1 lis 2015

Co to znaczy "kochać"? IV [cz. II]

   Gdyby JungKook wiedział, jak skończy się wyprawa do miasta, nigdy by się na nią nie zgodził. Ale nie wiedział. Nie znał innego świata po za tym, którego mógł doświadczyć. Po za wojną i spokojem. Nie wiedział, że świat jest zły i okrutny. Nie wiedział, jak bardzo bywa podstępny. Wierzył jedynie w to, co udało mu się przeżyć. Wiedział, że kule przebijają metal, a dobrzy ludzie wyrywają z rąk śmierci. Wiedział tak mało o świecie, w którym przyszło mu żyć.  wiedzy okazał się kluczowym błędem. Jednak wina nie leżała tylko po jego stronie. Wina jest zawsze w połowie, a w tym przypadku połowa musiała być między czterema osobami - nim, Jiminem, ludźmi dobrymi i złymi. Bo gdyby nie te czynniki, nie płakałby tak często w nocy. Nie nauczyłby się, co to ból wewnętrzny. A jednak musiał tego doświadczyć. W końcu, w życiu nie można unikać cierpienia. I choć wydawać by się mogło, że JungKook przeszedł dość zła, los wymierzył mu kolejną puszkę Pandory.
   Dzień po raz pierwszy od kilku tygodni wydawał się przyjazny. W powietrzu unosiła się jedynie mżawka i krople strząsane przez wiatr z liści drzew. Wczorajsze, nagłe oberwanie chmury odeszło niespodziewanie gdzieś indziej, zostawiając za sobą złotojesienną pogodę. Pobudka pierwszy raz od początku nowej pory roku przyniosła uśmiech na twarzy młodego chłopaka. Zerwał się z łóżka z okrzykiem radości, widząc, że uda im się spełnić zamierzony na "najbliższe wypogodzenie" cel. Błyskawicznie się ubrał, w ogóle nie mając na uwadze estetyki, co wiązało się z krzywo ubranym strojem. Nie bacząc jednak na to, przemknął jak strzała po posiadłości, wpadając do Jimina z szerokim uśmiechem na ustach.

- Jimin, Jimin! Zobacz! - podbiegł do mężczyzny i ostrożnie potrząsnął jego ramionami.

   Starszy, mocno zaskoczony, poderwał się z łóżka. Popatrzył na JungKooka z pewnym strachem, jakby coś mu się stało. Kiedy jednak wybudził się z resztek sennego odrętwienia i zobaczył na twarzy podopiecznego uśmiech, spojrzał w stronę, którą mu wskazywał. Uśmiechnął się szeroko na widok wpadających promieni słonecznych. Teraz już rozumiał euforię młodszego. Szybko wstał z łóżka i wysłał młodszego do jadalni, gdzie miał pomóc w nakładaniu śniadania. Ten ochoczo pobiegł do wskazanego pomieszczenia i, pogwizdując pod nosem z zadowolenia, pomógł gospodyni w nakryciu stołu. Już nie mógł się doczekać swojej pierwszej wyprawy do miasta. Choć zwiedził już wiele miejsc, czy to z Jiminem, czy też z plutonem, jeszcze nigdy nie był w prawdziwym mieście. Zdarzało mu się odwiedzić kilka wiosek, by uzupełnić prowiant dla oddziału, jednak ta wyprawa, jak zdobywanie gór latem, stanowiła dla niego kompletną nowość. W końcu, z opowieści opiekuna wiedział, że jest to ogromne miasto, które miało nawet swój port. Ogromne statki każdego dnia wypływały rzeką w dól, wprost do oceanu, wymieniając się w mieście towarami. Były tam wysokie budynki, mnóstwo ludzi i sklepów, wszystko to, czego jeszcze nie widział i znał tylko ze słów innych. Chciał porównać swoje wyobrażania z rzeczywistością możliwie jak najszybciej, dlatego każda minuta wydawała mu się niemożliwie długa.
   Stół był już zastawiony, a potrawy zaczynały stygnąc, gdy razem zasiedli do śniadania. JungKook uśmiechał się od ucha do ucha i wciąż wiercił się na krześle, oczekując już wyjścia, co zauważał starszy bez problemu i co budziło radość na jego twarzy. No tak...i pomyśleć, ze to nadal było to same, zaszczute dziecko. Opiekun nie mógł się powstrzymać i potarmosił mu ze śmiechem włosy, na co młodszy się jedynie wyszczerzył, łasy na tego typu pieszczotę. Młodszy przysunął się bliżej i zadowolony z nam nieznanego, zaczął pałaszować śniadanie. Jadł bardzo szybko, często parząc się w język, jednak nie zwracał na to uwagi, nazbyt pochłonięty wyobrażeniami miasta, które stanowiło dla niego zagadkę.

- Wolniej, bo się zakrztusisz. - zaśmiał się z młodszego Jimin, unosząc szklankę do ust.

   JungKook posłusznie pokiwał głową, jednak nie zwolnił na choćby chwilę. Najwidoczniej niezbyt się dzisiaj słuchał. Był to może efekt pięknej pogody, a może ekscytacji, jednak nie zmieniało to faktu, że dzisiaj należało go traktować z przymrużeniem oka. Dlatego też nie dostał nagany choćby za grymaszenie przy stole o marnowaniu czasu. Widocznie Jimin dobrze rozumiał zapał młodszego i dlatego nie mówił nic, tylko uśmiechał się porozumiewawczo, jakby to kompletnie nic nie znaczyło. Można nawet rzecz, że JungKook dostał dzisiaj swoisty Dzień Dziecka. Było to naprawdę urocze i, jak łatwo się domyśleć, często spotykane. Choć starszy starał się dobrze zajmować swoim małym podopiecznym, to zdarzały mu się nazbyt często takie swobodne dni, gdzie chłopakowi odpuszczano zarówno prace domowe jak i przymykano oko na drobne rozrabianie.
   Śniadanie przebiegło szybko, smacznie i sympatycznie. Ledwo ostatni łyk herbaty zniknął z szklanki opiekuna, JungKook poderwał się jak rażony piorunem., biegnąc do przedpokoju. Porwał swoją torbę z wieszaka, ubrał szybko cieplejszy płaszcz i wyczekiwał niecierpliwie starszego, który, jakby na złość, wyjątkowo się dzisiaj guzdrał. Wiedział jednak, że Jimin nie jest zdolny do czegoś takiego i, gdy tylko starszy pojawił się na horyzoncie w pełnym stroju, wybaczył mu wszystko, a jego gniew momentalnie zelżał. Z uśmiechem pozwolił starszemu wyjść jako pierwszemu i razem ruszyli w stronę bramy wyjściowej i dalej, w dół doliny. I choć początkowo, jak nakazywał szacunek, szedł posłusznie za nim, to nie minęło kilka metrów, jak zaczął go wyprzedził i starszy musiał go wciąż nawoływać, by zwolnił. Chłopak niezbyt był do tego chętny, jednak ostatecznie wolał nie denerwować swojego opiekuna. Dlatego też zrównał się wraz z nim i zaczęli iść równym tempem, omijając kałuże pozostałe po wczorajszej ulewie.
   Droga mijała w milczeniu, była długa i kręta, jakby zbudowana w ten sposób, by nikt nie mógł się dostać do posiadłości. Ta myśl przebiegła przez c\głowę czarnowłosego dosyć niespodziewanie i dała mu do myślenia. Bo, tak naprawdę, dlaczego Jimin mieszkal tak daleko od innych? Przecież musiał być przez ten czas bardzo samotny...w końcu mieszkał kompletnie sam - jedynie gospodyni i jej mąż dotrzymywali mu towarzystwa. No i mieszkanie tak daleko wiązało się z tym, że trzeba być bardzo samowystarczalnym, a to trudne, gdy nie ma kogoś o pomocy. Chłopak zerknął na opiekuna, który w milczeniu przeglądał listę sprawunków do kupienia bądź załatwienia. ostanowił mu nie przeszkadzać i nie zadawać pytań, które zawracały mu głowę, jednak to, co odkrył, tak bardzo go nurtowało, że nie mógł nie przerwać ciszy.

- Jimin...dlaczego nie mieszkasz w mieście?

- Hm..? - starszy spojrzał na niego odrywając wzrok od kartki.

- Dlaczego mieszkasz tak daleko w górach? Czemu nie w mieście? I dlaczego mieszasz kompletnie sam...? Nie czujesz się samotny?

- Ah, widzisz...to trochę....skomplikowane. - westchnął cicho. - Zanim się urodziłeś była inna wojna, mniejsza od tej, w której ty walczyłeś. To była wojna, która objęła cały znany świat. To były straszne czasy, zginęło wiele milionów ludzi. Walczyły niezliczone ilości żołnierzy na wielu różnych frontach. Jednak zanim wojna wybuchła, było wiadomo, że coś złego się szykuje. mężczyźni z miast byli zabierani rodziną i trafiali do przymusowej armii. Wtedy moja rodzina uciekła w góry. W tej posiadłości mieszkali kiedyś moi dziadkowie. babcia odeszła dawno, a dziadek zginął w tej okropnej wojnie, więc było to dla nas miejsce ucieczki. Mój ojciec odbudował go i ukrył rodzinę.

- Więc...gdzie są twoi rodzice? I dlaczego ta wielka wojna wybuchła.

- Umarli, kiedy wybuchła epidemia, gdy kraj objęła wojna domowa, ta, w której walczyłeś. Oboje pomagali w miejskim szpitalu, gdzie mój brat był kiedyś lekarzem...już nigdy nie wrócili do domu - westchnął z dziwnym smutkiem. Przez chwilę milczał, jakby pogrążony we własnych wspomnieniach czy myślach. - Nie tak łatwo to wytłumaczyć. Wojny wybuchają przez złych ludzi i ich wybory. Manipulują oni innymi i w ten sposób niszczą całe narody. Ale nie myśl teraz o tym. Nie psujmy pięknego dnia złymi wspomnieniami.

   JungKook posłusznie zamilkł, trawiąc informacje. Nie wiedział, co to znaczy mieć prawdziwą rodzinę, mieć ojca i matkę, ale z wyrazu twarzy starszego domyślał się, że ich strata musiała być okropna. Poczuł smutek, ale też wyrzuty sumienia z powodu tego, ze przypomniał to wszystko Jiminowi przez swoją głupotę. W końcu...nie powinien mieszać się w nie swoje sprawy, prawda? a jednak to zrobił i teraz widział tego efekty. Chciał to jakoś naprawić, ale...jak? Nie mogąc wymyślić niczego lepszego, nieśmiało złapał starszego za rękę i, wychylając się w jego stronę, z rumieńcem, pocałował go w policzek. Brunet, mocno zaskoczony, spojrzał na niego dużymi oczami, podobnie jak o poranku. JungKook jednak spiekł tylko większego rumieńca i wyrwał do przodu, nie chcąc się z czegokolwiek tłumaczyć. Tak naprawdę nie wiedział, dlaczego to zrobił. Po protu poczuł...., ze tak będzie dobrze. Czyżby dojrzewanie skoczyło na kolejny poziom?
   Resztę drogi spędzili w nieprzyjemnym milczeniu. Żadna ze stron nie odważyła się wypowiedzieć choćby jednego słowa, lecz czemu się dziwić. żaden z nich nigdy wcześniej nie kochał miłością romantyczną. Byli jak dzieci, odkrywając nawzajem woje pragnienia i uczucia. jednak...gdy jedna strona się wzbraniała, druga się bała i tym samym omijali w kontaktach cały możliwy romantyzm. Nie mogli jednak przeczyć uczuciom, które, choć dosyć rzadko, objawiały się w ich codziennym życiu. Nawet jeśli nie wiedzieli jeszcze, jak gorący płonie między nimi żar, nie potrzeba było wiele do tego, by się przekonać. Jimin wiedział o tym bardzo dobrze, JungKook dopiero zaczynał rozumieć to, co działo się w jego głowie. Nie można jednak odmówić, że przyciąganie między nimi stawało się coraz silniejsze.
   Gdy minęli pierwsze domostwa droga zaczęła ulegać zmianie - z delikatnie pochyłej strasy stała się stromym zboczem. I gdy stanęli na szczycie stromizny ciągnącej się do serca doliny, ujrzeli miasto. Czarnowłosy przystanął na chwilę i pożerał wzrokiem ogrom zabudowy. To było zupełnie co innego od jego wyobrażeń. Ogromne, betonowe i metalowe budynki, w monotematycznej kolorystyce, kominy, których szary dym tworzył kurtynę, za którymi chowały się chmury. Ogromny port wyglądał jak powbijane w szeroką wstęgę rzeki chude szpilki, pomiędzy którymi dokowały statki i łodzie. Miejsce to, ciasne i szare wydawało się po prostu...smutne. JungKook powoli zaczął iść w stronę tego nieprzyjaznego miejsca, doganiając po jakimś czasie swojego opiekuna. Nadal patrzył z pewnym niepokojem na połać miasta, która, przynajmniej w jego oczach, stawała się jakimś groźnym wrogiem. Przecież to miejsce było...straszne. Jak ludzie mogli tu żyć? To miejsce niesamowicie mocno przypominało mu jednostkę. Jedyne, czego brakowało temu miejscu to odgłos wystrzałów i przelotów samolotów nad ich głowami.
   Kiedy dotarli w końcu do granic miasta, nie było lepiej. Młodszy miał wrażenie, że w tym miejscu jest niesamowicie mało miejsca, co zawdzięczał wąskim uliczkom i niespotykanym tłumom. Miejsce to wydawało mu się niesamowicie egzotyczne - dziwne i pełne niespotykanych dotąd rzeczy. A to go wcale nie uszczęśliwiło. Miasto napełniało go strachem podobnym do tego, który czują dzieci przed ciemnością - dobrze wiedzą, że w ciemności niczego nie ma, ale nadmiar wyobraźni sprawia, że wydaje się to miejsce siedliskiem demonów. Dlatego tez nie mógł się zmusić do wejścia między przerażająco małe uliczki i tylko patrzył na plecy wyprzedzającego go Jimina z niemą prośbą na ustach, by zawrócił. I kto wie...może JungKook poczuł, ze czeka ich nieszczęście. Może, gdyby zawrócili, może gdyby on zawrócił, nie doszłoby do tego? Gdyby przez tą jedną chwilę, tą, w której starszy na niego spojrzał, nie poczuł wstydu i nie ukrył emocji...noże nic by się nie zmieniło. A tak jego opiekun nic nie zauważył. Sam nie czuł niepokoju przed dobrze sobie znanym miejscem i nie przeczuwał tragedii, która owładnęła nie tylko jego życie, ale miliona innych ludzi.
   Z bocznej uliczki, która przyszli, wsunęli się w ciąg ulic targowych, prowadzących do rynku. Trafili akurat na dzień handlowy i pół pułku najróżniejszych handlarzy wygłaszało litanię do klientów zachwalając swoje produkty. JungKook, patrząc dookoła z przestrachem, trzymał się Jimina na tyle blisko, na ile było to możliwie, wielokrotnie niemal wchodząc mu pod nogi. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że niepokój, jaki zawitał w jego sercu, nie chciał zniknąć. Czuł, że coś niebezpiecznego zbliżało się do niego...jakby budynki miały zaraz zwalić mu się na głowę. ale to nie było jedyne dziwne uczucie, które w nim zagościło. Przez całą drogę zanim doszli do rynku - czy to na poczcie, czy przy stoiskach - miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. a w połączeniu ze wszystkimi innymi stresującymi rzeczami, chłopak był po prostu jednym wielkim kłębkiem nerwów wywołanych tłumem, miastem i tylko Bóg (narrator) wie, czym jeszcze.
   Gdy załatwili wszelkie potrzebne dokumenty związane z opłatami oraz odebrali listy, zabrali się za sprawunki. Jimin ze swoją listą i JungKookiem uczepionym jego pasa jak mała małpka wchodził od sklepu do sklepu, zamawiając poszczególne towary, które były potrzebne w posiadłości. Chłopak wszystkiego uważnie słuchał, nie tracąc czujności i z nieufnością patrząc na obcych ludzi. Zupełnie jak wtedy, gdy dopiero się poznali. Starszy, oczywiście, zauważał zachowanie swojego podopiecznego, jednakże zganiał go na jakąś formę strachu przed ludźmi. Dlatego nazbyt się nie przejmował i dalej krążył od sklepu do sklepu, próbując się skupić na niepominięciu czegokolwiek, co zdarzało mu się nawet z listą.
   Zakupy skończyły się w miarę szybko, co młodszy przyjął z prawdziwą ulgą. I tak minęło tyle czasu, że słońce powoli chyliło  ku zachodowi. Biorąc głęboki oddech, z radością niemal zaczął się kierować wśród tłumu do uliczki, która kierowała ich w następne, prowadzące do domu. Zaczął nawet wyprzedzać Jimina, próbując jak najszybciej uciec od betonu i zgiełku miasta. Lecz wtedy stało się to, co rozpoczęło tragedię.

~*~

   Najpierw był hałas. Przypominał on zniekształcone wycie syren będących w oddali. Ludzie zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu nieznanego dźwięku, szukając jego źródła. Zaskoczony, wychyliłem się spomiędzy budynków, nie rozumiejąc całego zamieszania. JungKook, uczepiony mojego ramienia wciąż powtarzał, żebyśmy już wracali, jednak nie reagowałem, wiedziony ciekawością. Wychyliłem się z tłumu, dostrzegając mężczyzn poubieranych w mundurach. Wykrzykiwali coś po japońsku, wyglądali, jakby czegoś gorączkowo szukali...zaniepokojony, schowałem podopiecznego za siebie, nie pozwalając mu się wychylać. Czy było możliwe, że ci mężczyźni przyszli tu po niego? Miałem złe przeczucia...
   Nagle wszyscy żołnierze stanęli w szeregu, głośno salutując mężczyźnie, który był zapewne ich generałem. Dowódca wspiął się na maskę samochodu, którym przyjechali i odezwał się tubalnym głosem przez skrzeczący megafon.

- Jestem generałem Japońskiej Armii Narodowej, Yamashita Tomoyuki! Na mocy sojuszu z waszym krajem ogłaszam obowiązkowy pobór do Korpusu Ochrony i Rezerwy! W Europie i Ameryce wybuchła wojna, spodziewamy się, że niedługo przybędzie i do państw basenu Morza Chińskiego! Stańcie więc do obrony swoich domów i rodzin, mężczyźni zdolni do walki. spojrzał groźnie po tłumie, jakby wyszukiwał słabeuszy - A tych, którzy spróbują się ukryć czeka marny los!  Każde domostwo i mieszkanie zostanie sprawdzone, a tych, którzy stchórzą czekają sankcje i kary! Jest to wasz obowiązek, jako obywateli! Pierwszy pobór z terenów przymiastowych zacznie się już jutro rano

   Ludzie stali oszołomieni. Patrzyli na swoje rodziny, żony na mężów, którzy przetrwali ostatnią wojnę. To zdziwienie trwało raptem kilka sekund. W mig rozpętała się panika, ledwo mężczyzna zdążył zejść z maski auta.Schowałem się z Jungkookiem w wnęce bramy, przepuszczając spanikowanych ludzi. Na ich twarzach odbijało się wszystko - strach, rozpacz, panika....to wszystko, co widziałem, będąc małym szkrabem, o dużo za młodszym niż należało być do takiego widoku.
   Kiedy tłum się przerzedził, wypuściłem młodszego ze swoich ramion, w których go zamknąłem dla bezpieczeństwa. Czarnowłosy spojrzał na mnie niepewnie. Chciał coś powiedzieć, jednak kazałem mu milczeć. Po cichu opuściliśmy alejkę i okrężną drogą, z dala od punktu, w którym stacjonowali żołnierze, wyszliśmy na dróżkę prowadzącą do posiadłości. Ciągnąłem w pośpiechu chłopaka za sobą, pragnąc dostać się do domu jak najszybciej i modląc się o to, by nikt nas nie zobaczył. Przed oczami stały mi te wszystkie okropieństwa, które widziałem tuż po wojnie. te wszystkie ciała leżące na wałach, tych chorych i kalekich, którzy wałęsali się po ulicach, szukając swoich zbombardowanych domów czy żywych krewnych. Choć byłem tylko dzieckiem, były one wypalone w mojej świadomości. A teraz...znowu miało się to stać? Czułem ciarki na plecach za każdym razem, gdy słyszałem w głowie słowa generała.
   Droga do domu minęła błyskawicznie i już po kilkunastu minutach byliśmy za murami posiadłości. JungKook nadal posłusznie milczał, nawet wtedy, gdy zaciągnąłem go do swojej prywatnej części posiadłości. Otworzyłem ogromne drzwi do przytulnego saloniku, który służył także za główne biuro z najważniejszymi dokumentami i sejfem. Posadziłem go na ławie i bardzo poważnie na niego spojrzałem.

- Posłuchaj mnie....wiesz, co teraz się stanie?

- Wrócę do jednostki, prawda? - w jego oczach odbił się niepokój podobny do tego, które widzi się w oczach zwierząt przed zastrzeleniem przez kłusownika.

- Nigdy! Już nigdy nie wrócisz tam... - pogłaskałem go po policzku. Moje ręce drżały, ale starałem się to ukryć. - Schowam cię tak, jak mój ojciec schował mnie. Nie będziesz musiał już walczyć.

- Ale generał powiedział, ze każdy dom zostanie przeszukany...

- Wiem. Nie martw się o to. Tylko musisz mi coś obiecać, dobrze? Musisz mi to obiecać , musisz dotrzymać słowa, dobrze? To jest bardzo ważne. - kiedy chłopak pokiwał głową, poczułem ulgę. W końcu, wiedziałem, ze jego słowo jest niezwykle cenne. - Kiedy ci powiem, ukryjesz się. Będziesz tam tak długo, aż nasza gosposia nie powie, ze możesz wyjść, dobrze?

- Ale gdzie? Żołnierze umieją przeszukiwać domy...sam to nawet robiłem.

- Pamiętasz nasze letnie wyprawy? I schowek pod szafą w twojej sypialni, skąd brałem plecaki na długie podróże? Tam się ukryjesz. Musisz na siebie bardzo uważać i być cicho, nazbyt się nie wychylać. Pewnie o zmierzchu bądź o poranku będziesz mógł wyjść, nie rób tego, dopóki nie przyjdzie gosposia po ciebie, obiecaj mi to.

   JungKook posłusznie pokiwał głową na co odetchnąłem z ulgą. Bałem się, ze będzie się stawiał, zaprzeczał, nie zgadzał się...jednak chwilę później uświadomiłem sobie, ze on jeszcze nie wie. On jeszcze nie rozumiał. Widziałem to w jego spojrzeniu - w jego czarnych oczach nie było strachu czy lęku. tylko cicha akceptacja niewinnego dziecka. Poczułem silny ból w sercu. Jak mogłem mu powiedzieć? Jak miałem mu to wytłumaczyć...? Dla niego wojna była elementem życia, czyś, z czym miał do czynienia na co dzień. Nie wiedział, czym wojna jest dla rodzin, kochanków, świata...nie przeszło mu to nawet przez myśl. Ciężar, który zrobił się w mojej piersi na placu przybrał na wadze. Ciężar strachu i odpowiedzialności za tą bezbronną osobę przede mną.
   Poderwałem się z podłogi, pełen sprzecznych myśli. Kazałem czarnowłosemu zostać na miejscu szczelnie zamykając drzwi, tak, by żadne niepowołane dźwięki nie przedostały się zarówno do sypialni, jak i korytarza tej części posiadłości. Odnalazłem swoją garstkę służących i poinstruowałem ich bardzo dokładnie, nie pomijając niczego. Każdy, najmniejszy i najistotniejszy szczegóły przekazałem tej niewielkiej grupie, na których barkach zostawiałem najcenniejszy element swojego życia. Kiedy tak o tym zacząłem myśleć? Nawet nie zauważyłem...wiedziałem jednak, że, w głębi serca, czułem tak od samego początku. Dlatego nie bez bólu podjąłem decyzję. Kazałem przygotować wyprawę zarówno dla siebie, jak i JungKooka, Nakazując największą dyskrecję. Przekazałem wszelkie potrzebne dokumenty i pieniądze, ostrzegłem ich o nadchodzącym niebezpieczeństwie i oddelegowałem tych, którzy chcieli uciec. Nie mogłem zrobić nic więcej dla nich i dla mnie ponad to, co zrobiłem do tej chwili i wiedziałem o tym. Nie miałem im nic do zarzucenia, dlatego zwolniłem ich na dzisiaj ze służby, licząc, że nic złego im się nie stanie.
   Kiedy wszystko zostało przygotowane, wróciłem do podopiecznego. Nadal nie rozumiejąc sytuacji, wyglądał przez okno, patrząc na ciemny las. Podszedłem do niego, po drodze zapalając lampy w pomieszczeniu. Ciepły i przyjazny blask ognia świec i płomienia wydobytego z nafty rozpogodził mrok pomieszczenia, jednak nie mrok, który czułem. Miałem nawet wrażenie, że każdy mój krok w jego stronę staje się coraz cięższy, jakby emocje we mnie spowalniały kroki. Stając przy nim czułem, jakbym przebiegł maraton i wspiął się na niesamowicie wysoką górę. Jednak spojrzenie i lekki uśmiech, którym mnie obdarzył, był wieńcem laurowym na skroniach godnym wyprawy.
   Nie wiedziałem, jak mam się zachować, więc jedynie stałem i próbowałem odnaleźć w mroku na zewnątrz to, co on widział. Nie było to jednak łatwe. Mieliśmy kompletnie odmienne spojrzenia na świat, mimo całej transformacji mojego postrzegania. Nadal jednak ciężko mi było doszukać się tej prostoliniowości, którą on dostrzegał. Z jednej strony cieszyło mnie to, ze w tej chwili się nie bał. Nie czuł tego co ja czułem, patrząc na niego. Nie nawiedzał go strach i wizja krwawiących ran, które już widziałem na jego ciele. Z drugiej jednak... bałem się, że ta nieświadomość zaprowadzi go do grobu. Te myśli, tak ponure w swojej głębi sprawiły, że zapragnąłem zakazanej dla mnie bliskości. Delikatnie objąłem młodszego za szyję, wtulając go w swój tors. Zaskoczony, dopiero po kilku długich sekundach odwrócił się w moją stronę i spojrzał się na mnie pytająco.

- Jeżeli powiem, że boję się spać sam, zostaniesz ze mną na noc? - wyszeptałem mu do ucha, czując, że nie dam rady się powstrzymać przed zerwaniem swoich postanowień.


~*~

   Kiedy cichy głos dal mi odpowiedź twierdzącą, delikatnie go podniósł i, zamykając w ramionach, zaniósł go do sypialni. Delikatnie ułożył go na poduszkach, wśród delikatnej pościeli i blasku świec, które służba zapalała tuż po zachodzie słońca. Ostrożnie złączyli swoje usta w niewinnym jak spojrzenie młodszego pocałunku, jednocześnie powoli rozwiązując sznurki łączące strój JungKooka w całość. Jego ręce zamknęły się w koło szyi starszego, nie pozwalając się odsunąć choćby na wzięcie oddechu, jednak tak samo jak on, Jimin pragnął nigdy się nie odsuwać. Pragnął stopić się z nim ciałem i nie musieć już nigdy więcej wypuszczać go z sypialni. Te wszystkie powstrzymywane fantazje i ochoty powróciły do niego ze zdwojoną siłą, sprawiając, że początkowo niemal dziewiczy pocałunek szybko zamienił się w namiętną igraszkę języków i dłoni, pragnących jak najszybciej poczuć ciepło ciała ukochanego.
   Pierwsze elementy garderoby szybko spoczęły na podłodze, ukazując nagie torsy kochanków. nagle przestało się liczyć wszystko wokół nich - nie było żadnej grożącej wojny, żadnej nadchodzącej apokalipsy. Jedynie żar dwóch ciał, równie namiętnych, co niewinnych, równie delikatnych, co zaborczych. Nie powstrzymywali swoich żądz ani na chwilę dłużej, sprawiając, ze taniec ich ciał stawał się coraz szybszy i coraz pierwotniejszy. W końcu, tak to już bywa, gdy do zamkniętego płomienia wpuści się tlen. Strach stał się tlenem zasilającym żar pomiędzy nimi, żar, do którego żadna ze stron nie chciała się przyznać. Jednak teraz nie zostało im nic innego, jak nacieszyć się sobą zanim to, czego się boją, ziści się.
   JungKook czuł kolejne pocałunki na swojej szyi, rozgrzewające jego policzki i serce. Zamknął w objęciach swojego opiekuna, który pieścił językiem i ustami skórę cienką i wrażliwą, sprawiając, że jego głos zmieniał się na drżący i piskliwy. Tym głosem cichutko pojękiwał, czując silne palce pieszczące jego żebra i brzuch, wywołując nie tylko gęsią skórkę, ale i także podniecające ciepło u dołu brzucha. Sprawiało to, że jego drobne ciało zaczynało drżeć, jakby te emocje wpływały na niego w wibrujący sposób. oczywiście, nie uszło to uwadze Jimina, jednak po spojrzeniu w oczy swojego małego kochanka wiedział, że to tylko jego uczucia, nie strach czy wątpliwości. Mógł w nim czytać jak w otwartej księdze, podobnie jak JungKook w nim. Wszystko, co czuli, odbijało się niesamowicie wyraźnie w oczach niedoświadczonych kochanków. Ale tej otwartości i szczerości nie można odjąć uroku, nie można zabrać piękna chwili, w której ich wargi łączyły się w pełnym pasji pocałunku, zmieniającym dwa ciała w tancerzy poruszających się z gracją po parkiecie.
   Między nimi robiło się coraz goręcej, coraz mniej tlenu było potrzebne, byle pocałunek trwał i trwał, jakby nie mogli się sobą nacieszyć...jakby nie do końca wierzyli w swoją bliskość. Choć może tak było? W końcu, ich pierwszy raz zdarzył się w sumie przypadkiem, bez udziału głębokich uczuć w ich sercach. Może dopiero to zbliżenie było prawdziwym, realnym? Kiedy z zachłannością godną szekspirowskich kochanków wpadali sobie w ramiona po zaczerpnięciu oddechu, można było o tym pomyśleć i zobaczyć pełny obraz takiego myślenia. Każde muśnięcie skory o skórę było perfekcyjną iskra pożądania między dwoma spragnionymi ciałami, które nawet nie były wcześniej świadome siły swoich emocji. Ale teraz, w tej jednej chwili, to wszystko wydostawało się na wierzch spod przykrytego czapą spokoju wnętrza kochanków. Im więcej żaru między sobą rozpalali, tym bardziej chcieli płonąc dla tego uczucia.
   Ubrania znikły błyskawicznie. A może po prostu spłonęły od ciepła, które od nich buchało? Nie można było kłamać - gdyby tylko mogli, wznieciliby pożar, który pochłonąłby wszystkich kochanków podobnych im. Może nawet to byłoby lepsze? W obliczu zbliżającej się apokalipsy lepiej wybrać śmierć od płomieni pożądania niż od kul nieprzyjaciela. Jednak nikt nie pozwolił wybrać sektom, które miały zginąć. 
   Kolejne pocałunki opadły jak gilotyna na pierś młodszego, zostawiając za sobą czerwonawy ślad wypieszczonej skóry. Każdej takiej pamiątce towarzyszyło błogie westchnienie i palce zaciskające się na brunatnych włosach opiekuna. JungKook nie mógł się powstrzymać i co chwilę z jego ust wyrywało się imię ukochanego, który z taką skutecznością o niego dbał. Ulegał każdemu muśnięciu, których pragnął z chwili na chwilę coraz bardziej. Nie rozumiał dobrze tego co czuł - takie silne emocje nawiedziły go po raz pierwszy, jednak...nie miał nic przeciwko. Nic, jeśli to Jimin trzymał go w ramionach. Nic, jeśli to własnie jemu mógł się oddać. Nic nie mógł poradzić na to, że starszy zawładnął nie tylko jego serce, ale także jaźń i duszę. Przed nim czuł się nagi, odkryty ze wszystkich myśli i tajemnic, jakby ukochany mógł po postu przejrzeć go na wskroś
   Jimin nie mógł się dłużej powstrzymywać. To wszystko, co czuł...po prostu go owładnęło w każdym aspekcie. Jakby każdy element jego myśli składał się z ciała chłopaka i emocji, jakimi go obdarzał. Ciężko mu było nas sobą zapanować choć w najmniejszym stopniu, by nie przestraszyć swojego małego kochanka lecz starał się ograniczyć swój popęd, skupiając się na drobnych pieszczotach. Nie mógł jednak ukryć, że podobnie jak JungKook coraz bardziej się podniecał. Wystarczyło najmniejsze otarcie, by wspomnienia ich pierwszego razu wracały ze zdwojoną siłą do niego, rozgrzewając wyobraźnie do białości. Pomyśleć, że on, dorosły mężczyzna, zachowywał się jak małolat...ale tak to już jest, kiedy kocha się pierwszy raz i to tak niesamowicie mocno.
   Żar palił ich nie tylko od środka, ale także na zewnątrz. To było ciepło buchające od nich samych, które zapalało ich do działania. I nie potrzeba go było tak wiele. Samotność i strach miały swój udział w tym zbliżeniu i był to fakt, którego nie można było negować. Jimin bał się tego, co miało się stać jutro. Wizja wojny, jej przedsmak...wiedział, jak to się skończy. Miał świadomość, co będzie oznaczał poranek. JungKook natomiast wciąż pragnął zbliżyć się do opiekuna, chciał jego bliskości. Dojrzewanie sprawiło, że czuł się samotny po tym, jak usłyszał wyznanie miłości, które nie miało już później przełożenia na codzienne życie. Ale przede wszystkim wzajemne oddziaływanie wpływało na nich i na to zbliżenie.
   JungKook jęczał coraz głośniej im niżej Jimin kierował usta. Przyjemne ciepło u dołu brzucha rozlewało się coraz większą falą, która uderzała za każdym razem silniej w jego jaźń, sprawiając, że tracił kontrolę nad swoim głosem. Przyciągał swojego kochanka coraz bliżej, jakby mógł w ten sposób zaskarbić sobie więcej jego miłości. I choć palce, które wplatał w jego włosy, drżały dosyć mocno, nie oznaczało to, że odczuwał nadmiar pieszczot. Wręcz przeciwnie - z każdym przyłożeniem ust do jego skóry chciał następnych i następnych. A kiedy do wszystkiego dołączył język, a później palce, które pieściły z ogromną subtelnością jego ciało, nie mógł dłużej pilnować swojego głosu. Lecz prawdziwa utrata kontroli była dopiero przed nim.

~*~

   Przygryzłem wargę, słysząc jego głos wibrujący w moich uszach. Miałem wrażenie, że napiera on na moje bębenki, próbując przedrzeć się do najgłębszych części mojego ciała i mojej jaźni. A ja chciałem mu na to pozwolić, chciałem mu w tym pomóc. Pragnąłem go coraz bardziej...z każdym złożonym pocałunkiem dwa razy mocniej. Nie mogłem się powstrzymać przed zbereźnymi myślami, które powstawały wraz z każdym zaciśnięciem drżących palców na moich ramionach czy włosach. Dałem się całkowicie pochłonąć tej szczenięcej miłości z szerokim uśmiechem na ustach. Przyjąłem to z pełną odpowiedzialnością i gotowością. Ja, który zawsze myślał, że największą wartością życia jest spokój i samotność.
   Kolejna seria czerwonych plamek pojawiła się na jego udzie. Delikatnie rozłożyłem jego nogi, pieszcząc tą najwrażliwszą skór, pozostawiając na niej ślad języka i urocze malinki. Zerkałem na niego, podziwiając zaczerwienione oblicze, szybko zaciskające się na pościeli palce, mocno zamknięte oczy i chętne do pocałunku usta, powtarzające moje imię. Nie mogłem nie patrzeć na tą piękną krasę jego ciała, na to porażające piękno, które ukazywało się w kształtnej linii bioder, płaskim brzuchu czy zarysowanymi pod skórą mięśniami. A kiedy to wszystko zaczynało drżeć pod wpływem mojego dotyku...czułem się wtedy tak, jakbym doznał silnego zaszczytu.

- Jimin, proszę...szybciej... - jego głośny jęk wyrwał mnie z rozmarzenia.

   Spojrzałem na niego i w jednej chwili zrozumiałem, że chłopak osiągnął właściwy stan - był pobudzony i nadwrażliwy. Uśmiechnąłem się lekko, porzucając grę wstępną, zbędną już tej rozgrywce. Wiedziałem bowiem, że czas na właściwe pieszczoty dopiero nastał. Zabierając palce z najmniej wrażliwych części ciała ułożyłem je na jego piersi, pozwalając sobie na uśmieszek kącikami ust. Pochyliłem się nad nim, przykładając wargi do jego piersi. Musnąłem językiem czubek jego sutka, wsłuchując się w słodki, drżący jęk jaki towarzyszył tej pieszczocie. Jego ręce, niemal w drżącym spazmie zacisnęły się na moich ramionach, wbijając niezbyt mocno paznokcie w skórę. Cichy pomruk wydostał się z głębi mojego gardła, gdy zasysałem w głąb ust jasnobrązowe maleństwo. Wolną ręką, w ten sam sposób, bawiłem się drugim, by wyrównać i zwiększać przyjemność. Poruszałem językiem w tylko sobie znanym rytmie, słuchając, jak JungKook jęczy pode mną i czując, jak drży jego ciało. I im więcej tego było, tym bardziej podniecony byłem. Jego reakcje działały na mnie tak mocno...
   Kiedy po kilku chwilach odchyliłem się do tyłu obraz, który ujrzałem, sprawił, że nie trzeba było wiele, by złamać resztki mojej kontroli. Czarnowłosy miał mocno zaczerwienione policzki i oczy zamglone przyjemnościom. Jego ciało delikatnie drżało, pokryte gęsią skórką i pełne niewielkich, czerwonych plamek, które sam na nim zostawiłem. Jego drobny tors połyskiwał od mojej śliny, a sutki zachęcająco stały, odcinając się od piersi od niedawnych pieszczotach. Nie mogłem jednak oderwać wzroku od wyraźnie zarysowanej, mocno podnieconej męskości, którą chłopak próbował ukryć w jakiś sposób, nakładając uda. Nie mogłem mu jednak na to pozwolić...nie byłem na tyle okrutny, by dalej się męczył. Złapałem go delikatnie pod kolanami i rozłożyłem mu nogi, wpatrując się, jak krwisty rumieniec oblewa jego szyję i koniuszki uszu. Głaszcząc kciukami wnętrze jego ud, pochyliłem się niżej i, rzucając mu nieco perwersyjne spojrzenie, wziąłem jego członka do ust, w kakofonii krzyku rozkoszy. Zamknąłem usta na czubku i zacząłem ostrożnie ssać, jednocześnie drażniąc. JungKook nie przestawał pokrzykiwać, co tylko mnie pchało do działania. Wziąłem męskość głębiej, zaciskając co kawałek usta, aż miałem go całego w ustach. Czułem, jak drżał między moimi wargami, dokładnie tak samo jak cały JungKook. Wiedziałem, że jego nieprzyzwyczajone ciało było już na skraju.
   Wolno poruszałem głową, czując, jak jego paznokcie wbijają się głębiej i nieświadomie ranią moją skórę, pozostawiając na niej czerwone pręgi. Nie przejmowałem się tym. Wiedziałem przecież, że robił to nieświadomie, a na dodatek w akcie czystej rozkoszy. To były ślady, które mogłem nosić z dumą i zamierzałem to zrobić.
   Na zmianę przyspieszałem i zwalniałem, zaciskałem mocniej usta i silniej ssałem, czując, jak to drobne ciało wyginało się pode mną, a głos łamał się z chwili na chwilę coraz bardziej. Byle jaki ruch ogromnie na niego działał, wiedziałem więc, jak niewiele mu brakowało do końca. Nic więc dziwnego, że kiedy minimalnie zahaczyłem zębami, słodkawa ciecz wypełniła moje usta. Odsunąłem się, przełykając płyn i wycierając delikatnie usta. Z uśmiechem patrzyłem na zasapaną twarz mojego młodego kochanka i białe krople rozlane po jego udach i kroczu. Nie potrafiłem jednak podziwiać tego zbyt długo - byłem zbyt spragniony, by skupić się na jego urodzie. Dlatego, unosząc delikatnie jego biodra, wsunąłem palce do jego wnętrza. Na moment, na jego buzi pojawił się grymas, jednak szybko się rozpłynął, kiedy na mnie spojrzał i uśmiechnął się uspokajająco, sapiąc nieco. Otrożnie rozciągałem jego wnętrze, nawet na chwilę nie tracąc z oczu jego mimiki i doszukując się oznak bólu. Choć moim największym pragnieniem tej chwili było zanurzenie się w nim, nie chciałem mu robić najmniejszej krzywdy.
   Kiedy jego ciało łatwo ustępywało pod moim naciskiem, dokładałem następne palce, by zbliżenie było jak najmniej bolesne. Przy tym całowałem delikatnie jego szyje i twarz, nie mogąc się powstrzymać przed choćby tak drobnymi pieszczotami. Dopiero kiedy byłem pewien, że rozciągnąłem go maksymalnie mimo całego popędzania przez młodszego, odważyłem się wycofać palce. Ponownie unosząc jego biodra i łapiąc go pod kolanami, nieśmiało zbliżyłem się do jego wejścia, ostrożnie wkładając swojego członka. Nie przewidziałem jednak reakcji JungKooka, który jednym pchnięciem bioder przyjął mnie w całości. Nasze krzyki zlały się w jeden akord rozkoszy, rozcinając powietrze pełne dymu z dogasających świec. Zawisłem nad nim, czując, jak jego wnętrze zaciska się na mnie w pulsującym, niesamowicie przyjemnym rytmie. Nie mogłem się powstrzymać przed cichymi jękami, zagarniając go do siebie jak najbliżej. Jego nogi oplotły mnie w pasie, a dłonie splątały na karku, pozwalając nam na silny uścisk dwóch spragnionych ciał. Czekając, aż się przyzwyczaić, słuchałem, jak szepcze mi do ucha słowa w nieznanym języku, jego ojczystym, którym się posługiwał w pierwszych etapach naszej znajomości. Choć nic nie rozumiałem, emocje, którymi były przesączone słowa dawały mi realny odraz tego co mówił - było to wyznanie miłosne, niezwykle pełne uczuć. Poczułem ciepło na policzkach, słuchając jego zachrypniętego od jęków głosu. Jego wyznanie działało na mnie elektryzująco.
   Czując, że mogę rozpocząć, zacząłem wolno się w nim poruszać. Długie, załamujące się na końcu jęki towarzyszyły JungKookowi z każdym wbiciem palców w skórę moich ramion j karku. Sam także cicho pojękiwałem, czując, jak ciasny, ciepły i cudownie przyjemny jest mój kochanek. Nie mogłem się powstrzymać przed szybkim przyśpieszeniem kolejnych pchnięć, kierowany czystymi pragnieniami, niemal instynktownymi. Co ze mną robił ten chłopak...jeszcze tak naprawdę dziecko w moich oczach. Co ja robiłem, pozwalając sobie na chwilę słabości. Wiedziałem jednak, że może to być ostatnia taka noc.
   Tempo stało się szybkie, a nasze głosy urywane. Wszystko działo się nagle, nie potrafiłem zapanować nad własnymi żądzami. Byliśmy jednak w takim stanie, że tylko te niemal pierwotne uczucia zaczęły się liczyć. Szybciej, mocniej - motto, które zrodziło się w naszych jaźniach. Oboje poruszaliśmy się w wspólnym rytmie, który pchał nas na skraj rozpadliny, w której nie było niczego innego, niż czyste pożądanie i erotyzm. A z każdym krokiem, każdym moim pchnięciem i oporem jego bioder stawaliśmy bliżej, niemal zaciągając się aromatem tego instynktu, który żyje wewnątrz każdego człowieka jako ostra skarpa w dół, w głąb istnienia pierwszych pragnień ciała.
   Po raz kolejny przyspieszyłem, splatając z nim dłonie, które zsunęły się z mojego karku z mocniejszym pchnięciem. Patrzyliśmy sobie w oczy, nie mogąc oderwać wzroku. Jakby coś hipnotycznego było w naszym zbliżeniu. A może tak właśnie było? Ten dziwny, niepokojący magnetyzm, który był miedzy nami oszałamiał nas, nasze umysły i ciała w sposób, którego próżno szukać między innymi środkami odurzającymi tego świata. Miałem wrażenie, że w tej chwili rozdzielenie nas byłoby równoznaczne ze śmiercią. Moja jaźń nie była sobie w stanie wyobrazić innej sytuacji niż ta, moje ciało przestało by istnieć, gdyby nie jego gorące wnętrze. Każde pchnięcie było uzależniającą dawką, której nie potrafiłem racjonować. Dlatego było ich wciąż więcej i więcej, przyprawiając nas o gwałtowne niemal pchnięcia i obłęd pragnienia. Nasze głosy łączyły się w jedno i rozdzielały na setki różnych tonów, które miały tylko jeden przekaz - opowiadały historię tej nocy i nasze emocje, wibrujące w piersiach. Im bliżej końca byliśmy, tym jęki stawały się bardziej usuwane, jakby ludzkie gardło nie było w stanie wydać dźwięku o odpowiednim zabarwieniu emocjonalnym. Może coś w tym było, jednak nie potrafiłem myśleć o czymś tak prozaicznym. Moje myśli skupiały się tylko wokół jednego - JungKook.
   Niewiele nam brakowało. Im ciaśniejszy stawał się czarnowłosy, tym ja mocniej się wbijałem. W ten sposób gwarantowaliśmy sobie to morze przyjemności, które czuliśmy wśród dymu. Wpiłem się w wargi młodszego, wysuwając w jego usta swój język i rozpoczynając kolejny taniec łączący nasze ciała. Jego dłonie ponownie spoczęły na moich ramionach, udowadniając mi, jak blisko skraju jest mój drobny kochanek. Sam jednak nie byłem w lepszym stanie. Kilka mocniejszych pchnięć zupełnie by wystarczyło. I tak rzeczywiście było. Najgłębsze i najsilniejsze pchnięcia zafundowały nam wspólny orgazm zwieńczony ciężkimi od zmęczenia, ale i ulgi jękami. Upadłej na niego, wpadając prosto w wyciągnięte ramiona. Jego małe, drobne ciałko zamknęło się wokół mnie, podobnie jak ja wokół niego. Tuliliśmy się dłuższą chwilę, próbując uspokoić skołatane serca. Kiedy potrafiłem już zabrać głos, uświadomiłem sobie, że spokojny oddech młodszego na mojej piersi był spowodowany snem, w który zapadł zbyt młody na takie harce kochanek. Utuliłem go do swojej piersi, jednocześnie okrywając nasze nagie ciała. Odgarnąłem mu z twarzy przeszkadzające kosmyki włosów, przyglądając się śpiącej twarzy z mozaiką bladych i zaczerwienionych miejsc. Ucałowałem ostrożnie jego czoło, choć po tym wszystkim nie balem się, że się obudzi. Musiałem z czułością nadal mocno ciepłe policzki jego idealnie gładkiej skóry, delektując się tą bloga ciszą i jego bliskością. Jednak, kiedy emocje opuściły mnie i powróciła do mnie rzeczywistość, zebrało mi się na łzy, które z trudem powstrzymałem. Trzymając tą drobną istotkę w ramionach, miałem wrażenie, że świat się rozpada na złość miłości, którą w nim odnalazł. Nie mógł jednak nic więcej zrobić ponad to, co już zrobiłem dla niego.
   Po kilku, a może kilkunastu minutach, które mogły się zmienić także w godziny, wypuściłem go z ogromnym trudem z ramion. Za oknem pierwsze promienie zaczynały rozświetlać mrok nocy. W idealnej ciszy ubrałem się, po czym wziąłem go na ręce, zawijając w ciepłe koce, by nie zmarzł. Zaniosłem go do jego sypialni i, odkładając go na chwilę na jego łóżko, wyważyłem w schowku podwójne dno, ukrywające niewielki schron. Ostrożnie wziąłem na powrót kochanka na ręce i ostrożnie zszedłem do ukrytego pomieszczenia. Delikatnie ułożyłem go na tamtejszym posłaniu i zapaliłem świece, rozświetlając pokój. Sprawdziłem, czy wszystko zostało odpowiednio przygotowane. Zapas jedzenia na przynajmniej tydzień, świeże ubrania, czysta woda, książki do czytania, kartki i pióro, zapas świec. Wszystko tak, jak poleciłem. Wyciągnąłem kartkę i pióro, czując, jak dłonie mi drżą. Trzęsącymi dłońmi
 napisałem list. Niektóre litery rozmazały łzy, kąpiące na papier, ale starałem się wyjaśnić wszystko i przeprosić z całego serca za mój wybór, za złamane obietnice. Nie mogłem jednak postąpić inaczej.
   Zostawiłem list przy łóżku wraz z rodzinną pamiątką - wisiorkiem ze starym bogiem szczęścia, którego imienia nikt już nie pamiętał, ściskając w dłoni ten, który poleciłem robić dla niego. Klęknąłem przy łóżku, podziwiając jeszcze przez chwilę jego twarz. Złożyłem na jego wargach długi, tęskny pocałunek, pocałunek żegnającego się ukochanego. Opatuliłem go dobrze, by jego nagie ciało nie zmarzło i opuściłem to ukryte pomieszczenie. Szczelnie zamknąłem klapę, która chroniła ten sekret, a sam udałem się prosto w paszczę lwa.

8 komentarzy:

  1. Poprostu brak słów ;-;
    Ryczę teraz jak idiotka i nie mogę przestać... Naprwdę to jest cudowne.. Perfekcyjnie opisujesz ich uczucia i to mi się naprawdę podoba :3
    Życze weny i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, j-ja... ja płaczę T_T Pod koniec łzy mi pociekły. Jimin niee ;-; Żeby on tylko nie zginął. Kookie nie może zostać sam :< Właśnie, mój mały i bezbronny Kookiś... jego reakcja jak się obudzi... ;c Czuję, że w następnym rozdziale będę płakać jeszcze bardziej. Pierwszy raz widzę, żeby ktoś w taki piękny sposób opisywał miłość. Dlatego mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy i będą żyli razem długo i szczęśliwie~ ;-;"

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu popłakałam się...;-; czegoś takiego już dawno nie czytałam...Boże...Jak byś napisała jeszcze , że nasz niewinny i cudowny Kookie ruszy za Jiminem by wrócił to ja bym nie wytrzymała...;-; To by było tak piękne, że bym umarła ze szczęścia i wzruszenia ;-;

    OdpowiedzUsuń
  4. Za każdym jak to czytam to płaczę i nie mogę się uspokoić. Twoje opowiadania są tak piękne, że mogę je czytać bez końca. Masz ogromny talent do pisania, a potwierdza to to , że tylko na twoich płaczę. Życzę Ci dużo, dużo weny i przedwcześnie zdrowych, spokojnych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia i niecierpliwie czekam na kolejną część "Co to znaczy kochać"

    OdpowiedzUsuń
  5. Błagam powiedz, że będzie kontynuacja i ile jeszcze rozdziałów planujesz? To bylo takie piękne, boze zaczęłam juz plakac kiedy Jimin i Kookie weszli do pokoju, wiedziałam ze go zostawi, ale prosze wręcz na kolanach niech to sie zakończy happy endem. Pierwszy raz tak przezywam opowiadanie , cudownie piszesz ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Będzie dale? :<
    Ja tu zaraz umrę :( tak długo czekam że już przeczytałam wszystko od początku 2 razy DX
    MAM GŁODA XD
    POZDRAWIAM

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku.. To jest takie idealne.. Jak się cieszę, że to znalazłam T_T
    Czekam zniecierpliwiona na kolejne części i już nie mogę się doczekać. T_T PO prostu idealne, a ten rozdział.. Brak słów. ♥

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2