24 lip 2014

Ostatnie poświęcenie - Epilog

   Przez tych kilka miesięcy mój świat skurczył się do uderzeń serca i mijającego czasu. Z każdym ruchem zegara mieliśmy go coraz mniej. Dla nas nie było jutra - było tylko dzisiaj. Jutro było zbyt odległe, leżało gdzieś między "nigdy" i "nie teraz". Może to było ostatnie "dziś" dla nas. Może to ostatnie twoje "dziś". Każdego ranka, kiedy się budziłem, w mojej głowie pobrzmiewały te parę druzgoczących słów - "może to ostatnia nasza godzina..."
   Mój świat kurczył się wraz z twoimi niezdrowymi uderzeniami serca, które z każdym dniem były coraz cichsze...rzadsze. Moje myśli obsesyjnie krążyły wtedy wokół ciebie. "On już nigdy nie zobaczy słońca. On już nigdy nie zobaczy śniegu. On już nigdy mnie nie dotknie. On już nigdy nie powie, że mnie kocha". Poświęciłeś dla mnie najcenniejszą rzecz, którą miałeś - życie - tylko po to, by mnie uszczęśliwić. Tylko po to, by móc być przy mnie zawsze.

   Patrzyłem na twoją chorobliwie bladą twarz, na wszystkie rurki, które podłączali do twojego ciała, na wodę kąpiąca w królówce. Teraz patrzę na pustkę białych ścian i ciemność wieczornego, grudniowego nieba. Ile "dzisiaj" spędziłem w tym miejscu? Dziesięć? Sto? Tysiąc? Nie wiem. Szpital, oddział, twoja sala stały się moim domem, moim życiem. A w tej chwili? Mam wrażenie, jakbyś zabrał ze sobą również mnie. Nic już nie jest takie samo. I przez to mam wrażenie, jakbym nadal żył w tym kokonie, który sobie tworzyliśmy podczas twojej choroby.

   Wiele się natrudziłem, by móc przyjść tu ostatni raz. Przez wiele dni po pogrzebie w ogóle nie wychodziłem z pokoju. Nic nie jadłem, nic nie piłem. Nie żyłem, bo nie miałem jak. Ze mnie pozostało tylko ciało, wszystko inne zabrałeś. 
   Wszystko się zmieniło po twoim odejściu.
   Kiedy widzieli rozpacz na mojej twarzy, milczeli i odchodzili, nie mogąc znaleźć słów pocieszenia. Kiedy widzieli, jak płacze, milczeli, przytulali i odchodzili. Nikt nie zostaje na wieczność, prawda, kochanie? Zawsze odchodzą. Nawet ty, mimo swoich obietnic, odchodzisz. 
   Świat stał się milczącym miejscem.
   Czuję, jakby otaczał mnie kokon lodu, który nie przepuszcza dźwięków i uczuć, jak wtedy, w tym pokoju ciebie. Mam wrażenie, jakby ktoś siłą odrywał mnie od rzeczywistości. 
   Tak bardzo chciałem cię sprowadzić z powrotem. Każdego dnia powtarzałem przecież te nic nieznaczące słowa! Proszę, w tłumacz mi to, kochanie! Mówiłem, prosiłem, błagałem, płakałem. Tak bardzo chciałem, byś przy mnie został. Tak bardzo chciałem, by stał się cud. Jednak ciebie już nie ma. Czy ktoś mi może wytłumaczyć, czemu nic to nie dało? Czuję się jak dziecko we mgle. Czemu? Czemu?! Czy mój głos był zbyt słaby, by do ciebie dotrzeć? Czy moje ręce, ściskające twoja lodowa ta dłoń, miały zbyt słaby uchwyt, by zatrzymać twoja duszę? Czy byłem zbyt słaby, by zatrzymać cię na tej drodze? 
   Patrzę teraz na twoje szpitalne łóżko, idealnie posprzątane, bez śladów ciebie. Dotykam delikatnie twojego pierścionka zawieszonego na mojej szyi, tego, który mi dałeś na naszą pierwszą rocznicę. Zaciskam dłoń na łańcuszku, jednym szarpnięciem zrywam go z szyi. Wolno pochodzę do okna, do tego, z którego prosiłeś mnie o opisywanie nieba. Wyciągam rękę i już chce go rzucić daleko, gdzieś wśród potworów ze stali, szkła i betonu, gdy drzwi się otwierają.


- Huang ZiTao? - pyta cicho pielęgniarka

- To ja. - odpowiadam lakonicznie.

- Znalazłam list zaadresowany do pana wśród rzeczy osobistych....pana Wu Fana. Proszę. - podała mi go i szybko oddaliła.

   Wpatruje się w list i łzy od razu zaczynają kapać na kopertę ozdobioną twoim pismem. Kiedy to napisałeś? Od kiedy byliśmy w szpitalu, z trudem otwierałeś powieki! Ty już wtedy prawie nie żyłeś! Ciągle się dla mnie poświęcasz... 
   Z namaszczeniem rozrywam kopertę, oglądając twoje drobne, chińskie pismo. Siadam na twoim łóżku i zaczynam czytać.


"Moja ukochana Pando...

Jeśli to czytasz, znaczy, że nie wszystko poszło z moim planem. Umarłem pewnie już dawno. Tak chciałbym, by było inaczej, jednak...nie jest. 

Jak już pewnie wszyscy wiecie, to był rak. Miałem raka serca, nie arytmię. Przepraszam, że was okłamałem. Przepraszam, że przeze mnie wszyscy się baliście. Przepraszam za każdy dzień waszej niepewności. Proszę, przekaż im to. 

Kochanie...przepraszam za każdą chwilę, w której musiałeś cierpieć, oglądając powoli, jak odchodzę. Proszę, nie płacz. Nie wylewaj na mnie żadnej łzy więcej. Pamiętaj te nasze wspólne chwile, te dobre, nie te w szpitalu. Pamiętaj moją zdrową twarz, kiedy szeptałem, jak bardzo cię kocham. Pamiętaj o tym, co powtarzałem ci każdego dnia, o tym, co mówiłem, kiedy nie byłem już w stanie się podnieść. Pamiętaj, jak bardzo cię kocham. Mojej miłości nie ograniczą nawet grobowe deski.
Ukochany...
Tak bardzo chciałbym móc się pożegnać. Ale przecież ja nienawidzę pożegnać. Tak chciałbym naprawić każdy swój błąd. Pamiętasz ten ostatni dzień, zanim wszystko zniszczyłem swoim kłamstwem? Pamiętasz, jak pytałem, jak widzisz naszą przyszłość i to, jak uciekałem od odpowiedzi? Nie powiedziałem wtedy nic, bo wiedziałem, że nie mamy przyszłości. Wiedziałem o tym w momencie, w którym zemdlałem na próbie. Utrata przytomności to był pierwszy objaw.
Nie mam słów, którymi mógłbym ci podziękować. Nawet jeśli nie znam przyszłości, wiem, że i tak przy mnie byłeś. Dziękuję, że pozwoliłeś mi tak umrzeć. Kiedy piszę ten list, śpisz wtulony w moje ramie, a ja ledwo potrafię utrzymać długopis. Jestem już taki słaby. Wstyd mi za to, że musiałeś widzieć mój upadek. Jednak i tak nie znajduje słów, by ci podziękować za to, że mnie nie zostawiłeś.
Nie mam dużo czasu. Czuję nadchodzący atak. Ten cholerny nowotwór nie daje mi nawet chwili na to, bym mógł prosić o rozgrzeszenie. Tao...mój kochany, piękny Tao. Tak bardzo chciałbym, by nasze życie potoczyło się inaczej. Chciałbym się z tobą mieszkać w jednym domu, z psami i naszym adoptowanym dzieckiem. Chciałbym móc każdego ranka wstać obok ciebie, chciałbym robić ci śniadania do łóżka, przygotowywać kąpiele, budzić pocałunkiem...ale nigdy tego nie dostanę. Nie dostanę już ani jednego idealnego poranka, dnia, wieczora i nocy. Dlatego proszę cię i będę prosił każdego dnia o te wszystkie pocałunki, by starczyły ci na wszystkie poranki w twoim życiu.
Tak nie chce kończyć tego listu, tak wiele chce jeszcze powiedzieć, lecz moje serce coraz bardziej mnie niszczy. Zaczynam już kaszleć krwią. Kochanie..noś mnie przy swoim zdrowym, mocno bijącym sercu - do listu dołączyłem także sekretnik. Pamiętasz? Dałeś mi go na naszą pierwszą rocznicę. Dziś, kiedy to pisze, mija druga. Proszę, schowaj tam ten skrawek papieru. Chce być zawsze blisko. Proszę, dbaj o siebie. Chce, żebyś żył długo i szczęśliwie, żebyś kochał i był kochanym. Ja na zawsze pozostanę twój, ale ty bądź wolny, nie ograniczaj siebie przeze mnie. Pozwól sobie kochać kogoś lepszego niż ja. Proszę, powiedz chłopakom, że ich także kocham. Znaczyli dla mnie wiele w tej walce, którą przegrałem. Im także podziękuj z całego serca.
Kocham cię. Nie, chwilę. To słowo nawet po części nie opisuje tego, co zawsze czułem, czuję i będę czuł do ciebie. Mogę je powtórzyć milion razy, jednak to nic nie da, bo nigdy tego nie oddam. Wiem, że nie ma lepszego słowa. Tak więc....jesteś jedyną rzeczą, która pozwoliła mi walczyć i żyć z wyrokiem śmierci. Jesteś najjaśniejszą gwiazdą w moim kosmosie, jedyną, która świeciła zawsze nieprzerwanie mocno. To ty pozwoliłeś mi poczuć, co to znaczy miłość, co to znaczy być szczęśliwym. To ty nadałeś mi sens. To ty jesteś moim prawdziwym sercem.
Proszę, nie płacz. Nie chce widzieć twojego brzydkiego płaczu nigdy więcej."
Wu Yi Fan


   Uśmiecham się, chociaż z moich oczu łzy lecą nieprzerwanie. Przytulam delikatnie list do swojej piersi, jakby w każdej chwili miał się rozpaść. Ostrożnie wyjmuje z koperty sekretnik. Czarna klepsydra połyskuje w słabym, szpitalnym świetle. Ostrożnie składam list i chowam go. Patrzę na pierścionek w mojej dłoni i ubieram go na palec. Ostrożnie ścieram łzy, chowam kopertę do kieszeni i wychodzę ze szpitala. 
   Bardzo cichutko przemierzam hałaśliwy Seul. W uszach gra mi nasza ostatnia wspólnie nagrana piosenka, której słucham nieustannie. Kiedy tak idę, czuje na twarzy chłodne kropelki. Patrzę w górę i nie wierzę. Śnieg. Malutkie płatki śniegu spadają, wirując od wiatru. Jak na zawołanie słyszę twój głos w głowie, szepczący cicho ostatnie słowa. I choć do moich oczu znów napływają łzy, uśmiecham się z czułością do nieba.

- Kiedy już mnie zabraknie, Tao, sprawię, że śnieg spadnie z nieba, by cię otulił magią i moją miłością...

THE END

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2