4 wrz 2016

Co to znaczy "kochać" X



   Powrót do życia był skokiem na główkę do płytkiej i lodowatej wody. Zanim pierwszy szok przeszedł, dotarło do mnie, że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Błyskawicznie dotarło do mnie, kim się stałem. Dotarło do mnie, co zrobiłem. Dotarło do mnie, co się stało. Żyjąc w mrocznej krainie snu wywołanego śpiączką myślałem, że najgorsze, co będzie mi trzeba przejść, to wybudzenie się. Po otworzeniu oczu zrozumiałem, że to była, mimo wszystko, najprostsza przeszkoda.
   Kiedy wreszcie JungKook przestał płakać, zaczął mi wszystko tłumaczyć. To, jak się tutaj znalazłem. Co mnie spotkało po powrocie z wojny. Dlaczego zapadłem w śpiączkę.
   Po trafieniu do polowego szpitala stwierdzono u mnie jedenaście złamanych żeber, pęknięcie czaszki, uszkodzenie krążków w kręgosłupie, złamanie obręczy barkowej, pęknięcie prawej kości udowej, złamanie otwarte kości przedramienia w lewej ręce oraz postępujące już zakażenie. Po za tym, na każdym centymetrze kwadratowym skóry otarcia, krwiaki i siniaki. By mnie ratować, lekarze posunęli się do ostateczności.
   Straciłem rękę. Amputowano mi ją, by martwica nie przemieszczała się dalej. Był to dla mnie szok...ale i cios. Widok bandaży na wysokości nie przekraczającej połowy lewego przedramienia stanowiłby dla każdego powód do łez. Rozumiałem jednak, że gdyby nie to, nie byłoby mnie teraz razem z moim małym kochankiem. Po za tym, przez uderzenie po wybuchu miny miałem mieć problemy z kręgosłupem. Do końca życia będę tracił czucie w nogach, schylanie się będzie powodowało silny ból. W prawej ręce panował chwilowy niedowład, który miał mijać dzięki ćwiczeniom. Mogły wystąpić mdłości oraz zaniki pamięci. Potrzebowałem długiej i bardzo ciężkiej rehabilitacji, by móc wrócić chociaż do częściowej sprawności.
   Ale żyłem. Oddychałem, moje serce wciąż biło, a ocalałą ręką mogłem tulić do piersi swojego ukochanego. Noc jeszcze nigdy nie była taka długa i jednocześnie tak spokojna. Nie zmrużyłem oka, wsłuchując się w spokojny rytm wdechów i wydechów JungKooka, który zaciskał palce na moim hanboku, tuląc się wręcz zachłannie do mnie. Jego, nieco przydługie włosy przelewały mi się przez palce...dopiero teraz zauważyłem, jak błyszczą i jakie miękkie są. Dopiero teraz zauważyłem, że nie jest już małym chłopcem. Patrząc na niego tej nocy zrozumiałem, co straciłem bezpowrotnie. Kiedy mnie nie było, czarnowłose dziecko, które przygarnąłem pod dach stało się mężczyzną. Zmieniał się jego sposób patrzenia, jego ciało, a mnie przy tym nie było. Nie mogłem stanowić dla niego wsparcia, którego na pewno potrzebował. Muskając delikatnie palcami jego twarz uświadamiałem sobie, że, kiedy on dorastał, ja zabijałem ludzi. Kiedy on nie wiedział, co się z nim dzieje, ja zakładałem miny. Kiedy ulegał zmianom, ja ładowałem pociski w dusznych i pełnych dymu czołgach.
   Kolejne tygodnie były monotonne - składały się z najróżniejszych ćwiczeń, posiłków i historii. JungKook próbował nadrobić to, co straciłem. Opowiadał mi o wszystkim, co się działo. O wszystkim, co było istotne. O tym, jak się czuł, o tym, jak się o mnie bał, o tym, co mu się śniło. Mówił mi o wszystkim, a ja słuchałem tego ze łzami w oczach, zbyt świadomy niewypowiedzianych na głos słów. "Potrzebowałem Cię". Chciałem to usłyszeć, ale jednocześnie wiedziałem, że przez to w moim sercu powstanie rana, której już nigdy się nie pozbędę.
   Najcięższą rzeczą, jaka mnie spotkała po wybudzeniu, było stanięcie na nogi. Dla mnie, jako mężczyzny i jednocześnie opiekuna, świadomość niepełnosprawności była powodem do wstydu. Nie ważne jednak, jak walczyłem ze swoim ciałem...i tak odzyskanie pełnej władzy i siły nad kończynami stanowiło wyzwanie równoznaczne z przeżyciem pierwszego, własnoręcznie wykonanego morderstwa. Minęły kolejne, długie tygodnie, zanim bez trudu zginałem stawy i kolejne, zanim uporałem się ze stanięciem o kulach. Bez jednej ręki było to jeszcze trudniejsze, a nie mogłem do siebie dopuścić opcji pomocy JungKooka. Chociaż widziałem, że wszystko w nim się rwało do pomocy, nie mogłem pozwolić mu działać. Wiedziałem, że wtedy już nigdy nie odzyskam tej ostatniej cząstki siebie i poczucia, że coś jeszcze znaczę.
   Musiałem się zmierzyć nie tylko z sobą, ale także z rzeczywistością. Śmierć gosposi stała się dla mnie kolejnym ciosem. Przez długi czas mieliśmy tylko siebie. Przez długi czas stanowiła mi ona jedyną przyjazną duszą. A kiedy dochodziła z tego świata...mnie nie było. Jej nagrobek stał pod ogromną wierzbą płaczącą, zaraz obok symbolicznych pomników mojej rodziny. Ten widok sprawił, że coś w mojej duszy, zbyt głęboko, by stwierdzić co, po prostu odeszło. Straciłem ponad cztery lata życia, jednocześnie tracąc więcej niż czas.
   Kolejnym szokiem, równoznacznym z tym po straceniu ręki było moje odbicie w lustrze. Okazało się, że nie jestem już tą samą osobą. Byłem kimś innym, kimś obcym nawet dla mnie samego. Tamten Jimin, który opuścił swój rodzinny dom...umarł wraz z pierwszą, własnoręcznie zastrzeloną osobą. Twarz, którą widziałem w lustrze może i należała do niego, ale jednocześnie była zbyt różna, by uznać ją za prawdziwą. Na mojej nowej twarzy brakowało wcześniejszych łagodnych linii, ciepłego uśmiechu, koloru, radości...moje rysy stwardniały, spojrzenie stało się hardsze, dużo głębsze i mroczniejsze, a blizny, który szpeciły jej lewą część sprawiały, że ta twarz mogłaby należeć także do okrutnego mordercy. Na krótko wygolonej czaszce widziałem blizny po szwach i kolejne po odłamkach. Wśród śladów zarostu na szyi i szczęce także odnajdywałem bladoróżowe zgrubienia. Byłem idealnym przykładem nieszczęścia i niebezpieczeństwa wojny. Patrząc na swoje odbicie czułem się tak, jakby ktoś wrzucił mnie w cudzą skórę, pozostawiając szczęśliwe wspomnienia, które sprawiały ból.
   Najbardziej mnie zadziwiał sam JungKook. Tamtej nocy, w objęciach drewna i papieru zostawiłem dziecko, bojąc się, że ktoś zrobi mu krzywdę. Zostawiłem kogoś bezbronnego, kogoś, kto ledwo radził sobie z cywilnym otoczeniem, z dala od świata, z którego go uratowałem. Patrząc na niego obecnie, widziałem mężczyznę, młodego i silnego, przed którym był cały świat. Mężczyznę, gotowego na ryzyko, ale i na przygody. Na porażki losu i wygrane. Kogoś, kogo widziałem wcześniej w przebłyskach. Kogoś, kto był gotowy poświęcić się w imię miłości. Kogoś w pełni świadomego pojęcia słów "kocham cię". Kogoś, kto był gotowy stać się kochankiem.
   Kiedy pierwszy raz zobaczyłem go nago, po tak długim czasie, nie mogłem oderwać wzroku. Już jako chłopiec miał piękne ciało, o idealnych proporcjach, Teraz, kiedy wyrósł, nabrał mięśni, a jego ciało straciło dziecięcą pulchność zdawałem sobie sprawę, jak bardzo piękny jest. Jego widok wprawiał mnie w stan odurzenia, któremu ulegałem z rozkosznym dreszczem u dołu kręgosłupa...i jednocześnie budził jakiś lęk w głębi serca. Przy nim uświadamiałem sobie, jakim wrakiem człowieka zostałem. Jakim ciężarem będę z czasem. A on był taki młody...mógł jeszcze prowadzić normalne życie. Z dala ode mnie. Gdzieś u boku pięknej damy. Patrząc na nasze odbicie w lustrze rozumiałem, że ten czas, ta tęsknota...mogły nas poróżnić. Mogły nas rozdzielić już na zawsze. Potrafiłem łapać się na myślach, że, być może, byłoby lepiej, gdybym nigdy się nie obudził...gdybym został na polu walk już na zawsze.

~*~

   Nie odstępował Jimina na krok. Pomagał mu ćwiczyć, kąpać się, ubierać, jeść. Pomagał mu w każdej, codziennej czynności, dopóki nie postawił go na nogi. Ale nawet wtedy wciąż był blisko, zaledwie w zasięgu ramienia, by go złapać, gdyby nogi go zawiodły. Czuł obowiązek, by go strzec - wydawał mu się taki kruchy, taki bezbronny...miał wrażenie, że świat może w każdej chwili zwalić mu się na głowę. Tak bardzo się o niego bał...tak bardzo. Czuł, że Jimin jeszcze przez długi czas nie będzie sobą. Jeszcze przez długi czas świat realny będzie mu się mylił z jawą. Jeszcze przez długi czas jego rany, nie tylko te na ciele, się nie wygoją. Wiedział, że te urazy pozostaną z nim do końca życia, jak znamię. Do końca życia będzie budził się w środku nocy, niemal czując ciężar karabinu i piasek, sypiący się w oczy.
   Widział to w jego oczach, kiedy na niego patrzył wystarczająco długo. Ten mrok, w którym będą wciąż żyły wspomnienia. Widział to już niejednokrotnie w oczach mężczyzn z pułku. Patrzyli w ten sam sposób w dal, rozpamiętując, próbując sobie przypomnieć twarze tych, których zabili. Próbując odnaleźć spokój, który był po za ich zasięgiem. Próbując ponownie odnaleźć siebie...to właśnie przez to najczęściej odwiedzanym lekarzem był psychiatra. Wszyscy go potrzebowali, inaczej...żaden nie przeżyłby zbyt długo w oddziale.
   Starał się go wspierać, jak tylko mógł, jednocześnie próbując powstrzymać swoje ciało. Bo, po za tęsknotą, czuł...ogromne pragnienie. Tak bardzo chciał poczuć smak jego ust, chciał poczuć ten palący dotyk. Wiedział jednak, że nie jest gotowy na to. Nie teraz. Najpierw musiały odejść koszmary, chociaż częściowo. Ale nawet wtedy nie był pewien, czy starszy będzie w stanie...być przy nim jako kochanek....JungKook zdawał sobie sprawę, że to okropne, myśleć w takiej chwili o czymś takim. Powinien być całym sercem przy nim. A jednak nie potrafił sobie odpuścić. Chciał, by Jimin już wrócił. Cały, taki sam jaki odszedł.
   Lecz im dłużej opiekun pozostawał...chłodny...tym większa była frustracja podopiecznego. Noce i dnie stawały się niewidzialną walką pomiędzy powinnością, a pragnieniami. Starszy coraz bardziej unikał kochanka, wpierw subtelnie, potem bez cienia litości. Odrzucał całą jego troskę i pomoc daleko od siebie, nie patrząc w zapłakane oczy. Traktował go tak, jakby był czymś uciążliwym, czymś, co powinno odejść i przestać zaprzątać jego głowę. Czarnowłosy dopiero po jakimś czasie zrozumiał, że Jimin celowo budował ten mur. Celowo unikał jego dotyku, celowo wyrywał jego rękę z uścisku...ciosem było dla niego to, że zabronił mu z nim spać. Po prostu, pewnej nocy, powiedział, że woli zostać sam. To samo było kolejnego i kolejnego wieczoru, aż JungKook przestał przychodzić pod drzwi jego sypialni. Kochanek celowo unikał jego wzroku, nie pozwalał mu pomagać sobie w trakcie kąpieli i przy ubieraniu...traktował go jak wroga. Jak kogoś obcego. A młodszy...czuł się z tym coraz gorzej. Miał wrażenie, że odzyskał jedynie ciało ukochanego, nic więcej. Czuł, że ten stan mógł doprowadzić do czegoś okropnego, ale...nie potrafił się przeciwstawić, nie ważne, jak bardzo raniło to jego serce. Wciąż starał się to zaakceptować, wciąż próbował zrozumieć i poukładać sobie to wszystko w logiczną całość.
   A czas...czas wciąż mijał. Wpierw miesiąc, później drugi, trzeci, piąty, siódmy...starszy odzyskiwał coraz większą sprawność, a JungKook tracił coraz więcej sposobów na zbliżenie się do niego. Argumenty do tego wypadały mu z rąk równie szybko, jak topniały kostki lodu na słońcu. Im bardziej Jimin go odpychał, tym bardziej czarnowłosy zamykał się w sobie i wycofywał. Kolejne dni składające się na tygodnie i miesiące stanowiły dla czarnowłosego prawdziwą katorgę, przez którą najróżniejsze myśli przychodziły mu do głowy. Zamknięty w czterech ścianach wypełnionych po brzegi przez ból, łzy i tęsknotę nie potrafił zaakceptować rzeczywistości. Nie mógł patrzeć, jak w ciele ukochanego żyje ktoś inny, sączący jad przez słodkie usta, używając głosu, który niegdyś pieścił jego uszy.
   Ostatecznie JungKook przestał wychodzić z pokoju. Robił to tylko wcześnie rano lub późnym wieczorem, tak, by uniknąć spotkania. Czuł, że przez to wszystko jego serce pęka, rozsypuje się na drobne kawałki, które wiatr miał przenieś daleko po za miejsce, które kiedyś tak bardzo kochał. Unikanie Jimina sprawiło, że czuł się tak jak wtedy, kiedy był on na wojnie, kiedy tak się o niego bał, kiedy nie wiedział, czy wciąż czyje, czy nie... Jednakże...teraz było dużo gorzej. Teraz miał go tak blisko, że wystarczyłoby wyciągać rękę,...którą i tak natrafiał na zimny i śliski mur, zbyt twardy, by go rozbić.
   Odzyskiwał Jimina tylko na krótką chwilę i to chyba przez to jego serce tak bardzo cierpiało. W tej jednej chwili, głęboko w nocnej ciszy, ponownie mógł po niego sięgnąć, trafiając na ciepło ciała, nie na lód.
    Pośród lasów budził go przerażający krzyk. Krzyk rannego zwierzęcia, na które właśnie rzuca się bezduszny drapieżnik. Ledwo zdążył otworzyć oczy, by wiedzieć, że to ukochany. Noc przerwały szybkie kroki bosych stóp na korytarzu, kiedy biegł do jego sypialni. Już po chwili był przy nim, przyciskając jego głowę do swojej piersi i ściskając jego dłoń w swojej, dopóki nie przestał krzyczeć i drżeć. Czekał, aż Jimin zaśnie, chociaż jego serce cierpiało w każdej sekundzie. Cenił sobie jednak ponad wszystko te chwile, kiedy mógł być przy nim, kiedy miał przy sobie prawdziwego kochanka, nie tego obcego mężczyznę, który wrócił z wojny
   JungKook codziennie ze sobą walczył, by się nie złamać. By wytrwać w swoich postanowieniach. By nie stanowić dla Jimina problemu. Nie chciał go opuszczać. Nie chciał odejść. Wciąż wierzył, że jego ukochany wróci, że będą razem szczęśliwi, tak jak kiedyś. Że powróci ten czuły i kochający opiekun, mężczyzna, jakiego poznał i pokochał. Przez długie, bezsenne noce wylewał łzy, prosząc starych bogów o litość. W końcu, czy nie dość wycierpiał? Czy nie dość bólu, zła i tęsknoty doświadczył? Nie rozumiał, dlaczego on taki jest. Nie rozumiał, dlaczego go od siebie odsuwa, ale wraz z upływem czasu nie chciał już rozumieć. Chciał w końcu pokazać, jak bardzo go kocha. Chciał udowodnić, że stał się mężczyzną, który rozumie w pełni miłość...ale nie miał na to żadnych szans. Wszystkie zostały mu po prostu odebrane...bez słowa wytłumaczenia.


NASTĘPNY ROZDZIAŁ NASTĄPI

3 komentarze:

  1. Jimin jest głupi... tylko tyle jestem w stanie napisać xd kiedyś sam się opiekował Jungkookiem, a teraz nie pozwala mu na troskę i pomoc...
    Jak zwykle rozdział genialny. Czekam na następną część ^^

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. O nie ;c
    Jeju kolejny rodział, przez ktory płaczę
    Naprawde piekne♡
    Nie wiem co wiecej powiedziec
    Mam nadzieję, że wszystko się jeszcze ulozy i bedzie happy end❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam całe. Jak nie przepadam za Jikookami w ten skradł moje serce. Czekam na następny rozdział. Chcę wiedzieć jak to się skończyć

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2