6 maj 2016

~ I just wanna be your soldier

INFO: dodatek do ~ Błędy dorosłości
Pisane przy "Skeleton flower" (Jonghyun) i przy tym czytane być powinno ---> *klik*

   Zajął miejsce w samolocie, poprawiając mundur. Przyglądał się z mieszanymi uczuciami, jak klapa wolno się zamyka, by mogli ruszyć po pasie startowym. Wreszcie wracał do kraju. Do niego. Do tego, co zostawił, przed czym uciekał. Do tego wszystkiego, z czym teraz musiał się zmierzyć. Wracał do konsekwencji, do błędnych wyborów, złych reakcji. Wracał, nie wiedząc, co zastanie. Czy będą to otwarte szeroko ramiona, czy tylko łzy i posmak bólu w ustach? Ta myśl prześladowała go przez ostatnie miesiące służby, gdy odliczał niemal godziny do odlotu. Strzegąc granic, wciąż się ucząc...nie ważne. Wciąż liczył godziny. Nawet lecąc już do niego, podliczał czas, jaki został. Nie mógł się doczekać...tak bardzo za nim tęsknił. Ale czy ta tęsknota doczeka się wzajemności? Czy on także tęsknił za nim tak, jak on tęsknił? Czy on także odliczał godziny? Zostawił go bez słowa, opuścił go, ukryty w mroku. Zranił go. Czy stracił? Pytania bez odpowiedzi...
   Kiedy tylko osiągnęli właściwy pułap, rozpiął pasy punktowe i oparł łokcie na udach. Nabrał tego zwyczaju w czasie szkoleń w szkółce wojskowej, które często odbywały się w jednostce. Delikatnie się uśmiechnął na jakieś niezbyt mądre wspomnienie. Szybko jednak wyparowało ono z jego głowy, zastąpione czymś innym. Nim. Strachem. Obawami. Lękami, które ściągały sen z powiek. Co miał zrobić? Czy nie popełnił największego błędu w swoim życiu? Spojrzał na swoje dłonie. Były to ręce człowieka ciężko pracującego, pełne drobnych blizn od noży, drutu kolczastego, ładowania amunicji, czołgania. Jednakże w tej chwili czuł w nich miękkie włosy, drobną dłoń...zaśmiał się cicho, czując delikatny ucisk w sercu. Przejechał ręką po głowie, ściągając czapkę. Przez chwilę myślał o tym, jak zareaguje. Patrząc na siebie w lustrze, widział liczne zmiany. Zawsze okrągła twarz nabrała twardości, pojawiła się opalenizna, ścięto mu włosy, schudł...różnił się od oblicza, jakie mu zostawił. Od wspomnień. Przeszedł przemianę...właśnie dla niego. Lecz...czy nie zmieniło się zbyt wiele? Przyjechał, by się zmienić. By stać się kimś godnym. Dorosłym. Kimś, kim powinien być dla niego już dawno. Czy się nim stał? Czy był osobą, która była gotowa na zmiany, jakie w nim zaszły? I...czy on był gotowy? Czy dostrzeże w nim tą samą osobę? Czy wciąż...nie będzie gotowy i wszystko poszło na marne?
   Spojrzał po towarzyszach. Byli szczęśliwi. Wracali do swoich rodzin, do żon, dzieci, do swojego życia, pełnego małych radości. A do czego on wracał? Niepewność. Wracał do niepewności. Do niewiadomej. Wbił spojrzenie w swoje buty. Nie, nie mógł o tym myśleć. Jeszcze nie. Wolał jeszcze przez chwilę powspominać to co zostawił, a nie to, co go czeka. Czas, który spędził w jednostce przynosił mu mieszane uczucia. Jednak, kiedy myślał o tym, co przeszedł, delikatnie się uśmiechnął. Wszystko w jakimś celu. Wszystko w imię wyższego. Przed oczami znowu stanął mu jego obraz, poczuł ciepło w sercu, które, niestety, szybko wyparowało. Był z niego taki dumny...tak sobie radził, chociaż nie było go przy nim. Więc...czy nadal go potrzebował tak jak kiedyś? I czy w ogóle był mu potrzebny kiedykolwiek, czy stanowiło to jego wyobrażenie? Ale nawet takie myśli nie potrafiły sprawić, by przestał szukać. Starał się zawsze być na bieżąco, chociaż nie było to łatwe. W dniu wyjazdu obiecał sobie, że się do niego nie odezwie przez cały ten czas. Istniał dwa lata bez jego głosu...bez jego uśmiechu. Jeszcze nigdy nie tęsknił za tak zwykłymi rzeczami. Jeszcze nigdy tak wielu łez nie wypłakał w samotności. Jeszcze nigdy nie było mu tak ciężko wytrwać w postanowieniach. Potrzebował całej silnej woli, jaką udało mu się wykrzesać, by poskromić pokusę przed wejściem na pokład pierwszego lepszego samolotu, byle do niego wrócić. Na tak ciężką próbę wystawił ich związek...ale wierzył, wciąż miał resztki nadziei, że będzie na niego czekał. Ta myśl pozwalała mu przetrwać te dni. Ta myśl i niewielka fotografia, zrobiona kiedyś, nad morzem. Wyciągnął ją z kieszeni na piersi. Była już mocno zniszczona - pozaginane rogi, przetarta na zgięciach, z plamami, ale...dawała mu wrażenie, że jest blisko niego. Dawało mu...to niesamowite uczucie bliskości. Mimo kilometrów, mimo trudności...zawsze miał ten okruch nadziei przy sercu. Poczuł jakieś silne wzruszenie, które szybko opanował. Nie mógł sobie pozwolić na łzy, jeszcze nie. Ale już niedługo, lot trwał niecałe cztery godziny. Za niedługo stanie na ojczystej ziemi...i zobaczy go. Spotka się z nim...i przekona się, czy nie popełnił błędu.
   Odetchnął głęboko, opierając głowę o siedzisko fotela. Wracały do niego wspomnienia. Przypominał sobie codzienne sytuacje...te urocze pobudki, gdy mieli wolne. Kiedy, ubrany jedynie w jego koszulę, pochylał się nad nim, by słodko szeptać o powinności wstania. Lub, kiedy oboje się zapominali i to on budził się pierwszy...zawsze tak zaborczo się w niego wtulał, chowając w jego piersi policzek. Spał z tak rozkosznym uśmiechem...patrzył na niego, nie mogąc oderwać wzroku i grzecznie czekał, aż ten się obudzi. A kiedy już to robił, od razu uśmiechał się tak uroczo, szepcząc cicho "dzień dobry, hyung". Najpiękniejsze wspomnienia ze swojego życia posiadał własnie z nim. Te cztery lata zmieniły jego, zmieniły jego wartości, podejście do życia...nawet nie zauważył, że głównym celem jego istnienia stał się właśnie on. Kiedy wszystkie cele zaczął podporządkowywać zgrabnej osóbce, zalegającej w jego sercu. Ale to właśnie sprawiało, że czuł się tak bardzo szczęśliwy z nim. To, jak oddali się sobie nawzajem stanowiło dla niego coś niezwykłego.
   Zerknął na zegarek, na jego twarzy pojawił się delikatny grymas. Jeszcze tyle czasu. Wciąż za długo. Z jednej strony chciał już być na miejscu, chciał już wiedzieć, poznać wszystkie odpowiedzi. Jednak...jednak z drugiej strony...nie chciał wracać. Nie chciał być w miejscu, w którym nie będzie wspólnej przyszłości. Już dawno sobie postanowił, że jeśli tym wyjazdem wszystko zniszczył, zaciągnie się do wojska na stałe. Nie potrzebował kariery. Uświadomił sobie to w czasie szkoleń. Oczywiście, zespół dawno przestał być tylko zespołem. Stali się przyjaciółmi, najlepszymi, jakich w życiu miał. Jednak dopiero rozłąka mu uświadomiła, że to dla niego wciąż to znosił. Wszystkie te problemy, kłótnie, burdy, afery, zrzucanie winy. To wszystko robił dla niego. Każdego dnia wstawał i znosił to wszystko dla tego pięknego uśmiechu, dla możliwości zamknięcia go w ramionach. Kiedy pokochał go tak zaborczo? Kiedy pokochał go tak dorosłą i czystą miłością? Nawet nie pamiętał. Po prostu...to się stało. Było to tak naturalne, jak fakt, że kwiaty wiśni zakwitają i spadają. Jak to, że pory roku się zmieniają. Jak to, że jest przypływ i odpływ.
   W zamyśleniu czas leci szybciej. I tym razem tak właśnie było. Im więcej sobie przypominał, im więcej zadawał pytań, tym wskazówki zegara szybciej przesuwały się po tarczy. Głaszcząc palcami fotografię, pytał sam siebie, czy był na to gotowy. Czy osiągnął zamierzony cel. Czy stał się takim dorosłym, jakim powinien dla niego być. Musiał się nim zaopiekować. Dla niego...nadal był tym dzieckiem. Tym małym, słodkim chłopcem, który wszedł spóźniony na przedstawienie składu zespołu z tostem w buzi, który przybiegł prosto ze szkoły, który potknął się na wejściu i rozbił kolano. Był tym samym dzieckiem, które pewnej nocy do niego przyszło, prosząc o zagrzanie mleka. Był tym samym dzieckiem, z którym zasypiał na kanapie, delikatnie tuląc do boku, gdy wszystko go przerastało, gdy potrzebował wylać łzy i żal. Pamiętał go jako tego malca, nie jako dorosłego mężczyznę, którego teraz miał. Ale zrobił to, by to zmienić. I chociaż w jego pamięci wciąż było to zagubione maleństwo, pojawiła się także ta nowa, niegrzeczna i rozpuszczona wersja. Ale czy to nadal był jego ukochany? Czy obie te wizje składały się na jeden obraz, na jedno imię? Dlaczego go rozdzielał? Dlaczego na czas nie zauważył, że to już nie jest to dziecko?! Czy gdyby to dostrzegł, mógłby to zaakceptować? Czy byłby bardziej gotów na to, co go czeka? Wracał teraz...już nie do dziecka. To już nie będzie to dziecko. Już nigdy więcej. Wracał do młodego mężczyzny. Do...obcego mężczyzny. Do kogoś, kogo nie znał...czy znał? Czy w środku nadal było to, co kochał? Czy jest gotów...czy jest gotów...?
   Komunikat oznajmił zapięcie pasów. Po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz. Już nie jest za długo. Zaraz go zobaczy. Zaczyna się podejście do lądowania. Poczuł w ustach smak krwi, gdy przygryzł zbyt mocno wargę. Bał się. Bał się stanąć oko w oko z konsekwencjami. Z własnymi błędami. Z poczuciem winy, że zniszczył najcenniejszą rzecz w swoim życiu. Mocno zacisnął oczy, czując znajome ruchy ogromnej maszyny. Po niedługim czasie dotknęli płyty lotniska. Czuł obezwładniający strach. A co, jeśli usłyszy "nienawidzę cię"? Co miał zrobić, jeśli ten słodki ton, którym mówił pieszczoty, powie lodowate "odejdź". Co wtedy zrobi? Gdzie ucieknie od tego bólu, od żalu? Gdzie się ukryje przed wyrzutami sumienia? A jeśli...na lotnisku nikt nie będzie czekał? Jeśli powita go po prostu...pustka? Co wtedy? Co wtedy zrobi z sercem, które przestanie bić?
   Wyszedł z samolotu jako ostatni. Strach kazał mu czekać. Rozejrzał się uważnie po towarzyszach, którzy już tulili do siebie ukochane osoby. Dzieci wtulały się w ojców, żony w mężów, matki w synów...a na niego...czekała nicość. Nie było nikogo. Ani przyjaciół. Ani managera. Ani jego. Czując ucisk w piersi, z trudem łapał oddechy. Nagle powietrze stało się...niewystarczające. Oparł się z trudem o maszynę, zasłaniając jedną ręką twarz. Poczuł...jakieś zimno, które niezbyt delikatnie zaczęło oplatać jego ciało...duszę...i serce. A więc jednak. Zniszczył wszystko. Wszystko, co próbował chronić i kochać. Wszystko, co się dla niego liczyło, wszystko, co miało dla niego sens. Co dawało sens kolejnym dniom. Zrobiło mu się niedobrze, ledwo był w stanie powstrzymać łzy. Nie...to nie mogła być prawda. NIE! Dlaczego tak się stało?  Dlaczego?! Przecież...chciał dobrze. Chciał wszystko naprawić. Chciał tylko naprawić... co sobie wyobrażał, wyjeżdżając?! Że jak zniknie na dwa lata, wszystko naprawi?! Miał ochotę coś sobie zrobić. Stracił go...przez własną głupotę. Przed dumę. Przez ślepotę! Gdyby po prostu go zaakceptował...gdyby nie próbował na siłę doszukiwać się w nim dziecka...gdyby go kochał tak, jak zawsze...gdyby nie był ostatnim idiotą, ostatnim tchórzem...byłby z nim. Byłby w jego ramionach. A teraz nie miał nic. Stracił sens swojego istnienia. Stracił sens oddychania, starania się, walczenia. Kim był bez niego? Niczym. Był bezimienną postacią w tłumie. Słowem, wypowiedzianym przed samobójczym skokiem, którego nikt nie usłyszał. Bez niego nie miał nic, nawet kawałka serca, który byłby w stanie odratować umierającą duszę,
   Stał tak, po prostu próbując oddychać. Łzy spływały w milczeniu po policzkach, grając nieznaną melodię przy każdym uderzeniu o beton. W niezauważonej przez nikogo tragedii stał setki lat, odgrywając sekundową rolę, którą przerwał okrzyk. Hasło na odprawę padło nieoczekiwanie. Z każdym ruchem, który musiał wykonać, by stanąć w szeregu, czuł, jak kawałki kryształu, który utworzył się w jego sercu, zaczynają o siebie trzeć z niemiłosiernym i nieznanym dotąd bólem.  Stanął między szczęśliwymi ludźmi, obojętny, pusty...wybrakowany, zniszczony. Bezimienny. Bez uczuć. Jak maszyna wykonywał ruchy, wykrzykiwał odpowiednie hasła, reagował na komendy. Odprawa skończyła się w mrugnięciu oka...ludzie, wraz z rodzinami, zaczęli się rozchodzić. Tylko on pozostał na swoim miejscu, nie wiedząc, gdzie ma iść. Jak dalej żyć. Jak oddychać tym nowym, jałowym powietrzem. Spojrzał na żołnierzy, wsiadających do aut wraz ze swoimi małymi światami i na tych, którzy wracali z powrotem do jednostki. Ból ponownie wykwitł w jego piersi, zmuszając, by wykonał krok. A potem kolejny. I kolejny. I kolejny...coraz bliżej samolotu. Każdy krok przypominał cięcie skóry szkłem. Każdy krok sprawiał, że nie pozostawało z niego już nic. Nic z osoby, którą kiedyś był. Jedynie...pusta skorupa.
   Niepostrzeżenie zaczął pomagać pakować na nowo sprzęt. Wpatrując się pusto w przestrzeń, bez myśli, pomógł zamknąć plac wojskowy, zapakować puste pudła, posprawdzać zabezpieczenia w siedzeniach...robił wszystko, byleby nie myśleć. Nie, to zbyt bolało. Jeśli by myślał...zniszczył by nawet te resztki, które zostały.
   Usiadł na krańcu klapy, ściskając w palcach fotografię. Tylko tyle mu pozostało. Wspomnienia i to jedno, zniszczone zdjęcie. Po raz ostatni spojrzał na jego twarz, na ten piękny uśmiech, po czym złożył fotografię i wyciągnął zapalniczkę. Ostrożnie, drżącymi dłońmi, złapał za róg, przykładając ogień. Przez długi czas patrzył, jak najpiękniejsza pamiątka zostaje pochłonięta przez czerń i rozwiewa się na wietrze. A później patrzył jeszcze długo w ślad za ostatnim wirującymi w powietrzu, szarymi płatkami.
   Gdy nie pozostało już nic, podniósł się. Jego ciało było ciężkie. Musiał zaakceptować jego wybór. Tego właśnie chciał...prawda? Tego właśnie pragnął...popełnił błąd, wyjeżdżając. Błąd, którego już nigdy nie naprawi. Spojrzał po raz ostatni na panoramę miasta. On gdzieś tam był...być może, szczęśliwy z kimś, kto go zaakceptował wcześniej niż on. Łzy pełne żalu przecięły jego policzki. To koniec. Odwrócił się, by wejść do samolotu. By zostawić to, co miał najcenniejsze, za sobą.

- HYUNG!! HYUNG, PRZEPRASZAM!! PROSZĘ, SPÓJRZ NA MNIE!!

   Ten słodki głos...poznałby go nawet wtedy, gdy kompletnie straciłby słuch. Powoli odwrócił się przez ciężkie ciało. Powoli, bardzo powoli wykonał pierwszy krok, czując się tak, jakby przekraczał niewidzialną barierę. Nawet z takiej odległości widział, jak kurczowo zaciska dłonie na kracie, która ich oddzielała. Zrobił kolejny krok, ciężki. I kolejny. I kolejny. I kolejny. Kiedy zaczął biec? Nie pamiętał. Ale jego ciało pamiętało. Pamiętało wszystko. Pamiętało, jak oddychać. Kiedy przeskoczył ogrodzenie? Nie pamiętał. Ale pamiętał, jak to jest zamknąć go w ramionach. Pamiętał to ciało, to delikatne i ciepłe ciało, które mógł w reszcie bezkarnie zamknąć w ramionach. Zamknąć w silnym uścisku. Objął go mocniej, niż kiedykolwiek, a on...odwzajemnił ten uścisk, płacząc w głos. Płakał, tuląc się w jego ramiona, płakał, upadając wraz z nim na kolana. Lód wokół jego serca topniał z każdą łzą i z każdym "hyung", które wydostawało się z jego ust.
   Klęczeli tak na pasie startowym, tuląc się do siebie zaborczo przez milion lat. Dopiero, kiedy gwiazdy na nowo się narodziły, Onew wziął jego twarz w dłonie. Łzy moczyły mu palce i rękawy, ale nie widział tego. Widział tylko jego oczy, pełne tęsknoty i miłości.

- Hyung,...hyung proszę...nie zostawiaj mnie już nigdy więcej...świat bez ciebie...jest koszmarem, któego już nigdy więcej nie chcę śnić...proszę...proszę, wróć do mnie...wróć. Nie chcę więcej świata, w którym nie mam serca...

   Zanim świat ponownie się narodził, złączyli swoje wargi w długim pocałunku, który był rozmową. Rozmową o bólu, o tęsknocie, o żalu. O popełnionych błędach. O wybaczeniu. O wszystkim, o czym powinni byli sobie powiedzieć, a czego nigdy nie wyraziły słowa.

- Jeszcze nigdy nie kochałem cię tak mocno, kochanie. Jeszcze nigdy...nie znaczyłeś dla mnie tak dużo. - słowa brzmiały...zwyczajnie, jednak oboje płakali na dźwięk ich brzmienia. - Tae, błagam...nigdy więcej...nigdy więcej nie spraw, bym musiał dorastać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2