11 kwi 2016

Co to znaczy "kochać" VI


    Obudził się w wysokiej trawie, otoczony kwiatami o dziwnych kształtach i zapachach oraz wielobarwnymi motylami, otoczony dziwną mgłą, która sprawiała, że wszystko w koło wydaje się niematerialne, nieistniejące. Zaskoczony, podniósł się. Co on tu robił? Przecież był w sypialni...nic nie rozumiał. Jak to możliwe kłaść się w jednym miejscu i budzić w zupełnie innym? Zaczął się uważnie rozglądać. Dookoła rozciągał się jedynie horyzont, nie otaczało go kompletnie nic. Jedynie, w odległości kilkunastu metrów, stało ogromne drzewo, którego gałęzie znikały między chmurami. Kierowany instynktem, ruszył w tamtą stronę. Czuł się...tak dziwnie. Nie wiedział, co tu robił, nie wiedział, gdzie tak naprawdę był...ale coś sprawiało, że nie czuł strachu. Jedynie mrowienie w klatce piersiowej, delikatny ucisk u dołu kręgosłupa, który, im bliżej drzewa był, tym stawał się silniejszy, choć nie był on nieprzyjemny. Było to podobne do wyczekiwania, pewien rodzaj napięcia, który rodzi się, gdy człowiek czeka na coś bardzo długo...nawet nie zauważył, kiedy zaczął biec, przecinając trawę i wzbijając motyle do lotu. Czuł, że musi się pospieszyć. Czuł, że ma mało czasu...kiedy wreszcie dobiegł, jego pierś poruszała się szybko, jednak to serce w szaleńczym tempie kołatało się w jego wnętrzu w...napięciu na coś. Zaczął się dookoła rozglądać, jednak niczego nie było. Jedynie potężny pień. JungKook oparł się plecami o drzewo, nie rozumiejąc. Zmarszczył brwi. Co tu się działo...?
   Chciał już ruszyć w drogę, nie wiadomo dokąd, kiedy poczuł, że pień...stał się miękki. W panice odwrócił się, jednak zamiast drzewa, stał przed nim...Jimin. W jego oczach momentalnie zebrały się łzy, gdy zachłannie zamknął go w swoich ramionach. Jego ciało wydawało się takie prawdziwe, było takie ciepłe...tak jak zapamiętał. Upadł na kolana, ciągnąć za sobą ukochanego. Jego policzki rozcinały łzy, kiedy brał jego twarz w dłonie. Dotykał jego policzków, śledził palcami linię jego szczęki, kształt nosa, kości...jakby chciał się upewnić, że nic nie uległo zmianie. Ponownie się w niego wtulił czując to ciepło, które ogrzało jego serce. czując, że nie tylko jego serce bije w tym szaleńczym rytmie, czując jego dłonie w talii, które tak zachłannie przyciągały jego ciało bliżej...tak bardzo za nim tęsknił. Tak bardzo.
   Poczuł jego ręce na policzkach, uniósł głowę, patrząc mu w oczy. Jego spojrzenie wydawało się smutne, w jakiś sposób...nazbyt świadome? To spojrzenie niosło ze sobą przestrogę...JungKook otworzył usta, lecz zanim wydobył się z nich dźwięk ukochany przyłożył palec do jego warg, nakazując mu milczeć. Patrzyli na siebie w tym milczeniu, jakby próbowali zapamiętać nawet najmniejszy drobiazg. Dopiero po chwili starszy pochylił się w stronę czarnowłosego, by złożyć na jego wargach delikatny pocałunek, smakujący łzami. Chłopak przyległ do Jimina, pragnąc mocniejszego pocałunku, pragnąc zaciśnięcia ramion...pragnąc więcej ukochanego. Pocałunek szybko stracił swoją niewinność, stał się jednym z tych pocałunków, namiętnych i gwałtownych, którymi obdarzał go tej ostatniej nocy. Z każdym kolejnym muśnięciem oddech ulatywał z jego piersi gwałtowniej, zaczęło mu się kręcić w głowie...ale było to cudowne uczucia, niosące ze sobą wspomnienia, niosące łzy i poczucie bezpieczeństwa, jakie czuł tylko przy Jiminie. 
   Kiedy w końcu się od siebie oderwali, czuł gorąco i drżenie, które ogarniało całe jego ciało. Nawet nie zauważył, kiedy skończył na plecach, kiedy cały świat skurczył się do sylwetki Jimina, wiszącego nad nim. Chłopak nieśmiało dotknął jego warg, gorących od pocałunku, dotykając w tym samym czasie swoich własnych. Z drżącym westchnieniem objął go za szyję, czując, że jego serce eksploduje, jeśli zaraz nie wypowie słów, które tak gorączkowo krążyły po jego głowie.

- Tak bardzo tęskniłem...tak bardzo Cię kocham.

   Oczy ukochanego szeroko się otworzyły, po czym wypłynęło z nich kilka łez, które spłynęły i wsiąkły w jego hanbok. Nie rozumiał, dlaczego płacze...i zanim spróbował zadać pytanie poczuł, że ziemia wokół nich zaczęła drżeć. Chłopak wtulił się w ukochanego, nie rozumiejąc, co się dzieje. Ramiona starszego zamknęły się wokół jego talii z czymś na kształt rezygnacji. To samo uczucie było w jego oczach. 

- Jimin, co się...!?

   Obudził się głęboko w nocy, w ciemności, samotny i ze łzami przecinającymi policzki. 

~*~

   Boże igrzysko. Człowiek jako zabawka w rozgrywce bóstw. Jak marionetki. Ciągane za sznurki w setki stron świata, by walczyć za nie swoje sprawy, okupywać krwią nie swoje grzechy. By zabijać niewinnych. by obcinać im sznurki. Najgorszy jest fakt walki za nie swoją sprawę. To ktoś inny wysłał setki jednym podpisem na front. To ktoś inny wywołał spór, miał fantazje, pragnienia. Nikt nie liczy się z matkami, płaczącymi w ciemności i ciszy domostw. Nikt nie liczy osieroconych dzieci, zrozpaczonych żon. Liczą się tylko statystyki, liczba wygranych i przegranych, nie straty w ludziach. Tak więc, okropnym żartem staje się stwierdzenie "życie ludzkie warte jest więcej", gdy jednym machnięciem pióra na kartce ginie pułk pełny snów o powrocie do domu, znikający jak aktorzy za kurtyną.
   Do głębokiej toni docierają sporadyczne krzyki. Słychać chrzęst łamanych kości, ktoś z daleka woła o litość, o podanie amunicji, o przebaczenie. Rozlegają się przytłumione strzały, echo kroków obija się między poszczególnymi fragmentami cichy. Ochota zatkania uszu jest nie do powstrzymania, jednak...brakuje kontaktu z ciałem. Brakuje czucia w rękach, nogach...pozostaje jedynie słaba świadomość i przemyślenia. Gdzieś z mroku toni wyłaniają się, ostrożnie, niczym dzikie zwierzęta na polowaniu, pojedyncze wspomnienia. Wspomnienia nieznanych ludzi, niekoniecznie tej samej jaźni. Wspomnienia cudzego uśmiechu, niezwykle delikatnego, dziecięcego. Wspomnienia głosu, który powtarzał imię, czyniąc z niego pieszczotę. Wspomnienia dotyku, muśnięć jedwabiu na nieistniejącej już skórze. Spod toni wyłoniły się inne wspomnienia, ciemniejsze w swoich wydźwięku, charakterze. Pojawiła się poszarpana rana, krew na podłodze, na ubraniach, jęki bólu...pojawiły się szwy na sinej skórze, którą dopadło zakażenie. Pojawiały się bandaże, igły, maści i...prośby. Prośby by nie umierał. Prośby o to, by przy nim został. By żył. Czyje to były prośby? Czy to nadal był ten sam umysł? Wszystko to zamykało się w osobie, której...nie pamiętano. Czy ona istniała, czy była marą umierającego? Słaby umysł nie pamiętał. Nie pamiętał nic. W głowie pozostał jedynie dźwięk wystrzałów, kroki, odgłos ładowania amunicji i krzyki, niekończące się krzyki...a także cichy szept, który mówił: Wstań. Musisz być silny. Musisz wrócić! . Pozostało imię, które spajało świadomość w jedno. Imię, które było...i którego nie pamiętał.


~*~

   Od snu mijały kolejne dni, a on...czuł, że jest w złym miejscu. Czuł, że powinien gdzieś iść, gdzieś biec, że powinien czegoś szukać, jednak...nie miał pojęcia, co to miałoby być. Czuł niepokój, który wzbudzał go z bezsennych nocy, czuł strach przed snem...i wciąż pamiętał spojrzenie, jakie kierował w jego stronę. Pamiętał tą dziwną świadomość, pewność czegoś... i wszechogarniający smutek. JungKook wiedział, że coś jest nie tak...coś głęboko w jego wnętrzu ostrzegało go przed niebezpieczeństwem, przed czymś złym. Nie wiedział jednak, co to było i dlaczego przyszło do niego po tym melancholijnym śnie...ale to nie było najgorsze. Najgorsze były koszmary, które go prześladowały, gdy po bezsennych nocach zapadał w niebezpieczne i mroczne miraże. Widział w nich ogromne kłęby szarego dymu, które zawisały w upalnym powietrzu. Otaczały go jedynie drzewa i dudniący odgłos wystrzałów, który mimo wszystko wydawał się przytłumiony, jakby dym miał właściwości całunu. Odczuwał silny niepokój, walczył z kłębami o każdy oddech, szukając...nie wiadomo czego. Wiedział jednak, że zależy od tego jego życie...więc, pomimo trudności z oddychaniem, wciąż szukał. biegł przez dym, walczył ze łzami, które cisnęły się mu do oczu...aż natrafiał na zakrwawione bandaże,na widok których wpadał w panikę, zaczynał krzyczeć, płakać...i budził się, czując, że zawiódł, że stracił coś niezwykle ważnego. Nie rozumiał tych snów, nie potrafił ich zinterpretować, ale czuł, że są one istotne, że powinien nad nimi myśleć...więc każdego dnia zapisywał skrupulatnie to, co widział w snach, szukając sposobu na rozwiązanie zagadki.
   Starał się żyć w miarę spokojnie, by nikogo nie martwić. Każdego dnia wykonywał wszystkie swoje obowiązki które wykonywał zawsze Jimin lub pomocnicy gospodyni. Każdego dnia rąbał drewno, by ułożyć je w równych stosikach przy ścianie posiadłości przed nadchodzącą zimą. Uszczelniał okna i drzwi przed wiatrem, który zaczął hulać w dolinie. Pomagał w zbieraniu i sadzeniu ostatnich roślin, które swą słabą barwą odcinały się od brązowej ziemi ogródka. Grabił liście i podpalał je ostatniego dnia tygodnia, przyglądając się, jak szare niebo przyjmuje kolejną porcję dymu. Świat przestał przypominać to miejsce, w którym nauczył się kochać. Miał wrażenie, ze tamten piękny obraz, wszystkie motyle, ptaki i górskie strumienie zostały zabrane przez ukochanego, gdzieś tam, w ten nieznany i obcy rejon walk. Ani wiosna, ani lato w tym roku nie były piękne - posiadały posmak smoły i były okropnie szare, co w każdym sercu wzbudzało smutek i marazm. Mieszkańcy miasta chodzili w letargu, każdego dnia zgłaszając się na placu i licząc na listy od ukochanych osób. JungKook także przez pewien czas zgłaszał się co poranek na czterokątnym, wybrukowanym polu, licząc, że także jego imię i nazwisko zostanie wyczytywane. A kiedy lista dobiegała końca, modlił się, by nie padło imię Jimina w księdze poległych w imię ojczyzny. Jednakże, im dłużej wojna trwała, tym rzadziej zrywał się o poranku i biegł w dół doliny, by wysłuchać nieznanych nazwisk. Dlaczego? To było dosyć proste...chłopak się bał. Przerażała go świadomość, że któregoś pięknego dnia wojna się skończy, a...on zostanie sam. A Jimin już nigdy nie wróciłby...nie zamknąłby go w ramionach nie pocałował, nie wyszeptał jego imienia, dodając ciche "kocham cię"...takie życie nie miało dla niego wartości. Kiedy tylko przez myśl mu przechodziło, że kiedyś, w spokojnym, nowym i naprawionym po wojnie świecie miałby istnieć bez niego...zamykał się na kilka dni w pokoju i liczył na to, że zniknie. Nie chciał takiego świata. Nie chciał dni i nocy, tygodni, miesięcy i lat bez ukochanego. Bo jeśli istniało coś takiego jak los, to musiałby sobie z nich okrutnie zakpić - połączyć dwie samotne dusze, przywrócić jedną do życia, obie do miłości...by rozdzielić i zabić tego, który dla niego znaczył...wszystko. Czym był bez tego wysokiego bruneta, kim był bez jego uśmiechu, bez jego bezpiecznych ramion, zawsze szeroko otwartych, bez jego mądrych słów i ten delikatnej miłości? Bez niego...czuł się jak domek z kart. Nawet najmniejszy podmuch wiatru był w stanie go całkowicie zniszczyć. I nigdy by się nie poskładał.
   Każdego dnia gazety rozpisywały się o wojnie. W szarych statystykach wyświetlały się anonimowe postacie, które składały się w liczby ofiar i zwycięzców, w liczbę wygranych i przegranych. Dla jednych oznaczały one tragedie, dla innych oddech ulgi,...a dla JungKooka były to widoki pól bitewnych, usianych łuskami i ciałami ojców, mężów, braci, przyjaciół...był to pewien ból wewnątrz duszy, ale i spokojny oddech wszechświata. Kiedy przyglądał się relacjom z frontu, przypominał sobie tamto dawne życie. Gdyby los nie splątał go z Jiminem, czy także by walczy za ojczyznę, której nie znal? Czy walczyłby za cudze racje? Czy to on byłby katem? Ofiarą? Czy spotkałby się z ukochanym? Czy walczyli by razem, czy przeciwko sobie? Kiedy tak się nad tym zastanawiał, zawsze uciekał myślami do statystyk. Liczby wysłanych i tych, co powrócili. W której kategorii znalazłby się każdy z nich?
   Czasem miał ochotę zatrzymać życie. Zwolnić czas, a najlepiej cofnąć do tego pierwszego lata. Do tych pieszych wycieczek. Do lekcji w bibliotece. Do polowań na motyle. Do tych wszystkich chwil, które wykradali z pokładów szczęścia starych bogów. Gdy patrzył na świat, który go obecnie otaczał, czuł się tak, jakby powrócił do czasów, których nie chciał pamiętać. Brakowało w nich tylko widoku rozpaczy i wszechogarniającego zniszczenia. Przez ten czas zrozumiał, że świat jest niezwykle kruchym obiektem. Że drobnostki są w stanie go naruszyć. Zwykła grypa, która przeradza się w epidemię. Spór, który przeradza się w wojnę domową. Początkowe obietnice, które zamieniają się w dyktaturę władców. Delikatne granice i cienie czynów, które zacierają się i zmieniają strukturę. Świat, budowany niejednokrotnie przez wieki, potrafił przestać istnieć przez głupotę, błędy, przypadki. A ta wojna, wyciągała cały mrok z ludzkich serc.


~*~

   Tlenu...potrzebował tlenu. Płuca nie mogły filtrować namiastek powietrza, pełnego kurzu, dymu...powietrza, które było zbyt rozrzedzone dla człowieka. Krwinki potrzebowały tlenu, umysł potrzebował tlenu. Czemu ciało nie mogło zaspokoić pragnień? Kolejna próba oddechu zakończona fiaskiem, dziwny płyn spływający do gardła...tlenu, tak bardzo umysł potrzebował tlenu. Dlaczego nie mógł go zdobyć?! Tlenu, tlenu!! Umysł czuł, że trawi ciało gorączka, że coś wewnątrz płonie...serce próbowało wykorzystywać te resztki, wciąż przylepione do hemoglobiny...kiedy umysł już się poddawał, tlen trafił do ciała. Serce szybko zabiło, gwałtownie, żywo...do uszu uleciały podziękowania, bezskładne słowa. 


 ...polowy...jest szansa....przeszczep...brak dawcy...amputacja...

   Umysł nie rozumiał. Dla swojej ochrony zanurzył się głęboko w otchłań, w spokojne i ciche miejsce, pełne migoczących obrazów. Ciało dochodziło do siebie po nieplanowanym duszeniu, umysł starał się pobudzić nerwy do potrzebnych napraw. Jaźń za to zamknęła się w kalejdoskopie niewerbalnych doznań czegoś zakorzenionego dużo głębiej, gdzieś poniżej wszelkiej duchowości. W tej mrocznej otchłani było imię. Delikatna pieszczota imienia, nienamacalne lekarstwo, które działało na umysł jak najcudowniejszy balsam. Imię to sprawiało, że życie stało się dla umysłu najwyższą wartością. Umysł musiał żyć, ciało musiało stać się nieśmiertelne.


...więcej bandaży, więcej...nie odzyskamy...krwawienie jest zbyt sile...

~*~
   Obudził się z krzykiem, który mógłby zmrozić krew w żyłach. Schował twarz w dłonie, czując, jak całym jego ciałem wstrząsa szloch. Nie...znowu ten sen. Kolejny koszmar, w którym widział twarz ukochanego wśród setek poległych mężczyzn. Ile już trwały te koszmary ze śmiercią w roli głównej? Niemal pół roku...dlaczego...? ?Nie mógł tego zrozumieć. Nie chciał odkryć prawdy. Nie chciał przyjąć do siebie myśli, że Jimin...może już do niego nie powrócić. Nie...nie!! Przecież obiecał! Obiecał do niego wrócić! Nie mógł złamać takiej obietnicy, prawda? Nie mógł go opuścić...czy on nie wiedział, że całe swoje życie widział tylko w jego osobie? Czy nie rozumiał, że bez niego nie potrafił istnieć, że się rozsypie?! Zwinął się w kłębek, czując łzy, napierające na jego policzki. Nie. Nie mógł w to uwierzyć. Jimin obiecał...Jimin wróci. Poczuł ucisk w sercu, tak silny, jakby ktoś zacisnął na nim dłoń w pięść. Jimin obiecał,...a ukochany zawsze dotrzymywał obietnic. Teraz także tak będzie, prawda? Prawda? Dlaczego świat, który mu go odebrał, teraz po prostu milczał?! Dlaczego los mu to robił?
   Jego oddech przyspieszył, jakby się dusił. Dlaczego...czym zawinili? Czy ludzkiemu życiu przypisany jest limit szczęścia i oni już go wyczerpali? Czy ich miłość została przeklęta przez prastare byty? Czy fakt, że kochał go tak bardzo mocno, stał się przyczyną? Czy ich spotkanie było z góry skazane na rozpacz? Czy mieli stanowić przykład dla innych istnień, synonim nieszczęścia?
   Wykrzykiwał te pytania w noc, która pozostawała milczącą, mroczną panią, powierniczką bólu, rozpaczy i sekretów.


~*~

...zbyt wiele krwi...brak ratunku...nie mogliśmy nic zrobić...

...ta wojna trwa już prawie dwa lata...nie potrafimy sobie radzić z rannymi...nie miał szans...

...zbyt wiele krwi...tak dużo krwi...

[c.d.n]

8 komentarzy:

  1. Kocham to opowiadanie <3 Tak cudownie piszesz. Trochę się pogubiłam pod koniec i w końcu nie wiem czy Jimin umarł, czy jednak żyje ;; Ale i tak rozdział był cudowny ;) Czekam na kolejną cześć i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak nie lubię zespołu, tak opowiadanie uwielbiam.
    Co się ze mną dzieje?
    Nie wiem.
    Napisane cudnie, kocham twoje opisy..
    http://25.media.tumblr.com/336138cb4634d40596d7213e0829e251/tumblr_mlru2b5PWl1rj4bzzo1_500.gif

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedny Kookie.. ;; tak przeżywa.. no i biedny Jimin.. mam nadzieję, że ujdzie z życiem z wojny..
    Fighting :D

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Bożee.. Mam nadzieję, że Jimin żyję i wróci! <3 Tak się podjarałam na kolejny rozdział i nadal w niewiedzy.. T_T Kocham twoje opowiadanie i życzę Ci duuuuużo weny na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy bedzie kolejny rozdział?
    DWA MIESIĄCE!!DWA MIESIĄCE!!
    Domagam sie rozdziału
    Skoro napiasałaś zajebiste opowiadanie to bierz za nie odpowiedzialność
    Jesteś za nie odpowiedzialna

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja potrzebuje kolejnego rozdziału ;;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecieź jest VII rozdział. A jak dobrze pójdzie, to zaraz będzie VIII o.o

      Usuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2