3 maj 2016

~ Go to Wonderland


INFO: mój ukochany ukeś/informator powiedział mi co nieco o tej grze, tak więc streszczam wydarzenia, które tworzą tło fabuły: jest szkolne przedstawienie (tutaj "Alicja w Krainie Czarów") gdzie Lysander gra Kapelusznika, a Kastiel kota z Cheshire. Mamy moment próby generalnej.


   Poprawiłem swój strój po raz ostatni przed wyjściem na scenę. Chociaż dopiero jutro była premiera, już dzisiaj chciałem wypaść perfekcyjnie. Po za tym, chyba każdy, na próbie generalnej, powinien to osiągnąć. Każdy powinien znać idealnie swój tekst, powinien wypracować swoją grę i ruchy, zwłaszcza, jeśli od tej najważniejszej odsłony dzieliło nas niewiele ponad 24 godziny.
   Podszedłem do miejsca, w którym zaczynała się kurtyna i zacząłem wysłuchiwać słów aktorów na scenie, czekając na swoje kolejne wejście. Poprawiłem kapelusz na głowie i powtórzyłem sobie jeszcze raz pierwszy wers mojej wypowiedzi, po czym w milczeniu przypatrywałem się akcji, dziejącej na scenie. Wreszcie nadszedł moment mojego wejścia. Przyjmując odpowiedni wyraz twarzy, pasujący do mojej postaci, Wszedłem na scenę, przypatrując się wskazówką złotego zegara i zacząłem mruczeć swoją partię w taki sposób, by wszyscy mnie usłyszeli. W pełni skupiłem się na tekście i rekwizycie, nie zwracając większej uwagi na inne osoby na scenie, kiedy poczułem, jak coś wpada na moje plecy. Zachwiałem się niebezpiecznie, próbując złapać równowagę, jednak zaraz poczułem przeszkodę pod nogami i runąłem na ziemie, uderzając wpierw łokciami, a później głową o deski.
   Po dłuższej chwili ciemności, otworzyłem oczy, by zostać od razu porażony przez jasne światło. Błyskawicznie zamknąłem powieki, wydając ciche, pełne bólu westchnienie. Szpital? Jeszcze tego brakowało...i to dzień przed premierą! Poczułem gniew, na samą myśl. Eh...tylko tego mi brakowało.
   Powoli, ponownie otworzyłem oczy, tym razem stopniowo przyzwyczajać oczy do jasnego blasku. Jednakże, zamiast widoku białych ścian i niezbyt gustownych, zielonych zasłonek, dostrzegłem...niebo? Zaskoczony, poderwałem się do góry, co było dużym błędem. Zawroty głowy i ból w plecach okazał się naprawdę silny, jednak mój szok skutecznie go zagłuszył. Nie tylko niebo, które w początkowej fazie uznałem za malunek na suficie stanowił zerwanie z myślą o szpitalu. Fakt, że leżałem na wydeptanej ścieżce w stroju ze sztuki i otaczał mnie gęsto porośnięty las także nie pozwalał mi wierzyć, że jestem w ośrodku leczniczym.

- Czas byłby bardzo zły za takie marnowanie go na ziemi, gdyby już wcześniej się na ciebie nie obraził. - usłyszałem znajomy głos.

   Odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni, by zobaczyć Nathaniela, a raczej... Nathaniela - Białego Królika. Wyglądał dokładnie jak ten ze sztuki, jednak...uszy były jak najbardziej prawdziwe, a jakby tego było mało, miał ogon! Otworzyłem szeroko oczy, gdy nimi poruszał, jakby był niezadowolony. Co to miało znaczyć?! I gdzie ja skończyłem?! Starałem się przypomnieć sobie ostatnie sekundy na scenie...ah, no tak! Uderzyłem głową o parkiet...to na pewno tylko i wyłącznie sen...! Wziąłem więc głęboki oddech, próbując się uspokoić. Skoro to tylko sen...co mi szkodzi wziąć w nim udział? I tak nie miałem lepszego wyjścia...nie wiedziałem, jak się wybudzić z tego dziwnego mirażu, a na zaszycie się w pobliskim lesie nie pozwalała mi własna duma. Wstałem więc z ziemi, otrzepałem ubrania i pod uważnym spojrzeniem Białego Królika wyjąłem zegarek, który wskazywał godzinę podwieczorku. Hm...czyli nie wszystko uległo aż takiej zmianie.

- Fakt - mruknąłem, czując się nieco dziwnie.To...chyba pora na podwieczorek, czas się zbierać...

   Nie odgrywałem już przecież swojej roli, a mimo to...miałem wrażenie, jakby nadal tak było. Bo, jeśli dobrze to wszystko złożyłem w całość, skończyłem w moim śnie w Krainie Czarów...nieco innej od tej, którą wystawialiśmy. A skoro Nathaniel grał Białego Królika i teraz nim był...ja musiałem stać się Kapelusznikiem. Miałem tylko nadzieję, że pozostałe postacie także się tu znalazły. Mimo wszystko wolałem widzieć znajome twarze...i tak było to już dość dziwne.

- Masz rację, w  końcu, twój...zegarek jest nieomylny. - zaśmiał się jakoś znacząco, wskazując dużą złotą klamerkę, trzymającą zegar na łańcuszku. - Pozdrów ode mnie swojego kotka.

   Nathaniel zniknął gdzieś między drzewami, zanim dążyłem go zapytać, gdzie mam iść, zostawiając mnie z prawdziwym mętlikiem w głowie. Co miały znaczyć jego słowa? Jeśli w tej Krainie Czarów byli wszyscy bohaterowie, oznaczałoby to, że "kotkiem" jest kot z Cheshire, czyli Kastiel. Od kiedy oni się lubili? Cóż...może tutaj nie byli niemal śmiertelnymi wrogami. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę rozwidlenia ścieżki, gdzie drzewa się przerzedzały, rozglądając się uważnie na boki. Roślinność wydawała się przerośnięta i zdecydowanie zbyt zielona - kolor aż za mocno uderzał po oczach. Z resztą, wszystko, co mnie otaczało, wydawało się zbyt jasne Miałem wrażenie, że jakby ktoś wszedł do tego lasu, to już by w nim utknął. A jeśli jednak udałoby mu się wyjść, to przybrałby kolor otaczających go roślin. To miejsce wydawało się takie dziwne...
   Jednakże, kiedy stanąłem przed znakiem, który powinien mi wskazać drogę, kompletnie straciłem wiarę, że gdzieś uda mi się dzisiaj trafić. Co to za drogowskaz?! Niby w jaki sposób miał on wskazywać kierunek?! Podirytowany, zaplotłem ręce na piersiach, jakbym liczył na to, że znak zrozumie swój błąd i powie mi jednak, dokąd mam iść. Oczywiście, nie dało to efektu, więc westchnąłem jedynie zrezygnowany i oparłem się o słup. Może spotkam kogoś, kto mi pomoże...? Przecież nie mogłem błądzić po tym miejscu w nieskończoność, prawda? Chociaż...to był tylko sen. Czy ma jakieś znaczenie to, czy się zgubię, czy nie? Oderwałem plecy od pala i odwróciłem się do znaku, by ostatecznie ruszyć lewą ścieżką. Tutaj drzewa pojawiały się sporadycznie, ustępując miejsca ogromnym, różnokolorowym grzybom i przerośniętym kwiatom. Jednak, im dłużej przemierzałem tą dziwną...łąkę...miałem coraz większe wrażenie, że ktoś się na mnie patrzy...dlatego też pozostawałem czujny i co jakiś czas patrzyłem za siebie, jakbym liczył na to, że tajemniczy obserwator będzie kroczył za mną. Eh...to miejsce było takie niepokojące. Przez to wszystko czułem się zmęczony i zły. Ugh...że też to głupie drzewo musiało na mnie upaść...!

- Wydajesz się bardzo rozsierdzony, Kapeluszniku. Czyżby Szaleństwo wreszcie cię opuściło? - Ten głos także znałem. Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie było. Co to miało znaczyć?! Przecież się nie przesłyszałem! Wszędzie poznałbym głos Kastiela - tej kpiny nikt nie był w stanie podrobić. - Nie powinieneś patrzyć tylko na boki, Kapeluszniku. Szukaj, a znajdziesz.

   Jego śmiech jeszcze przez chwilę pobrzmiewał mi w uszach, złoszcząc mnie. Co za głupie gierki! Mógłby się już po prostu pokazać, a nie kazać mi szukać! Zły, ponownie założyłem ręce na piersi i po prostu ruszyłem przed siebie, ignorując jego głos. On ignorował wszystkich, więc ja też mogłem, zwłaszcza, że to był mój sen, a on znowu zgrywał ostatniego gbura.

- Kapeluszniku, co to za obrażanie się? To do ciebie naprawdę niepodobne. Może jesteś chory? - Jego głos, tym razem dużo głośniej, usłyszałem z prawej strony. Po chwili poczułem także coś miękkiego na policzku. - Futro magicznego kota działa całkiem dobrze jako lekarstwo. Ja nigdy nie choruję.

   Odwróciłem się w stronę głosu i zdusiłem krzyk, widząc Kastiela fruwającego sobie dobry metr nad ziemią. Uśmiechnął się szeroko, prezentując białe kły i dalej pyrgając mnie końcówką ogona w policzek. Wait, ogona?! Cofnąłem się o krok, patrząc na całą jego krasę. Nie tylko ogon, jak najbardziej prawdziwy, stanowił różnicę. Także uszy, kły i pazury stanowiły odejście od jego klasycznego wyglądu. A myślałem, że to wygląd Nathaniela wydawał się...nieco ekscentryczny przez te uszy i ogon...a tymczasem kot pobił chyba wszystkie rekordy, jakie posiadało słowo "ekscentryczny". Cóż, jego, notabene skórzane, ubranie nie zakrywało zbyt dużo. Tutaj była ogromna różnica między tym, co działo się na scenie, a tym, co zrodziło się w moim śnie. 

- N-nie jestem chory - mruknąłem, uspokajając się. W końcu, to nadal był Kastiel. Nie zamierzałem tracić przed nim twarzy. - Idę na podwieczorek.

- Podwieczorek? Beze mnie? - w jego głosie dało się usłyszeć ciche warknięcie. Spojrzałem prosto w jego zmrużone, kocie oczy. - Niby z kim chciałeś iść, hm?

   Poczułem się niepewnie. O co mu chodziło? Dlaczego tak się wściekł? Przecież...Kapelusznik w powieści organizował wieczny podwieczorek, prawda? Dlaczego więc kot z Cheshire był taki wściekły? Z tego, co wiedziałem, kot nie brał w nim udziału...a jednak Kastiel patrzył na mnie tak, jakbym co najmniej dał mu w twarz. A najgorsze było to, że nie miałam pojęcia, co teraz mam zrobić. Znałem przecież wybuchowy charakter chłopaka i widziałem go w akcji. Cała ta sytuacja była bardzo podobna do tych przed bójkami....a limo pod okiem niezbyt mi się widziało. Musiałem się nieco wysilić, by wpaść na pomysł, jak zażegnać ewentualną szansę na siniaki.

- Oczywiście, że chciałem iść na podwieczorek z tobą. O czym ty myślisz, kocie? - mruknąłem w miarę neutralnym tonem, udając jak najbardziej pewnego. - Jesteś przecież...gościem honorowym.

- Raczej jedynym gościem. - wymruczał z zadowoleniem, jednocześnie układając swój ogon na moich ramionach. - Chyba już dawno ci o tym nie przypominałem, prawda?

   Spojrzałem na niego, niezbyt rozumiejąc, jednak...Kastiela już nie było. Pozostał jedynie uśmiech, wiszący gdzieś na wysokości mojego ramienia. Westchnąłem, jednocześnie podirytowany i zadowolony. Byłem zły, bo mnie zostawił, ale...jednocześnie wolałem być sam, niż mieć za towarzysza właśnie jego...
   Skupiłem się na drodze, mijając przerośnięte grzyby i kwiaty...i ponownie znalazłem się na rozwidleniu dróg. Oczywiście, drogowskaz nie był wcale lepszy od poprzedniego, ale nie to zwróciło moją uwagę. Na jednej z tabliczek znaku wylegiwał się w zadowoleniu Kastiel. Zmrużyłem nieco oczy, zły, że wcześniej mnie zostawił, a teraz po prostu wygrzewał się w słońcu.

- Błądzisz, Kapeluszniku.  w tym tempie nie zdążysz na nasz podwieczorek.

-  Czas jest na mnie obrażony. Dla mnie jest zawsze pora podwieczorku.

- Zapomniałem. - zaśmiał się, podnosząc plecy i wbijając pazury w drewno. Wesoło poruszał ogonem, jakby wpadł na świetny pomysł. - Dla ciebie zawsze trwa podwieczorek...więc dlaczego nie zaczniemy od razu? Nie chcę czekać dłużej...

   Zanim zdążyłem mruknąć coś w odpowiedzi, czy zadać pytanie, chłopak zeskoczył ze znaku na mnie. Straciłem równowagę, lecz, zamiast upaść wraz z nim na ścieżkę, opadłem na miękkie posłanie. Zaskoczony, rozejrzałem się uważnie, jednak zaraz przestałem, czując, jak materiał koszuli i marynarki jest rozpinany. Spojrzałem na Kastiela, oniemiały, jednak on z zadowoleniem rozpinał kolejne guziki. Poderwałem się i odsunąłem jego ręce, przytrzymując materiał przy piersi.

- C-co ty robisz?

- Jak to co? Przyjmuję zaproszenie na podwieczorek. - uśmiechnął się z zadowoleniem, ponownie mnie do siebie przyciągając. - Mówisz, jakbyś zapomniał, jak wyglądają nasze podwieczorki. Czyżbyś obraził także Pamięć i ta postanowiła cię zawodzić/

   Zaśmiał się, po czym zawisł nade mną i wpił się w moje wargi. Próbowałem walczyć - w końcu, nie tak to sobie planowałem i na pewno nie tak powinien wyglądać podwieczorek!! - jednak Kastiel był dla mnie za silny i...całował tak dobrze. Nie wiedziałem dlaczego, ale...po kilku chwilach nie potrafiłem się oderwać od jego zaskakująco ciepłych i miękkich warg, a ręce, które mocno ściskały moje nadgarstki tak, bym trzymał dłonie nad głową, przestały być dla mnie czymś niedopuszczalnym. Mój organizm zachowywał się tak, jakby był do tego przyzwyczajony...a przecież to było niemożliwe! Przecież nie miałem, tak naprawdę, nic wspólnego z nim! Więc dlaczego tak testowałem? Dlaczego moje ciało instynktownie odpowiedziało na pocałunek?! Dlaczego nie krzyczałem i nie szarpałem się, gdy ściągał ze mnie marynarkę i koszulę?! Miałem wrażenie, jakby moje ciało...i myśli...nie należały do mnie. Nie oznaczało to jednak, że nie zamierzałem odzyskać władzy nad sobą.
   Kiedy oderwaliśmy się od siebie, wziąłem głęboki, drżący oddech, czując jednocześnie jego ręce na mojej piersi. Jego ciepły dotyk tak przyjemnie ogrzewał moją zimną skórę...nie mogłem przestać myśleć o tym, że on mnie dotyka i, że ja...nie potrafię się temu sprzeciwić. Jedyne, co przechodziło przez moje gardło to ciche pomrukiwania, których nie byłem w stanie kontrolować. Jednakże w pełni straciłem głowę, gdy zaczął bawić się moimi sutkami. Mój głos przerodził się w jęki, sprawiając, że śladowe resztki władzy nad ciałem przestały istnieć. W tym dziwnym śnie w pełni oddado się w ręce Kastiela.
   Nie czując już żadnego oporu z mojej strony, uśmiechnął się, ponownie łącząc nasze wargi w pocałunku. Drżałem pod nim, nie wiedząc, czego mogłem się spodziewać. Był nieprzewidywalny w normalnym świecie...więc co dopiero mówić o tej wyśnione wersji? I biorąc jeszcze pod uwagę naszą...sytuację...nie wiedziałem, do czego to wszystko może doprowadzić. A jednak, w mojej głowie zrodziło się przekonanie, że nie mam czym się martwić. Że będzie mi dobrze. Że...będę chciał więcej. Nie miałem pojęcia, skąd brały się te myśli,  ale czułem, jakby były one zakorzenione w mojej podświadomości i to one kazały mi reagować w konkretny sposób. Kiedy pieszczota chłopaka przesunęła się na moje żebra i szyję, nie mogłem powstrzymać się przed drżącymi westchnieniami i przyspieszoną akcją serca. A kiedy poczułem jego palce, wkradające się w dół mojego ciała,...w moje spodnie...przestałem myśleć racjonalnie. Przecież to tylko sen....dlaczego nie mogłem sobie pozwolić na te chorą fantazję? Z tą niecodzienną myślą, czując jego palce, uległem w całości.
   Kiedy tylko przestał wyczuwać opór w moich ruchach, bardzo szybko rozebrał mnie do końca. Zadrżałem, czując chłód na skórze. Jego dłonie śledziły nieistniejące ścieżki na mojej skórze, wywołując silne dreszcze i...podniecenie. Nie mogłem się powstrzymać przed cichymi westchnieniami i jękami, na co jego uśmiech delikatnie się powiększał. Pierwszy raz widziałem na jego twarzy taki wyraz i dobrze wiedziałem, jak go nazwać - kocie zadowolenie. Z resztą, Kastiel nawet w rzeczywistości często kojarzył mi się z kotem, dzikim i nieokiełznanym, który ciągle drapał właściciela po rękach podczas karmienia czy zabawy. Mimo wszystko jednak takiego kota się chciało i z przyjemnością przygotowywało się dla niego posiłki.
   Zamknąłem oczy, z obawą obejmując go za szyję, co wywołało jego zadowolony pomruk. Czułem jego język, nieco chropowaty, dający dziwny rodzaj przyjemności, który przesuwał się po mojej szyi w dół piersi. Wplotłem palce w jego włosy, muskając palcami uszy i próbując opanować swój głos, który z każdym intensywniejszym ruchem podnosił się o oktawę. A on to wykorzystywał, zadowolony z zabawy i mojego zawstydzenia, pieszcząc sutki i delikatniejsze fragmenty skóry. Jednakże, prawdziwą grę rozpoczął dopiero wtedy, gdy dotarł ze swoją zabawą do najważniejszego momentu. Wyczułem, że powinienem się obawiać, gdy spojrzał mi prosto w oczy ze znaczącym uśmiechem, muskając wnętrze moich ud, przesuwając palce do góry. Poruszał delikatnie ogonem w powietrzu, nie spuszczając ze mnie wzroku.

 - Już dawno nie byliśmy na wspólnej herbatce... - wymruczał. - Już myślałem, że się obraziłeś na mnie.

   Nie odpowiedziałem, jednak on także nie oczekiwał odpowiedzi - wpił się w moje wargi, jednocześnie biorąc w palce moją męskość. Jęknąłem w jego usta, czując dreszcze na całym ciele z każdym ruchem jego ręki. Kiedy oderwał się ode mnie, mój przyspieszony oddech świszczał mi w płucach, zniekształcając głos i bawiąc go w niesamowity sposób. Uśmiech niemal nie schodził z jego ust, kiedy bawił się mną, kiedy słuchał moich jęków. Ten zadowolony, koci grymas zniknął dopiero wtedy, kiedy wziął moją męskość do ust. Z mojego gardła wydostał się głośny krzyk, który chwilę później przerodził się prośby, by przestał i jednocześnie nie przestawał. Nie wiedziałem, co gorsze - to, że widział moją zawstydzoną, zaczerwienioną twarz czy fakt, że dopieszczał mnie w taki sposób...w moim ciele zaczęły panować skrajne emocje i wiedziałem, że z każdym ruchem jego języka i zaciśnięciem ust będzie tylko gorzej. Było mi tak dobrze...tak bardzo dobrze. Chociaż moja duma na tym cierpiała, nie potrafiłem się oprzeć.
   Mój głos kompletnie przestał słuchać moich poleceń, pokazując zaskakująco dokładnie, jak mi dobrze. Nie potrafiłem się opanować i Kastielowi było to na rękę. Kiedy tylko moje jęki czy krzyki załamywały się z nadmiaru emocji, zerkał na mnie spod przymrużonych powiek, a w jego oczach było widoczne tylko zadowolenie i podniecenie. Bawił się mną w sposób tak niesamowicie przyjemny, tak bardzo podniecony byłem i reagowałem na niego dużo silniej, niż się spodziewałem i byłem przygotowany, godząc się na całą tę sytuację. Było mi tak dobrze, że wszystkie moje myśli zebrały się w niezrozumiały zlepek, pozostawiając znaczną część moich czynów poza udziałem świadomości. Nie zauważyłem, kiedy wplotłem palce w jego włosy, kiedy zacząłem prosić o więcej i wyciągać się w jego stronę, zwiększając własną rozkosz. Co takiego się ze mną działo?! W tym śnie zdecydowanie nie byłem sobą...nad opanowaniem górę wziely pragnienia, zmieniając wszystko to, co sobą reprezentowałem. Jakby Kastiel odarł mnie ze wszystkich masek.
   Im szybciej poruszał głową, tym piskliwszy stawał się mój głos. Było mi coraz ciężej...i to była kolejna rzecz, którą wykorzystywał przeciwko mnie. Ledwo oddychałem, a on bawił się ze mną, wystawiał mnie na próbę, z której nie mogłem wyjść zwycięską ręką. Byłem na skraju, a z każdym zaciśnięciem ust i zassaniem się traciłem wiarę w to, że uda mi się odzyskać kontrolę. Wiedział to i Kastiel, przyspieszając wciąż i wciąż...doprowadzając mnie na szczyt. Krzyknąłem głośno, czując dreszcze rozkoszy. Patrzyłem, jak czerwonowłosy kot leniwie się odsuwa, oblizując usta i poruszając niespokojnie ogonem. Ciężko dysząc odpowiedziałem na gwałtowny pocałunek, drżą na całym ciele. Wtedy poczułem, jak jego palce naciskają na moje wejście.

- A teraz czas na prawdziwy podwie-...

- Lysander?!

   Poczułem silne szarpnięcie. Otworzyłem oczy, patrząc na postacie, pochodzące z praexziergo świata. Znowu byłem na próbie generalnej. Zasłoniłem sobie twarz, biorąc głęboko, drżący oddech, nadal czując te wszystkie emocje. Przez palce zetknąłem na Kądziela, który stał przy kurtynie. To spojrzenie poruszyło coś głęboko we mnie...to spojrzenie mówiło, że wiedział. Czyżby mój..."sen"...miał coś wspólnego z realiami...?

_________________________________________
Opowiadanie z dedykiem dla Anonimka

1 komentarz:

  1. Ooooooo, dziękuję ^3^

    Musiałaś się jeszcze dodatkowo natrudzić, żeby coś się dowiedzieć o moich ukochanych. A jednak podjęłaś się wyzwania. Spełniając jednocześnie moje marzenia. To się nazywa mieć specyficzny gust! XD

    Ciekawy moment do wykorzystania okazji, hehehe. No cóż. Jedno pewne: to było takie mrau!

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2