20 wrz 2014

Asystent I

   Mój pierwszy dzień w pracy był cudowny.
Chociaż miałem na nieludzko wczesną godzinę (5 rano), zostałem powitany w biurze ciastkami i pyszna kawą z pianką. I, mimo mojego strachu, pierwsze lody zostały z łatwością pokonane. Jadąc na pierwsze spotkanie, Kris ciągle mnie zagadywał, pytając o różne rzeczy. Skąd jestem, jakich dokładnie wykonawców słucham, co chciałbym osiągnąć, jak wygląda moja rodzina. Grzecznie odpowiadałem, czując, jak z każdą sekunda moje ciał opuszcza stres. Sam o sobie również mówił, co zaspokoiło moją ciekawość. Okazało się, że był Chińczykiem jak ja, ale wychował się w Kanadzie, gdzie skończył studia ekonomiczne. Firmę odziedziczył po ojcu, który dostał nagłego zawału, i, bez specjalizacji, wrócił do kraju. Od tamtego czasu stara się jakoś prowadzić tą korporację. Byłem pod ogromnym wrażeniem. Z taką łatwością przychodziło mu mówienie o tak trudnych rzeczach, nie tracąc przy tym uśmiechu i pogody ducha. No i to, że nadal utrzymywał się na rynku, mimo jego nieznajomości było naprawdę imponujące. Poczułem, że ten skromny i przystojny mężczyzna musi mieć naprawdę silnego ducha, skoro nie załamywał się po mimo tego wszystkiego.
   Po pierwszym spotkaniu byłem już pewien, że dyrektor jest niezwykły. Jeszcze nigdy nie widziałem w kimś takiego wyrachowania i charyzmy. Bez najmniejszego problemu narzucił swoje zdanie pozostałym prezesom spółek, choć jeszcze sekundę temu chcieli czegoś kompletnie przeciwnego. Po prostu przedstawił wszystkim swoje racje, podał kilka argumentów, a oni bez szemrania zgodzili się z jego zdaniem. Było to dla mnie coś naprawdę niesamowitego.
   W ciągu kolejnych godzin mój podziw rósł coraz bardziej, aż zdałem sobie sprawę, że nie widzę w nim tylko dyrektora, ale także swój autorytet. I wcale mi to nie przeszkadzało. Zauroczył mnie swoją osobą do tego stopnia, że byłem na każde jego zawołanie. Dodatkowo to, że Kris ciągle się do mnie uśmiechał, chwalił...czułem się doceniany. Nie to, co na studiach, gdzie każdy błąd był wytykany przez profesora na forum grupy. Dyrektor był kompletnie przeciwny, powtarzając co chwila "dobra robota, Tao", "dziękuję, Tao", "zaskakujesz mnie! Jesteś geniuszem, Tao". Dzięki temu, że mnie zachęcał, miałem jeszcze więcej ochoty, by pracować dalej. Jednym słowem, prezes omotał sobie mnie wokół palca w ciągu kilku godzin. Ale wcale mi to nie przeszkadzało. Był on taki miły i sympatyczny....nie pamiętam, bym w całym swoim życiu poznał jeszcze kogoś, kto był dla mnie taki dobry. Nawet kiedy coś mi nie wychodziło, albo kiedy potknąłem się i coś rozlałem, to mnie nie złajał, tylko zaczął pomagać i wypytywać o to, czy wszystko w porządku. Jego troska była taka miła....czułem, że ten mężczyzna z chwili na chwile staje się mi coraz bliższy.
   A sama praca? To było milion razy łatwiejsze niż myślałem. Po prostu chodziłem wszędzie za prezesem, uśmiechałem się do obcych ludzi, przynosiłem kawę. Łatwa praca, duży zarobek. Zwiedziłem w ciągu jednego dnia więcej miasta niż w ciągu całego swojego życia, podziwiając panoramę zza przyciemnionych szyb. Ale byłem szczęśliwy, mimo strachu przed obcymi. Czułem się niesamowicie po całym tym dniu. Kiedy po godzinie osiemnastej wróciłem do domu, w ogóle nie miałem wrażenia, że pracuje. I to się nie zmieniało jeszcze przez długie miesiące. Po prostu - przychodziłem do pracy, meldowałem się u Krisa i zaczynaliśmy jeździć na różne spotkania. Raz nosiłem dla niego jakieś akta, raz odmawiałem telefonicznie jakiemuś biznesmenowi. Ta robota asystenta była lekka i przyjemna. W ciągu kilu pierwszych tygodni dostałem stuprocentowe potwierdzenie, że karteczka w kartonie była zwykłym psikusem. To przecież był po prostu absurd! A ta praca zdecydowanie była marzeniem każdego człowieka prosto po studiach. Jednak...ciągle zastanawiało mnie, czemu poprzedni asystent odszedł. Jak się dowiedziałem od panny Mei, zwolnił się ze skutkiem natychmiastowym. I był podobny do mnie - świeżo po studiach, bez doświadczenia. Każdego wieczoru zastanawiał mnie ten tajemniczy poprzednik. I z czasem znowu wracałem do karteczki zapisanej drobnym pismem. Ale musiałem zająć się ważniejszymi sprawami, które wymagały stuprocentowego skupienia.
   Pracując dzień po dniu z coraz większą przyjemnością, wpadłem na pomysł zaspokojenia swojej ciekawości. W końcu, dyrektor był taki miły....jeśli bym się spytał, na pewno by mi odpowiedział, co się stało z moim poprzednikiem. Z tą myślą zacząłem kolejny miesiąc pracy, zbierając się na odwagę by zadać pytanie. Jednak czas upływał, a ja nadal nie znalazłem odpowiedniego momentu, by spytać się, co tak naprawdę sprawiło, że chłopak przede mną się zwolnił. W tym tempie zdążyło minąć niemal pół roku, a ja nadal czekałem, kiedy będę mógł zadać pytanie. Jakoś cały czas dobry moment uciekał - a to nagły telefon, a to jakieś papiery, a to jacyś obcy. W końcu przywykłem do myśli, że nigdy się nie dowiem, co się stało. I, w sumie, chyba było lepiej, gdy nie wiedziałem....

~*~

   Letni żar zaczął lać się z nieba, a ciężkie powietrze wisiało nad miastem, zwiastując burzę. Lato rozkręcało się w całej okazałości. Szczerze, to nie pamiętałem, kiedy ostatnio było tak gorące lato w Pekinie. Wszyscy chodzili w totalnym minimum. Miałem wrażenie, że tylko ja musiałem się kisić w długich spodniach, wręcz gotując od środka. Wchodząc do wieżowca, byłem już mokry od potu i podziękowałem Bogu, że nie ubrałem koszuli, tylko wziąłem ją ze sobą. Szybko ubrałem ją na siebie w windzie i, jak każdego ranka, wjechałem na najwyższe piętro. Zaskoczyło mnie, że za biurkiem w lobby nie było sekretarki. Z reguły ta drobna kobietka była jak pies gończy - niemal nigdy nie opuszczała swojego posterunku, zawsze wiedząc, kto i kiedy odwiedza biuro. Podszedłem bliżej, szukając może jakiejś informacji, jednak moja uwagę w jednej chwili odwróciły podniesione głosy za drzwiami. Przysunąłem się bliżej, starając się usłyszeć jak najwięcej. Chociaż wiedziałem, że to wysoce niestosowne z mojej strony, nie mogłem się oprzeć.

- Zobaczysz, zamkną cię! Doprowadzę do tego! - męski, nieznany mi głos był przepełniony wściekłością. - Zasłużyłeś na gnicie w pace!

- Przestań pieprzyć. Kto ci uwierzy? Przypominam, że nie masz żadnych dowodów. Mam już w tym wprawę. - suchy śmiech Krisa sprawił, że przebiegł mnie dreszcz. - A teraz stąd spieprzaj, chyba, że zamierzasz błagać o awans jak kiedyś. Albo, że chcesz błagać o poprzednią posadę. Wtedy musisz się bardziej postarać, na kolanach nie wystarczy.

   Usłyszałem głośne plaśnięcie i nagle drzwi gwałtownie się otworzyły. Wściekły chłopak minął mnie, wykrzykując coś po angielsku i znikając po sekundzie w windzie. Byłem kompletnie zdezorientowany. Kto to był. Spojrzałem na prezesa, który patrzył na mnie przerażająco przenikliwym spojrzeniem. Zauważyłem zaczerwieniony prawy policzek blondyna. "A więc to był ten trzask...", przebiegło mi przez myśl, kiedy kuliłem się przed jego wzrokiem

- Tao. - jego głos z pewnością mógłby kroić szkło.
 
- H-hyung.... - zająkałem się, czując gulę w gardle. - K-kto to był...?

- Ah, on? - mężczyzna wstał i podszedł do drzwi po swojej prawej. Szybko je otworzył i moim oczom ukazał się ekskluzywny salon. Zachęcony ruchem dłoni, poszedłem za nim. Kris podszedł do barku i nalał do szklanki bursztynowego płynu. - To był mój poprzedni asystent.

   Otworzyłem szeroko oczy, dyskretnie rozglądając się po wnętrzu. Wyglądało to jak mieszkanie, bardzo drogie i futurystyczne. Szklane schody prowadziły na piętro, a na dole rozciągał się elegancki salon z kominkiem, jedną, przeszkloną ścianą i nowoczesnym zapleczem kuchennym. "Czyżby to było mieszkanie prezesa?", spytałem sam siebie. W tym czasie hyung przeniósł się na czarną, skórzaną kanapę i wskazał mi miejsce obok siebie. Szybko usiadłem, czując mięknące kolana. Nie zrozumiałem, czego się bałem, ale wiedziałem, ze lepiej być posłusznym. W milczeniu obserwowałem starszego, który popijał z szklanki, stukając palcami w oparcie.

- Odwołaj dzisiejsze spotkanie. - mruknął, biorąc kolejny łyk.

   Błyskawicznie wykonałem zadanie, dzwoniąc do dyrektora spółki naftowej i ogłaszając, że spotkanie nie może się odbyć. Jako powód podałem coś totalnie prozaicznego, co jako pierwsze przyszło mi do głowy - choroba. Zakończyłem rozmowę i odłożyłem telefon na stoliczek, jednocześnie go wyłączając. Milczenie przedłużało się w miarę opróżniania przez prezesa szklanki. Siedziałem jak na szpilkach, bojąc się odezwać. Wyłamywałem palce, zastanawiając się, o co chodziło w rozmowie. Czemu ten chłopak był taki wściekły i groził starszemu więzieniem? O co im poszło? Czy ma to coś wspólnego z ostrzeżeniem? A jeśli tak, to na co powinienem uważać? I czy liścik naprawdę wyszedł spod ręki tamtego bruneta?
   Mijały kolejne minuty ciężkiej atmosfery, która dawała mi w kość. Owszem, byłem milczący, ale teraz ta cisza kompletnie mnie przytłaczała. Miałem wrażenie, jakby ktoś pomiędzy nami podkręcił ogrzewanie, choć klimatyzacja pozostawiała przyjemny chłód na skórze. W końcu nie mogłem już wytrzymać tej walki.

- H-hyung....?

- Tak? - jego głos był już zaskakująco spokojny.

- Czemu tamten chłopak groził ci sądem? - spytałem cicho, licząc, że może nie usłyszy.

- Chce mnie posadzić za molestowanie seksualne. - prychnął z oburzeniem.

- I to dlatego się zwolnił? - kiedy pokiwał głową, poczułem lekki gniew. - Jak może....przecież ty hyung, nigdy byś coś takiego nie zrobił! Ty jesteś taki miły i dobry....!

   Spojrzał na mnie i wybuchł gromkim śmiechem. Kompletnie nie rozumiałem. Czemu on się śmiał? Przecież w tym nie było nic śmiesznego! Sąd to poważna sprawa, a molestowanie to poważne oskarżenie. Oglądając śmiejącego się Krisa, całkiem osłupiałem. "Jak on może być taki pogodny w takiej tragedii?", przebiegło mi przez głowę.

- Oh, ale się uśmiałem. - blondyn starł łzę spod oka. - Nie zrozumiałeś. On nie chce mnie posadzić z byle powodu. Niejednokrotnie zmusiłem go do seksu. Wszystko zaczęło się od tego, że chciał awansować. Wtedy po raz pierwszy wylądował przede mną na kolanach.

   Jego lekki ton sprawił, że początkowo kompletnie nie zrozumiałem. Dopiero po kilku sekundach doszło do mnie, co mężczyzna powiedział. Poczułem odpływającą z twarzy krew i przypływ paniki. Nagle całe moje złudzenie o prezesie legło w gruzach. I okazało się, że moje poczucie bezpieczeństwa przy nim pękło jak bańka mydlana. Naprawdę nie mogłem w to uwierzyć. Wydawało mi się to kompletnie nierealne. Przecież....znałem zupełnie innego mężczyznę! Ten przed nim musiał być....kimś innym. Przecież to niemożliwe, by być tak różnym, by tak dobrze się ukrywać...
   Poczułem lodowa te dreszcze na plecach. Nagle wszystko stanęło mi przed oczami niezwykle subtelnie. To, co wcześniej brałem za przypadki, musiało być kompletnie celowe! Wspomnienia napłynęły silną falą - przypadkowe otarcia w windzie, jego dłoń na moim udzie w samochodzie, te wszystkie pochwały, które zawsze się kończyły dotykaniem moich pleców w niższych rejonach. "To....niemożliwe", pomyślałem, układając wszystkie fragmenty w całość. Złapałem szybko swoją torbę. Chciałem jak najszybciej stąd uciec, zniknąć, odejść jak najdalej od tego mężczyzny, który tak podle mnie oszukał. Jednak, kiedy się odwróciłem w stronę drzwi, cała jego postać zasłoniła mi widok.

- A ty dokąd? Jeszcze nie skończyliśmy.... - zamruczał, zmuszając mnie do powrotu na kanapę.

   Oblał mnie blady strach. Nie miałem z nim szans. Był ode mnie wyższy i zapewne silniejszy. A ja, jak zawsze, kiedy się bałem, nie potrafiłem wykorzystać moich umiejętności sztuk walki. Byłem już na przegranej pozycji. Zacisnąłem mocniej palce na ramieniu torby, szukając drogi ucieczki.

- J-j-j-ja muszę już wracać....

- Wrócisz, kiedy ci powiem. - jego głos był mocniejszy niż stal. - A póki jesteśmy w czasie pracy, musisz wykonywać moje polecenia.

- Z-znaczy..? - przełknąłem głośno ślinę.

- Co powiesz na awans? - zaśmiał się, zrywając ze mnie koszule.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2