15 mar 2016

~ It's on the house

Od Autorki: Lekka zmiana wieku - różnica wynosi około 8 lat
Dodatkowo zaznaczam, że to jest całe, zakończone opowiadanie

   Był inny od wszystkich gości kawiarni. Nie był ani zapracowanym biznesmenem, którzy przychodzili tutaj w trakcie przerwy na lunch, by na chwilę odpocząć od biurowej atmosfery, ani studentem, których zawsze było pełno o poranku, przed rozpoczęciem zajęć. Widząc go pierwszy raz w progu, nie potrafiłem go w żaden sposób sklasyfikować, choć pomagałem babciu już od trzech lat w tej kawiarni i naprawdę poznałem się na ludziach. Jego rdzawoczerwone włosy rozwiewał najmniejszy podmuch powietrza, choć zawsze wracały do perfekcyjnego ułożenia. Był niesamowicie elegancko ubrany - śnieżnobiała koszula i czarne spodnie wydawały się takie zwyczajne, jednak na nim wykonywały piorunujące wrażenie, zwłaszcza, gdy przez przypadek światło odsłaniało idealnie wyrzeźbione mięśnie. Stojąc wśród spieszących się szarych ludzi wydawał się niesamowitą osobowością, kimś z innego wszechświata. Już w tym momencie zauroczył mnie swoją osobą
    Przychodził codziennie. Nienagannie ubrany, zajmował miejsce przy dużym, przeszklonym oknie. Częściej bywał sam, jednak zdarzało się, że towarzyszyła mu kobieta w przepięknej garsonce i bardzo wysokich obcasach bądź kilku mężczyzn, ubranych równie formalnie co on sam. Zajmowali stolik, zamawiali kawy, nigdy nic po za tym i dyskutowali przyciszonymi tonami o sprawach dorosłego świata. Zawsze, z ogromnym zadowoleniem, niosłem tacę pełną biało-czarnych filiżanek, które mogłem ułożyć przed nim i jego towarzyszami. W ich otoczeniu zawsze panowała niezwykle przyjemna, przyjacielska atmosfera, pełna cichych śmiechów i poklepywań po ramionach.
 Po jakimś czasie na pamieć nauczyłem się jego nawyków i już od progu szykowałem jego ulubioną kawę, pamiętając o małej lasce cynamonu i szczypcie gałki muszkatołowej na wierzch.
   Zawsze zamawiał to samo - "Black Eye", niezwykle mocną kawę o wspaniałym aromacie, przygotowywaną z ziaren, które sami paliliśmy. Niewielka ilość espresso na dno, zalane świeżo parzonym naparem. Z rozwagą, by nie ulać choćby kropli, niosłem ją do jego stolika, napominając się o właściwą postawę i wdzięk. Stawiałem spodeczek na jego stoliku, obdarzony delikatnym uśmiechem człowieka niezwykle zapracowanego, ale i uprzejmego. Brał kawę do ręki, rozpromieniając się od jej zapachu i dziękując za obsługę. Szybko uciekałem za ladę, czując miękkość w nogach od jego głosu. Nie powstrzymywało mnie to jednak od zerkania w jego stronę. Mała, biała filiżaneczka wyglądała śmiesznie w jego dłoni, jednak nie potrafiłem go sobie inaczej wyobrazić. Wyglądał tak...wytwornie? Coś w jego sposobie poruszania się, coś w jego wyglądzie dawało wrażenie osoby z wyższych sfer, której na pewno nie bylem w stanie sięgnąć.
   Po pierwszym łyku kawy na jego twarzy pojawiało się coś tak...uspokajającego. Uśmiech, którym częstował swoje odbicie w filiżance kojarzył mi się z płomieniem ognia w kominku, który rozpala się w zimie, zawijając się z kubkiem kakao w kocyku. Ten uśmiech po krótkim czasie stał się dla mnie synonimem czegoś niesamowicie przyjemnego i fascynującego. Cała jego osoba budziła we mnie ciekawość. Ciekawość, która, czego nawet nie zauważyłem, szybko przemieniła się zauroczenie. Gdy tylko zjawiał się w kawiarni, moje serce przyspieszało swojego biegu, jakby startowało co najmniej w zawodach sportowych. Rzucałem wszystko, co aktualnie robiłem tylko po to, by przyjąć jego zamówienie, które zawsze pozostawało niezmienne. Starałem się układać swoje zmiany w taki sposób, by zawsze móc go zobaczyć. Rezygnowałem z klasowych wyjazdów i wakacji...byle pracować w tej małej kawiarni mojej babci i móc widzieć go codziennie.
   Z czasem naprawdę zapragnąłem go poznać. I chciałem, by we mnie także dostrzegł kogoś więcej...chociaż dobrze wiedziałem, że było to marzenie wychodzące ponad skalę. W końcu, był to dorosły mężczyzna...zapewne już miał kogoś, choć nigdy nie dostrzegłem na jego palcu obrączki. Mimo wszystko jednak, był to ktoś, kto na pewno nie spojrzałby zaciekawionym okiem na kogoś takiego jak ja...zwykłego osiemnastolatka, nie wyróżniającego się w żaden sposób spośród otaczającego go tłumu...była to smutna prawda, którą zawsze odczuwałem dosyć wyraźnie, gdy podchodził do kasy, by zapłacić. Wszystko w nim stanowiło idealne przeciwstawienie moich cech....nawet cech charakteru. Zawsze był taki otwarty, uśmiechnięty...a ja tak nie potrafiłem, choć zawsze się dla niego starałem. Robiłem wiele, by mnie dostrzegł. Starałem się zapaść mu w pamięci, zbierając w sobie odwagę, by któregoś dnia...spróbować zagadać.
      Swoją szansę dostałem pewnego późno-letniego wieczoru, pod koniec mojej zmiany. Jak zawsze, o tej samej godzinie przestąpił próg, dopinając aktówkę i przeczesując włosy w mój ulubiony sposób. Usiadł przy swoim stoliczku, poprawiając na nosie okrągłe szkła, które nosił jedynie dla ozdoby. Podszedłem do stoliczka, drżącymi dłońmi wpisując już do zeszyciku jego ulubioną kawę, gdy, po krótkim przyjrzeniu się karcie spojrzał na mnie. Serce na moment stanęło mi w piersi, gdy to mnie obdarzył uśmiechem, którym zawsze obdarzał odbicie w kawie. Momentalnie poczułem miękkość nóg, zagryzłem wargę, napominając się o stanie prosto i wytrzymanie pod tym topiącym moje ciało spojrzeniem.

- Poproszę jedynie pucharek lodów waniliowych. - odłożył kartę, przeczesując ponownie włosy palcami, a mnie doprowadzając do wrzenia.

   Niemal uciekłem za ladę, paląc się ze wstydu. Z głębokim rumieńcem usiadłem krzesełku przy drzwiach na zaplecze i próbowałem uspokoić moje serce, które w tej chwili biło równie szybko, jakbym przebiegł maraton. Ale co miałem poradzić? Miałem tylko szesnaście lat! I byłem zakochany po uszy w dużo starszym mężczyźnie...nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Tak bardzo chciałem, by to przerodziło się w coś...głębszego, ale nie potrafiłem tak po prostu zagadać, tak po prostu...pokazać mu, że...że jestem w nim zakochany. W końcu, to naprawdę nie było łatwe. zawsze byłem nieśmiały, a on...a on był dojrzałym człowiekiem, dorosłym...i zapewne ustatkowanym. Mimo wszystko jednak pragnąłem pokazać mu moje uczucia, chciałem, by chociaż był ich świadom. I wtedy wpadłem na wyśmienity pomysł. Poderwałem się ze swojego krzesełka i, zagryzając wargę, wziąłem się do mozolnej pracy. Bardzo dokładnie zmieliłem ziarna w zabytkowym młynku, by następnie dobrze ja ubić w pojemniczku, który umieściłem w dyszy kawiarki. Tak bardzo chciałem, by wszystko wyszło idealnie...stresowałem się, patrząc, jak woda, pchana przez ciśnienie, parzy aromatyczną kawę. W międzyczasie spieniłem mleko, starając się, by piana była odpowiednio sztywna, tak jak tego potrzebowałem. Dla lepszego efektu do całości dodałem trochę śmietany, pamiętając, by nie przesadzić - w końcu, mój klient nie lubił nadmiaru słodyczy. 
   Kiedy wszystkie elementy były gotowe, zacząłem przygotowywać "swoją szansę". Na dno wlałem espresso, później spienione mleko wraz z śmietaną w taki sposób, by nie wymieszały się zbyt szybko. Z ogromnym skupieniem wyjąłem cieniutki pędzelek i niewielki spodeczek, na który wylałem płynną czekoladę. Zagryzając wargę, ostrożnie tworzyłem wzór, napominając moje serce o spokój. Kiedy wszystko było gotowe, czułem, że moje serce wali jak młotem. Szybko nałożyłem do pucharka lodów, które przekazałem kelnerowi. Kawę natomiast ułożyłem ostrożnie na spodeczku i z wielką uwaga przeniosłem do jego stolika.

- Zamawiałem tylko lody. - rzucił, zaskoczony na mój widok.

- Cafe con
 leché. Na koszt firmy. - odparłem zawstydzony, stawiając kawę na blat.

   Mężczyzna odprowadził mnie wzrokiem, dopóki nie stanąłem ponownie za ladą, przyjmując zamówienie. Dopiero wtedy spojrzał na kawę, a ja poczułem głębokie rumieńce. Zawstydzony, obserwowałem jego twarz, na której najpierw pojawiło się zdziwienie...a później zaczął się śmiać. Nie było w tym jednak niczego prześmiewczego. Był to raczej śmiech kogoś, kto...był naprawdę szczęśliwy. Spuściłem wzrok, kiedy nasze oczy spotkały się na chwilę i oblałem się krwistym rumieńcem. Na szczęście dla mnie, moja zmiana właśnie dobiegła końca i mogłem bezkarnie uciec na zaplecze, wciąż czując to palące spojrzenie, którym przewiercał mnie, gdy stałem za kasą. Moje serce mocno kołatało się w piersi, gdy zamknąłem się w szatni. Oparłem głowę o zimne drzwiczki mojej szafki, modląc się niemal o to, by wszystko nie było jedynie snem. Tak wiele razy wyobrażałem sobie ten moment...tyle razy próbowałem pisać na pianie...wielokrotnie zostawałem po zamknięciu, by robić idealne cafe con leché i próbując zmieścić mój numer telefonu tak, by wszystko było czytelne. A teraz w końcu zrobiłem to na poważnie, wreszcie zebrałem się na odwagę. Pytanie brzmi...czy uznał to za żart, czy wziął mnie na serio. Nie wiedziałem tego, a nie miałem śmiałości ponownie zajrzeć na salę. Pozostało mi jedynie liczyć, że...zadzwoni.
   Nadal drżąc i nie mogąc się uspokoić, przebrałem się i spakowałem swoje rzeczy. Szybko opuściłem kawiarnię tylnym wyjściem, próbując się uspokoić. Przecież nie zrobiłem nic złego, a mimo wszystko...czułem się tak, jakby mnie wyśmiał przy wszystkich. Schodząc do metra i wracając do domu na zmianę walczyła we mnie złość za głupotę i naiwność oraz...nadzieja. Tak bardzo chciałem, by mój plan wypalił, by wszystko się udało...wiedziałem jednak, że mam znikome szanse. W końcu, kim byłem? Mężcz-...nie. Chłopakiem, który parzył kawę. Jedynie migawką. Nawet jeśli widzieliśmy się każdego dnia...nawet jeśli tak pięknie się do mnie uśmiechał...na pewno nie pozostawałem w jego pamięci, gdy już opuszczał kawiarnię. Na pewno nie był bardziej świadomy mojego istnienia niż zwykły gość jest świadom kelnera, więc...jaka szansa istniała, że mógł mnie dostrzec w tym tłumie tak jak ja jego?
   Lekko zdołowany wysiadłem na swojej stacji, pogłaśniając muzykę w słuchawkach, jakbym chciał zagłuszyć cały świat. Było to lepsze niż topienie się we wlasnym smutku, który nagle ogarnął mnie niemal w całości. Liczyłem, że muzyka nieco mnie podniesie na duchu. Mijając innych ludzi i domy, próbowałem skupić wszystkie swoje myśli na tekście piosenki. Powtarzałem partię rapu za wokalistą, oddając się temu w zupełności. W ten sposób moje myśli się rozproszyły, oddalają na krótką chwilę myśli o moim niedostępnym ukochanym. Jednakże, kiedy dotarłem do domu, przywitałem się z matką i zamknąłem w swoim pokoju, myśli do mnie wróciły. Chcąc odciągnąć myśli, zacząłem robić letnią pracę domową. Nie przyniosło to jednak efektu. Już po kilkunastu minutach na stronach zeszytu zacząłem rysować, oddając się w pełni myślą. Zastanawiało mnie, co o mnie pomyślał. Czy uznał mnie jedynie za głupiutkie dziecko? Czy wziął mnie na poważnie? Zapewne nie...coś wewnątrz mnie buntowało się przed myślą, że mój plan mógł się powieść. Ze złością zacisnąłem dłoń, jednocześnie łamiąc ołówek w połowie rysunku jego okularów...zagryzłem wargę, jednocześnie wyrzucają resztki do śmietniczka. Zrezygnowano, położyłam głowę na biurku i westchnąłem ciężko. Byłem pewien, że przez mój wybryk wszystko się teraz skończy i już nigdy go nie zobaczę.
   Poczułem wibracje telefonu i niechętnie go wyjąłem z kieszeni. Zapewne to Taehyung dzwonił, by wyciągnąć mnie na boisko czy coś w tym stylu...podniosłem telefon na linię wzroku i z zaskoczeniem zauważyłem nieznany numer. Krew w jednej chwili we mnie zawrzało, a oddech przyspieszył. Poderwałem się ze swojego miejsca i szybko odebrałem, czując przypływ nadziei.

- Halo?

1 komentarz:

  1. Fajny one shot ;3 dobrze, że jest takie zakończenie bo cztelnik może się domyśkać co byłk dalej ;p
    Fighting!

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2