5 cze 2014

Sekunda - prolog


   Czasem, by się zakochać, wystarczy sekunda.
   Znacie te wszystkie koszmarnie przesłodzone historie najaranych szesnastolatek, które miłość znały tylko ze "Zmierzchu" i tym podobnym ścierwom, typu: "i wtedy spojrzałam mu w oczy i...zakochaliśmy się w sobie!" ? Moim zdaniem, jest to totalnie żenujące. Tak, jasne, jedno spojrzenie i już ślub wraz z gromadką dzieci, wspólnymi, niedzielnymi obiadkami i dobrymi kontaktami z teściową. Jednym słowem: no chyba nie. Łóżko jeszcze rozumiem, ale miłość? Ha, ha. Coś takiego, jak miłość od pierwszego wejrzenia istnieje tylko w stosunku do słodkich zwierzątek, typu mały piesek czy kotek. Na widok czegoś takiego każdy ma prawo krzyknąć; "o Boże, zakochałem się!". Ale tylko na widok zwierząt, nie drugiego człowieka.
   I tak było przez znaczną część mojego życia. Do chwili, w której to mnie spotkało to nieszczęście.
Zakochałem się w sekundę. A pragnę podkreślić, że nie takie łatwe jest zakochanie się przez geja i to takiego, co na każdą noc ma innego "kolegę". Kurde, nawet tym "niełatwym" trudno znaleźć partnera, a co dopiero takiego na stałe! Po prostu marzenie ściętej głowy....ale, jak się od tamtego czasu okazało, bardzo często się mylę.
   To zdarzenie przeczyło wszystkim prawom fizyki, jakie znałem (nie, żeby było ich jakoś specjalnie dużo). Wszystko stanęło na głowie, wykonało kilka salt i kompletnie rozwaliło moje życie. Ale, wróćmy do czasu sprzed najgorszego roku w moim życiu.
   To był naprawdę niesamowicie zimny październik. Chyba najzimniejszy w całym stuleciu. Wszędzie były tony śniegu, całe miasto było przykryte jego grubym kożuchem. Jednak nawet to nie powstrzymywało mojego entuzjazmu. Wracałem właśnie z dość przyjemnego spotkania ze starym przyjacielem. Z każdym moim oddechem pojawiał się biały obłoczek pary, a złośliwa czapka przy szybszym ruchu opadała mi na oczy, przyklepując grzywkę. Przy każdej takiej sytuacji gniewnie prychałem i poprawiałem ją. I kiedy ciągnąłem czapkę do tyłu, układając ją chyba z milionowy raz, stało się to. A raczej powinienem powiedzieć - on. Minąłem go i świat jakby się zatrzymał. Wszystko zwolniło, nabrało ostrych krawędzi i soczystych barw. Wiem jak to brzmi - jak z telenoweli. Albo kiepskiego romansidła. Już widzę jakiegoś gryzipiórka pochylonego nad kartkami, który z zapartym tchem notowałby: "Kim Kibum wstrzymuje głęboko oddech, kiedy nieznajomy mija go. Jego bliskość działa na niego elektryzująco, doprowadzając do dreszczy. Odwraca się w ślad za mężczyzną, pragnąc go zatrzymać bliżej siebie....w sumie nie wiedząc po co. Chce go po prostu dotknąć, mieć przy sobie...". Matko, co za idiotyzm. Ale naprawdę tak właśnie się poczułem, kiedy nieznajomy mężczyzna w centrum miasta, w czarnych przeciwsłonecznych okularach w środku najzimniejszego października w stuleciu, musnął mój policzek palcami, przy opuszczaniu ręki. Żeby było jasne - owszem, mam słabość do przystojnych chłopaków. Z resztą, każdy gej taką ma. Wszyscy marzymy albo o słodkim wrażliwcu, albo o bezwzględnym ciachu. Albo o ich połączeniu. Osobiście, mnie wystarczyła ładna buźka, by dobierać się do cudzych spodni.
   Tak więc, zwizualizujcie sobie mój szok, kiedy odkryłem, czemu serce zaczyna przyspieszać, gdy tylko przypomnę sobie muśniecie jego palców na moim policzku, jakby próbował odgadnąć mi włosy za ucho.
   Przecząc całemu swojemu istnieniu, zakochałem się w sekundę.
I przecząc mu dalej, zmieniłem swoje postanowienia. Szkoła przestała być dla mnie jedynie utrapieniem, w którym mogłem, bardzo rzadko, spotkać jakieś ciacho. Przed dwa lata liceum ledwo zdawałem z klasy do klasy, a przez jakiegoś gostka nagle stałem się prymusem. I pierwszy raz od drugiej klasy gimnazjum otworzyłem podręcznik. Okazało się, że wystarczyło kilka minut każdego dnia, a dobre oceny robiły się niemal same!
   Idąc dalej, zmieniałem jedno przyzwyczajenie za drugim. Skończyłem palić, co było naprawdę niesamowite moim zdaniem, przestałem pić (i rozbierać się), szlajać się po imprezach i łazić do głupich klubów....a przede wszystkim skończyłem z przypadkowym seksem. Przestałem szukać nowych kochanków, porzuciłem też starych "kolegów".
   Cholera, nawet zacząłem dbać o swój wygląd i zdrowie bardziej niż zawsze! Przefarbowałem włosy na jasny blond, zacząłem się malować....o ile to możliwe, zacząłem jeszcze bardziej uważać na swój strój. Piłem też te wszystkie ziołowe herbatki, przestałem jeść śmieciowe jedzenie. Wszystko w swoim życiu zmieniłem dla chłopaka, któremu nawet w oczy nie spojrzałem.
   Ale przez całą trzecią klasę go nie spotkałem. Wyobraźcie sobie mój zawód, kiedy przez cały rok moich starań kompletnie nic się nie zmieniło! Normalnie.....szlag mnie trafiał. Czemu nie mogłem go spotkać, czemu nigdzie go nie było? Nosz cholera, zasłużyłem sobie na uwagę! Zrobiłem wszystko, co było w moich możliwościach, by go spotkać. Przez rok, każdego dnia, przechodziłem tamtą drogą, licząc, że go spotkam. Przez rok jak ostatni idiota pytałem przechodniów o tego chłopaka.
   I nic. Kompletnie nic.
   Któregoś dnia, pod koniec roku szkolnego, powiedziałem sobie "dość" i po prostu wyrzuciłem tamto przedpołudnie ze świadomości. Nie interesowało mnie już kompletnie nic. Bo i po co? Ponoć coś takiego nazywa się "złamanym sercem". Tej informacji też do siebie nie dopuszczałem. Że niby ja, najprzystojniejszy chłopak w szkole, miałem mieć złamane serce przez kogoś, kogo nawet nie znałem!? Po prostu miałem dość czekania na coś, co nigdy się nie wydarzy! Od tamtego czasu przestałem wierzyć w takie bzdety jak przeznaczenie. Jak zwykle, przejechałem cię.
   Gdzieś w środku I semestru czwartej klasy liceum wszyscy wiedzieli, że po feriach zimowych będziemy mieli ucznia z wymiany międzyszkolnej. Było mi to kompletnie obojętne i wisiało frędzlem od kanapy. Nowy uczeń? I co w tym takiego niesamowitego? Mamy pełno nowych uczniów! I co z tego, że z zagranicy? Pff...wielkie mi halo. Tak więc, nowego ucznia miałem w głębokim poważaniu.
No i jak zawsze, z gołego nieba rąbnął we mnie piorun. Chcecie wiedzieć czemu? Tak więc, czas na teraźniejszość.
   Moja szczęka leży na podłodze i jak ostatni osioł gapię się na nowego, jakby miał co najmniej dwie głowy. Znam te okulary. Znam ten przeklęty, koszmarnie podniecający uśmiech. Czekałem niemal półtorej roku na niego. Pieprzone, cholerne półtorej roku z wspomnieniem jego dotyku na policzku. I jedyne, co mogę z siebie wydobyć to: "o". Nosz kurwa.
   Jakimś cudem zbieram szczękę z podłogi, prostuje się jak struna. Nauczyciel wszedł do sali, stanął obok nowego i się uśmiechnął do nas.

- Witajcie, oto nowy uczeń w naszej klasie. Przyjechał do nas z Japonii, przywitajcie go ciepło. Proszę, przedstaw się.

   Chłopak wykonał niedbały ukłon. Czułem przez cały ten czas, że ćwierci mnie spojrzeniem zza czarnych szkieł.

- Nazywam się....

2 komentarze:

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2