15 lut 2016

Co to znaczy "kochać"? V


INFO: opowiadanie rozciąga się na dłuższy okres - każdy wydzielony element dzieje się w innym czasie. Dla przejrzystego czytania przypominam, że narracja pierwszoosobowa należy do Jimina, a trzecioosobowa jest bardziej skupiona na JungKooku :)


   Kiedy, po tak cudownej nocy, zasnął ze zmęczenia, rejestrował jeszcze ostatnie bodźce, zanim jego umysł zapadł w głęboki i potrzebny sen. Czuł te cudowne ramiona, które trzymały go tak delikatnie i blisko nagiej i ciepłej piersi ukochanego. Ciepło to stanowiło dla niego synonim bezpieczeństwa, miłości...była to jego odpowiedź na pytanie, które zadał mu...wydawać by się mogło, całe wieki temu.  Przecież już nie był tamtym dzieckiem. Był mężczyzną, który kochał i był kochany i właśnie ta bliskość o tym mówiła. Zanim przyszły sny, czuł przesuwające się po jego skórze palce, które delikatnie pieściły jego twarz. Po tym wszystkim, co wydarzyło się tej nocy, wydawało się to takie błahe..., jednak dla niego stanowiło coś dużo głębszego, coś zupełnie innego, niż to, co już razem przeszli. Ten czuły i troskliwy dotyk stanowił więcej niż tysiąc słów...więc, kiedy nagle tego ciepła i czułości zabrakło, twardy sen momentalnie się ukrócił, jednak zmęczone ciało nie pozwalało mu na rozbudzenie. Gdzieś pomiędzy jawą, a fazą REN słyszał kroki, płacz...czuł istotną różnicę, przez którą nie był w stanie zapaść w spokojny sen. Przez resztę tej ułudy wiercił się niespokojnie, próbując zasnąć na nowo lub rozbudzić się do końca. Ostatecznie jednak rzeczywistość wygrała, jednocześnie skazując go na koszmar gorszy od każdego, który byłby w stanie wyśnić.
   Pierwszą niezgodnością ze światem sprzed zaśnięcia, było zimno. Przerażające zimno, wręcz nienaturalne, które skradało się pod grubą warstwę koców i pościeli...skulił się ostrożnie, próbując zachować jak najwięcej ciepła - stare, wojskowe przyzwyczajenia. Drżał przez chwilę, jednocześnie ostrożnie szukając ręką osoby, która powinna go ogrzewać. Źródła ciepła, które powinno trzymać go w ramionach równie mocno, jak wtedy, gdy zanurzał się w jego ciele, gdy zasypiał...ale nie znalazł - natrafił jedynie na zimną, betonową ścianę, która zmusiła go do otworzenia oczu. Stało się to z trudem - coś wewnątrz niego mówiło mu, że lepiej będzie, gdy pozostanie we śnie. Wahał się, nie wiedząc, czy należy posłuchać tego głosu. W końcu, zawsze go ostrzegał przed wrogami na polu bitwy, przed niebezpieczeństwem. Stanowił niesamowicie silny instynkt, pewnego rodzaju przeczucie, które prawie zawsze się sprawdzało....jednakże, tym razem mu się sprzeciwił, próbując dowiedzieć się, co jest nie tak.
   Drugą rzeczą, jaką zarejestrował, to słaby płomień dogasającej świecy. W nikłym blasku, czując dreszcze strachu na plecach, usiadł i rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Niskie i wilgotne ściany wyciosane w skale wydawały się nie do zniszczenia, a podłoga choć wyłożona drewnem, w wielu miejscach była popękana i przegniła, jakby przeżyła wiele lat. Nie wiedział, co to za miejsce, ale jednego był pewien - to na pewno nie była sypialnia Jimina...więc co to za pokój? Ta nieświadomość sprawiała, że głęboko w jego wnętrzu obudziła się czujność...i strach. Lecz to nie tylko brak wiedzy - ten "wystrój" przypominał mu nieco bunkry, w których ukrywał się, kiedy nadchodziły ataki powietrzne. To plus wspomnienia przyczyniły się do głębokiego niepokoju. Nie pomagał także sam pokój, który wydawał się mroczny - nawet nikłe światło nie było w stanie rozjaśnić całej ciemności w pomieszczeniu. JungKook objął się ramionami, czując, że coś jest nie tak. Miał wrażenie, że coś przeoczył. Dlaczego był w takim pomieszczeniu? Dlaczego nie było przy nim Jimina? Próbował wrócić myślami do poprzedniego dnia. Wybuch wojny. Wojsko w mieście. Jimin ze strachem w oczach. Jego desperacja, gdy składał pierwszy pocałunek na jego wargach...chłopak ostrożnie przyłożył palce do ust. Cała upojna noc przemknęła przed jego oczami, niczym obrazki w kalejdoskopie, sprawiając, że poczuł mrowienie. Ale nie tylko to przyniosły wspomnienia.
   Trzecią rzeczą, która stanowiła największy cios, było zrozumienie. Nagle wszystkie elementy zagadki wkroczyły na swoje miejsce, wszystkie pytania otrzymały swoje odpowiedzi. W jego oczach momentalnie pojawiły się łzy. Nie. Nie, nie, nie!! Powtarzał sobie, że to nie może być prawda. Wszystko, tylko nie to. Musiało istnieć inne wyjaśnienie, które byłoby w stanie wytłumaczyć to wszystko. Cokolwiek innego, cokolwiek...nawet najbardziej irracjonalne wyjście! Wszystko inne, lecz nie to! JungKook poderwał się, znajdując tym samym list, obok posłania. Przesunął raptem po kilku pierwszych linijkach i odczuł, jak nóż wbija się w jego serce. Ten list dał mu do zrozumienia, że to, co myślał, był prawdą. Okropną prawdą...
   Wycierając oczy ramieniem, próbował skupić swój wzrok na literach. Jednakże nie mógł powstrzymać łez, im dłużej czytał. I choć przychodziło mu to z trudem, zrozumiał aż za dobrze treść listu.

"JungKook
Kiedy się obudzisz, znajdziesz ten list. Musisz zrozumieć, że opuszczenie miejsca, w którym jesteś, jest śmiertelnie niebezpieczne, dlatego nie możesz się zdradzić. Musisz tu pozostać do czasu, aż nasza gosposia Cię nie wypuści. Do tego czasu, niezależnie od tego, co będziesz słyszał, nie możesz się zdradzić. Musisz być ostrożny. Nie ufaj nikomu, po za tą kobietą. Kiedy przyjdzie czas na wypuszczenie Cię, powie Ci jedno słowo w twoim języku. Jeśli go nie usłyszysz, nie waż się reagować. Wierzę, że jesteś inteligentny i ostrożny. Musisz taki być. Dla mnie i dla własnego dobra.
Pewnie się zastanawiasz, dlaczego.
Nasze pierwsze spotkanie jest dla mnie najgorszym wspomnieniem w całym moim życiu. Wszędzie leżały łuski i odłamki...trzymałeś dłoń przy piersi, a przez palce i skorupę zaschniętej krwi przeciekała świeża, wciąż tłoczona przez Twoje serce. Nigdy jeszcze, nawet jako małe dziecko, jeszcze w czasie trwania wojny, nie widziałem czegoś tak okropnego. Ten widok prześladował mnie jeszcze przez wiele nocy, kiedy czekałem, aż odzyskasz przytomność. Przez cały ten czas nie mogłem uwierzyć, że ktoś tak młody, tak niewinny...że takie dziecko jak Ty może dzierżyć karabin i walczyć. Ale, kiedy się obudziłeś, zrozumiałem, że na tym świecie są potwory, które nawet z niewinnego chłopca, z małego, niewinnego chłopca są gotowi zrobić śmiercionośną broń. Wtedy, patrząc na ciebie, jak próbujesz uciec, poprzysiągłem sobie, że dam Ci to, co powinno posiadać każde dziecko - dzieciństwo. I, mam nadzieję, tak też się stało. Próbowałem dać Ci wszystko, co kiedyś przeżyłem. Odtwarzałem z tobą mgliste wspomnienia, które posiadałem, byś był szczęśliwy. Przy Tobie na powrót stawałem się pięciolatkiem, który wraz z ojcem przemierza doliny. Nawet nie zauważyłem, w którym momencie tak bardzo Cię pokochałem...
Wielu rzeczy nie powinienem był robić. Ale nigdy nie cofnąłbym żadnej rzeczy zrobionej z Tobą. Nie ważne, jak niemoralne to było. Nie ważne. Gdybym miał wybierać, setki razy uczyłbym Cię miłości. Setki razy powiedziałbym Ci, co to znaczy "kochać". Wciąż i wciąż, każdego dnia na nowo. Ale ktoś musiał być dorosłym, ktoś musiał wziąć odpowiedzialność. Tym kimś stałem się ja.
Wiem, że nie pochwalisz mojego wyboru. Wiem to. Ale nie mogłem pozwolić, byś tam wrócił. To nie było miejsce dla Ciebie. Ty powinieneś już na zawsze zostać za murami mojej posiadłości, wśród kwiatów, drzew i motyli. To twoje miejsce. Twój dom. Nasz dom, do którego wrócę. Wrócę któregoś dnia z tej wojny, a Ty będziesz czekał, prawda? Będziesz na mnie czekał z lemoniadą w altanie i przepięknym uśmiechem młodzieńca, którym się staniesz. Żałuję, że nie będzie mnie przy tym, kiedy dorośniesz, kiedy staniesz się mężczyzną. Ale wrócę, obiecuję. Wrócę do ciebie za każdą cenę. Nie ważne, ile po drodze będę musiał przejść krajów, ile rzek, mórz i oceanów będę musiał pokonać. Któregoś dnia, pełnego słońca i ciepła, ta wojna się skończy, a ja stanę u głównej bramy.
Gdy będziesz starszy, akceptacja stanie się łatwiejsza. Jesteś dzielny. Jesteś moim chłopcem. Moim ukochanym. Wierzę, że mnie zrozumiesz. Musisz mnie zrozumieć. Tylko Ciebie mam na tym świecie i tylko za Ciebie mogę walczyć. Zrobię wszystko, by Cię ochronić. Za najważniejszą rzecz w życiu trzeba walczyć. A Ty jesteś moim promykiem w tym mroku. Cały mój świat to Ty. Jesteś moim oddechem, moją duszą, sercem i umysłem. Bez Ciebie byłem niczym. Byłem pusty w środku, wybrakowany, niepełny...to Ty sprawiłeś, że na nowo nauczyłem się żyć. Dlatego musiałem to zrobić. Musiałem ubrać mundur i stanąć na froncie. Bo za Ciebie, za twoje bezpieczeństwo, warto oddać życie. Teraz tego nie rozumiesz, ale kiedyś będzie inaczej. Kiedyś ból stanie się łatwiejszy do zniesienia.
Zanim moja matka umarła, napisała do mnie list, bardzo krótki. Zawierał zdanie, które zrozumiałem dopiero wtedy, kiedy się spotkaliśmy - każdy się rodzi z przeznaczeniem. Rozumiesz, prawda? Przeznaczeniu nie wolno się przeciwstawiać.
Przepraszam, JungKook. Kiedyś zrozumiesz."

   Zgniótł kartkę w przypływie beznadziejnego gniewu, czując, jak traci coś ważnego. Ze złością i panikom próbował się wydostać z tego pokoju, z tego przeklętego pomieszczenia, lecz łzy zasłaniały mu widok na tyle, że nie był w stanie wejść po drabinie, prowadzącej na zewnątrz. Nie zwracał uwagi na nic - nie interesowały go ostrzeżenia, nie bał się ryzyka. Nawet jeśli znowu skończyłby w tym okrutnym i złym świecie, w świecie naboi, śmierci i stali, był na to gotowy, jeśli tylko zostałby z ukochanym. Teraz pragnął tylko i wyłącznie jego obecności, pragnął pobiec za Jiminem, znaleźć go i zmusić do powrotu do domu. Zamknąłby go i już nigdy więcej nie wypuścił z ramion...on nie mógł go zostawić, nie mógł! Upadł na kolana, zaciskając w akcie rozpaczy palce na drabinie. Jego szloch odbijał się echem po pokoju, przypominając, jak bardzo samotny był. Teraz, w tym ciemnym pokoju, otoczony jedynie własnym głosem, czuł się tak, jakby był ostatnią osobą na świecie. Jego serce powoli pękało, rozrywając się na setki drobniutkich kawałków, które zmierzały w jedno miejsce - do Jimina. Wszystko w nim wyrywało się do niego. Pierwszy raz w swoim krótkim życiu czuł ból tak silny, który był zdolny dzielić jego duszę.
   Nie miał pojęcia, ile czasu minęło. Wciąż powtarzał jego imię. Powtarzał je jak mantrę, jak zaklęcie, tak długo, aż jego głos zamienił się w nieprzyjemny dla ucha skrzek. Ale nawet wtedy nie przestał. Trzymał się imienia ukochanego jak zbawienia, jak jedynej stałej rzeczy w rozpadającym się wszechświecie. Cały jego świat sprowadził się do jednej osoby. Do Jimina. Do ukochanego. Nawet wtedy, gdy zabrakło łez w jego ciele, coś wewnątrz nadal płakało, krzyczało do nieba o sprawiedliwość. W pewnej chwili zdał sobie sprawię, że nie wiedział ile tak klęczał - uświadomiło mu to przemarznięte, nagie ciało. W innym świecie mogły mijać tysiąclecia, ale dla niego czas przestał istnieć. Istniała tylko ta pustka w głowie i rozpacz w sercu. I Jimin. Nie było niczego innego w tym hermetycznym istnieniu. W tym bólu. Wewnątrz jego osoby, w ciszy i ciemności, umierało życie, choć na zewnątrz nic na to nie wskazywało. Na zewnątrz był jedynie chłód i całun śmierci rozłożony na ramionach.

~*~

     Bardzo wolno wszedł do biblioteki, czując niemal, jak jego istnienie bierze głęboki wdech. Kiedy mijał szczelinę w drewnie i papierze, świat niemal kompletnie się zatrzymał, by ponownie ruszyć w momencie postawienia stopy na podłodze pokoju. Rozejrzał się ostrożnie, czując przy każdym ruchu ból, podobny do tego, jaki towarzyszy amputowanym kończyną. Nie był w tym pomieszczeniu z milion lat. Wydawało mu się, że od lekcji z Jiminem mijały wieki. Tysiąclecia. Eony. W tym czasie świat zdążył zginąć i ponownie się odrodzić. Kwiaty umierały, puszczały nowe pączki i z powrotem umierały. W tym nowym świecie wszystko było inne. Wszystko było niepokojące, niebezpieczne...o zbyt ostrych krawędziach i przesyconych kolorach. Świat, który go otaczał przestał być tak piękny. W tym nowym świecie, w którym dopiero stawiał pierwsze kroki, wszystko było nie tak. Nawet Ziemia obracała się w drugą stronę, podobnie jak odległa planeta Wenus. Nawet grawitacja słońca stała się słabsza.
   Palcami niemal ze strachem dotknął miejsca, w którym zawsze siadał ukochany. Poczuł, jak przez opuszki przechodzi prąd, który docierał do jego nowego serca, rozgrzewając lodowate ciało. Choć w dotyku jego skóra była ciepła, czuł się tak, jakby krew w jego żyłach zamarzła, jakby mięśnie, stawy i narządy były przykryte grubą warstwą lodu. A jednak wspomnienia, jakie posiadało to miejsce, sprawiły, że pojedyncze ścieżki w tym zimowym ogrodzie stawały się ciepłe, jakby to palce ukochanego dotykały jego wnętrza, przenosząc ten przyjemny prąd, niosąc słabość i te wszystkie trudne do nazwania uczucia...nawet nie zauważył, kiedy z jego oczu pociekły łzy. Świadomość, że nie zostanie już przez niego obudzony..., że nie usiądą razem w tej bibliotece, by się uczyć. Że już go nie obejmie, nie pocałuje...nie ukocha. Upadł na kolana, opierając otwarte dłonie i czoło na siedzisku umieszczonym na parapecie, pozwalając sobie na rozdzierający duszę i serce szloch. Przez cały czas, kiedy był zamknięty w pokoju, wmawiał sobie, że to nie prawda, że to tylko chory żart. Wciąż i wciąż, jak mantrę, bez ładu i składu. Nawet kiedy głos zamieniał się w skrzek, nawet kiedy brakowało mu już łez. Nie liczyło się nic po za tym, by uwierzył, że to tylko złudzenie. Lecz kiedy gospodyni otworzyła skrytkę i go wypuściła...kiedy obiegł cały dom, wołając Jimina...zrozumiał, że to, co pragnął zmienić jedynie w iluzję, było wręcz śmiertelnie prawdziwe. Wtedy właśnie przyszedł tu, do miejsca, które zawsze stanowiło dla niego i ukochanego niemal esencję wspólnych chwil. Ale nawet tutaj nie było nadziei. Nagle, na całym świecie zabrakło dla niego miejsca. Dla jednego, drobnego, czarnowłosego chłopca, który czuł się najbardziej samotną i zagubioną istotom w całym kosmosie. Wylewając kolejne łzy, które w rytm jego smutku uderzały w podłogę, niemal jak palce w klawisze fortepianu, błagał wszystkie znane i nieznane bóstwa o litość nad nim i ukochanym, jednocześnie prosząc o wyjaśnienie. dlaczego teraz, kiedy wreszcie zrozumiał, czym, jest szczęście, czy jest miłość, los musiał mu to odebrać? Kto tak postanowił? Kto odebrał mu wszystko co miał, kto odebrał mu Jimina? Jak miał bez niego żyć, skoro ten mężczyzna stanowił da niego wdech i wydech? Jak miał żyć, skoro ten mężczyzna stanowił dla niego powód wschodów i zachodów słońca, powód, by wciąż i wciąż się doskonalić, stawać się lepszym? Dlaczego nikt nie rozumiał, że w tym obcym, chłodnym mieście tylko postać stojąca przed nim jak tarcza wskazywała drogę i oświetlała otaczający mrok? 
   JungKook wykrzykiwał wszystkie te myśli, pragnąc choć jednej odpowiedzi. Wciąż i wciąż uderzał dłońmi w drewno, jakby ból ręki pozwalał mu prowadzić monolog.  Jednakże... w odpowiedzi była tylko cisza. Cisza przetykana dźwiękiem deszczu za oknem, który akompaniował to odgłosu uderzających o podłogę. Chłopak poczuł się opuszczony przez wszystkich - nie tylko przez Jimina, ale także przez resztę świata. Skulił się na podłodze, zasłaniając twarz dłońmi, jakby chciał zniknąć, być niedostrzeżonym przez to, co go odrzuciło od istnienia. Jego głos, zniekształcony od krzyków, wciąż powtarzał imię ukochanego. Tylko to słowo przetrwało ze starego świata. Tylko to jedno, które stanowiło dla niego esencję własnego życia.  Jimin. Jimin. Jimin....!

~*~

Czwarty dzień w koszarach na obcej ziemi

   Nie chciałem otwierać oczu. Pragnąłem trzymać je jeszcze długo zamknięte...nawet do końca świata. Albo jeszcze dłużej, jeśli nadal będę widział pod powiekami twoja twarz, póki sen wciąż trzyma mnie swoimi słabymi dłońmi, pozwalając mi chociaż w ten sposób wciąż być przy Tobie. Jeszcze przez chwilę czułem w ramionach Twoje ciepłe ciało, zanim resztki snu kompletnie się rozmyły przez wycie syreny w całych koszarach, która wzywała na poranną musztrę. Otwierając oczy, zderzyłem się z rzeczywistością - przywitał mnie widok pryczy nade mną i ostry, rozcinający ciszę głos mężczyzny, który wzywał na szkolenie. Poranki były takie ciężkie...bo we śnie zawsze wracałem do Ciebie. We śnie znowu mogłem żyć. Kiedy marzenia się kończyły, nawet oddychanie było wysiłkiem - bo czułem się tak, jakby w moich płucach było potłuczone szkło. Z trudem osoby zmęczonej istnieniem stanąłem do porannej musztry. Stojąc w tym szeregu, moje myśli były wciąż przesączone Tobą. Jak mogłeś żyć w tym świecie? Jak mogłeś w nim przetrwać? Nie mogę sobie wyobrazić ciebie obok - mój mały, uroczy kochanek wśród demonów, które były zdolne tylko do zabijania.
   Dzień zaczął się w szarościach i zieleniach. Ciężkie ćwiczenia i nauka polowania na innych ludzi. Ładowałem i rozbrajałem broń, rozbierałem ją na części i składałem w całość. Czołgałem się w błocie i przemierzałem w kuckach gęstą trawę. Atakowałem manekiny i strzelałem do celu. I w każdej czynności próbowałem zobaczyć ciebie, co było niemal niemożliwe. Nic nie było w stanie sprawić, że mógłbym zmienić decyzję podjętą tamtej nocy, kiedy tuliłem cię blisko swojej piersi. Nie mogłem sobie pozwolić na chwilę zawahania. To nie powinien być Twój świat. Próbowałem sobie wyobrazić Twoje kruche ciało ładujące armatę w dziale. Twoją delikatną skórę, kiedy czołgasz się pod płotem z drutu kolczastego. Uroczą twarz w barwach maskujących. Piękne oczy skupione w obiektywie snajperskim, gdy celowałbyś, by zadać śmierć. Próbowałem postawić Ciebie na swoim miejscu i dziękowałem bogom, że tamtego dnia potrafiłem podjąć decyzję. Że jesteś bezpieczny na drugim końcu świata. Powtarzałem już niejednokrotnie w tych notatkach, które zawsze kieruję do Ciebie, że wiem, jak Ci ciężko. Wiem, że nie rozumiesz i nigdy nie zrozumiesz mojej decyzji. Ale musiałem to zrobić. Tak bardzo żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu, że nie mogłem nauczyć Cię więcej, by było Ci łatwiej. Że nie pokazałem Ci tych ciemnych kart życia. Ale tak bardzo chciałem, byś zobaczył to piękno, którego ja przy Tobie zaznawałem. Tak bardzo chciałem Ci dać tylko radość, szczęście, beztroskę...chciałem, byś zaznał w życiu tylko tych jasnych stron, nie myśląc o tym, że bez ziarnka gorczycy w życiu, bez ukazania cierpienia nie zrozumiesz, gdy nadejdzie nieszczęście. Nie myślałem, że nasze losy tak się potoczą. Wierzyłem, że już na zawsze będę mógł pozostać w Twoich ramionach. Wierzyłem, że to, czego doznałeś w poprzednim życiu wystarczy. Że wyczerpaliśmy już oboje limit nieszczęścia przeznaczonego dla ludzi. Gdybym tylko wiedział, jak bardzo się mylę...gdybym miał choćby przeczucie...uciekłbym z Tobą gdzieś daleko, gdzie nigdy by nas nie dosięgnęła wojna. Ale nie mogłem tego uniknąć. Musiałem cię ratować, nie ważne, jak bardzo moje serce było rozdarte. Musiałem to zrobić. Dla Ciebie. Dla nas...

   Wieczorem z ulgą witam niewygodne łóżko. Zwijam się na swoim posłaniu niczym dziecko, zamykam oczy, pragnąc zobaczyć Cię ponownie. Czuję się tak, jakbyś wracał do mnie wraz z nadejściem nocy. Może dlatego, że kiedy ja jestem zmuszony do snu, Ty witasz poranek? Nie rozumiem tej zależności, ale nie narzekam. Nie śmiałbym, jeśli mogę Cię znowu zobaczyć...choć zdaję sobie sprawę, że to jedynie miraż, ta wyimaginowana postać przynosi mi spokój i otuchę. Potrzebuję tego w swojej samotności, cierpieniu...bo bez Ciebie w moim powietrzu jest zbyt mało tlenu, by funkcjonować, by...Boże, tak bardzo za Tobą tęsknię, JungKook...tak bardzo...czasem mam wrażenie, że stałem się mitologicznym Atlasem, który na swoich barkach musi nosić cały świat. Bez Twojego wsparcia...sklepienie staje się zbyt ciężkie...

~*~

   Wczoraj zakończyliśmy pierwszy desant na główny ośrodek dowodzenia rejonem. Nigdy nie spodziewałem się, że karabin może być tak ciężki...i, że zabijanie może być tak łatwe. Choć starałem się tego nie robić, musiałem jakoś dla Ciebie przeżyć. Zabiłem trzech ludzi. Trzy osoby, na których, być może, czekała rodzina. Gdzieś tam, w świecie, byli ojcowie i matki, żony i dzieci, którzy czekali na powrót, który nigdy nie nastąpi. Nie mogę przestać o tym myśleć...uczucie krwi na rękach towarzyszy mi z każdą godziną, wciąż mocniej i mocniej. Mam nawet wrażenie, że słyszę Twój głos, którym mnie karcisz za to...czasem, kiedy pomyślę o tym, że pewnego dnia wrócę, że znowu Cię obejmie dłońmi, które zabiły innych...jestem przerażony. Wiem, że spojrzysz na mnie swoimi pięknymi oczami, że staniesz na palcach, by pocałować mnie przez łzy...by pocalować mordercę. Nie wiem, jak mam spokojnie żyć z myślą o tym, że ktoś stracił przeze mnie swoich bliskich.
   Jutro kolejny dzień niesie ze sobą ryzyko. Kolejny zrzut. Kolejni martwi ludzie. Przez cztery miesiące w wojsku widziałem więcej zła niż kiedykolwiek w życiu. Pomyśleć, że Ty żyłeś w tym piekle na ziemi tak długo...tak koszmarnie długo. Kiedy o tym pomyślę, robi mi się naprawdę przykro i czuję się jak zbawca, bo mogłem Ciebie od tego uwolnić. To uczucie dodaję mi otuchy i każdego dnia potwierdza, że mój wybór był słuszny. Zmieniłem Cię tak bardzo...nie pasowałeś już do tego miejsca. I nie zamierzałem pozwolić, by kiedykolwiek się to zmieniło.
   Jedziemy teraz pociągiem. Mijam górzysty krajobraz, który kojarzy mi się z naszymi wyprawami. Przed oczami niemal staje mi Twoja zafascynowana twarz, gdy patrzysz na figurki starych bogów...czuję, jak się duszę. Gdyby to było choć trochę łatwiejsze, gdyby wspomnienia o Tobie nie ściskały mi serca tak mocno...przeżyć tak daleko od ciebie na pewno by było łatwiej. W każdym liście o tym piszę, lecz jest to silniejsze ode mnie. Nie wiem dlaczego tak bardzo pragnę zapisać na stronach dziennika swoje uczucie, udowodnić papierowi, że nigdy nie porzucę myśli o Tobie i o uczuciu, które wspólnie dzieliliśmy. Każdego dnia, po kilka razy, próbuje ubrać emocje w słowa...Tobie przychodziło to tak lekko...chyba nie potrafię tego, nie potrafię być tak otwartym, jak Ty. Ah, jak pomyślę o tym, jaki bezpośredni potrafiłeś być, łzy kręcą mi się w oczach. Chociaż...często muszę powstrzymywać łzy, im więcej kilometrów w każdym kierunku nas dzieli...
   Czasem są to pojedyncze zapisy, jedno, może dwa słowa. Zawsze to samo. Kocham Cię. Nie ważne, jak stary ten frazes się wydaje, ja zwyczajny, nic nie znaczący...i tak nie potrafię przestać powtarzać tego wyznania wciąż i wciąż na stronach poplamionych łzami, które skapują głęboka nocą. Kocham Cię. Kocham Cię tak bardzo....tak bardzo....



~*~

   Straciłem już rachubę, ile trwa ta wojna. Czasem wydaje mi się, że to tylko kilka tygodni, czasem dni ciągną się w nieskończoność....według Dziennika Oficerskiego minął niecały rok. Wydaje mi się to aż niemożliwe - czy naprawdę potrafiłem oddychać powietrzem, w którym nie było Ciebie, aż tak długo? Czy byłem w stanie przeżyć tyle czasu na obcej ziemi, wśród obcych bogów? Niestworzona długość czasu, a jednak...tak tez jest.
   Przeraża mnie to, że w mojej pamięci zaczyna zacierać się Twój obraz. Zamykam oczy i widzę jedynie blade kontury Twojej sylwetki na tle wysokiej trawy, słaby uśmiech...jedynie oczy, tak piękne, trwają jasno w tym niewyraźnym mirażu.
   Czasem, kiedy pozwalają nam na chwilę odpoczynku w koszarach i okopach, myślę o tym, jak się zmieniłeś. Urosłeś? Zmężniałeś? Nabrałeś w końcu mięśni? Wyobrażenia przynoszą nieco uśmiechu na mojej zniszczonej twarzy. Tak, zniszczonej...kto by pomyślał, że wojna może tak bardzo zmienić....w mojej twarzy pojawiło się coś twardego, coś bezwzględnego...moje ręce poznaczone były bliznami i zgrubieniami pozostawionymi przez liczne drobne rany i oparzenia. Blizny przybyły także na ciele, znacząc ramiona, brzuch plecy...przyczyniły się do tego odłamki, sypiące się po całym polu bitwy, Czasem, ale bardzo rzadko, myślę o tym, jak zareagujesz na mój wygląd, gdy już wrócę. Będą podobać ci się te zmiany? Zaakceptujesz je? Czy będziesz starannie unikał patrzenia na nie? Ah, gdybym mógł do ciebie napisać, mógł się z tobą zobaczyć, choć na chwilkę, choć przejazdem...oddałbym wiele, jeśli nie wszystko za tę możliwość.
   Jutro kolejny desant, jakby nie było dość ataków na niewinnych ludzi, niewinne miasta...ta wojna to zło, ta wojna jest przekleństwem naszego świata. Nie wiem, za jakie grzechy zostało zesłane tyle cierpienia i nieszczęścia na ludzkość. Na nas. Jednak szukanie odpowiedzi na przyczyny już dawno porzuciłem. Nie ma ich. Nie istnieją. Ludzie sami sobie zgotowali ten los. Dlaczego tylko cierpieli niewinni, dlaczego umierali najbliżsi...jakby nie można było wydzielić dla nich miejsca, jakby nie można było stworzyć utopii, raju...choćby tylko dla nas. Czy to wina tego? jak szczęśliwi byliśmy? Czy nasza miłość była zła? Tak ciężko mi pisać, łzy rozmazują atrament, do plam przykleja się piach, który towarzyszy mojemu istnieniu. wrażenie, że powoli przestaje być kimś, kto jest ciebie wart, kimś, kim byłem całe swoje doczesne życie.

~*~

   Kobieta w bardzo dojrzałym wieku ostrożnie zajrzała do pokoju, starając się być bardzo cicho. Dobrze wiedziała, że obecny panicz na pewno nadal śpi. Staruszka martwiła się o swojego podopiecznego. Pan posiadłości nakazał jej opiekować się i troszczyć o to dziecko, które przygarnęli i wychowali. Jednakże od momentu, w którym wojska opuściły miasto, a ona wypuściła z kryjówki wychowanka, wszystko szło bardzo źle. Gospodyni nawet w najczarniejszych czasach nie widziała tyle rozpaczy i braku nadziei, co w oczach tego dziecka z dnia na dzień. Lecz nie to było najbardziej przerażające. Sen z powiek spędzała jej apatia chłopca, pustka, jaką w sobie nosił od odejścia opiekuna. Ten stan odrętwienia przerywał się tylko wtedy, gdy nikt nie patrzył, głęboko w mroku i ciszy nocy. Wtedy słyszała ciche łkanie i modlitwy, prośby i błagania. Cierpienie młodzieńca, którego pokochała jak wnuka sprawiało, że serce kobiety łamało się na setki drobnych kawałków. Nie mogła także przestać myśleć o tym, co się stanie, gdy przyjdzie nieszczęście - obawiała się najgorszego. Przeżyła już jedną wojnę. Wiedziała, ilu mężów nie wróciło do domów, ilu braci i ojców zmarło zbyt wcześnie, tak daleko od domu...wiedziała, że wszyscy spoczęli bezimiennie w 
zbiorowych mogiłach, nie pozwalając nawet na ostatnie obowiązki wobec zmarłych. Widziała rozpacz mieszkańców miasta, widziała tragedię rodzin. Sama odczuła, co oznacza strata. Znała, podobnie jak miliony rodzin na całym świecie, koszmar, jaki niosła ze sobą wojna. Walka egoistów, posyłająca jednym podpisem setki tysięcy na fronty, by powróciła garstka. Myśląc o tym, nie mogła przestać patrzeć na przyszłość z niepokojem. Jak panicz zareaguje na wieść...o stracie?
   Na palcach podeszła do niewielkiego zawiniątka w ogromnym łóżku, jednocześnie stawiając aromatyczne śniadanie na drewnianych nóżkach tacy.

- Paniczu, czy zamierza panicz dzisiaj wstać?

   Głos starszej kobiety rozciął ciszę w sypialni Jimina. JungKook niemal się nie poruszył, udając, że nadal śpi, choć już od kilku godzin bez celu wpatrywał się w pustkę, tuląc w dłoniach medalion, pozostawiony mu tego okropnego dnia...od kiedy czarnowłosy opuścił pomieszczenie pod swoim pokojem, kiedy przeżył tą traumę, jaką zgotował mu los, całe dnie i noce spędzał właśnie tu, jakby zapach ukochanego i jego rzeczy stały się dla niego czymś na kształt namiastki jego osoby. Całe dnia spędzał w jego łóżku, ubrany w jego hanbok...otaczał się wszystkim, co mogło mieć z nim kontakt tylko po to, by jego serce rozsypywało się ze smutku i składało na nowo od dobrych wspomnień. Ta słodko-gorzka mieszanina nadziei i rozpaczy sprawiała, że chłopak jednocześnie czuł się winny, opuszczony, samotny, ale i kochany, ważny... W pewien sposób rozumiał postępowanie ukochanego, jego poświęcenie. Z drugiej strony nienawidził go za to, co uczynił. Te skrajne emocje i stany przyczyniły się do jego apatii, rosnącej melancholii, uczucia głębokiej straty.
   Po kilku minutach ciszy, w której myślał o tym wszystkim i gdy czuł na sobie spojrzenie gosposi, w końcu się podniósł, nawet nie udając, że dopiero wstał. Odrzucił zbędną maskę, pokazując, jak obecna sytuacja go wyniszczała. Nie mowa tu nawet o jego postawie, nastawieniu - nie tylko wnętrze cierpiało. Jego skóra przybrała niezdrowy odcień szarości, twarz wychudła, policzki nieco się zapadły. Na posturze także stracił kilogramy, a ten efekt pogłębiały zbyt duże ubrania ukochanego. Wyglądał jak wrak człowieka i zdawał sobie z tego sprawę. Nie potrafił jednak tego powstrzymać. Miał niemal awersję do życia. Po stracie ukochanego nawet oddychanie stawało się czymś trudnym, ponad jego siły. Bywały takie dni, w których, głęboko w skrytości serca, marzył o końcu tej katuszy i tylko wiara w powrót Jimina pozwalała mu nadal egzystować
   Ostrożnie postawił tacę na swoich kolanach i mrucząc dosyć niewyraźnie coś, co zabrzmiało jak "dziękuję", zaczął jeść. Nie czuł smaku potrawy, lecz, nie chcąc smucić gosposi, po pierwszym kęsie stwierdził, że danie jest całkiem smaczne. Kobieta wiedziała jednak, że to kłamstwo, które miało podnieść ją na duchu. Z czułością godną babci pogłaskała chłopca po głowie. Nie zamierzała go odstąpić - wiedziała bowiem, że jeśli to zrobi, JungKook niczego nie zje. Niestety, panicza trzeba było cały czas pilnować - inaczej już dawno by się zagłodził. Chłopak stracił wszystko i przestało mu zależeć na czymkolwiek, co sprawiało, że każdy dzień w posiadłości był wypełniony jedynie tykaniem zegara. Nie było już śmiechów, głośnego tupania stóp na drewnianych podłogach...jakby nie było tu żywego ducha. I może to była prawda? Czarnowłosy czuł się jak żywy trup, lecz czemu się dziwić. Oddał serce Jiminowi, a on zabrał je ze sobą, więc jak miał żyć?
   Zostawiając niewielką część śniadania, wstał z łóżka. W milczeniu podszedł do okna, siadając na ogromnym parapecie. Ulewny deszcz uderzał w szyby, zamieniając obraz w rozmazaną plamę. Przypomniał sobie, jak bardzo narzekał na deszcz i nie mógł się doczekać słońca. Poczuł ból w sercu. Gdyby nie chciał iść do miasta...gdyby się nie wypogodziło...czy dzisiaj nadal byłby szczęśliwy? W jego oczach zebrały się łzy, które wolno spłynęły po policzkach i wsiąkły w hanbok. Spuścił głowę, zaciskając słabe ręce poznaczone bliznami w pięści. Jednakże, kiedy poczuł palce zaciskające się na jego ramieniu, uniósł wzrok.

- Jesteś, paniczu, podobny do tego deszczu. - kobieta spojrzała na niego ze smutkiem. - Teraz widzisz jedynie szare, zasnute chmurami niebo. Ale po każdym deszczu pojawia się tęcza. Kiedy burza w twoim sercu ucichnie, przez pewien czas niebo nadal będzie nieprzejrzyste, ale...zobaczysz, jeszcze zza chmur pojawi się słońce.

- Nie rozumiem...jak mam uciszyć swoje serce? Jak mam nie tracić nadziei?

- Opowiem Ci pewną starą historię. W pewnym odległym kraju żył zły Pan, który gardził istnieniem innych z wyjątkiem ukochanej córki. Kiedy ta zażyczyła sobie towarzystwa zły Pan kupił jej uroczego szczeniaka, jednak rozpieszczonej dziewczynce on się nie spodobał. Pan kazał więc sługom umieścić pieska w worku i wrzucić do rzeki, co też uczyniono. Szczenię zapewne by się utopilo, gdyby nie para staruszków, którzy wyłowili worek. Wychowali oni psa, który stał się częścią ich rodziny. Zwierzę kochało swoich właścicieli całym sercem - robiło dla nich wszystko. Pewnego razu wioskę, w której żyli, zaatakował smok. Staruszkowie próbowali uciekać, jednak byli zbyt wolni. Pies, widząc to, rzucił się na smoka i odciągnął go, dzięki czemu małżeństwo było w stanie uciec. Kiedy wrócili do wioski znaleźli ciało psa - smok zabił wybawiciela ludu. Staruszkowie, mimo ogromnego bólu po stracie, byli dumni, ponieważ był to dowód na niesamowitą miłość zwierzęcia. Poświęcenie Jimina jest tylko dowodem na to, jak bardzo Cię kocha. Miłość nie sprowadza się jedynie do bycia razem. Miłość jest czasem jedynie pustym słowem. To czyny sprawiają, że to uczucie istnieje. Wszystkie decyzje, jakie podjął, są dowodami tego, jak bardzo Cię kocha, paniczu.

   Chłopak uważnie słuchaj, a łzy, początkowo sporadyczne, pod koniec bajki i wyjaśnienia ciekły strumieniem. JungKook wtulił się w gospodynię jak dziecko w matkę po tym, jak wybudzi się z koszmaru. Ciszę w pokoju przerywał jego szloch i cicho nucona przez staruszkę spokojna melodia. Tuliła do siebie zagubionego we własnych emocjach panicza, głaszcząc go czule po głowie. Czarnowłosy potrzebował teraz tej rodzinnej miłości. Kiedy szloch w jego piersi zmalał, prawdziwy sens słów kobiety w pełni do niego dotarł, co spowodowało nową falę łez. W tej chwili wreszcie zrozumiał to, co powtarzali mu żołnierze, gdy pytał się o to, czym jest miłość. Wreszcie zrozumiał, dlaczego jest to walka i poświęcenie dla ukochanych osób. Jednak...dlaczego to było takie trudne? Dlaczego musiał tak bardzo cierpieć? Przecież miłość nie powinna się wiązać z bólem, z tym uczuciem braku nadziei! Miłość powinna być delikatna, ciepła, powinna stwarzać uczucie bezpieczeństwa, komfortu. A teraz, z dnia na dzień, przez tą miłość, która powinna pozostać niewinna, nauczył się, co to rozpacz.
   Nawet nie wiedział, ile trwał jego płacz. Kobieta nie odstąpiła go na krok, cały czas stanowiła dla niego wsparcie. Dzięki niej JungKook potrafił się uspokoić i kiedy się odsunął, potrafił nawet delikatnie się do niej uśmiechnąć, w ramach pewnego rodzaju podziękowania. Chłopak ostrożnie wytarł oczy z resztek łez. Czuł wstyd, jednak był wdzięczny. Ta krótka i prosta przypowieść pomogła mu nieco - ogrom straty nagle stał się lżejszy. Choć wciąż czuł się tak, jakby ktoś wydarł mu serce z piersi, wszystkie mroczne myśli, które to nachodziły, wszystkie wizje pola walki...nie bał się już tak bardzo. Przecież to był Jimin, prawda? Nie może mu się nic stać...nic. To był jego dzielny żołnierz, jego zbawca, który stanąłby między nim a plutonem egzekucyjnym. Jego Jimin. Jego. Jego opiekun. Bogowie nie mogli być na tyle okrutni, by zabrać mu tą jasną ścieżkę, to światło, który zawsze prowadziło własnie do niego. Prawda? Jeśli to by się stało...równie dobrze, tamtego dnia, pod ostrzałem okupantów...powinni pozwolić mu umrzeć. Wtedy nie wiedział, ile dobra i piękna jest w życiu, nie znał tego delikatnego, papierowego świata, który pokazał mu ukochany. Wtedy był pogodzony z wizją śmierci. Więc jeśli teraz miałby go stracić...wolał umrzeć, niż kontynuować tą pustą egzystencję.


~*~


   Przedzieramy się przez pole. Wkoło nas niczego nie ma, tylko pełnia księżyca oświetla drogę....jedyny świadek desantu, który skrada się w strojach i barwach maskujących. Panuje głucha cisza nocy...przerywana jedynie naszymi krokami, dźwiękiem metalu, który uderza o siebie, odgłosem ładowania broni i skrzeczeniem krótkofalówek. Zebrani w szyku, mijaliśmy kolejne wiejskie zabudowania, kierując się do ogrodzenia terenów wojskowych. Naszą misją było pozyskanie informacji - niewielki oddział miał łatwo sobie poradzić z zadaniem. Przystajemy przed drogą, przecinającą teren wysokiej trawy, w której bezpiecznie możemy się kryć. Zostało nam jeszcze jakieś 250 metrów do bazy wroga. Zagryzam delikatnie wargę, zdziwiony, jak łatwo nam idzie. z reguły napotykamy więcej problemów....więcej ochroniarzy, bardziej strzeżony teren wkoło...n narzekam jednak na prostotę. Wolę to, niż strzelanie do ludzi, którzy niczemu nie byli winni...
   Dowódca daje znak. W kuckach przemierzamy drogę, by wpaść ponownie w gęstwinie. Ziemia jest mokra i grząska, łatwo wpaść w dziury wykopane przez zwierzęta. Kiepski teren. Uważając na najmniejszy ruch, pokonujemy kolejne 50 metrów. Dostajemy sygnał, zniżamy się bardziej, czekamy. Światła wieży strażniczej mijają nas zaledwie o kilkadziesiąt centymetrów. Ponownie ruszamy, teren staje się coraz bardziej nieprzystępny, rozmiękły, jakby ziemia była świeżo po deszczu. Moje buty zapadają się dosyć głęboko, ciężko jest iść bez wydawania hałasu. Nie zatrzymuje to jednak nikogo. Kolejne 50 metrów za nami. Przyspieszamy kroku, przechodząc niemal z czołgania do normalnego marszu, nie wychylamy się sponad trawy. Ziemia pełna jest kopców, które utrudniają wędrówkę. Minęliśmy może kolejne 30 metrów. Wtedy to usłyszeliśmy. Ciche piszczenie pod naszymi stopami.
   Nikt nie zdążył zareagować. Momentalnie dziesiątki min przeciwpiechotnych wybuchają pod nami. Huk jest oszałamiający, siła eksplozji odrzuca pierwszą grupę na kilkanaście metrów, druga wycofuje się w popłochu.Rozglądam się za najszybsza drogą ucieczki. Podnoszę się z kucek, biegnę do pobliskiego boru. Zanim jednak moja stopa staje na leśnej ściółce, ledwo kilkanaście centymetrów ode mnie, wybucha kolejna mina która odrzuca mnie gej w las. Uderzam plecami, a tym samym kręgosłupem i potylicą o drzewo, słyszę w uszach po za piszczeniem trzask, którego nie mogę połączyć ani z drzewem, ani z własnymi kośćmi. Upadam na brzuch, czując w ustach krew. Ten metaliczny posmak, zapach soli...ból momentalnie otrzeźwia mnie swoją siłą, tylko po to, by chwilę później kompletnie osłabić. Nie jestem w stanie się podnieść, wszystko w moim ciele krzyczy i płonie, jakby ktoś wsadził mnie do pieca. Słyszę tępy dźwięk cierpiącego zwierzęcia i dopiero po kilkunastu sekundach uświadamiam sobie, że to  wychodzi z moich ust. Coraz bardziej słabnę, nie jestem w stanie zrobić nic, by się ochronić lub pomóc. Próbuję wołać swoich, lecz nawet mój głos, przesączony bólem, obumiera w moim gardle. Niemal czuję, jak wszystko wewnątrz mnie się poddaje, jak coraz więcej krwi znajduje się w moich ustach. Zamykam oczy, nazbyt świadomy tego, co może się zaraz wydarzyć. Ostatni raz, przed utratą pamięci, próbuję przywołać w głowie obraz JungKooka. Kaszląc, delikatnie się uśmiecham, niemal czując na policzku widmowe palce...wtedy jednak miraż się kończy przez silne szarpnięcie.


A potem jest już tylko ciemność

[c.d.n]

7 komentarzy:

  1. Płakałam przez cały rozdział...Brak mi słów. To jest piękne, jednak nie mogę się pogodzić z tym, że Jimin mógł umrzeć. Jeżeli się okaże, że tak się stało, moje serce pęknie na kawałki. Mam nadzieję, że będzie żył, nie straci pamięci, będzie sprawny i wróci do Kook'a. Dużo dużo weny i ciepło Cię pozdrawiam. Czekam na next♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Ryczę
    Jimin błagam nie możesz umrzeć nie nie nie... Musisz wrócić do Kooka ;-; jejku. Nigdy w życiu nie widziałam lepszego opowiadania, serio. Ta ich miłość jest nad wyraz piękna. Chyba po raz pierwszy widzę, żeby ktoś aż tak bardzo kochał. Mam nadzieję, że Jiminnie przeżyje, i tak jak napisał Kookiemu, pewnego dnia wróci, a Kookie go już nigdy nie wypuści ze swoich objęć T_T

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jimin nie może umrzeć!! Nie może! Proszę, nie zabijaj go T_T
    Rozdział był naprawdę przepełniony smutkiem, jakbyś opisywała coś, co sama kiedyś przeżyłaś. Ciągle na nowo zaskakują mnie nowe rozdziały, są piękne i takie prawdziwe, ale oryginalne. Po prostu idealne. Ile zamierzasz napisać części?
    Rozdział bardzo udany i naprawdę piękny. Nie mogę się doczekać kolejnego. ♥ Pozdrawiam cię i życzę dużo weny. Czekam na następne.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na razie przeczytałam tylko to opowiadanie i kilka shotów, ale uznałam, że muszę tu zostawić komentarz.
    Zakochałam się w tym jak piszesz! To jest takie cudowne. Kiedy czytałam te pięć rozdziałów chyba z pięć razy się popłakałam. Twoje opisy są takie piękne, że można się po prostu zakochać. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i zabieram się za resztę twoich prac <3
    Dużo, dużo weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. BOZE WROCILAS

    OdpowiedzUsuń
  7. cieszę się że jest kolejna część
    Jimin błagam żyj dla Jungkooka!

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2