22 paź 2016

Mysterious Seul - enemy or lover? - Clue?


   Przez minutę albo dłużej po prostu patrzę na ekran telewizora. Oglądam scenę wyciągania ciała przez policjantów, wkładanie ocenzurowanych zwłok do worka i wciąż nie wierzę w to, co widzę. Jeszcze wczoraj była żywa. Jeszcze wczoraj obmacywała się z....w mojej głowie zapala się momentalnie czerwona lampka i mam wrażenie, że mój zmysł detektywa uruchamia alarm.W błyskawicznym tempie wracam na poddasze i od razu siadam przed komputerem. Przeszukuję strony informacyjne, by znaleźć jak najwięcej artykułów na temat śmierci mojej informatorki. Jest to najgorętszy temat we wszystkich dziennikach, na każdej ważnej i mniej ważnej stronie znajduję o nim wzmiankę. Wszystko wskazuje na to, że po spożyciu zbyt dużej dawki alkoholu, wracając brzegiem rzeki po prostu do niej wpadła. Jednak ja nie daję wiary w ani jedno przeczytane słowo. Wiem, że lubi wypić. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości, w końcu tak zdobywała dla mnie informacje. Nie neguję też myśli o tym, że mogła wpaść do wody. Ale na pewno nie stało się to z jej własnej winy. Wszystko aż nazbyt pasuje do mojego artykułu o morderczych zapędach rodziny Kim.
   Jeszcze raz sięgam do mojego artykułu. Tak. Wszystko idealnie się zgadza.. Widziałem najmłodszego Kima z YuHee, podobnie jak widziano go w Chinach z licznymi osobami, które później ginęły. Jedyną różnicę stanowiła śmierć. Za granicą zawsze ginęli od postrzałów. Tutaj przyczyną było prawdopodobnie tylko utonięcie i nadmiar alkoholu, przynajmniej na tą chwilę. Ponownie przeczytałem kilka otwartych artykułów. Co wcale mnie nie zdziwiło, nikt nie wspomniał o tym, że miała towarzystwo. Wszyscy świadkowie zeznali, że nikogo nie widzieli z dziennikarką. "Czyżby rodzina już się tym zajęła?", przebiegło mi przez myśl. Najwidoczniej jeden z największych koreańskich klanów jest dużo bardziej wpływowy, niż zakładałem.
   Zrywam się do garderoby, ubieram, zaliczam łazienkę i po godzinie jadę już taksówką do naszego biurowca. Muszę zobaczyć jej biurko zanim zrobi to policja. Inaczej pozostanę w ślepym zaułku...wiedziałem, że tam już nikt nie pozwoli mi spojrzeć na szczegóły - moja jedyna policyjna wtyka odeszła na emeryturę. Dlatego co rusz pospieszałem kierowcę, licząc, że nie utkniemy w żadnych porannych korkach.
   Kiedy dotarłem na miejsca, prawie umarłem ze szczęścia. Policji jeszcze nie było. Wyjmuję więc zapasowe klucze z kieszeni i wchodzę tylnym wejściem, od razu biegnąc na trzecie piętro schodami przeciwpożarowymi. Dzisiaj nie było nikogo, ani jednej osoby - jak to w weekend. Z zadowoleniem znajduję biurko YuHee, szybko je przetrząsam. Oprócz bałaganu, który niemal wypala krew w moich żyłach, odnajduję jej dziennik. Próbuję się połapać w nieskładnych notatkach, aż w końcu odnajduję to, czego szukałem - niewielka karteczka wciśnięta między kartki kalendarza z adresem klubu, pod którym ich widziałem i z dopisanym jednym zdaniem innym kolorem długopisu: "J. chce, bym przeprowadziła wywiad o interesach w Chinach. Przekazać K." . Na moje usta wstępuje uśmiech - jak zawsze niezawodna, chociaż koszmarnie niezorganizowana. Wciskam dziennik na miejsce i szukam pozostałych wskazówek. Zauważam jedynie brak dyktafonu, który zawsze leży przy klawiaturze. "Zapewne ma go w torebce", przechodzi mi przez myśl. Jednakże od razu przypominam sobie zdjęcia z miejsca zbrodni. Albo torebka jest wciąż na dnie rzeki, albo...w klubie. W mojej głowie ponownie włącza się alarm i niemal biegiem opuszczam wieżowiec. Na złamanie karku biegnę przez tłum ludzi zmierzających do biur prosto do dzielnicy klubowej. Staram sobie przypomnieć wczorajszy dzień, by po kilku minutach zorientować się i wejść do właściwego baru. Głośna muzyka gra nawet rano, nieco mnie ogłuszając. Podchodzę do lady i macham na barmana, zamawiając pierwszego lepszego drinka i od razu przechodząc do rozmowy.

- Wczoraj była u was moja dziewczyna. Zgubiła gdzieś torebkę, miała tam ważne rzeczy. Niezbyt duża, błyszcząca. Nie znaleźliście może?

- Dziewczyna, mówisz? - Mężczyzna uśmiechnął się do mnie kpiąco. - A nie zgubiłeś chłopaka?

- Tlenione włosy, krótka, czarna sukienka i zero dokumentów przy sobie. Tatuaż smoka na ramieniu. - Przysuwam się bliżej, przechylając przez blat. - Szef...chce swoją działkę.

- Coraz młodszych rekrutują. - Wzdycha tylko, wyciągając spod lady kilka torebek. - To któraś z nich?

- Wielkie dzięki. - Biorę torebkę i szybko wypijam drinka, zostawiając w zamian duży napiwek.

   Wychodzę z klubu i zamawiam taksówkę. Chcę jak najszybciej znaleźć się w domu i wszystko uważnie przejrzeć. Kiedy tylko mijam próg, wciąż pustego, domu, biegnę do siebie. Zajmuję miejsce za biurkiem i ze skupieniem wyciągam poszczególne rzeczy z torebki. Oprócz, czysto kobiecych gratów, prezerwatyw, kosmetyków i notesu nie znajduję kompletnie nic innego. Brakuje portfela, telefonu i, rzecz jasna, dyktafonu. Okazało się to ślepym zaułkiem. Nie zamierzam się jednak poddać. Mam przeczucie, że to nie koniec.


~*~

   Zanim zapalił papierosa wyciągniętego ze świeżo kupionej paczki, zamknął spalarkę i uruchomił ją. Momentalnie z zewnętrznego komina buchnął czarny dym, który był efektem palenia ubrań, liści i kilku drobiazgów, których świat nie miał ujrzeć. Niechętnie ubrał na siebie świeżą koszulę i nie kwapiąc się nawet do jej zapinania, ruszył do posiadłości. Był zmęczony po nieprzespanej nocy, chciał trochę odpocząć...wiedział jednak, że to nie koniec. Miał jeszcze do wykonania kilka zadań.
   Usiadł przy zabytkowym biurku i poczytał trochę artykułów o utopionej dziennikarce. Wszystko przebiegło tak, jak miało przebiec. Zostanie to potraktowane jako zwykły wypadek. Nawet nie musiał sięgać po broń...dziewczyna tak się spiła, że spokojnie mógł ją zrzucić bez świadków z motorówki. Wzdrygnął się nieco na wspomnienie jej ciała, które uporczywie nie chciało zniknąć pod wodą...wiedział, że ten obraz pozostanie w jego głowie na długo. Ale taka właśnie była jego rola. Był potrzebny rodzinie. Miał pilnować jej sekretów. Usuwać niewygodne osoby. W Chinach zabił tyle osób...ich twarze stawały się prawie nie rozpoznawalne w jego pamięci. Liczył, że tutaj będzie tak samo.
   Było jednak coś, co wciąż stawało mu przed oczami. Kim był ten chłopak? Czyżby dziennikarka zdradzała swojego partnera? Chociaż z drugiej strony...nie wyglądał on na takiego, który byłby z takim typem kobiety. Co więc robił w dzielnicy klubowej? Czego ktoś taki szukał w miejscu z niezbyt dobrą opinią? Zaśmiał się, wypuszczając chmurę dymu i przypominając sobie jego minę, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Coś pomiędzy obrzydzeniem, ciekawością a zazdrością. Kim on mógł być...?
   Jego rozmyślania zostały przerwane przez pukanie do drzwi. Szybko zgasił papierosa w popielniczce, jednocześnie dając znak do wejścia. Zobaczył swoją siostrę, która trzymała w dłoniach krwistoczerwoną kopertę. Na ten widok tylko westchnął, dobrze wiedząc, co znajdzie w środku. Zapewne kolejne zdjęcie osoby ze zbyt długim nosem. Wziął więc bez słowa kopertę, przeprosił siostrę za papierosy i ją wyprosił, nie chcąc, by widziała, jak się przygotowuje.
   Szybko przejrzał zawartość koperty, wzdychając. Mężczyzna. Nie...chłopak. Dziecko. Ledwo ukończył siedemnaście lat. Były ćpun, który ledwo wychodzi na prostą. Dziecko japońskich imigrantów, sierota, tułająca się od rodziny zastępczej do rodziny zastępczej. Niewielka szkoda...jakby na to nie spojrzeć, lepiej sprzątnąć kogoś takiego. Nie miał większej szansy na przeżycie. Nałogowcowi wystarczy zaproponować narkotyki, a z uśmiechem ci podziękuje za pretekst.
   Przez intercom zamówił wszystkie potrzebne rzeczy. Później wykonał kilka telefonów, by wszystko zaaranżować. Mając już w teczce potrzebne rzeczy, jakby nigdy nic, zszedł na rodzinny obiad, zajmując miejsce po prawicy ojca. Dopiero po sprawach rodzinnych zajmie się zapewnieniem jej bezpieczeństwa.

~*~

   Nerwowo przygryzam paznokieć kciuka, wściekle przeszukując kolejne artykuły. Od dwóch godzin kompletnie nic się nie zmieniło - nikt nic nie wiedział, nikt nic nie wie, policja niby szuka, chociaż wszyscy wiedzą, że nic nie znajdzie. Ludzie ze zbyt długimi nosami ginęli w Azji jak muchy. Trzeba było niezwykle ostrożnie stąpać po tym kruchym lodzie, by nie utonąć.
   Z oburzonym sykiem odsuwam od siebie komputer, jakby była na nim toksyna. Jeszcze raz zerkam na błyszczącą torebkę, stojąca na moim biurku i mam ochotę poużywać słów uznawanych powszechnie za niecenzuralne. Wiercę się w tę i z powrotem po łóżku, próbując odpowiedzieć sobie na pytania zawieszone na ogromnej tablicy korkowej, z której czerwone napisy na białych kartkach niemal na mnie krzyczą - "weź się do roboty!". Odwracam się do nich plecami, przerzucając między wolnymi palcami długopis. Nie potrafię jednak długo wyleżeć, podnoszę się, zaczynam krążyć po pokoju, denerwując krokami wujostwo, ale mam to w głębokim poważaniu. Nerwowo chodzę po prostych i przekątnych, nie rozumiejąc, po jaką cholerę została sprzątnięta przygłupia dziennikarka. W Chinach ginęli członkowie mafii, dlaczego więc w Seulu wzięto się za niskiego szczebla dziennikarkę? Chyba, że...tu nie chodziło o jej pracę, tylko o to, czego się dowiedziała. Zimne dreszcze przesunęły się po moim kręgosłupie. O nie. Onieonieonie.
   W trybie natychmiastowym przegrywam artykuł na pendrive'a, po czym robię dokładne czyszczenie danych z dysku. Mam złe przeczucia. Jeden mój informator zginął. Zostało jeszcze trzech. Nie miałem pojęcia, do czego może dojść. Czyżby klan dowiedział się o dowodach na ich przestępstwa i przekręty? Jeśli tak, także byłem w potencjalnym ryzyku. Dobrze wiedziałem, co trzeba zrobić w takiej chwili. W końcu, już widziałem, jak robili to moi rodzice.
   Biorę artykuł i wszystkie notatki na temat tej sprawy, jakie mam w pokoju. Pakuję to wszystko do jakiegoś starego kartonu i wychodzę na podwórko, biorąc spod grilla podpałkę i zapalniczkę. Stawiam wszystko na podjeździe i oblewam bardzo dokładnie benzyną. Po chwili patrzę już, jak kartki trawi ogień, połykając w nicość kolejne słowa. Robię się nieco spokojniejszy, ale to nie sprawia, że mogę odetchnąć. Mam cholernie złe przeczucia, jak tej nocy, której wymordowali moją rodzinę i trafiłem pod opiekę mojego beznadziejnego wujostwa. A zazwyczaj moje przeczucia się sprawdzają.
   Wracam do domu dopiero wtedy, gdy z papieru zostaje kupka popiołów, którą szybko rozwiewa wiatr. Nie przejmując się wypalonym śladem, wracam do pokoju i zawieszam pendrive'a na łańcuszku na szyi, w jedynym miejscu, w którym może być bezpieczny. Przemierzam jeszcze kilka razy w nerwowym rytmie pokój, po czym biorę notes, torbę i biegiem opuszczam ten dom. Muszę nieco powęszyć na mieście. Bez bezdomnych, narkomanów, barmanów i prostytutek nie miałbym żadnej informacji o tym, czym tak naprawdę żyje, nie tylko Korea, ale i świat. Nikt nie wie tyle o ciemnej stronie życia, jak oni. Dlatego wpierw ruszam nad rzekę, gdzie pod filarami mostów i torowisk są główne bazy bezdomnych, zaopatrując się po drodze w drobne i całkiem pokaźne torby ze śniadaniem. Odwiedzam moich stałych informatorów, którzy niemal zacierają ręce na mój widok i, niestety, sprzedają mi mniej ważne informacje. Jednakże jestem im wdzięczny. Wiem już, że moje podejrzenia są prawdziwe. Po mieście zaczęły krążyć czerwone koperty - mafijne wyroki śmierci na zbyt ciekawskich. Modlę się, by w żadnej z nich nie było mojego imienia, ruszając w stronę dzielnicy klubowej.
   Niewielu barmanów zdradza swoje sekrety, jednakże ci, co to robią, zawsze liczą na przysługi. Ze swojej strony wklejam ich reklamy do gazety za darmo lub pomagam przy tworzeniu meetów. Dzisiaj, w moim ulubionym klubie, usłyszałem właśnie tą prośbę. Chociaż moja głowa była zajęta obawami i na pewno nie chciało mi się ściągać ludzi, zgodziłem się, chcąc dostać wszelkie potrzebne informacje. Dzięki temu dowiedziałem się, że ochroniarze z portu, którzy często piją po pracy, opowiadali historię młodej pary, która około drugiej w nocy wzięła motorówkę należącą do kogoś z rodu Kim. Od razu wiedziałem, że to jest informacja, której dzisiaj potrzebowałem. Teraz już wszystko jasne - byłem pewien, że to on ją zabił.
   Zdenerwowany jak jasna cholera wracam do domu, ignorując kłótnię wujostwa. Naprawdę nie chcę dzisiaj na nich patrzeć, zamykam klapę na zasuwkę i nie reaguje na pukanie. Kładę się na łóżko, patrząc na pendrive'a na łańcuszku. Czy to możliwe, że ten artykuł jest temu winny? Czy to możliwe, że śmierć tej dziewczyny...to moja wina? Ciarki przechodzą przez moje ciało, kulę się na łóżku. Co powinienem zrobić? W mojej głowie nieustannie brzęczy alarm, którego nie potrafię rozszyfrować, a zimna dłoń ściska mój kręgosłup. Powinienem coś robić, a nie siedzieć bezczynnie i wpatrywać się w sufit!
   Z braku potencjalnych pomysłów na ruszenie się w mojej sprawie, wysyłam na stronę uczelni, której jestem administratorem, informację o tematycznej imprezie zorganizowanej przez klub, w którym dzisiaj byłem. Wklejam zdjęcie zaproszenia, które manager przesłał mi na maila i wpisuję informacje o rabatach na alkohol, które są często głównym elementem decyzji biednych studencików. Dodatkowo dorzucam od siebie recenzję i informację o poprzednich, "niezapomnianych" imprezach, nie zapominając zamieścić zdjęć. Robię to machinalnie, bez zastanowienia, bo większość mojej głowy jest zajęta sprawą morderstwa. Co powinienem zrobić...nie mogę sobie odpowiedzieć i to chyba najbardziej mnie irytuje.
   Wysyłam posta na stronę, zamykam laptopa i przez kolejne kilkadziesiąt sekund wpatruję się w sufit. Nawet nie zauważyłem, kiedy moje oczy zrobiły się ciężkie i zasypiam.
   Kolejne dnie mijają w dziwnym napięciu. Weekend się kończy szybciej, niż jestem w stanie zauważyć, a ja wciąż nie mam ani jednego pomysłu więcej. Przez to wszystko nie potrafiłę się skupić na zajęciach i wciąż jestem przyłapywany na bazgraniu w notatniku, co mam jednoznacznie gdzieś. Podobnie jest z wujostwem, które chrzani mi nad uchem. W mojej głowie jest tylko jedno - moja informatorka mogła zginąć przeze mnie, a pozostali informatorzy nie utrzymywali ze mną kontaktu i nie odbierali telefonów. Pewnie także się domyślili, dlaczego zginęła YuHee. Chodzę więc jak zombie, w półśnie, obserwując czujnie wydarzenia.
   Siedzę w swoim pokoju i walczę z zadaniem domowym, wsłuchując się w przytłumione dźwięki z dołu, kiedy mój telefon zaczyna dzwonić. Wyłuskuję go z kieszeni i bez patrzenia na wyświetlacz, odbieram. Przez kilka sekund słyszę jedynie czyjeś dyszenie i odgłos wiatru, co sprawia, że dreszcze przebiegają mi po plecach. Nie zamierzam się jednak odezwać jako pierwszy. To może być ryzykowne.

- K-Kibum. - po drugiej stronie słyszę znajomy głos, zniekształcony przez szybki oddech. - Kibum, znaleźli mnie. Potrzebuję pomocy...

- Kto cię znalazł?! - podrywam się ze swojego miejsca, od razu zgarniając torbę i płaszcz, wybiegając z pokoju.

- Opieka społeczna. Kibum, ty wiesz, że ja nie mogę wrócić do tej rodziny. On znowu będzie mnie wykorzystywał...! - przerażenie w jego głosie jest autentyczne, a ja przypominam sobie ostatnią sytuację, w której ratowałem go przed ojcem zastępczym.

- Tsk, idiota! Mówiłem ci, żebyś zamieszkał ze mną, a nie... - zanim dokończyłem, w słuchawce rozległ się dźwięk zakończonego połączenia.

   Na dworze jest już ciemno, ale mam to gdzieś. Bez pytania biorę swoje auto, które przejął mój kochany kuzynek i z rykiem silnika wyjeżdżam z garażu, ignorując czyjś oburzony krzyk na werandzie. Z uśmiechem zadowolenia pokazuję wujaszkowi i kuzynkowi środkowy palec i ruszam prosto w stronę dzielnicy przemysłowej. To tam wynająłem Yato stary magazyn, w którym uparł się mieszkać. Wciskam gaz w podłogę, chociaż szybsza jazda powoduje, że mój żołądek robi niebezpieczny skręt, by jak najszybciej dostać się na miejsce. Znam tego chłopaka od niedawna, ale kiedy trafiłem sam do domu dziecka po śmierci, wpierw rodziców, a później babci, staliśmy się dla siebie niemal braćmi. Niestety, przez jego nałóg wciąż kończył w coraz gorszych rodzinach zastępczych. Niejednokrotnie musiałem go potem ratować i wcale się nie dziwiłem, że zawsze po tym trafiał na izbie. Gdybym miał takie piekło, także bym brał.
   Na miejsce przyjechałem po 10 minutach. Biegnę do magazynu, ale drzwi są wyłamane, a w środku nikogo nie ma, co widzę w świetle latarki z telefonu. Poziom adrenaliny rośnie w moich żyłach, czuję ciarki na plecach, kiedy biegnę w stronę wyjścia i małego portu. Najczęściej to tam go odnajdywałem, często mocno pobitego. Chłopak miał w cholerę długów za narkotyki i nic nie potrafiło sprawić, by przestał ich robić więcej, jednak w ostatnich miesiącach się starał bardziej, niż przypuszczałem. Myślał nawet o powrocie do szkoły....
   Zziajany dobiegam do portu, nie znajdując nawet śladu Yato. Mam cholernie złe przeczucia - czyżbym się spóźnił i znowu trafił do tego pedofila? 
Mimo wszystko jednak biegnę na pomost, by zobaczyć, jak chłopak leży w drgawkach. Dobiegam do niego, padam na kolana, jedną ręką unieruchamiając jego głowę, a drugą wyciągając telefon. Cholerny idiota! Znowu coś połknął!! Jego oczy są jak spodki, gdy wybijam numer pogotowia i drżącymi dłońmi czekam, aż łaskawie jakiś dyspozytor odbierze.
   Karetka przyjeżdża po kilku minutach od mojej kłótni z idiotą w dyspozytorni. Pakują Yato, któremu ledwo przeszedł atak padaczkowy, do ambulansu i przekazują mi, że spotkamy się w szpitalu. Ponownie gnam przez miasto, by wylądować na oddziale odwykowym i usłyszeć od lekarzy, że chłopak przedawkował i zmarł w drodze. Czuję, jak cały mój świat na jedną chwilę zatrzymuje się, by wcześniej zlepione kawałki ponownie się rozpadły. Siadam na niewygodnym krześle w szpitalu i zagryzam wargę do krwi, by powstrzymać łzy. Dopiero po kilku minutach, których potrzebowałem na unormowanie oddechu, pochodzi do mnie pielęgniarka, prosząca, bym uzupełnił kartę. Moje ręce się trzęsą, gdy wpisuję w kolejne rubryczki dane chłopaka. Liczę, że jego "rodzinka" za to beknie i tylko to trzyma mnie na nogach, gdy czytam sprawozdanie ratowników medycznych.
   Nagle świat się ponownie zatrzymuje i zaczyna kręcić w drugą stronę w przyspieszonym tempie. Myślałem, że Yato sam to zrobił. Ale problem polega na tym, że podano mu narkotyk dożylnie. W lewą rękę. A on był leworęczny i miał niedowład prawej. Nie byłby w stanie zrobić tego sam.
   Czuję klepnięcie w ramię i, kiedy się odwracam, na języku mam przepiękną wiązankę, którą muszę przełknąć, widząc, z kim będę rozmawiał.

- Co za spotkanie. - zaśmiał się Kim Jonghyun, patrząc na mnie. - Ostatnio spotkaliśmy się w niezbyt ciekawych okolicznościach, ale teraz to już chyba nie ma znaczenia. Przykro mi z powodu twojej straty.

   Przez kilka sekund po prostu patrzymy sobie w oczy. Ciężka świadomość zawisa między nami - bo w jego oczach widać, że on wie. Podobnie zapewne, jak w moich. "No to już po mnie", przechodzi mi po głowie, zaraz obok tego, że jego uśmiech jest niesamowicie seksowny, tak jak wtedy.


3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje dzieła nabierają tępa, droga Autorko. Zanim zebrałam się do skomentowania poprzedniego posta, tu już pojawia się następny. Widziałam nową kategorię <3

    A co do treści... Uwielbiam głównego bohatera. Imionami operować nie będę, bo się na k- popie nie znam. Ale czuję się w obowiązku zaznaczyć swoją obecność. Cóż tu dużo mówić... Dzieje się! To jest takie prawdziwe, nie owinięte w bawełnę. Podoba mi się. I oczywiście czekam na ciąg dalszy wszelkich historii. Powodzenia, Autorko!

    Vampirex

    P.S. Najlepiej zapamiętałam "ten seksowny uśmiech" XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Wkręciłam się w to opowiadanie ;3 aż mi było smutno, kiedy czytałam ostatnią linijkę :D
    Czekam na kontynuację

    cnbluestory.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2