2 sty 2015

Związek dla trzech IV


    Jęk drzwi obudził mnie z kolejnego koszmaru, w którym jedna scena powtarzała się w kółko. Ścierając łzy z policzków, spojrzałem z niechęcią na nie, jednocześnie zakrywając się kołdrą. Dobrze wiedziałem, co zaraz nastąpi. Najpierw zamknie cicho drzwi, starając się mnie nie obudzić. Potem przejdzie przez pokój, odsłoni okno, za co powinienem go przeklinać, i usiądzie obok mnie na łóżku, z czułością próbując mnie obudzić. Odwróciłem się do ściany, nie pozwalając, by zobaczył ślady moich łez na policzkach. Inaczej przerwałby monotonię i znowu by siedział, próbując mnie pocieszać. I wszystkie jego próby spełzły by na niczym, bo na tym świecie nie było chyba już niczego, co przywróciłoby uśmiech na moją twarz.
   Po chwili nasłuchiwania schemat się powtórzył. Ciche kliknięcie drzwi, kroki, szmer zasłon, znowu kroki i skrzypnięcie sprężyn. Usłyszałem szczęk talerzy, więc zrozumiałem, ze znowu przyniósł mi obiad, którego nie zamierzałem nawet ruszyć.

- Kibum...zjedz coś w końcu.

   Nadal odwrócony do ściany, nakryłem się bardziej kołdrą, dając jednoznacznie do zrozumienia, że nie zamierzam jeść tego, co przyniósł. Robił tak codziennie, od trzech dni, martwiąc się coraz bardziej. Ale ja odrzucałem jego troskę. Nie chciałem tego. Chciałem po prostu leżeć i wypłakiwać się, bo tylko na to miałem siłę. Wiedziałem, że starał się przywrócić mnie do życia, wciągnąć w rutynę i sprawić, bym zapomniał o tym, co wydarzyło się. Ale...jak mogłem zapomnieć? Jak mogłem zapomnieć prawie siedem lat mojego życia, siedem lat szczęścia...te wszystkie jego zabawne zabiegi o moją osobę w ostatniej klasie liceum. To, jak był na każde moje zawołanie i spełniał każdą moją prośbę, naiwnie we mnie zakochany. I to, jak w końcu i ja poczułem miłość do niego. To, jak zamieszkaliśmy razem na studiach, wybierając ten sam uniwerek. Nasz pierwszy wspólny raz....to, jak bardzo szczęśliwi byliśmy. Ten moment, kiedy pokazał mi nasze pierwsze, wspólnie kupione mieszkanie...poczułem łzy pod powiekami na samo wspominanie. Odetchnąłem drżąco. Nie mogłem dopuścić do kolejnego dnia pełnego szlochu. Wiedziałem, że muszę się pozbierać, przypominałem to sobie każdego dnia. Jednak...to chyba była najtrudniejsza rzecz w moim nowym świecie.
   Usłyszałem, jak Minho w milczeniu odkłada tacę i siada obok mnie na łóżku. Spiąłem się momentalnie. Jednocześnie chciałem go od siebie odepchnąć i przyciągnąć. Moje rozszarpane serce nie zabiło ciała i umysłu tylko dzięki niemu. Dbał o mnie jak o zwierzątko, robiąc jedzenie, ubierając i myjąc. Ja nie miałem kompletnie na nic siły. To tak, jakby on zabrał ze sobą całą moją energię. Byłem mu wdzięczny...ale jednocześnie obwiniałem go o to. Dlaczego musiał się pojawić wtedy w moim życiu...dlaczego nie mogłem przestać go kochać. Dlaczego nie potrafiłem wybrać...

- Kibum...jeśli nie zaczniesz jeść, zabiorę cię do szpitala. Minęły już prawie dwa tygodnie, a ty nie opuszczasz praktycznie sypialni. Nie rozumiesz, że Jongh...

- Nie wymawiaj jego imienia!! - wykrzyczałem, gwałtownie odwracając się do niego. Wściekłość w moim głosie zdziwiła nawet mnie, ale ukryłem to. - Nigdy więcej nie waż się...!!

   Jego ramiona objęły moje kruche ciało w momencie, w którym wstrząsnął nim szloch. Delikatnie posadził mnie sobie na kolanach, leciutko kołysząc. Płakałem na jego ramieniu, zaskoczony, że moje oczy nadal to potrafią. Myślałem, że po tym tygodniu nie będę zdolny do żadnych uczuć....że po tak długim czasie wreszcie przestanie mnie to tak piekielnie boleć...ale oczywiście, nie. Nie mogło być tak prosto...wspomnienia zaczęły formować się w mojej głowie, choć próbowałem je powstrzymać. Nie chciałem czuć już więcej tego bólu....ale moje serce i umysł się mnie nie posłuchało, przypominając mi tamten okropny wieczór.
   Odzyskałem przytomność na tylnym siedzeniu auta, z głową na kolanach Taemina i troskliwym spojrzeniu Onew z przednich siedzeń. Na początku nic nie rozumiałem. Nie wiedziałem, co się dzieje i dlaczego najmłodszy płacze. Dopiero po kilku sekundach ciężka świadomość do mnie powróciła, przygniatając moją pierś. Z moich oczu momentalnie popłynęły łzy. Świat nagle stracił część barw, a dźwięk przestał do mnie dochodzić. Moja pierś stawała się coraz cięższa, tak samo jak drżący oddech. Widziałem, że Onew coś do mnie mówi, że Tae ściska moją dłoń. Jednak to wszystko było obok, nie we mnie, tylko na zewnątrz. Trwałem w tej kakofonii do czasu, w którym trafiłem w ramiona Minho. Zaniósł mnie do swojego domu i ułożył w swoim ogromnym łóżko. Kiedy rozbierał mnie, reszta naszych przyjaciół albo wykonywała telefony, albo polecenia bruneta. Nie rozumiałem ich słów, jedynie tępo wpatrywałem się w swoje ręce, w które ktoś nagle wcisnął mi szklankę wypełnioną złocista cieczą. Spojrzałem pusto na Minho, który próbował sprawić bym się napił. Grzecznie wypiłem całą szklaneczkę na raz, czując po chwili, jak wypala ona mi gardło i wprawia w senność. Byłem zmęczony płaczem, który nie ustawał, więc wtuliłem się jedynie w kochanka i zasnąłem ze szlochem na ustach w jego objęciach.
   Następne dni mijały podobnie. Przez pierwsze nikt nie spuszczał mnie ze wzroku. Co kilka chwil czyjaś głowa pojawiała się w drzwiach, pytając, jak się czuję i czy czegoś mi trzeba. Jednak, moim zdaniem, mimo całej ich troski, gdzieś obok podejrzewali mnie prawdopodobnie o jakieś głupie zamiary. Jednak nie dziwiłem im się. Chciałem zrobić coś głupiego. Chciałem się upić, chciałem zniknąć...chciałem się ukarać za każdą łzę, która wypłynęła z jego oczu. A jednak tego nie zrobiłem. Może właśnie dzięki nim....w końcu, nie mogłem zaprzeczać, uratowali mnie w najważniejszym momencie w moim życiu, nie zostawiając nawet na chwilę samego.
   Minho delikatnie głaskał mnie po głowie, jednocześnie przykrywając. Starał się zrobić coś, bym przestał płakać, jednak nie wychodziło mu to. W tej chwili tak bardo za nim tęskniłem. Nie mogłem znieść myśli, że jego tu nie ma. On potrafił pocieszyć mnie jak nikt....był zawsze taki delikatny i zabawny...sprawiał, że od samego przebywania z nim w jednym miejscu przestawało sie płakać. Albo zaczynał robić z siebie idiotę, albo obcałowyłał całą moją twarz, co zawsze wywoływało mój śmiech.
   Odetchnąłem drżąco, starając się uspokoić. Musiałem wziąć się w garść. Musiałem w końcu wrócić do domu, wziąć rzeczy...porozmawiać z nim. Musiałem w końcu wrócić do dawnego życia. Przetarłem oczy, czując na nowo zbierające się pod powiekami łzy. "Dasz radę", powtórzyłem sobie cicho. Wtulając się nieco w Minho, zamknąłem oczy, starając się uspokoić oddech. Musiałem ułożyć siebie na nowo. Miałem już dość bycia problemem i resztką dawnego siebie. W końcu, byłem Divą, a kto by to widział, by Diva nie mogła się pozbierać?

- Przygotujesz mi kąpiel? - spytałem cicho.

- Jasne, Bummie. - mruknął, kładąc mnie na poduszki i znikając za drzwiami łazienki.

   Kiedy straciłem go z oczu, wyciągnąłem telefon spod poduszki i zerknąłem na wyświetlacz. Zero nowych wiadomości. Nie odpowiedział na ani jedno z sześćdziesięciu ośmiu telefonów i stu paru wiadomości. Moje serce ponownie się rozpadło, jednak tym razem nie pozwoliłem sobie na płacz. Nie mogłem znowu umrzeć.
   Wziąłem głęboki oddech i wszedłem w kontakty. Od razu znalazłem jego imię. Z drżeniem rąk włączyłem opcje i odnalazłem właściwe polecenie. Moje palce zawahały się na krótką chwilę, po czym, zamykając oczy, kliknąłem "usuń". Musiałem zacząć od początku. W końcu, zadecydował. Zostawił mnie. Nie odbierał telefonów. Nie odpisywał na SMS'y. I choć wiedziałem, że to moja wina, że to ja go zraniłem możliwie jak najokrutniej, zdradzając z przyjacielem....musiałem z tym żyć dalej. Nie zapominać, bo nie wymarzę tych cudownych chwil. Po prostu, z całą świadomością i odpowiedzialnością żyć dalej.
   Minho pojawił się w drzwiach oznajmiając mi, że kąpiel jest już gotowa. Pomógł mi dojść do łazienki, rozebrał mnie i ostrożnie wsadził do wanny. Moja skóra z ulgą powitała ciepłą wodę, a mięśnie zaczęły się rozluźniać. Odetchnąłem głęboko z czymś na kształt wdzięczności. To było dokładnie to, co, w zaistniałej sytuacji, mogło mnie odprężyć. Zerkałem na bruneta, który układał na brzegu wanny kosmetyki dla mnie. Z wdzięcznością wdychałem, kiedy zaczął myć mi głowę. Dotyk jego palców był naprawdę odprężający....pierwszy raz widziałem tą jego delikatną stronę, jednak w tej chwili potrzebowałem czułości.
   Kiedy skończył mnie myć, spojrzałem na niego, starając się delikatnie uśmiechnąć, choć wiedziałem, że jeszcze przez długi czas mój uśmiech nie będzie szczery.

- Dziękuję....za wszystko. - spuściłem wzrok. Nie byłem przyzwyczajony do dziękowania i wytykania własnych wad. - Wiem, że sprawiłem ci dużo problemów...

- Nie jesteś problemem. I nie musisz dziękować.  - pogłaskał mnie delikatnie po głowie. - Po prostu cię kocham. W moim obowiązku jest pomoc, gdy przechodzisz załamanie. Jestem tu z przyjemnością, a nie z przymusu.

   Słysząc jego słowa, poczułem łzy wzruszenia. Zasłoniłem twarz rękoma, starając się uspokoić, kiedy on mnie po prostu przytulił. Poczułem, że na chwilę moje smutki po prostu gdzieś znikają. Jednak, kiedy mnie puścił, ogrom prawdy znowu do mnie powrócił. Byłem świadomy, że tak będzie. Zapomnieć o rozpaczy potrafiłem tylko w ramionach kogoś, kogo kocham. A błogosławieństwem i przekleństwem jest to, że kocham ich obu.


~*~


   W ciągu następnych tygodni powoli wracałem do siebie, liżąc rany. Z każdym kolejnym dniem moje samopoczucie odrobinę się poprawiało. Pierwszy raz od długiego czasu przespałem noc spokojnie, bez koszmarów, a wstając rano byłem prawie wypoczęty. Dałem radę sam się ubrać i byłem w stanie zjeść śniadanie, które mi zrobił Minho, co wywołało w nim sporą ulgę. Mi samemu spadło troszkę poczucia winy - miałem dość sprawiania kłopotów brunetowi. Nie chciałem go zamartwiać, dlatego starałem się udawać, że jest już nieco lepiej, chociaż wcale nie czułem, że tak jest. Ale nie mogłem tego pokazywać. Koniec zmartwień z mojej winy.
   W ciągu kolejnych dni czułem się może nie tyle, co lepiej, ale lżej. W końcu mogłem wziąć oddech pełną piersią. No i moje myśli przestały obsesyjnie uciekać w
jego stronę. Choć nadal się o niego bałem i martwiłem, nie próbowałem z uporem maniaka dowiedzieć się gdzie jest, co robi i tym podobne. Może i wydaje się to z mojej strony nie czułe, ale tylko dzięki zaprzestaniu tego dawałem sobie radę z codziennym funkcjonowaniem. Chociaż w mojej świadomości ciągle pozostawały myśli o nim, nie załamywały mnie one tak jak wcześniej. Już nie płakałem. I choć moje próby odcięcia się od wspomnień nie udawały się, nie cierpiałem już tak bardzo. To było moje osobiste zwycięstwo.
   Zacząłem powoli wracać do dawnego siebie, choć nie ukrywam, nie było nawet w połowie tak, jak kiedyś. Chyba przez to wszystko zrozumiałem, jak nieodpowiedzialny byłem. Nie byłem już tym samym Kibumem. Przestałem żartować sobie z problemów i trosk, przestałem olewać poważne czy kłopotliwe sprawy. Zrozumiałem, że to właśnie przez takie zachowanie skoczyłem ze złamanym sercem. Przez bycie tchórzem straciłem miłość swojego życia i nic tego nie zmieni. Jedyne, co mogłem zrobić, to dostosować się do nowej sytuacji i nie pozwolić, by coś podobnego znowu się wydarzyło.
   Kiedy moje funkcjonowanie w domu się poprawiło, starałem się zacząć wychodzić, przygotowując się do powrotu do resztek moich przyzwyczajeń i do spotykania się z ludźmi. Nie chciałem tego, ale Minho nalegał, więc szybko w końcu uległem. Okazało się, że mam jakiś irracjonalny lęk przed tłumami. Jednak, w głębi siebie, wiedziałem, że nie boje się masy ludzi, tylko tego, że gdzieś wśród nich mignie mi
jego twarz, a to chyba na powrót by mnie złamało. Jednakże starałem się nie poddawać i chodziłem wszędzie za brunetem jak pies - do sklepu, do pracy, do studia. Powoli przyzwyczajałem się do tego wszystkiego, jak bym przyjechał do stolicy po wielu, wielu latach. Przyzwyczajałem się na nowo do świateł, hałasu i wieczne spieszących się gdzieś, anonimowych osób.
   A kiedy i moja socjalizacja przebiegła prawidłowo, zacząłem zbierać odwagę, by wrócić do mojego starego mieszkania. Do miejsca...., które kiedyś nazywałem domem. To zadanie było najtrudniejsze z wszystkich dotychczasowych. To mieszkanie miało zapisane w ścianach i meblach każdą szczęśliwą sekundę i każdą burzliwą chwilę. Były one przesączone śmiechem, jękami i rzadkimi kłótniami. Każde miejsce było wspomnieniem, dla mnie śmiertelnie bolesnym. Jednak nie mogłem już od tego uciec. Już nie.

~*~

- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? - troska w jego głosie pomogła mi położyć rękę na klamce.

- Nie chce....ale muszę. Muszę wziąć ubrania, psy, zapłacić rachunki....no i wystawić je na sprzedaż. Nie chce tu wracać.

- No dobrze. - westchnął, gasząc silnik i wysiadając z auta.

   Poszedłem w ślad za nim, chociaż guzdrałem się dużo bardziej niż on. Wchodząc do budynku miałem wrażenie, jakby nie było mnie tutaj sto lat, a przecież minął zaledwie miesiąc i trochę.  Może to dlatego, że straciłem przez chwilę w bólu poczucie czasu. Może to przez to, że nie widząc GO czas mi się niemiłosiernie dłużył. Nie wiedziałem, w którym stwierdzeniu było więcej prawdy, ale wiedziałem, że z każdym kolejnym piętrem, które przeskakiwało na ekranie windy, dziura w moim sercu coraz bardziej się poszerza, jednocześnie coraz mocniej krwawiąc.
   Kiedy stałem już przed drzwiami, ręce drżały mi niemiłosiernie, kiedy szukałem w torebce klucza. W końcu w tym zadaniu zastąpił mnie Minho. Poszperał chwilę, aż w końcu udało mu się wyciągnąć niewielki pęk kluczy. Wskazałem mu odpowiedni, po czym wysunął go w zamek i przekręcił klucz. Chciał już otwierać drzwi, kiedy go zatrzymałem.

- M-mógłbym sam...? - spytałem cicho, unikając jego spojrzenia.

- Oczywiście.  - pogłaskał mnie po głowie. - Jeśli coś by się działo, dzwoń. Będę czekał w samochodzie.

   Pokiwałem głową, patrząc w ślad za nim. Nie drgnąłem do momentu, w którym jego osoba nie zniknęła za drzwiami windy. Dopiero wtedy wziąłem drżący oddech, wyjąłem klucze, które schowałem w torbie i z lękiem otworzyłem drzwi.
   Zaskoczyło mnie to, że psy nie przybiegły sprawdzić, kto przyszedł. Wszedłem w głąb mieszkania, zdejmując po drodze kurtkę i buty. Przeszedłem do salonu i zauważyłem, że nie ma moich ukochanych zwierzaków. "Może zabrał je ze sobą...", przebiegło mi przez myśl. To odrobinę mnie zezłościło - w końcu nie miał do nich prawa - jednak złość zaraz wyparowała, kiedy zobaczyłem pełne miski i odkurzone kojce. "Chyba wynajął kogoś do opieki", pomyślałem, pochylając się nad legowiskami. W końcu wyprostowałem się i przeszedłem do łazienki. Wyjąłem z dolnej szafki kosmetyczkę i zacząłem pakować swoje rzeczy, monotonnie wykreślając z wcześniej zrobionej listy poszczególne punkty. Dokładnie to samo zrobiłem w garderobie, starając się pomieścić w jednej walizce. Nie chciałem zawalać Minho całą swoją szafą, zwłaszcza, że on sam miał już sporo ubrań. Nie mogłem przecież zawalać całego jego życia i przestrzeni.

   Kiedy uporałem się  tym wszystkim, przezwyciężając strach, wszedłem do sypialni. Od razu rzuciła mi się w oczy list leżący na łóżku. Drżąc, podszedłem bliżej i ująłem w palce jasnoniebieską kopertę. Na wierzchu nie było adresu, jedynie nieco pochylony napis "Bummie". Od razu rozpoznałem jego pismo. Biorąc głęboki oddech, rozerwałem papier i wziąłem do rąk list. Powoli zacząłem go czytać, zauważając rozmazane od łez znaki. Sam, po pierwszym akapicie, zacząłem znaczyć kartkę.

" Nawet nie wiem, co mogę napisać...mam wrażenie, że to było tylko złudzenie. Nie mogę przyjąć do wiadomości, że to wszystko się wydarzyło. Wcześniej z łatwością wymazałem wasz pocałunek ze świadomości -  wtedy, kiedy zrobiliśmy u nas noc filmową przyłapałem was w salonie. Pomyślałem, że to wszystko ze zmęczenia, że to wcale nie była prawda. Wierzyłem w twoją wierność...wierzę w nią nawet teraz. Moje biedne serce nie chce się do tego przyznać

Jednak nie mogę być naiwny. To się wydarzyło naprawdę. Czuję się zdradzony i złamany, jednak nie mam ci tego za złe. Przecież to nie twoja wina, że się zakochałeś. Przecież to nie twoja wina, że nie mogę być tym jedynym. Zawsze się tego martwiłem...od czasów liceum bałem się, że ci nie będę wystarczać. I stało się - po tylu latach straciłem cię. Teraz muszę na trochę wyjechać. Muszę...odciąć się na trochę od tych wspomnień. Jadę do Japonii. Szczerze...nie wiem kiedy wrócę. Muszę się nad tym wszystkim zastanowić. Nad tym, co dalej. Co mam zrobić z tym mętlikiem w mojej głowie. Mam nadzieję, że to rozumiesz. 

Kocham cię, Bummie. Tego jednego jestem pewien. Nie zmienię tego, nawet jeśli bardzo bym chciał. Tak bardzo za tobą tęsknię...chciałbym się w ciebie wtulić i już nigdy nie puszczać. Ale nie mogę temu ulec, dopóki ten ciężar w mojej piersi nie zostaje zidentyfikowany.
Mam nadzieję, że Minho będzie o ciebie dobrze dbał. Że będzie pamiętał, że trzeba wymuszać w ciebie warzywa i kłaść wcześnie spać. Że będzie pamiętał, że szybko marźniesz i, że zawsze trzeba komplementować twój wygląd, nawet zaraz po obudzeniu. W końcu, jeśli się o ciebie nie dba, potem się na kimś wyżywasz. Chciałbym o ciebie dbać....dać ci to wszystko, czego potrzebujesz. Chciałbym ci to wszystko wybaczyć...., ale nie potrafię. Nie mogę, dopóki nie zrozumiem wszystkiego, co się dzieje wewnątrz mnie.
Nie musisz się martwić o rachunki, pracę czy zwierzaki. Dzwoniłem do teatru - do końca sezonu będziesz miał wolne. Mieszkanie zostało opłacone, a Onew z Taeminem opiekują się twoimi pudelkami. Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać. Ja nie mogłem się nimi zając. "


- Jjongie... - jęknąłem żałośnie.

   Wtuliłem w siebie list, płacząc coraz głośniej. Miałem wrażenie, że moje serce pęka znów i znów. Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę mnie kocha....że mnie nie znienawidził po tym wszystkim, co mu zrobiłem. Przecież tak powinno być. Byłoby milion razy lepiej, gdyby mnie nie cierpiał. Wtedy nie chciałbym tak żałośnie Jonghyuna z powrotem w swoim życiu. Wiedziałem przecież, że nawet jeśliby wrócił, nie potrafiłbym dać mu tego, czego ode mnie chciał. Nie potrafiłbym kochać tylko jednego z nich.
__________________________________________________

Rozdział może być trochę badziewny, bo jestem chora i mam prawie 41 stopni gorączki, ale liczę, że jest do przełknięcia :)

Zamówienia zostaną zrealizowane (przynajmniej mam taką nadzieję) do końca tygodnia. Przepraszam za zwłokę, ale Sylwester mi bokiem wychodzi, haha xD

2 komentarze:

  1. Przeczytalam wszystkie dotychczas rozdziały i jestem zła na Key. Taki cudowny Jjong a on z Minho. Jednak rozumiem, że serce nie sługa i wgl. Ale to z Jjongiem dzielił swoje życie przez tyle lat. Powinien pomyśleć o tym, że to właśnie Jonghyun tak się o niego starał, dbał i kochał. I to prawda, że gdyby prawdziwie kochał Jjonga, to by nie zakochał się drugi raz. Jednakże mam nadzieję, że Key wybierze tego, który dawał mu to szczęście od dawna i chciał z nim być do śmierci, dzielić życie i każdy smutek, zawód, szczęście. Chciałbym, żeby wszystko się poukładało i był z Jonghyunem

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2