15 sty 2017

~ Sen o baśniarzu

INFO: na specjalne życzenie mojego maleństwa

- Anno...pora już wstawać. - jego głos był cichym szeptem między kolejnymi trzaskami w kominku.

   W tym świecie nie było krwi. Nie było niemożliwie czerwonej krwi, jasnoczerwonej krwi, rozpryskującej się jak maki. W tym świecie nie było morza krwi, nie było czerwonego, bezkresnego morze, purpurowych fal, ceglastoczerwonych grzbietów piany, rozpryskujących się kolorów...w tym świecie Abel włożył lufę pistoletu do ust. Anna widziała, jak jego palce naciskają na spust. Widziała, jak zamykał oczy, gotowy na śmierć. Wszystko stało się błyskawicznie w kompletnej ciszy. Kiedy mrugnęła, nikt już nie stał na półpiętrze. Jeden z policjantów był szybszy. On pierwszy oddał strzał. Z głowy baśniarza nigdy nie wypłynęły setki słów. Jedynie jego dłoń, delikatna dłoń, która jeszcze chwilę temu dotykała jej ciała, krwawiła.

- Anno, wstawaj. - słyszała uśmiech na jego ustach i miarowe postukiwanie w klawisze maszyny.

   Abel jakiś czas posiedział w więzieniu. A ona niemal codziennie go odwiedzała, razem z Michi. Obie czekały na jego wyjście. Anna nigdy na nic nie czekała tak bardzo. Każdej nocy, tuż przed snem, wyobrażała sobie ten moment, w którym wyjdzie mu na przeciw, z otwartymi ramionami, z uśmiechem i miłością, jaką tylko on mógł w niej obudzić.
   A kiedy tak się stało, wzięli ślub.
   Wysyłali Michi kartki z pustyni i z końca świata. A ona wysyłała im zdjęcia z domu z niebieskim powietrzem. Zdjęcia przy fortepianie i flecie. Zdjęcia ukończenia szkoły, spotkań z przyjaciółmi, pierwsze zdjęcia pierwszych miłości. Zdjęcia pierścionka zaręczynowego, zdjęcia ze ślubu i zdjęcia rosnącego brzuszka, mieszczącego przepiękne trojaczki o blond włosach i niebieskich oczach.
   Podobne do tych, które biegały po ich domu na końcu świata, wśród drzew, zawilców gajowych i rudzików. Te dzieci były roześmiane, rozrabiające i brudne, podobne do swoich kuzynów.

- Anno. Dlaczego mnie nie słuchasz? - szmer obok jej ucha został wydany przez skrzydła ptaka.

   W domu na końcu świata pory roku były wypełnione dźwiękiem bosych stóp i szczęścia, które osiadało, podobnie jak kurz, na wygodnym fotelu przy kominku i regałach, wypełnioych po brzegi tomami. W drewnianym domku, zbudowanym siłą własnych ramion i miłością czasem żyło się ciężko, czasem było to łatwiejsze, niż przewrócenie kolejnej strony książki. Nie zawsze było piękne. Czasem Abel siadał w fotelu, wpatrując się w ogień i patrząc na swoje dłonie tak, jakby spoczywał w nich czarny pistolet. Jakby słyszał łyżwy jubilerki, tnące lód. W takich chwilach Anna pozwalała mu być samotnym. W takich chwilach zamykała się z dziećmi w sypialni i, otaczając się wzajemnym ciepłem, czytała im powieści, w których były spisane wszystkie słowa baśniarza, które nie wypłynęły wraz z krwią z jego głowy.
   Czasem Abel chował twarz w dłoniach, stając pośrodku domu. Jego ramiona drżały, jak wtedy, kiedy policjant postrzelił go w dłoń, wytrącając mu pistolet. Anna wtulała wtedy twarz w zagłębienie jego łopatek i pozwalała sobie oddychać w jego rytmie. Jego ramiona zawsze się zamykały wokół niej. Kręcone kosmyki blond włosów łaskotały ją w twarz, wywołując ciepły uśmiech, który docierał do jego oczu, rozjaśniając coraz bardziej pomarszczoną skórę.

- Anno, zobacz. Śnieg spadł wcześniej w tym roku. - zimne dłonie zamknęły się wokół jej talii.

   W domu na końcu świata zostali tylko oni dwoje i tysiące zdjęć, rozwieszonych na niteczkach pod sufitem. To były zdjęcia Michi, jej męża, dzieci. Zdjęcia wakacji, świąt, licznych uśmiechów. Początki szkół. Zakończenia szkół. Pierwsze jazdy na łyżwach i rowerze. Setki zdjęć wypełnionych Małą Królową, która oddała swoje diamentowe serce morsowi. Setki zdjęć jej i Abla. Ich dzieci. Zdjęcia w zimnej wodzie jeziora i wśród drzew. Przy zbieraniu zawilców gajowych. Przy rąbaniu drewna. Zdjęcia wypełnione mąką do pieczenia świątecznych pierniczków i kawałków papieru podczas robienia laurek na róźne święta.
   W tym domu zawsze panowało ciepło. Nawet wtedy, gdy bose stópki odeszły, zakładając własne rodziny i wysyłając miliony kolejnych zdjęć, które tworzyły przepiękne girlandy pod sufitem. Kiedy  zostali sami, ih życie było monotonne i piękne, delikatne niczym powieści, które Abel spisywał na starej maszynie do pisania, którą Anna kupiła mu w dniu jego 18. urodzin. Tej samej, która przeczekała te wszystkie dni więzienia w niebieskim pudełku z białymi kwiatkami.

- Wiem, co cię obudzi, Anno. - łóżko zrobiło się chłodne

   Anna otworzyła oczy. Za oknem cicho padał śnieg, tworząc puchate warstwy na drzewach i równo przyciętych, zieloych grzbietach niewielkiego, odizolowanego trawniczka, pewnego zawilców gajowych. Położyła się na plechach, jej wzrok skupił się na licznych jak gwiazdy nitkach, na których zawieszone były zdjęcia o różnych kształtach i kolorach. W powietrzu rozchodził się delikatny zapach starego papieru, skóry z oprawionych tomów i świeżo przygotowanego kakao. Te zapach często ją witał, nawyk dawnych lat w których był to smak bezpieczeństwa, domu. Anna kochała poranki wypełnione zapachem grzanego mleka w odcieniu płynnej czekolady. To były dobre poranki, pełne spokoju i świadomości, że nie jest sama, chociaż łóżko po jednej stronie zawsze było zimne. Narzucając na ramiona ciepły, ręcznie robiony pled, wyszła z sypialni i na bosych stopach weszła do kuchni, splatając włosy w luźny warkocz.
   Jego widok w kuchni wciąż sprawiał, że na jedną chwilę traciła oddech. Jego obecność w jej życiu była cudem, który zawdzięczała refleksowi policjanta. Nigdy w życiu nie była tak wdzięczna, jak w momencie, w którym postrzelona dłoń Abla upuściła czarny pistolet, sprawiając, że chłopak się nie zabił na oczach wszystkich. Dzięki tej jednej sekundzie miała go teraz przy sobie, mogła wtulić się w jego plecy, zaciągnąć się zapachem słodkiej powieści, pisaną niestrudzenie przez lata, w licznych tomikach i tomach. Anna zamknęła oczy, gdy ciepłe ramię objęło ją w talii, a delikatny pocałunek spoczął na je czole i, nieco już posrebrzonych, włosach.

- Wołałem cię. Chciałem posłuchać pięknej twojej gry.

- Pozwól mi tylko wypić moje kakao. Zagram ci.

   Dom na końcu świata wypełnił się dźwiękami prostych melodii Leonarda Cohena. Było w nim piękno i miłość. Drugi świat czekał, nie móc się nigdy spełnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2