17 wrz 2014

Pierwszy śnieg III


   Życie wskoczyło na swoje tory, a ja wróciłem do swojej rutyny. Jednak....to już nie było to samo. Brakowało mi go. Brakowało mi bałaganu w kuchni, zaparowanej łazienki po powrocie z pracy. Brakowało mi łóżka na kanapie i jego rzeczy w praniu. Brakowało mi jego uśmiechu i spojrzenia tych bezdennych oczu. Brakowało mi go całego.
   Świat znów stał się prosty, łatwy i monochromatyczny. Wszędzie był śnieg, budynki stały się białe, a ludzie wokół mnie zimni i nieczuli. Wszystko, co mnie otaczało miało ostre i nieprzyjemne krawędzie wbijające się w skórę. Tylko myśli o nim były łagodne i spokojne.
   Moje serce i emocje uspokoiły się po sztormie. Ale pamięć pozostała. Noc w noc śniło mi się wspomnienie ucieczki z domu. Czułem pod palcami miękkie futro, widziałem jego lśniącą, srebrną barwę. Jednak, kiedy na mnie spoglądał, widziałem jego ludzką twarz z wilczymi oczami, które wwiercały się we mnie z jasnym przekazem "egoista". A ja, noc w noc po obudzeniu się z krzykiem, zaczynałem płakać.
   Chciałem normalnego życia, ale od tamtego czasu nic nie było ani prostsze, ani łatwiejsze. Przyłapywałem się na myśleniu o nim, kiedy tylko się zapominałem. Na dobrą sprawę, nie było dnia, by myśl o nim nie wkradła się do mojej głowy. Bym nie myślał o jego magnetycznym spojrzeniu, o jego gorących dłoniach muskających moje ciało. Im więcej czasu miało, tym więcej myślałem i jeszcze bardziej odczuwałem jego brak.
   To była pierwsza moja tak samotna zima. Śnieg zawsze kojarzył mi się z ciepłem i srebrnym futrem uciekającym między palcami. Żyłem, nie ruszając się z miejsca. Żyłem, bo nie mogłem się poddać, ale z każdym wdechem odczuwałem brak jego osoby. Ale, jak białe płatki na ziemi się topią, tak moje uczucia się zmieniły. A wszystko przez niewinny dzień, w którym dało się wyczuć wiosnę. Dzień mojej śmierci

~*~

- Do zobaczenia jutro, oppa!

   Urocza brunetka, jak po każdej wieczornej zmianie szybciutko cmoknęła mnie w policzek i znikła za rogiem. Patrzyłem jeszcze za nią przez chwile, zastanawiając się, jakby wyglądało moje życie, gdybym potrafił związać się z kobietą. Jednak, im dłużej się zastanawiałem, tym bardziej wiedziałem, że to niemożliwe. Śmiejąc się z własnej głupoty, odwróciłem się na pięcie, kierując w stronę niewielkiego lasku. Płatki śniegu wirowały mi przed twarzą, tworząc niesamowite, jednosekundowe dzieła sztuki. Jak za każdym razem, kiedy patrzył em na zwały śniegu, zaczynałem czuć ucisk w piersi.    Zima zawsze kojarzyła mi się z moim wilkiem i zawsze o tej porze roku moje poczucie samotności wzrastało. Jednak tej zimy byłem naprawdę samotny. Przemierzając leśną drogę znowu wracałem do wspomnień sprzed kilku tygodni. Jego uśmiech, zapach lasu, który ze sobą przynosił, bałagan, który zawsze zostawał...potrząsnąłem głową. "Dalej, Luhan. Musisz wytrzymać", powtarzałem sobie, jak za każdym razem, kiedy do moich oczu dostawały się łzy.
   Dmuchnąłem po raz kolejny w zaczerwienione od zimna ręce. "Mogłem wziąć rękawiczki", pomyślałem sobie, schylając się pod niższą gałęzią. Wokół mnie nie było niczego, tylko ciemne drzewa i iskrzący się w promieniach księżyca śnieg. Nie przeszkadzała mi ta pusta. Coraz częściej to właśnie do niej uciekałem. Zapach lasu tak bardzo mi go przypominał, że niemal czułem się bliżej jego osoby. Wciskając dłonie w kieszenie, starałem się nie rozpamiętywać zbyt wiele, choć to było trudne. Jak każdego dnia musiałem się na pominąć. Gdybym tego nie robił, już dawno bym zginął.
   Droga przez las była o wiele krótsza niż inne, a mi dodatkowo upływała ekspresowo. Nie minęła chwila, a znalazłem się na niewielkim osiedlu niezbyt wysokich, szarych budynków, gdzie każdy był dokładnie taki sam i dokładnie tak samo brzydki. Skręciłem w uliczkę swojego bloku. "Hm....zostawiłem zapalone światło?", zastanawiałem się, otwierając drzwi od klatki. W moich oknach paliło się światło, za co zganiłem się w myślach. Ostatnio byłem tak zajęty, ze zapominałem o najprostszych rzeczach. To wszystko było jego winą....ciągle myślałem tym, gdzie on jest, co robi.... Czy tęskni za mną tak zachłannie jak ja za nim. Mantra ostatnich kilku miesięcy była codziennością. Nie było poranka, bym nie żałował swoich słów i nie chciał go z powrotem. Jednak, nie ważne, jak bardzo prosiłem, nic się nie zmieniało.
   Otworzyłem sobie drzwi i szybko wszedłem do pokoju, ciesząc się ciepłem, które panowało w mieszkaniu. Szczerze powiedziawszy, byłem nim nawet zaskoczony. Byłem więcej niż pewien, że, jak zwykle, zakręciłem kaloryfery i zostawiłem uchylone okno, by się porządnie wywietrzyło. Nie przejąłem się tym jednak. Jak wspomniałem, w ostatnich tygodniach zapominałem o milionie rzeczy. Zdejmując rzeczy w przedpokoju moje myśli wciąż uciekały do niego. Tak bardzo mi go brakowało, że odczuwałem fizyczny ból. Oparłem się o ścianę, kładąc rękę na sercu. 

- Uspokój się.... - napominałem na głos swoje obolałe serce.

   Wszedłem do salonu i miałem wrażenie, jakbym cofnął się w czasie. Krew na podłodze, odciski łap, na środku pokoju wielki wilk. Moje serce w jednej chwili przepełniło się takim ogromem nadziei, że to aż zabolało. Nagle przed oczami stanęło mi srebrne futro i płomienne oczy. "Kris.....", przebiegło mi po głowie z tęsknotą. Jednak kiedy mrugnąłem, rzeczywistość znów nabrała ostrości, zabierając złudzenia. To nie mógł być Kris. Ten wilk przede mną był czarny jak noc, a jego bursztynowe oczy pałały nienawiścią. Poczułem, jak oblewa mnie zimny pot. Z pewnością to zwierze nie chciało się ze mną zaprzyjaźnić. Zacząłem się cofać w panice, jednak po chwili ktoś objął mnie jedną ręką w pasie, a drugą zasłonił usta.

- Jaki śliczny chłopczyk....słodki. - powiedział męski głos z tym samym akcentem co Kris. Przełknąłem głośno ślinę. - I w dodatku taki malutki...do schrupania.

   Wilk kłapnął zębami, jakby chciał to zaprezentować. Moje serce przyspieszało obroty, myślałem w zawrotnym tempie. Wszystko we mnie krzyczało "uciekaj!", jednak nie miałem jak. Zacząłem się rozglądać za czymś, co pozwoliłoby mi się uwolnić. Jednak, jak zawsze nawet telefonu nie miałem obok siebie. Przekląłem się w myślach, ale jednocześnie jakaś pesymistyczna część mnie stwierdziła, że z całą odpowiedzialnością sobie na to zasłużyłem. Zarówno za to, że jestem idiotą, jak i za to, co zrobiłem Krisowi.

- Pachniesz Nim....genialnie. - wymruczał mi prosto do ucha. - Tak smakowicie...! To będzie wyśmienita zemsta!

   Wstrzymałem oddech, by po chwili wydać z siebie najbardziej przerażający i głośny krzyk, na jaki było mnie stać. Oczywiście, zaraz dostałem w twarz i momentalnie skończyłem na podłodze, sycząc z bólu przez pękniętą wargę. A potem wszystko zaczęło się dziać w zwolnionym tempie.
Wilk skoczył na mnie, wbijając się kłami w moje ramie. Próbowałem się bronić, jednak nie byłem w stanie _ jedyne< co zrobiłem< o zadrapałem skórę wilka. Ostre jak brzytwa zęby zwierzęcia bez problemu rozgryzały w mięśnie. Krzyczałem z bólu, podczas kiedy mężczyzna śmiał się w głos, a ja wykrwawiałem się z każdą sekundą. Po kilku chwilach opadłem z sił, pozwalając niemal zwierzęciu dokończyć dzieła. Pogodziłem się z tym, że dzisiaj po raz ostatni widzę świat. Jedyna rzecz, jakiej żałowałem to to, że nigdy już nie będę miał okazji przeprosić mojego wilka za to, że byłem takim idiotą. Zamykając oczy z wycieńczenia, zdążyłem jeszcze pomyśleć "chciałbym, byś tu był, Kris" nim wilk przegryzł mi szyje. Poczułem wybuch gorąca i to była ostatnia rzecz, jaką poczułem, zanim spadłem w ciemność. Na pograniczu usłyszałem jeszcze słowa mężczyzny.

- Do zobaczenia, Luluś.

[Gdzieś w północnej Rosji, w tej samej chwili]

Biegł, ile sił w łapach, goniąc za zwierzyną. Piękna sarna, jego zdobycz, uciekała między drzewami, jednak z każdym odbiciem kopyt od ślizgiego runa słabła coraz bardziej. Zaczął ją doganiać, zmniejszając dystans. Sekundy dzieliły go od wbicia kłów w miękkim i ciepłym ciele sarny. Już prawie ją miał - wystarczyło otworzyć pysk, zacisnąć szczękę...jednak wtedy to poczuł. Wywrócił się, a niedoszła ofiara czmychnęła między drzewa. Srebrny wilk leżał na boku, ciężko oddychając i kuląc łapy pod siebie. Czuł jego ból - świadomość nadchodzącej śmierci, szarpanie mięśni i kości. Czuł ostre zęby wbijając się w jego ciało. Skulił się jeszcze bardziej i po chwili był na powrót człowiekiem.    Znak na jego ręce palił się złowrogim, czerwonym światłem, jednocześnie parząc skórę dookoła. Oddychając ciężko, stanął na klęczkach i zawył głośno. Właśnie tracił ostatnią osobę na tym świecie. Osobę, która znaczyła dla niego więcej, niż wszystkie inne, którą kochał mocno i zachłannie. Właśnie tracił miłość swojego życia, gdzieś daleko,, nie mogąc wyznać swojego uczucia. Poczucie winy i rozpacz otuliły go jak ciepły koc wśród szalejącej w koło zimy. "To moja wina", powtarzał raz po raz, łapiąc się za głowę i czując łzy na policzkach. Znak palił go żywym ogniem, oznaczającym łamanie więzi. Upadł na plecy, ogłuszony zarówno jego, jak i swoim bólem.
   Schował twarz w dłoniach i załkał żałośnie. Wiedział, że to przez niego umarł. Wiedział, że gdyby mu nie odmówił, chłopak miałby jeszcze wiele dekad przed sobą. Wiedział, że gdyby nie bał się tak samotności, jego prześladowcy zajęliby się nim, a nie Luhanem. Skupiony na swoim smutku, nie zauważył, że światło bijące z jego ręki zmieniło kolor. Dopiero po chwili to zauważył, a jego serce przepełniła nagle nadzieja. To jeszcze nie koniec. Jest jeszcze szansa. Zacisnął dłonie w pięści. Póki on walczył, on też musiał. Jego ciało zatrzeszczało obrzydliwie pod wpływem transformacji. Póki jest nadzieja, musi zrobić wszystko, by go uratować. Wśród ogłuszających szczęk an łamanych stawów, wyszeptał:

- Wytrzymaj Luhan. Już idę.

[Chiny]

   Ciemno. Całe moje ciało było zdrętwiałe i niemożliwie ciężkie. Nie mogłem ruszyć żadną kończyną. I było mi tak niewyobrażalnie zimno....z sekundy na sekundę moją skórę pokrywała coraz grubsza warstwa lodu. Tkwiłem nie wiadomo kiedy i nie wiadomo gdzie, bez wspomnień i przytomności. Była tylko ta nicość, spowijająca każdą strefę mojej osoby, sprowadzając ją do zasadniczego pytania: Kim jestem?
   Starałem sobie przypomnieć, co się stało. Czemu tutaj tkwię, co sprawiło, że moje ciało jest takie ciężkie. Im bardziej się wysilałem, tym miałem większe wrażenie, że tak naprawdę nie było niczego przed tym, co się dzieje teraz. Jednak wspomnienia wróciły nagłą falą, zalewając każdy fragment mojego ciała życiem. Kły. Ból. Czarny wilk. Mężczyzna. Krew. Więcej bólu. Brak oddechu. Otworzyłem usta do krzyku, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie byłem nawet pewny, czy naprawdę to zrobiłem. Ale wiedziałem jedno - ból, który ogarnął każde moje zakończenie nerwowe był bardziej prawdziwy, niż miejsce, w którym się znalazłem. "Błagam, niech to przestanie tak bolec", prosiłem nie wiadomo kogo. Jednak to był początek. Im bardziej prosiłem, by przestało, tym bardziej moje ciało ogarniał niemożliwy ból. Ale ten ból był niczym w stosunku do następnej męczarni.
Moje ciało zalał nagle ogień. Każda część mojego ciała zapłonęła, roztapiając kokon lodu. Czułem się jak w gorączce, jednak to było milion razy gorsze. Nie miałem pojęcia, jak to znieść. Chciałem krzyczeć, szarpać się, ale ktoś odlał mnie w betonie. Utknąłem.
   Musiałem tkwić kompletnie nieruchomo, a ogień trawił moje wnętrzności. Błagałem w myślach o śmierć. Wszystko było lepsze od tego, co czułem.
   Z każdym kolejnym nieistniejącym oddechem było ze mną coraz gorzej. Nagle miałem wrażenie, że moich nerwów jest więcej niż być powinno i dlatego tak cierpię. Innym razem wydawało mi się, że z czasem robi mi się coraz lżej. Oczywiście wszystko to było czystym złudzeniem. Złudzeniem, które zbliżało mnie coraz bardziej w stronę śmierci.
   Nie wiem, ile tak cierpiałem. Czas przestał gdzieś po drodze istnieć. Wiedziałem jednak jedno - z sekundy na sekundę bolało mnie coraz mocniej. Miałem wrażenie, jakby ktoś zamykał mnie w bali z igłami i zaczął potrząsać. To było okropne. Byłem kompletnie wycieńczony. Jedyne, o czym marzyłem to śmierć, która przerwałaby to wszystko. Jednak nawet tego nie mogłem dostać.
   Nieistniejący czas mijał wraz z upływem mojego istnienia. Z kolejnymi nieistniejącymi uderzeniami serca było mnie coraz mniej. Wiedziałem to, i czułem w każdym fragmencie ciała. Lecz coś się w którym momencie zmieniło. Nagle wszystkie stawy i kości wskoczyły na swoje miejsca. Skóra naciągnęła się na sztywne mięśnie, ból odpływał powoli z zakończeń nerwowych. Znowu mogłem się poruszać. Biorąc głęboki, zachłanny oddech wciągnąłem zakurzone powietrze w płuca, dziękując nie wiadomo komu za życie. Z obawą o swoje nowe ciało, otworzyłem nieśmiało oczy. I zobaczyłem najcudowniejszy i zarazem najstraszniejszy widok swojego życia.

- Wybacz, że tak długo, Luhan.

   Niósł mnie na rękach nie wiadomo gdzie, cały umazany we krwi. Jego twarz była przerażająco zmizerniała. Dotknąłem drżąco jego policzka, jednocześnie wypróbowując to nowe, obce ciało.

- Kris.... - mój głos był inny, jednak widok jego zmęczenia przysłonił mi to.

- Cii...śpij. Musisz odpocząć.

   Chciałem zaprzeczać, ale moje ciało znowu dopadła tamta dziwna ciężkość. Zamykając powieki, na zawsze zapisałem obraz jego twarzy pełnej ceglastoczerwonych bruzd zaschłej krwi. Zacisnąłem palce na jego koszuli, zaciągając się jeszcze jego zapachem. Wokół mnie wszędzie rozchodził się zapach lasu, w ustach nadal pozostawał smak metalu i soli, a świat przykrywały płatki śniegu tak nie realnego, że jako jedyny był stałym punktem życia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2