3 maj 2016

~ Call me "Daddy"


   Musnąłem palcami kontur jego twarzy, przyglądając się, jak słabe światło księżyca i ulicznych lamp, przekradające się przez okno, oświetlają jego skórę. Śledziłem opuszkami palców podstawę jego szyi, by prześliznąć się później na linię żuchwy, odkrywając i zapamietując na nowo kształt kości, fakturę skóry...złożyłem na jego wargach motyli pocałunek, uśmiechając się w ciemności i wsłuchując się w śpiący oddech chłopaka. Był moim cudem. Moim maleńkim cudem we wszechświecie, który tak ufnie spał, wtulony w mój bok. Był esencją mojego życia. Kiedy budziłem się w środku nocy i nie mogłem spać, te myśli zawsze mnie nawiedzały. Zawsze, przypatrując się jego śpiącej twarzy, myślałem nad naszym związkiem
   Nasze życie stanowiło zlepek barw, idealnych chwil i nocy pełnych pasji. Życie z nim zamykało się w bieli - bieli ścian, upstrzonych naszymi niewielkimi, kolorowymi fotografiami oraz w bieli moich koszul, które wyciągał z mojej garderoby, by chodzić tylko w nich po naszym domu. Była to biel czysta, pełna pewnego chłodnego ideału i cichego piękna, biel sukien panien młodych, gołębic, kwiatów...przejrzysta, a jednocześnie tajemnicza. Spod tej bieli często wypływały inne kolory - czerwień namiętnych nocy, przepełnionych jękami, delikatny odcień zieleni, spokoju i prostoty naszego bycia czy też ślady błękitu, ledwie migawki przykrości, jednak główną jego definicją pozostawała biel, ta delikatna biel. Nasze życie było proste, ustalone przez stały rytm wspólnie spędzanych chwil. Wszystko było w nim...czyste. Klarowne. Wiedzieliśmy o sobie wszystko, znaliśmy każdy swój sekret, swoje pragnienia, potrzeby...nasza egzystencja była po prostu oczywista. Pasowaliśmy do siebie jak dwa ogniwa, dwa elementy tworzące jedną, spójną rzecz. Byliśmy porwanymi kartkami - w miejsce ubytku drugi idealnie pasował. Uzupełnialiśmy się w najprostszych rzeczach, w sposobie bycia, w marzeniach na przyszłość. To wszystko sprawiało, że nasze życie, zamknięte w tej bieli, pozostawało niezmienne i...piękne. Kochałem nasze bycie, pozbawione goryczy i ciemnych barw. Kochałem jego...kochałem sposób, w jaki się poruszał, prowokując mnie nierozpiętą koszulą, która sięgała mu zaledwie do połowy ud. Kochałem jego wciąż chłopięcy śmiech, który przypominał brzmienie wietrznych dzwonków. Kochałem jego figurę, to, jak idealnie pasował do mojego ciała, do kształtu moich ramion. Ale jego osoba nie składała się jedynie w aspekcie wizualnym. Kochałem nasze poranki, wypełnione drobnymi pocałunkami, zapachem kawy, śladem pieszczoty pozostawionej na jego żebrach...kochałem, jak wiązał mi krawat i skrzętnie ukrywałem fakt, że sam także to potrafię. Kochałem te momenty, kiedy wracałem do domu, a on już od progu wpasowywał się w moje ramiona, jakby właśnie one stanowiły naturalne środowisko jego życia.  Kochałem, gdy witał mnie cicho, dodając, jak bardzo tęsknił. Kochałem, kiedy latem ubierał ubrudzone farbą ogrodniczki, by zmieniać ogród wkoło domu w istne arcydzieło. Kochałem, kiedy w zimowe wieczory siadał przy kominku, by zasnąć po kilku godzinach z niedomkniętą lekturą na piersi.
   Życie z nim było takie proste...dostosowywał się do moich potrzeb, dostosowywał się do całego mojego świata, czerpiąc z niego garściami, bez kłótni, bez sporów...był idealny. W każdym swoim aspekcie. Był najpiękniejszą rzeczą o poranku, najpiękniejszym wspomnieniem w pracy...kojarzył mi się z zapachem sypialni, z ciepłem w zimowe wieczory, z kawą po ciężkim dniu. Kojarzył mi się z czymś niemożliwe przyjemnym, czymś, czego do końca nie potrafiłem nazwać. Nie potrafiłem nawet określić, co dokładnie to powodowało. Może to była wina wieku. Jego dziewiętnastoletnie podejście do życia było takie proste, pozbawione jakiegoś rodzaju dojrzałości, strachu przed światem. Był otwarty, młody...i kochał mnie tą szczenięcą miłością, od której czasem dostawałem zawrotów głowy.
   Nie zawsze rozumiałem nasze życie. Czasem miałem wrażenie, że jest ono w pewien sposób wyśnione. Czasem czułem, że jest zbyt idealne, by było prawdziwe, by mogło istnieć w tym świecie, w którym wojny i zabijanie ludzi tworzą codzienność, gdzie ludzie walczyli między sobą o podstawowe prawa, gdzie gwałty i przekleństwa stanowiły kulturę. Czasem nie wierzyłem, że w tym plugastwie mogło uchować się dziecko tak niewinne, jak Kyungsoo. Jego zachowanie było pozbawione pewnego rodzaju rozpieszczenia, charakterystycznego dla dzisiejszej młodzieży. Nigdy nie podnosił głosu, swoje racje zawsze wyjaśniał ze spokojem i uśmiechem, w którym kryło się piękno i dojrzałość. Czasami jego zachowanie było dziecinne, jednak było to zachowanie urocze, które zawsze ogrzewało moje serce w niesamowity sposób. Zachowywał się tak, jakby nigdy nie zaznał krzywdy, jakby żył w zupełnie innym świecie, nie w tym samym, co ja. Ale to było w nim cudowne. Kochałem ten jego spokojny charakter, który przypominał mi taflę górskiego jeziora. Powierzchnia była idealnie gładka, rzadko kiedy pojawiały się na niej jakiekolwiek zmarszczki. Jednakże, kiedy spojrzało się uważniej, widać było niesamowitą głębię emocji. Odczuwałem tą głębię z każdym jego pocałunkiem, z każdym zamknięciem ramion wokół mojej szyi, z każdym jękiem uciekającym w ciemność naszej sypialni. Był moją oazą. Niezależnie od tego, co czułem, przekraczając próg naszego domu, ogarniało mnie jedynie to głębokie uczucie spokoju, miłości i ciepła.
  Poznaliśmy się przypadkiem, zakochaliśmy się w sobie przez przypadek. Całe nasze życie wiązały przypadki, większe i mniejsze, zmieniając nas i tworząc to piękne, białe życie. Nawet nie zauważyłem, kiedy go pokochałem. Było to w jakiś sposób naturalne, jakbym kochał go całe życie i w momencie, w którym się poznaliśmy, po prostu sobie o tym przypomniałem. Kiedy pierwszy raz stanął w moich drzwiach, miałem wrażenie, że to właśnie jego brakowało mi przez dwadzieścia cztery lata. Żyjąc z nim każdego dnia, wracając do domu i zastając go w trakcie domowych prac, chwili relaksu lub w trakcie przygotowywania kolacji, rozumiałem, że to jest jego miejsce. Kochałem go od tego pierwszego wejrzenia, ale zrozumiałem to późno, później, niż on to dostrzegł, zrozumiał. On pierwszy odkrył moje uczucia. I zaakceptował je, pokochał mnie i to także było dla niego naturalne, jakby czekał na to przez cały czas. Chociaż miał tylko siedemnaście lat, pokochał mnie dojrzałą miłością, taką samą, jaką dawałem mu ja. Pierwszy pocałunek wyszedł tak naturalnie, jakbyśmy robili to od zawsze. Nasze ciała się uzupełniały. Byliśmy jak puzzle, jak zagubione kawałki układanki, które wreszcie się odnalazły.
   Z rozmyślań wyrwał mnie ukochany - poruszył się niespokojnie w moich ramionach. Ciekawe, co mu się śniło? W moim przypadku nawet kraina Morfeusza była wypełniona obrazami tego chłopaka. Nawet we śnie nie potrafiłem go opuścić. Co mogło chodzić mu po głowie? Czy, tak jak ja, wracał do wspomnień? Rozważałem to, kiedy z jego ust uleciało moje imię. Sprawiło mi to słodką satysfakcję, nie mogłem się powstrzymać przed kolejnym muśnięciem jego warg, które sprawiło, że się przebudził. Spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem na ustach, w jego dużych oczach widać było ślady sennego otumanienia.

- Nie możesz spać? - spytał cichutko, kładąc głowę na mojej piersi. Jego ciepły oddech łaskotał nagą skórę. - Znowu zbyt dużo myślałeś wieczorem, tatusiu.

- Znowu mnie tak nazywasz. Nie jestem twoim ojcem, tylko kochankiem. - zaśmiałem się, wplatając palce w jego włosy.

- Lubię tak na ciebie mówić. Tak zabawnie reagujesz. - uśmiechnął się do mnie z uroczy sposób, jego oczy były pełne oddania i rozbawionych iskierek. - Nie podoba ci się?

- Jeśli tyko masz ochotę, mogę być nawet twoją matką.

   Ciszę rozcinął perlisty śmiech, podobny do wietrznych dzwonków. Na chwilkę zatonąłem w tym dźwięku, delektując się jego echem, który pozostał w moich uszach dłużej niż w sypialni. Nie mogąc się powstrzymać, delikatnie złapałem go za podbródek, przyciągnąłem do siebie, układając wolną rękę u dołu jego pleców. Nasze wargi spotkały się w jakiś nieśmiały sposób. Pocałunek był pełen uczuć, pełen ciepła, choć nie wychodził po za ramy, nie był podszyty seksem, pośpiechem, namiętnością. Był pełen miłości, tradycyjny, prosty. Taki, jakim obdarzaliśmy swoją codzienność. Kiedy odsunęliśmy się od siebie, dostrzegłem delikatne rumieńce. Musnąłem palcami rozgrzany policzek, zauroczony, zakochany...czując nieśmiało skradający się żar.
   Przez dłuższą chwilę po prostu na niego patrzyłem, splatając z nim delikatnie palce. Podziwiałem jego jasną skórę, odcinającą się od mojej, podziwiałem kształt jego warg, zarys kości policzkowych, cienie, jakie rzucały obojczyki na szczupłą klatkę piersiową, czując, jak moje serce rośnie w piersi. Tak bardzo go kochałem. Tak bardzo. Nie potrafiłem sobie wyobrazić mojego życia bez tego dziewiętnastoletniego chłopca, młodzieńca, który sprawiał, że znalazłem powód, by wciąż iść do przodu. Nie chciałem sobie wyobrażać takiego życia. Kiedy nie było Ci blisko mnie, czułem się wybrakowany, niepełny...brakowało mi spokoju, jaki wokół siebie roztaczał, ciszy, która była lekka i swobodna. Jego istnienie uzelażniło mnie w cudowny sposób, sprawiając, że nie chciałem nawet myśleć o opuszczeniu go. 

- Kyungsoo, mogę cię pocałować?

- Tato, masz demencję starczą. Przed chwilą mnie pocałowałeś bez pozwolenia. - roześmiał się, a ten cudowny dźwięk ponownie został w moich uszach dłużej, niż powinien. - Może powinienem mówić ci dziadku...

- Mów mi "tatusiu". - mruknąłem, pochylając się nad nim. Złożyłem delikatny pocałunek na jego szyi, po czym uśmiechnąłem się i przyłożyłem wargi do płatka jego ucha. - Kyungsoo... czy mogę cię pocałować?

   Odchyliłem się, by sprawdzić reakcję. Na jego policzkach pojawiła się urocza czerwień, widoczna nawet w słabym świetle, kiedy pojął sens mojego pytania. Wyplątał ręce z naszych splecionych dłoni, by objąć moją szyję. Wplótł delikatnie palce w moje włosy, uśmiechając się w tak uroczy sposób...ledwo dałem radę się powstrzymać przed reakcją, która mogłaby zburzyć moje plany. Dzisiaj, tej nocy, chciałem dać mu delikatność, chciałem dać mu spokój, który zawsze dawał mi.

- Jongin...tatusiu...pocałuj mnie, proszę.

   Z delikatnym uśmiechem złączyłem nasze wargi w długim, czułym pocałunku. Zamykając go w swoich ramionach, by pieścić jego ciało do granic możliwości, nie mogłem się powstrzymać przed cichym powtarzaniem, jak bardzo go kocham. Całowałem jego skórę delikatnie, powoli, z żarem, nie mogąc się powstrzymać przed wracaniem do jego słodkich ust. Był taki drobny w moich ramionach, jego ciało tak cudownie reagowało, był taki wrażliwy na moje pieszczoty. Dotykałem go, rozkoszując się tym dźwiękiem, każdym drżącym jękiem, z odrobiną złośliwości omijając te delikatniejsze partie. Nie dało się jednak ukryć, że każdy pocałunek, każde muśnięcie, każdy jęk niósł w sobie wszystkie nasze uczucia, wszystkie nasze emocje. Nawet nie wyznając sobie miłości, moglibyśmy bez trudu odczytywać ją w naszych ruchach. 
   Im dalej w to brnęliśmy, tym więcej emocji było w nas widocznych. Spod bieli życia wypływała ta czerwień, która stanowiła noce takie jak te - namiętne, choć wciąż delikatne i proste. Każdy nasz ruch wypełniony był pewnego rodzaju obietnicą na więcej, które, w miarę upływania minut, spełnialiśmy. Cisza stała się pojęciem względnym - wypełnialiśmy ją naszymi wspólnymi jękami, prośbami o więcej, imionami i wypowiedzianym niezwykle słodkim tonem "tatusiu", skierowanym w moją stronę. Im dłużej trwała ta lekka gra wstępna, tym cięższe stawało się nasze podniecenie, jednakże żaden z nas nie naruszył rytmu nadanego na samym początku. Pieszcząc jego sutki czy wrażliwą skórę w wewnętrznej części ud nie mogłem powstrzymać dreszczy, gdy, wplatając palce we włosy, błagał tak słodko o jeszcze...kiedy mój język śledził nieistniejące ścieżki na jego skórze, kiedy zostawiałem ślady, by każdy, kto na niego spojrzał wiedział, że jest mój dostawałem w zamian to urocze "tatusiu", nie mogłem się powstrzymać przed rozpieszczaniem go, przed dawaniem mu więcej. Zawsze tak było, niezależnie od sytuacji. Zawsze dawałem mu to, co najlepsze, to, co potrafiłem. Dawałem mu z siebie wszystko, nawet jeśli on tego nie chciał. Otwierałem przed nim swoją duszę i wiedziałem, że on robił to samo. Stanowiliśmy otwarte księgi, nie ukrywaliśmy niczego. Pokazywaliśmy swoje emocje, pragnienia, niczego nie udawaliśmy. Nasze relacje były czyste, klarowne, prawdziwe. Mówiliśmy o swoich pragnieniach bez skrępowania, mówiliśmy o tym, czego chcieliśmy i oboje kochaliśmy tą prostą szczerość, która dodawała mam skrzydeł. Wraz z kolejnymi tyknięciami zegara nasze podniecenie wzrasrało, chcieliśmy siebie bardziej, mocniej. Zwykłe pieszczoty stawały się niewystarczająca, pragnąłem go posiąść, uczynić swoim, podobnie jak setki nocy wcześniej. Patrząc w jego piękne oczy wiedziałem, że i on pragnie tego połączenia, nie tylko ja chciałem jedności. Byliśmy tacy przewidywalny, ale to tworzyło ten wyjątkowy związek. Właśnie ten rodzaj przewidywalności sprawiał, że pasowaliśmy do siebie tak perfekcyjnie. 
   Nim noc ustąpiła miejsca pierwszym promieniom przebijającym się nad horyzontem, staliśmy się jednym. Fala rozkoszy ogarniało nas obu z każdym niewinnym, wręcz delikatnym pchnięciem. Nasze serca biły w jednym rytmie, nasze ciała poruszały się w ten sam, uzupełniający sposób, nasze jęki osiągały tą samą tonację. Tonąłem w jego oczach, w jego słodkich wargach, a jedynym, co mnie utrzymywało na powierzchni, to jego rece splecione z moimi. Ten prosty gest znaczył dla mnie dużo, a w połączeniu z cichym wyznaniem, zamkniętym w pocałunku, stawał się czymś więcej. Czasem czułem, że tylko to trzymanie jego dłoni wystarczy mi, by być szczęśliwym do końca życia. Na nasze szczęście zawsze składały się te najdrobniejsze elementy, nie te wielkie. To nie bliskość naszych ciał, lecz bliskość dusz sprawiała, że życie traciło barwy, gdy jedno nie było blisko drugiego., że byliśmy w raju, pełnym delikatnej miłości i zrozumienia. Bliskość naszych ciał stanowiła jedynie przyjemny dodatek, kolejny sposób na okazanie uczuć. Kochanie się było więc dla nas jedynie małą częścią, drobnym elementem, z którego składało się to słowo "szczęście".
   Kulminacyjny moment dopadł nas szybko i niespodziewanie, łamiąc wytrzymałość głosów. Doszliśmy w tym samym momencie, pełni ulgi i tej prostej, nieskomplikowanej miłości. Jeszcze przez długi czas w moich uszach pozostało echo ostatniego jęku. Jego wysoki, drżący głos, wymawiający "tatusiu, ja już dłużej...~!", przerwany najwspanialszym zakończeniem powodował ponowne podniecenie, którego nie chciałem i nie potrafiłem ukryć. Wystarczyło mi jednak jedno spojrzenie na jego twarz, by wiedzieć, że nie tylko mi do głowy przychodziły zbereźne myśli, że nie tylko ja miałem ochotę na jeszcze, że nie tylko mi marzyła się powolna i długa powtórka. 
   Więc powtórzyliśmy to. 
   Słońce zdążyło wkraść się do naszej sypialni, gdy kończyliśmy po raz drugi. Gra rozpoczęła się po raz trzeci w trakcie wspólnej kąpieli, pełnej drobnych podtekstów i dwuznacznych zdań. Czwarta zaczęła się w garderobie podczas kradzieży koszuli i skończyła się w kuchni, na marmurowym blacie. A później zaczął się klasyczny poranek, pełen cichego śmiechu i zapachu kawy.
   Czasem miałem wrażenie, że świat nie mógł być aż tak piękny. Ale później zawsze sobie przypomniałem, że przecież gdzieś świat musiał ukryć swoje piękno przed plugastwem. Nie rozumiałem, czemu całe to piekno było zamknięte w jego ciele, czemu zostałem obdarowany jego miłością, dobrocią i spokojem. Nie wiedziałem, czym zasłużyłem sobie na kochanie tego piękna, ale byłem za to wdzięczny bogom. Byłem wdzięczny, że mogłem każdego ranka budzić się przy nim, że mogłem go rozpieszczać i uszczęśliwiać, że mogłem słuchać, jak nazywał mnie "tatą". Byłem wdzięczny, bo nie potrafiłem sobie wyobrazić świata bez Kyungsoo.

__________________________________________
Opowiadanie z dedykiem dla Kai'a ~

2 komentarze:

  1. Ujawniam się! Byłam tu przez cały czas, ale jakoś nie umiałam ująć myśli w coś bardziej sensownego. Zresztą nadal nie umiem. Ale doszłam do wniosku, że w końcu muszę coś napisać.

    Za każdym razem, kiedy stwierdzam, że ten rozdział jest najlepszy, Ty burzysz moją teorię. Ładnie to tak? Kolejny one- shot, który na długo zapadnie w pamięci.

    I, nieśmiało chciałabym złożyć zamówienie. Czy znasz, Autorko, grę przeglądarkową "Słodki Flirt"? Jeżeli tak, byłabym chciała złożyć zamówienie na paring Lysandra i Kastiela.
    A jeżeli nie znasz, to No.6, Shion i Nezumi. Z góry bardzo dziękuję! ^^

    Vampirex

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że tak się wtrącę: Lysander i Kastiel? Wyobraziłam to sobie. XD Jeden warczy, drugi milczy, haha. ^^ Chociaż w sumie Kastiel nie pasuje do nikogo innego, bo np. z Natanielem to by się prędzej zabili.

      Usuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2