzucenia prosto w niego, teraz były w strzępach - fragmentaryczne i niepełne. Podobnie z resztą jak moja odwaga, która w tej chwili, wystawiona na taką próbę, usiłowała zmusić moje ciało do ucieczki.

- Tao? Nie wiedziałem, że wróciłeś do Chin...

   Jego zaskoczony ton...to spojrzenie...stał przede mną jakby nigdy nic się nie stało. Jakby mnie nie skrzywdził, jakby nigdy mnie nie przetrzymywał wbrew mojej woli. Jakby nigdy nie sprawił mi bólu, jakby nigdy mnie nie dotknął...jakbyśmy byli starymi dobrymi znajomymi! W mojej głowie odrodziły się wspomnienia. Znowu poczułem pieczenie ran, wróciło do mnie to poczucie, że zostałem zbrukany, że odebrano mi moją dumę. W ciągu minuty wszystkie moje myśli się rozwiały, pozostawiając jedynie jego obraz, gdy zaciągał mnie do sypialni...pozostał jedynie dźwięk guzików upadających na podłogę i moje błagania, by przestał...uczucie palców zaciskających się na ramionach...na biodrach, by docisnąć mnie mocniej do jego ciała...zacząłem drżeć. W tej chwili, stojąc w centrum miasta, pragnąłem tylko zemsty. Chciałem pomścić swoją krzywdę. Kierowany tym impulsem pokonałem dzielącą nas odległość i uderzyłem go otwartą ręką w twarz z całą dostępną siłą. Dopiero odgłos, jaki przyniosło uderzenie był w stanie wyrwać mnie z tego dziwnego stanu. Patrzyłem, jak powolutku dotyka pękniętej wargi...oboje, niemal zahipnotyzowani, nie potrafiliśmy oderwać wzroku od krwi na jego palcach.

- Ha... - uśmiechnął się gorzko. - Chyba zasłużyłem, prawda?

- T-to....to, co wtedy mi zrobiłeś....! - ponownie się zamachnąłem.

   Zgarbił ramiona w oczekiwaniu na cios, jednak nie mogłem go uderzyć po raz drugi. Nie dlatego, że zabrakło mi odwagi. Nie dlatego, że moje uczucia w stosunku do niego wciąż nie mogły się uspokoić. Dopiero teraz dostrzegłem, że mój cios nie był dzisiaj pierwszym - puder na twarzy niezbyt dokładnie maskował siniaka pod okiem. Ktoś musiał mu sprzedać co najmniej sierpowego, by ślad był tak rozległy. Ręka, którą trzymałem w powietrzu zaczęła drżeć, więc spuściłem ją po prostu wzdłuż ciała, nie mogąc zrobić nic więcej. Między nami zapadło nieprzyjemnie milczenie, którego żaden nie chciał lub nie potrafił przerwać. Zerkaliśmy na siebie, otwieraliśmy usta, jednak nie padały z nich słowa. Przeszłość nas blokowała...ale czemu się dziwić. Jak mogliśmy przejść obok tych wspomnień obojętnie? Nikt nie był do tego zdolny...a jeśli jednak, musiałby być pozbawiony człowieczeństwa. Więc...czemu, mimo wszystko, potrafiłem przy nim stać? Dlaczego próbowałem się do niego odezwać? Dlaczego wróciłem...w milczeniu wyciągnąłem pomiętą kopertę i wyciągnąłem ją w jego stronę. Popatrzył na nią przez chwilę po czym zabrał ją z moich rąk. Nasze palce się przy tym zetknęły i obojgu nas przeszedł dreszcz, którego źródła nie potrafiłem jednoznacznie określić. Zerkaliśmy na siebie w milczeniu, a szarawy śnieg drobnymi płatkami sypał między nami. Żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć. Patrząc na jego twarz, na zaczerwienione od zimna policzki i zagryzione wargi, bez trudu widziałem ten błysk okrucieństwa w oczach i grymas na ustach, gdy traciłem przytomność. 

- Więc to jest powód twojego powrotu... - zgniótł list, jakby był to denerwujący insekt na ulubionej rzeczy. - Wiedziałem, że to błąd

- Dlaczego go napisałeś, skoro uważasz, że to błąd? - spojrzałem na niego, nie wiedząc, co zrobić. Dlaczego był teraz tak negatywnie nastawiony? Przecież...widząc mnie na początku, wydawał się...uszczęśliwiony.

- Czy nie lepiej by było, gdybyś został w Ameryce? Wróciłeś tu...bo byłem słaby i pozwoliłem na to. - wolno rozprostował papier i wręczył mi kopertę. - Gdybym powiedział, że skłamałem...gdybyś mógł wrócić...

- Nie zrobię tego, dopóki nie poznam prawdy. Zasłużyłem sobie, by poznać powód. - odparłem hardo, biorąc od niego list i odkładając go do kieszeni.

- Więc...może poszedłbyś ze mną na obiad? Podejrzewam, że nie poszedłbyś ze mną w żadne bardziej prywatne miejsce, więc co powiesz na restaurację? Kilka przecznic stąd jest całkiem dobra...

- Niech...niech będzie. - rzuciłem, udając, że jestem pewien swojego postępowania i wyborów.

   Wu Fan gwizdnął na przejeżdżającą taksówkę, co wywołało na mojej twarzy cień uśmiechu. W końcu, robiłem dokładnie to samo każdego ranka, próbując się dostać na Manhattan. Wsiedliśmy oboje do taksówki, zachowując możliwie jak największy dystans ciał na tak małej przestrzeni. Wlepiłem spojrzeniem w widok za oknem, pragnąc się skupić na wszystkim innym, tylko nie na nim. Nie ważne jednak, jak bardzo próbowałem...i tak, cały czas moje spojrzenie uciekało w jego stronę, chociaż on nie zwracał na mnie uwagi. Wpatrywał się się w paczkę papierosów w swojej dłoni, jakby się zastanawiał, czy może zapalić, czy nie. W tej chwili także miałem na to ochotę. Na to i sporą szklankę whisky. Chociaż nigdy nie miałem takich ciągot, w tej chwili poczułem przemożne pragnienie, jakby sama jego obecność działała na mnie deprawująco.
   Jechaliśmy niecałe pół godziny, cudem omijając korki. Wysiedliśmy przed dosyć ekskluzywną restauracją, do której na pewno była potrzebna wcześniejsza rezerwacja. Jednakże odźwierny na widok Krisa po prostu się uśmiechnął, przywitał i kazał przygotować ulubiony stolik. Nieco poddenerwowany, podążyłem za nim na niemal pustą antresolę i zajęliśmy stolik przy dużym, przeszklonym oknie. Zanim zdążyłem się odezwać, do stolika podszedł kelner, który wręczył nam menu. Oboje wzięliśmy jedynie coś do picia, po czym, po odejściu mężczyzny, zapadło ponownie to nieprzyjemne milczenie. On nie chciał zacząć rozmowy, a ja nie potrafiłem się do niego odezwać, by go o to poprosić, więc jedyne, do czego byłem zdolny, to po prostu na niego zerkać i czekać, aż sam zacznie swoją opowieść.
   Po kilku minutach otrzymaliśmy zamówione napoje. Wpatrzony w swoją kawę, starałem się odnaleźć w głowie słowa, którymi mógłbym zacząć, jednak, na całe szczęście, Kris w końcu się odezwał.

- To prawda. - Rzucił, kołysząc whisky i kostkami lodu w szklance. - To, co ci napisałem. Jednakże, to wszystko to tylko skrót, więc pozwól mi zacząć od początku...


   Mój ojciec nigdy nie był przyjemnym człowiekiem. Była to osoba z twardymi zasadami, niezwykle konserwatywna. Jedyną wartością jego życia były pieniądze. Nie liczył się z współpracownikami, własnym zdrowiem, rodziną...moją matkę zawsze traktował jak prostytutkę, którą miał na utrzymaniu, a mnie...cóż, nie raz myślałem, że gdyby tylko mógł, najchętniej by się mnie pozbył. Przez całe życie wypominał mi ile to musiał na mnie łożyć i zawsze powtarzał, że któregoś dnia będę musiał zapłacić za markowe ubrania, dach nad głową, prywatnych nauczycieli...chociaż nigdy o to nie prosiłem. Nie miałem nic przeciwko ciężkiej pracy, chodzeniu do publicznej szkoły...jednak to się nie mieściło w twardym, ojcowskim wychowaniu. Nie żałował na moją edukację czy stopę życia, jednak wiedziałem, że nie robił tego z miłości. Było to raczej pragnieniem jego ego - w końcu, musiał mieć przed kim popisać się w klubie strzeleckim...byłem jego maskotką, reprezentantem, który musiał być w każdym stopniu perfekcyjny. Jednak, kiedy wywiera się na dziecko taki ogromny nacisk, zawsze następuje bunt. Przez szacunek do mojej biednej matki, nie potrafiłem robić tego otwarcie. Były to raczej drobnostki - po złości przefarbowałem włosy na blond, olałem sobie naukę jednego z sześciu języków...nie przykładałem się nazbyt do historii, której szczerze nienawidziłem. Denerwowało to mojego ojca, co mnie cieszyło w niezdrowy sposób. Jednakże, tak jak mówiłem, były to drobnostki. Do czasu.
   Skończyłem szkołę średnią w przyspieszonym tempie. Miałem raptem siedemnaście lat i każdy nazywał mnie geniuszem w dziedzinie ekonomii. Wszystko wskazywało na to, że mam przed sobą świetlaną przyszłość, świetny start na studia. Dostałem zaproszenia na Harvard, uniwersytet Stanforda, Cambridge, MIT, Oksford...wszyscy chcieli, bym się kształcić w ich szkołach... Oczywiście, wybrałem najlepszą uczelnię. Byłem prymusem na pierwszym roku, miałem najlepsze wyniki we wszystkich testach. Nigdy nie brałem udziału w imprezach, nigdy nie tknąłem alkoholu. Nazywano mnie "synonimem perfekcji". Moje imię stało się niemal legendą na uniwersytecie. Byłem na tyle dobry, że dziekanat zdecydował o przeniesieniu mnie na trzeci rok, choć ledwo skończyła się pierwsza sesja. Wszyscy mi zazdrościli...wszystko było tak, jak zażyczył sobie tego mój ojciec. Wpoił mi w krew pragnienie sukcesu, więc, oczywiście, robiłem wszystko, by sięgnąć po najlepsze. A przy okazji...posmakowałem pierwszej, szczenięcej miłości. To było kompletnie przypadkowe. Zakochałem się w młodym wykładowcy historii starożytnej. A on...odwzajemnił moje uczucia. Odwzajemnił to śmieszne zauroczenie osiemnastolatka. Mogłem każdą noc spędzać w jego ramionach...żyjąc w tym sekrecie było mi tak dobrze...jednak pierwszy rok skończył się szybko, zbyt szybko. Musiałem wrócić do domu. Jadąc, głeboko wierzyłem, liczyłem, że ojciec mnie pochwali...nie wiedząc dlaczego, tak bardzo chciałem, by powiedział mi w końcu, że jest ze mnie dumny...ale kiedy wróciłem do domu, zamiast pochwały...dowiedziałem się, że mam wziąć ślub z kompletnie obcą dziewczyną, bo to pomogłoby w interesach. Nie interesowało go to, co mogłem osiągnąć. Miałem jedynie posłużyć jemu...to przelało czarę goryczy, która całe życie we mnie się zbierała. Nigdy nie dostałem żadnej pochwały, nigdy. Zawsze spełniałem jego zachcianki bez szemractwa, a on...rozpętałem więc wojnę. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie wykłócałem o swoją rację. Pierwszy raz zebrałem się na odwagę i wylałem cały swój żal. Zabrakło mi kontroli...nasze krzyki było słychać w całym domu...a później były to już tylko moje krzyki.
   Przez przypadek powiedziałem za dużo. Powiedziałem, że mam już kogoś, kogo kocham...naprawdę, powinienem się zamknąć, kiedy zaczął zadawać pytania, ale nie potrafiłem. Nie w tej wściekłości. Z moich ust zbyt szybko uleciało męskie imię, zbyt późno przyszła odpowiedzialność. Wtedy pierwszy raz mnie uderzył. Cios był na tyle silny, że upadłem na podłogę. Dobrze pamiętam posmak krwi w ustach...intensywny, słony posmak, do którego z czasem zdążyłem przywyknąć. Nie zdążyłem się podnieść, kiedy poczułem szarpnięcie za włosy. Obrzydliwym tonem wyszeptał mi do ucha, że nauczy mnie pokory...jednocześnie zrywając ze mnie koszulę. W przerażeniu próbowałem się wyrwać, jednak to nic nie dało. Trzymał mnie mocno, tworząc na moich ramionach ciemnofioletowe siniaki. W jego twarzy pojawiło się coś okropnego...wtedy właśnie zrozumiałem, do czego to zmierza. Nie istniała jednak droga powrotu. Nie ważne, jak głośno krzyczałem, nikt nie przyszedł mi na pomoc. Moja matka wyjechała w tym czasie do Paryża, a służący już dawno skończyli swoją pracę...byliśmy sami. Nikt mnie nie uratował przed gwałtem w wykonaniu własnego ojca. Kompletnie nikt.
   Nigdy nie wróciłem na studia. Nie pozwolił mi. I prawie nigdy nie opuszczałem domu. Ten sposób karania mnie przypadł mu wyjątkowo do gustu...robił to na każdym możliwym kroku. Jeśli coś nie szło po jego myśli, odreagowywał na mnie. Matka nigdy nie wierzyła moim słowom, ignorowała moje siniaki, nie chciała widzieć prawdy. Nie dostrzegała lub nie chciała dostrzec, że mężczyzna, którego tak bardzo kochała, zmienił się w potwora, który, raptem w pokoju obok gwałcił jej syna, kneblując usta, by nie krzyczał zbyt głośno...
   Trwało to kilka ładnych lat, niemal dzień w dzień. Niewiele zajęło mi przyzwyczajenie się do tego bólu, do posmaku krwi i spermy w ustach. Z każdym miesiącem stawał się coraz odważniejszy, coraz bardziej cieszyła go ta chora zabawa. Pewnie by to trwało w nieskończoność, gdybym któregoś pięknego dnia nie spadł ze szczytu schodów prosto pod nogi mojej kochanej rodzicielki. Wtedy, w szpitalu, zrozumiała prawdę. Widząc moje nagie ciało, pełne blizn po papierosach, świeżych siniaków, krwiaków i ran, po zszyciu przez lekarza...wtedy rozumiała, dlaczego płakałem po nocach, dlaczego "rzuciłem" studia. Jednakże, dla nich obu było już za późno. Już wtedy nic dla mnie nie znaczyli. Nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego. Pod groźbą zgłoszenia całej sprawy w sądzie, zażądałem należnego mi majątku i wyprowadziłem się do Chin, do rodzinnego kraju, mając nadzieję, że odetnę się od przeszłości. Ale nic nie było w stanie wymazać tamtych lat. Nic.
   Byłem dzieckiem sukcesu, więc i tym razem nie zabrakło mi szczęścia. W ciągu dwóch lat zbudowałem firmę od podstaw i wielokrotnie powiększyłem swój majątek, nie utrzymując kontaktu z rodziną. Ignorowałem listy od matki, z wyjątkiem jednego - informacji o śmierci ojca. Zostałem spadkobiercą całej fortuny, ale nie zamierzałem z tego korzystać. Wcieliłem jedynie firmę starego do swojej własnej, a cały majątek, po sprzedaniu części posiadłości w Kanadzie, jachtów, aut i innych rzeczy należących do niego, oddałem na cele charytatywne. Ale...wspomnienia wciąż wracały, wciąż mnie prześladowały, nie pozwalając nawet na chwilę zapomnieć o tamtych latach. I wtedy...przez kompletny przypadek...moja pierwsza asystentka chciała wygrać karierę przez łóżko. Wtedy zrozumiałem, że tylko w ten sposób mogę się uwolnić od przeszłości.
Nawet nie zauważyłem, kiedy stałem się takim samym potworem jak mój ojciec.
Każda następna asystentka podawała mnie o wykorzystywanie seksualne, a moja matka, zniszczona poczuciem winy wykupywała uniewinnienia. Jednak, po pewnym czasie kobiety stały się...zbyt oczywiste. Po raz pierwszy od wielu lat zasmakowałem z własnej woli w mężczyźnie...i to...było zabawne. Przyjemne. Takie grzeszne. Poczułem się skuszony...i wykorzystałem swoją pozycję. Stałem się dla nich dokładnie tym samym, czym dla mnie był ojciec - oprawcą. I pewnie wciąż by to trwało. Wciąż i wciąż bym innych krzywdził...

   Zapadła cisza. Nie potrafiłem wykrztusić ani słowa. Przez całą tą opowieść z moich oczu lały się łzy. Jego historia...nie mogłem w to uwierzyć, ale wszystko we mnie mówiło, że nie skłamał ani razu. Jak to możliwe, że ludzie, którym powinniśmy najbardziej ufać stają się potworami? W tej chwili poczułem nienawiść. Nie do niego. Do tych, którzy go skrzywdzili. Do ojca, który śmiał dotknąć swojego syna. Do ślepej matki, która niczego nie chciała widzieć. Do wszystkich ludzi w jego otoczeniu, którzy odwracali wzrok na widok jego siniaków, słysząc jego krzyki...zacisnąłem dłonie w pięści. Jak można być tak pozbawionym człowieczeństwa? Jak to jest w ogóle możliwe w dzisiejszych czasach, że coś takiego jest kompletnie niedostrzegane, nie nagłaśniane...
   Miałem już na końcu języka wybuch o niesprawiedliwości świata, kiedy jego spojrzenie spadło na mnie. Było w nim coś tak niesamowicie miażdżącego...wściekłość, chowana przez lata w chorej mieszaninie bólu, przeprosin, prośby o wybaczenie...patrząc mu w oczy, nie mogłem powstrzymać łez, które jakimś cudem na chwilę przestały spływać po moich policzkach. Nie mogłem jednak tego wytrzymać, spuściłem spojrzenie na zaciśnięte w pięści dłonie, które niemal wciskałem w uda.

- Lecz, kiedy myślałem, że odnalazłem swoje lekarstwo na senne koszmary...ty zjawiłeś się w moim życiu. Przy tobie nie zapominałem o tamtych latach, gdy z rękami przywiązanymi do zdobionych słupków łóżka wołałem do Bóg wie kogo o pomoc. Przy tobie to wszystko wracało, więc...byłem bardziej brutalny. Więc chciałem cię bardziej skrzywdzić. Poniżyć. Zniszczyć. Zbrukać tak bardzo, jak zbrukanym zostałem ja. Chciałem zniszczyć twoją dumę, obedrzeć z wszystkiego, co dobre, pozostawić w twoim umyśle jedynie mnie i ten ból...  - spojrzał gdzieś w bok, ale...mimo wszystko widziałem łzy w jego oczach. Po sekundzie lub dwóch ponownie na mnie spojrzałem z czymś, czego nie potrafiłem zrozumieć. W jego oczach kłębiło się tyle sprzecznych uczuć - ...a dlaczego...? Bo tak bardzo przypominałeś mi mnie. Przypominałeś mi, jak kuliłem się ze strachu na samo jego spojrzenie. Jak błagałem o litość. Jak wołałem o pomoc, która nigdy nie nadeszła. Tamtej ostatniej nocy przypomniałem sobie, jak bardzo bolało, gdy po raz pierwszy mnie gwałcił. Jak bardzo płakałem. Wszystko w tobie było idealnym odzwierciedleniem mnie. Tamtej nocy zrozumiałem, jakim potworem się stałem. Zrozumiałem, że jestem dokładnie taki sam, jak mój ojciec.

   Tego było dla mnie za wiele. Wstałem ze swojego miejsca, podszedłem do niego i podobnie jak na samym początku, uderzyłem go w twarz. Uderzenie było silne, ledwo zasklepiona warga na nowo się otworzyła. Krew słynęła mu po brodzie, kiedy spojrzał na mnie lekko zapłakanymi oczami. Ignorując wszystkich ludzi, którzy mogliby to zobaczyć, usiadłem okrakiem na jego kolanach i nieśmiało go pocałowałem, pamiętając o tym, że sam go zraniłem. Początkowo jedyną jego reakcją były łzy, które spłynęły między naszymi wargami, jednocześnie łącząc się z moimi. Dopiero po chwili odpowiedział na mój pocałunek z nadmiarem rezerwy i pewnego rodzaju strachem, który objawiał się w drżeniu rąk, którymi mnie obejmował w pasie, podtrzymując, bym nie spadł. Sam także drżałem, niepewnie obejmując go za szyję. Nie wiedziałem, dlaczego to zrobiłem...w mojej głowie panował mętlik, jakby myśli nie należały do mnie. Moje serce biło jak oszalałe, a...a jego ręce wkradły się pod moją koszulę, pocałunek stał się mocniejszy...
   Odskoczyłem jak oparzony, cudem tylko nie upadając na podłogę. Ciężko dysząc, przez chwilę po prostu patrzyliśmy na siebie, jakby cała ta sytuacja była kierowana przez kogoś, kto tylko wykorzystał nasze cała. Drżąc na całym cele dotknąłem moich ust, czując na nim nadal jego ciepło...ale zamiast tego pocałunku przypomniał mi się zupełnie inny. Poczułem miękkość kolan, niepokój, który skradał się po moich kręgosłupie...w tej chwili potrzebowałem samotności. Nie mogłem przy nim zostać, więc złapałem płaszcz, przewieszony przez oparcie i najprościej w świecie uciekłem, bez słowa wytłumaczenia. Wziąłem po prostu swoje rzeczy i wybiegłem z restauracji, nawet nie patrząc, w którą stronę biegnę, ignorując nawoływania. Biegłem, przecinając ulice pełne brudnego śniegu, próbując uciec od całego świata.

~*~

   Kiedy w końcu się zatrzymałem, płuca palily mnie żywym ogniem i nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Usiadłem na murku, próbując złapać oddech i zorientować się, gdzie w ogóle jestem. Gdy już odzyskałem głos, dowiedziałem się od przechodniów, co to za ulica i zadzwoniłem po taksówkę, w której, po kilkunastu minutach jechałem do domu. Cały się trzęsłem, nie mogąc tego powstrzymać...nie powodowało tego zimno, ale coś głęboko we mnie...czego nie rozumiałem. Nie potrafiłem nazwać uczuć, które kotłowały się w moim sercu...nie mogłem zrozumieć swojego postępowania. Dlaczego go pocałowałem? Dlaczego uciekłem? Dlaczego pragnąłem wrócić...? Złapałem się za głowę, jakbym miał okropną migrenę. Co ja wyprawiałem? Czy do reszty mi odbiło? Kris miał rację...lepiej by było, gdybym nigdy nie wrócił...wtedy, być może...nie miałbym tak idiotycznych pomysłów.
   Wysiadłem pod moim budynkiem i na drżących nogach dostałem się do mieszkania. Zagryzłem mocno wargę, opierając się o drzwi do łazienki. W ataku jakiegoś obrzydzenia do samego siebie zacząłem się rozbierać, by po pięciu minutach skończyć pod lodowatym prysznicem. Zjechałem po kafelkach na zimną podłogę, obejmując ramionami kolana. Wciąż myślałem o tym, co dzisiaj się stało, o tym, czego się dowiedziałem i co zrobiłem. Czy to naprawdę byłem ja? Czy naprawdę pocałowałem mojego oprawcę...tak delikatnie? Czy naprawdę zamierzałem...to zrobić? Uderzyłem głową o ścianę. Oszalałem. Kompletnie oszalałem. Ten człowiek mnie skrzywdził. Zgwałcił. Zbrukał. Odebrał dumę. A ja...a ja...chciałem go zobaczyć. Chciałem...nienormalnych rzeczy. Co się ze mną działo?! Poczułem łzy pod powiekami. Ta sytuacja była beznadziejna...nie miałem pojęcia, co zrobić. Posłuchać serca, i się narazić na...powtórkę?
   Siedziałem tak pod tym prysznicem z pół godziny, a kiedy spod niego wyszedłem, jeszcze przez wiele godzin chodziłem po prostu po mieszkaniu zaledwie w ręczniku obwiązanym wokół bioder, wyrzucając wszystkie swoje myśli w pustą przestrzeń. W jednej chwili byłem wściekły, w następnej po mojej twarzy ciekły łzy...ale dzięki temu podjąłem decyzję. Moje ciało kompletnie przemarzło, jednak nie zatrzymało mnie to. Postanowiłem i teraz musiałem sobie udowodnić, że dam radę,...że się nie pomyliłem. Rzuciłem ręcznik na krzesło i narzuciłem na siebie ubrania wyjęte z szafy. Z determinacją wyszedłem z domu i w bardzo amerykańskim stylu zatrzymałem taksówkę. Kazałem się zawieść pod adres, który niemal wyrył się w mojej pamięci. Ściskałem mocno dłonie na swoich kolanach, dopóki w zasięgu wzroku nie pojawił się właściwy budynek. Zapłaciłem taksówkarzowi odpowiednią sumę i wysiadłem, nadal zaskakująco pewny siebie. Wszedłem do budynku i bez słowa machnąłem ochroniarzowi przepustką. Choć nikt już nie pracował, a mnie nie było tutaj ponad trzy lata, bez problemu mnie wpuścił do środka. Wsiadłem do windy, wybierając najwyższe piętro z nienaturalną wręcz odwagą. Kiedy wysiadłem, poczułem strach, na widok podwójnych drzwi, ale nie zatrzymałem się. Wszedłem do gabinetu i z zaskoczeniem zobaczyłem go siedzącego na blacie biurka, z szklanką w ręku.

- Czułem, że to nie koniec... - powiedział cicho, rzucając mi niemal smutne spojrzenie.

- Panie prezesie...mam jeszcze jedną wiadomość. Ostatnią...


[c.d.n]

2 komentarze:

  1. Mimo że to stare opowiadanie to pamiętam z niego dość sporo i czekałam na ciąg dalszy ;3 Jestem ciekawa co Tao ma zamiar powiedzieć Krisowi.. mam nadzieję, że zastuj na to opowiadanie całkowicie Ci się skończył, bo czekam na ciąg dalszy ^^

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu waliłam głową w ściane zastanawiając sie jakim pierdzielniętym cudem piszesz tak idealnie. Łeb mnie boli do tego już jie mam co czytac. Fak.
    TO JEST KUŹWA IDEALNE CZŁOWIEKU
    IDEALNE
    TAK IDEALNE, ŻE PRZECZYTAŁAM TEN ROZDZIAŁ 2 RAZY I NIE WIEM CZY DOBRZE WSZYSTKO ZROZUMIAŁAM.
    PISZ DALEJ
    A JA IDE UMIERAĆ
    DOPÓKI NIE ZOBACZE TU NIV NOWEGO BĘDE W STANIE AGONALNYM.
    ŻEGNAM I WENY..... DUUUUUŻO WENY

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2