6 sie 2016

Co to znaczy "kochać" IX


   Jego pierwszym wyraźnym wspomnieniem był szpital. Szarawe poły namiotu i zapach detergentów, które miały zapewnić sterylność w pomieszczeniu, które było pełne rannych ludzi, piachu i cierpienia. Wybudziły go krzyki - na łóżku obok żołnierz właśnie miał składaną kość bez leków znieczulających czy usypiających. Nie mogąc oprzeć się ciekawości, odwrócił głowę i nie mógł już oderwać wzroku od widoku pękniętej skóry, krwi płynącej z rany i deformacji piszczeli, którą lekarz nieporadnie próbował odratować. Patrzył, jak kość z chrzęstem wskakuje na miejsce, patrzył, jak lekarz zaczyna zszywać fragmenty skóry ze sobą nierównymi szwami, patrzył, jak szybko bandaże nabierają koloru krwi. A po kilku godzinach patrzył, jak amputują kończynę, a po kilku minutach od operacji mężczyzna umarł.
   Jego pierwsze wspomnienie odcisnęło piętno w jego umyśle. Był jedynie małym dzieckiem. Twarze rodziców pozostały za mgłą, zbyt zamazane, aby je pamiętać. Ale tamtą scenę, tamten dzień, pamiętał w najdrobniejszych szczegółach. Pamiętał rękawiczki lekarzy, umazane krwią i jodyną. Pamiętał, jak wiatr i piach zawiewał, otwierając klapy namiotu i raniąc małymi kamyczkami leżących najbliżej drzwi. Pamiętał lampę oliwną, która wisiała nad jego głową i kapała na ramię oficera, który z całą, zabandażowaną głową tulił go do siebie. Ten mężczyzna był także zamazanym wspomnieniem w jego głowie - kojarzył zarys jego ramion, które wyciągał, by wziąć go z rozwalającego się domu, w którym żyli. Pamiętał jego głos, którym pytał matkę, dlaczego chce oddać czteroletnie dziecko wojskowym. Ale wszystko inne pozostawało głęboko uśpione w jego głowie, niemal przykryte obrazem śmierci.
   Jego pierwsze wspomnienie zawsze wydawało mu się najbardziej przerażające, chociaż później wielokrotnie widział śmierć. Jednak ten pierwszy raz, tak drastyczny dla małego dziecka, potrafił go prześladować nawet w dorosłości. Chociaż skrzętnie ukrywał emocje, nie mógł zapomnieć, budził się w środku nocy oblany zimnym potem i myślami o tamtym dniu, kiedy brutalnie został wrzucony do świata dorosłych. Nawet, będąc razem z Jiminem, bez problemu, po zamknięciu oczu, widział tamtą scenę i czuł ten obezwładniający strach, który nie pozwolił mu odwrócić wzroku. Czuł, jak jego oczy powiększają się, a małe rączki zaciskają na koszuli oficera, nie czując, że serce już nie bije w zimnej piersi. Jednakże tamten strach był niczym w porównaniu do tego, który odczuwał teraz. JungKook, biegnąc wąską ścieżką w stronę szpitala czuł się tak, jakby jego krew gęstniała w żyłach. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuł takiej potrzeby, by wycisnąć ze swojego ciała jak najwięcej, by jak najszybciej znaleźć się przy ukochanym. Tęsknota i strach, tak silne przez ostatnie cztery lata teraz właśnie obchodziły swoje apogeum. W jego umyśle prześcigały się sceny z ukochanym, sceny ich szczęśliwego, niemal sielankowego życia razem. Po policzkach bruneta spływały łzy, których myślał, że już nie posiada w ciele, łzy, które pierwszy raz od dawna nie były powodowane obezwładniającą rozpaczą i czarnymi myślami. Po raz pierwszy w swoim życiu płakał ze szczęścia. Niezależnie od tego, co go czekało w szpitalu, biegnąc do niego czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Bo choćby Jimin miał do końca swojego życia spać, przynajmniej żył, a on mógł być przy nim, kochać go i dbać, tak, jak on dbał o niego.
   Jego płuca zalewał ogień, czuł, jak dawno nieużywane mięśnie płoną pod skórą. Ale to nie było w stanie go powstrzymać. Nic by go nie powstrzymało przed tym szaleńczym biegiem. Czekali na siebie dość długo. Zbyt długo. Dłużej, niż ktokolwiek inny na świecie. Chociaż JungKook wiedział, że setki żon czekało na swoich mężów, setki matek wyczekiwało synów, w tej chwili czuł się tak, jakby tylko dla niego wojna trwała setki lat, rozdzielając go przez tysiące nocy i dni z ukochanym. Jakby zakochał się wieczorem, a rano zabrano mu tą miłość i zmuszono do życia bez serca przez tyle czasu.
   Chłopak biegł jak szalony, jakby pierwszy raz widział świat, jakby właśnie odzyskał czucie w nogach. Ale czy można mu się dziwić? Czy można się dziwić tej dzikości, jaka opanowała jego ruchy? Nie. Bo każdy, kto choć raz kochał i stracił miłość dobrze wie, jakie to cudowne uczucie odnaleźć ją na nowo.
   JungKook wbiegł do szpitala, spocony, zdyszany i zapłakany. Złapał pierwszą z pielęgniarek mocno za ramiona i z trudem dał radę wychrypieć pytanie o kierunek do głównej sali. Kiedy tylko uzyskał odpowiedź, mocno przytulił do siebie kobietę i rzucił się w dalszą drogę. I choć w rzeczywistości wynosiła ona kilka kroków,  jeszcze nigdy nie przeszedł tak długiej drogi.
   Na miękkich nogach otworzył drzwi przestronnej sali o wysokim suficie i dużych oknach. Każde łóżko było oddzielone jasnozieloną zasłonką, stanowiąc dla leżących tu pacjentów namiastkę prywatności. Po cichu, by nikogo  nie obudzić ze zdrowotnego snu przekradł się na koniec sali, gdzie leżał ukochany. Zacisnął palce na zasłonce, która ich dzieliła, próbując uspokoić drżenie całego ciała. Co zobaczy? Czy Jimin będzie tylko spał? A może będzie cały w bandażach i ranach...czy w ogóle go pozna? Zadrżał mocno, zaciskając oczy. Wziął głęboki oddech, niemal czując, jak śmierć, która zawsze spoczywała na ramieniu żołnierza, zaczyna się z niego śmiać. Śpiączka. To tylko śpiączka. Na pewno się wybudzi.
   Szarpnął za materiał, czując, jak oddech staje mu w piersi. Nie ruszył się, oszołomiony i wstrząśnięty. Jakby pierwszy raz w życiu go zobaczył.
   Policzek przecinała poszarpana blizna, ciągnąca się od skroni, jasnoróżowa...dawno wygojona, która nieco zniekształcała lewy kącik ust. Kilka mniejszych blizn, od odłamków, szpeciło skórę na ogolonej na krótko głowie, na szczęce oraz szyi. Jego skóra miała chorobliwy odcień bieli, przez co ślady na jego skórze wydawały się jeszcze bardziej widoczne. Prawa dłoń, spoczywająca spokojnie na piersi, była poznaczona licznymi bliznami, zarówno po ranach jak i oparzeniach, które ciągnęły się różnokolorową mozaiką aż do łokcia. JungKook wciągnął gwałtownie powietrze, dostrzegając, jaką cenę przypłacił Jimin za tę wojnę. Opuścił drżące dłonie wzdłuż ciała i podszedł bliżej. Opuszkami palców musnął koc, który na nim leżał, żeby dotrzeć do bandażów. Strach ścisnął go za serce, a pierwsze łzy wsiąknęły w hanbok, spływając z jego policzków. Nieśmiało przysiadł na skraju łóżka, ściskając jego dłoń leżącą na piersi. Wydawał mu się...taki wymizerniały, taki zniszczony. Kolejne łzy spłynęły, pchane kolejnymi. Jego Jimin...jego ukochany Jimin...chłopak schował twarz w wolnej dłoni, jego plecy drżały tak mocno...jego ukochany, pogrzebany we śnie, przez wojnę, przez wybory ludzi, którzy nie liczyli się z tragedią innych, z tragedią takich osób, jak on - zbyt młodych, zbyt doświadczonych, zbyt kochających.
   Spędził godziny, płacząc przy jego łóżku i grzejąc w swoich rękach jego zimną dłoń. Nikt nie pytał. Nikt nie próbował pocieszać, nikt nie kazał mu odejść. Rozumieli. Z resztą, patrząc na tą dwójkę, nikt nie musiał się domyślać, jak wiele nieszczęścia i zła ich spotkało. Nikt nie musiał pytać o to, co czuł JungKook, patrzący na Jimina z mieszaniną najróżniejszych uczuć: z ogniem miłości, z lodowatym strachem, z mrocznymi zmartwieniami, z dławiącym strachem o przyszłość i jednym pytaniem, niewypowiedzianym, spoczywającym na wargach - kiedy ukochany otworzy oczy?


   Po niemal miesiącu debatowania z lekarzami, pielęgniarkami i zarządcami szpitala udało mu się sprowadzić Jimina do domu. Wraz z sanitariuszami wnieśli go na wzgórze, do posiadłości i ułożyli w sypialni, wydając ostatnie polecenia co do opieki. Chociaż wszyscy wciąż powtarzali, że nie da rady się nim zając, nie mógł pozwolić, by wciąż tak tkwił. Czuł gdzieś głęboko w swoim ciele, że powrót do domu, do ich miejsca, sprawi, że się obudzi. To miejsce było pełne wspomnień, pełne dobrze znanych zapachów i dźwięków. Musiał spróbować. Nic innego mu nie zostało, skoro żadna z terapii nie pomagała...musiał chociaż spróbować.
   Nie odstępował Jimina na krok, słuchając, jak pielęgniarka, która powiedziała mu o ukochanym, krząta się wraz z gospodynią po domu. Delikatnie głaskał jego chłodny w dotyku policzek, z troską i czułością, jakiej właśnie on go nauczył. Ostrożnie przejechał opuszkami palców po bliźnie, nie mogąc się powstrzymać przed małym zbłądzeniem na blade wargi. Przeszedł go dreszcz wzdłuż kręgosłupa, powróciły słodko-gorzkie wspomnienia. Zamknął oczy, jednocześnie zabierając dłoń. Poczuł ból w sercu, jak zawsze, gdy myślał o tym, kiedy ukochany się wybudzi. I czy w ogóle kiedykolwiek to nastanie...strach ponownie zagościł w jego sercu, zaciskając na słabym i wymęczonym organie swoje lodowate palce. Nie, nie mógł sobie pozwolić na żadne wątpliwości. Póki oddycha, jest nadzieja. Dopóki jest przy nim, może walczyć. Może sprawić, że się wybudzi. Musiał w to wierzyć. Nie zostało mu nic innego, oprócz wiary. Nie mógł sprawić, że stanie się tak, jak chce, nie mógł go do tego zmusić. Mógł jedynie wierzyć. Mógł jedynie przy nim być, mówić do niego, kochać go. Bo oprócz niego nie miał nic.
   Otworzył oczy, zaciskając mocno drżące dłonie, by powstrzymać ich ruch. Położył się obok, splatając razem z nim palce i cicho szepcząc:



   Zacisnął oczy, czując łzy. Oczywiście, nie słyszał go, ale tak bardzo chciałby wiedzieć, że jego słowa nie trafiają w próżnię...poderwał się, przecierając oczy. Nie mógł sobie pozwolić na kolejne łzy. Nie przy nim. Musiał wierzyć. Musiał walczyć. Teraz, kiedy był bezpieczny przy jego boku...musiał dopilnować, by Jimin dotrzymał obietnicy.

~*~

Czyje to ciepło?

Czego tu szuka? Dlaczego tak błądzi? Do czego wyciąga tak ręce?

Jak mam na imię?

Czego zapomniał? Jak brzmią pytania? Kogo tak szuka we mgle?

Obiecuję...obiecuję...ale co?

Czy pamięta? Czy zna odpowiedzi? Czy odnajdzie?

Kocham...kocham...ale kogo?

Czy jest w stanie się wydostać?

~*~

   Dbał o niego każdego dnia. Ćwiczył jego śpiące ciało, by mięśnie nie zanikły. Mył jego ciało, przebierał go, czesał. Wieczorami kładł się do jego łóżka, zwijając przy jego boku i czytał fragmenty ulubionych książek. A kiedy noc zapadała, zasypiał przy jego boku, delikatnie ściskając jego dłoń. Chociaż sprawiało mu to tak dużo bólu, nie pozwalał sobie na zwątpienie. Dzień w dzień powtarzał te same czynności, jednocześnie wykonując wszystkie obowiązki domowe. Rąbał drewno i układał je pod ścianą, by móc napalić w chłodne wieczory w kominku i by przygotować zapasy na zimę. Odbierał zapasy z miasta i czytał pocztę. Wypełniał wszelkie dokumenty i sam naprawiał wszelkie usterki, które pojawiały się w posiadłości. Zajmował się wszystkim, byle nie myśleć o tym, że leczenie nie daje efektów. Że Jimin...wciąż śpi.
   JungKook nie potrafił sobie poradzić ze swoją...bezużytecznością. Bezradnością. Nie mógł zrobić nic, by odzyskać ukochanego. Nic. Mógł tylko patrzeć na jego śpiące ciało, mógł tylko mówić do niego, nie dostając żadnej odpowiedzi. Mógł tylko czekać. Czas nieubłaganie mijał, świat wokół nich się zmieniał. Jednak nic się nie zmieniało w domu. Panowała w nim cisza, przerywana jedynie oddechami, odgłosami przewracanych stronic i kroków na starym drewnie. Jedynie wieczorami dom odżywał na krótką chwilę - wtedy, gdy chłopak czytał ukochanemu. Tylko wtedy dało się słyszeć ciepły i troskliwy głos młodszego, który nie był podszyty łzami. Tylko wtedy dało się usłyszeć ogrom nadziei, którą nosił w sercu.
   Bywały dni, w których w ogóle nie wychodził z łóżka ukochanego. Po prostu przy nim leżał, rozcierając mu skórę, by była cieplejsza. Wtedy cichym i smutnym głosem mówił do niego o tym, jak za nim tęsknił. Jak bardzo go kochał. Jak bardzo by chciał, by do niego wrócił. Jak się czuł, kiedy został sam.O tym, jak jego dusza krwawiła w tym domu, kiedy myślał, że już go nigdy więcej nie zobaczy. Innymi dniami, słodko szeptał o tym, co przeżyli. Wspominał te piękne, letnie dni, pełne motyli i babiego lat. Wspominał te piesze wycieczki. Z delikatnym rumieńcem wspominał tamten dzień w gorących źródłach, kiedy to zasmakował miłości. Wspominał tamte pocałunki i pieszczoty, głaszcząc delikatnie jego chłodny i blady policzek.
   Każdej nocy się budził. Każdej, bez wyjątku, wyrywany z mrocznych snów, które zapominał zaraz po otworzeniu oczu. Zawsze wtedy zerkał na Jimina z nadzieją, która momentalnie zgasła, gdy widział jego ciało bez zmian. Wtedy musiał wyjść z jego sypialni, wyjść z posiadłości. Siadał w altance, wbijając paznokcie w ramiona i okrywając się szczelniej kocem, marząc, by los wreszcie przestał się nad nim znęcać. Błagając bogów o odrobinę litości. Tak bardzo go kochał...ale, choć odzyskał ukochanego, choć żył i był przy nim...to czuł się tak, jakby był sam. Jakby jednak go nie miał. I jakby cały świat poprzysiągł sobie, by już nigdy nie zaznał szczęścia...tylko dlaczego on? Dlaczego? Czym zawinił? Czy zbrodnią jest miłość? Czy grzechem jest kochać tak bardzo, jak on kochał? Jeśli tak...dlaczego nikt nie powiedział o tym wcześniej? Dlaczego nikt ich nie mógł ostrzec? Chociaż...czuł, że nic to nie dałoby. Odkąd ich losy się połączyły...nie można było uniknąć tej miłości.
   Trwał w ciemnościach kilka minut. Czasem kilka godzin, wpatrując się w księżyc. Zawsze wracał do Jimina, przepraszając za swoją ucieczkę i wtulając się w jego ciało. Zawsze opowiadał mu legendę o Słońcu i Księżycu, przysięgając, że nigdy go nie zostawi.

~*~

Otwórz oczy

Pamiętasz tą legendę, którą mi pokazałeś? Tą o Słońcu i Księżycu?

Czyj to głos?

O Słońcu, które było tak jasne, że nie dostrzegło, że ukochany Księżyc jest coraz dalej?

Dlaczego mi o tym mówisz?

O Księżycu, który, zagubiony w mroku, zapomniał o swojej miłości i przywołał do siebie setki kochanek, widocznych na nocnym niebie?

Skąd cię znam?

Słońce próbowało dogonić Księżyc i przeprosić za to, że nie zauważyła, że się oddalił.

Co to znaczy "kochać"?

Nie będę jak Słońce. Nie pozwolę ci się oddalić.

Otwórz oczy

~*~

Czułem dziwne odrętwienie. Jakby mój umysł nie do końca był połączony z ciałem, jakby dryfował gdzieś po za nim, albo nerwy nie były podłączone bezpośrednio do skóry. Jakby ciało nie należało do mnie, jakbym był jedynie kukłą, którą lalkarz odłożył do kufra. Czułem, że coś się ze mną dzieje - czułem, że świat po za moją jaźnią wciąż żyje, że Ziemia wciąż się obraca. Czułem ruchy ludzi w koło, przez uszy pełne waty przedzierały się strzępy dźwięków, rozmów...czułem, jak ktoś unosi poszczególne kończyny, czułem ucisk, czasem coś na kształt bólu, ale...miałem wrażenie, jakby moje ciało nie pozwalało mi na uczestniczenie w tym, co świat miał do zaoferowania, w tym, co dotyczyło mojej osoby. .Nie byłem nawet w stanie zmusić się do otwarcia powiek...nie byłem w stanie poruszyć choćby palcem. Jakie to było dziwne...jakbym był sparaliżowany, ale jednocześnie sprawny. Jakbym miał władzę nad nerwami, ale one wydawały się nieskuteczne.
   Czułem...coś na kształt obezwładniającego zmęczenia, jednak mój umysł pozostawał nazbyt żywy, by to była prawda. Jakby ciało utknęło w śnie, a jaźń go przerwała, oddzielając się. Jakbym był sobą i jednocześnie nie był. Jakbym błądził we mgle, szukając jednocześnie wyjścia z labiryntu. Wewnętrznie czułem, że coś jest nie tak ze mną. Czułem, że...o czymś zapomniałem. Że miałem coś ważnego do zrobienia. Ale kiedy próbowałem sobie przypomnieć, mój umysł przestawał się mnie słuchać. Moje ciało było moim wrogiem, ale i jedynym sprzymierzeńcem. To moja jaźń kryła sekrety i odpowiedzi. Wiedziałem, że musiałem ich szukać właśnie w sobie, ale...zamiast tego błądziłem. Błądziłem w labiryncie z uschniętych krzaków róż lub biegłem przez niekończące się stepy. Budziłem się w lesie, obcym i mrocznym, w którym liście były zastąpione bandażami. Czułem, że to w jakiś sposób ważne, istotne...ale nie potrafiłem tego zrozumieć. Byłem zagubiony we własnym umyśle.
   Trwało to bez końca. Chodziłem całymi wiekami po wykrzywionym świecie pełnym wspomnień. Jednak tym razem...odnalazłem nową drogę. Inną od pozostałych. Bez mgły, pełna obrazów i cichego głosu. Cichego, spokojnego głosu, który wydawał się...taki bliski. Taki kuszący. O czym on mówił? Słowa wydawały się obce...śnieg? Zobaczyłem przed sobą małe, białe płatki spadające na ciemną ziemię. Im dłużej szedłem, tym więcej białej powłoki mnie otaczało, a głos wydawał się głośniejszy...bliższy. Do kogo należał? Czułem, że znam tę osobę. Gdzieś w mojej głowie, głęboko pod mgłą, kryło się imię...ale jakie? Jakie imię? Jakie?
   Zmusiłem całe swoje ciało do przypomnienia sobie.
   Otworzyłem oczy.

- Spójrz, Jimin. To pierwszy śnieg w tym roku. Trochę wcześnie, mamy dopiero pierwszą połowę listopada...to może być mroźna zima.

- Ju...ok. - moje usta, jakby odwykły od ruchu, podobnie jak struny głosowe. Spróbowałem jeszcze raz, tak, by zwrócić jego uwagę. - Jung...Kook...

   Wszystko działo się w zwolnionym tempie, chociaż to mogła być tylko sprawka mojego umysłu.
   Mój mały chłopiec, który wcale już nie był taki mały, powoli, bardzo powoli odwrócił się w moją stronę. Spojrzał mi prosto w twarz, szeroko otwartymi oczami, w których zdążyły się już zebrać łzy, by, wciąż w opóźnionym dla mnie czasie, przybiec i mocno się we mnie wtulić. Czułem jego łzy na swojej szyi, słyszałem jego szloch. Z trudem objąłem go, przyciskając usta do jego czoła.

- W...wróciłem...koch-kochanie... - wychrypiałem, czując, że moje policzki także są mokre.

- Witaj w domu...! 

   Nasze usta złączyły się w pocałunku po raz pierwszy od czterech lat, pięciu miesięcy i trzynastu dniach.


5 komentarzy:

  1. Boze to jest tak piękne❤
    Za kazdym razem rycze ;_;
    Najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek czytałam��

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko matko matko matko ;-; kocham to opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku świetne❤
    Masz wielki talent!
    Nie myslalas nigdy ,zeby zaczac pisac na wattpadzie? Wiecej ludzi tam zaglada i przyjamnie sie czyta

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta końcówka *^* obudził się! xD
    Lubię to opowiadanie. Porusza fajne tematy i akcja przebiega w idealnym czasie ;3
    Czekam na inne Twoje prace.

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Cuvtfxjyv nie moge dłużej czekać na kolejny rozdział :(

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2