22 lut 2015

Asystent III


   Dźwięk tłuczonego szkła sprowadził mnie na ziemię. Z przerażeniem spojrzałem na odłamki szklanki, rozsypane po całej kuchni. Drżącymi dłońmi zacząłem je zbierać, zerkając na zegarek ukazujący się na wyświetlaczu piekarnika. Westchnąłem ciężko, uświadamiając sobie straszną prawdę. Miałem coraz mniej czasu, by obmyśleć plan ucieczki, uargumentowywać swoją wypowiedź. Bo przecież nie mogłem pozwolić, by Kris zrobił sobie ze mnie swoją prywatą zabaweczkę! Przecież miałem rodzinę, znajomych. Może nie dziś, ale w kiedyś ktoś w końcu zobaczy moje zniknięcie. I dla własnego dobra powinien mnie wypuścić. Ale....czy Kris się liczył z własnym dobrem? Sam w końcu mówił, że to dla niego nie pierwszyzna... Ta myśl odbijała się po mojej głowie jak piłka tenisowa po korcie, przyprawiając o dziwną niepewność. Wciąż mnie zastanawiało, dlaczego prezes taki był. Dlaczego na początku był taki miły, kochany i czuły... taki troskliwy, że można było.... go pokochać... a potem zmienił się w drania i jeszcze... gwałciciela. Czy to wszystko było od początku zaplanowane? Czy od pierwszych chwil pracy miałem skończyć jako ofiara? Jeśli tak, czemu czekał tak długo? I dlaczego zrobił to dopiero, gdy odwiedził go mój poprzednik? Ah, tyle pytań i ani jednej odpowiedzi...
   Zakląłem cicho, kiedy skaleczyłem się ostrzejszym kantem jednego z odłamków. Wsadziłem palec do buzi i zebrałem ostatnie fragmenty, które wylądowały w koszu na śmieci. Ranną kończynę włożyłem pod strumień wody, po czym ostrożnie osuszyłem i obwiązałem chusteczką, nie chcąc grzebać po półkach w poszukiwaniu apteczki. Ręce nadal niemiłosiernie mi drżały, kiedy siadałem na fotelu w salonie i starałem się oddychać w miarę normalnie. Przecież prezes nie mógł mnie dzisiaj skrzywdzić. Dzisiaj mu wszystko wytłumaczę i nie pozwolę mu na powtórkę z wczoraj. Na pewno dam sobie radę. Na pewno.... a jeśli nie? Potrząsnąłem mocno głową, starając się pozbyć wątpliwości. Wystarczyło, że mój żołądek po raz setny wykręcał fikołka, przerażając mnie myślą, że ujrzę treść śniadania. Nienawidziłem tego uczucia.... miałem wrażenie, jakby coś zimnego na stałe przykleiło się do moich pleców i przyprawiało mnie o setki dreszczy na minutę. A gdyby jeszcze tego było miało, to z każdym kolejnym tyknięciem zegara miałem wrażenie, że świat, a zwłaszcza ściany pokoju, odrobinę się do mnie zbliżały. Naprawdę się bałem, im bliżej właściwej godziny były wskazówki. Bałem się, że moje słowa nie wystarczą, by powstrzymać Krisa i znowu zrobi mi krzywdę. Bałem się o siebie, ale w tym strachu była jedna słodka nutka, coś na kształt przyjemnego dreszczu, którego naprawdę nie rozumiałem. Czy naprawdę to czułem, czy to tylko moje nadwrażliwe nerwy?
   Czas nieubłaganie uciekał mi przez palce, a zegar niemiłosiernie tykał w domowej ciszy. Ze strachem przemieszczałem się po domu, powtarzając pod nosem to, co chciałem zakomunikować prezesowi. Jednakże, im bliżej wyznaczonej godziny, tym mój język bardziej się plątał, a pamięć okazywała się coraz bardziej zwodnicza. Przerażało mnie to, co działo się z moim ciałem. Jakby wiedziało coś, czego nie wiedziałem ja. Tak bardzo się bałem tego spotkania. Ale chyba każdy by tak zareagował na moim miejscu. Ten strach mnie wykańczał psychicznie i fizycznie, ale wiedziałem, że nie ustanie dopóki nie stanę z nim twarzą w twarz. Czekanie było takie ciężkie! Chciałem, by już było po wszystkim, ale jednocześnie pragnąłem bardziej niż wszystkiego, by czas zwolnił swój bieg. Paradoks czekania, który dopadł i mnie, zagłębionego w kaszmirową miękkość fotela. Nie pozostało mi jednak nic innego jak tylko czekać.
   Nie odrywałem wzroku od drzwi, spodziewając się go w każdej chwili. Kolejne tyknięcia odmierzały czas, jednak przestawałem je słyszeć w miarę zbliżania się właściwej godziny. Czułem się coraz gorzej, jednak zagryzałem wargę, próbując to znieść. Mój żołądek wykręcał fikołki w moim brzuchu, a ciało drżało coraz mocniej, jednak starałem się to ignorować w ten sam sposób, w jaki ignorowałem to zimno ślizgające się po moich plecach. Spokojnie. Muszę zachować spokój. Będzie dobrze..... prawda? Zerknąłem na cyferblat i głośno przełknąłem ślinę. Była idealnie 15.30 . Powinien już być. Chociaż.... może to lepiej, że go nie ma? Nie. Wolałem, by już był. Chciałem jak najszybciej to wszystko załatwić. Mocniej przygryzając wargę, oczekiwałem wkroczenia prezesa. Choć to śmieszne, odetchnąłem z ulgą, słysząc od strony drzwi charakterystyczny dźwięk szczęknięcia klucza w zamku. Widząc go w progu, poderwałem się automatycznie z miejsca. Jego twarz była zmęczona, jakby musiał załatwiać dzisiaj wiele spraw i mało spał w nocy. Podszedłem bliżej i z "pracowego" przyzwyczajenia zabrałem od niego teczkę i marynarkę. On tylko na mnie spojrzał z dziwnym grymasem i wszedł w głąb mieszkania. Szybko odłożyłem rzeczy i dołączyłem do niego w momencie, w którym on jednym gwałtownym ruchem odkorkowywał whisky wyciągniętą z barku. Przeszedł mnie dreszcz. Bałem się, co może zrobić alkohol z tym człowiekiem.

- P-panie prezesie..... - wziąłem drżący oddech, odzywając się cicho. - Ja...

- Jak ci minął dzień? - dość gwałtownie mi przerwał. - I nie "panie prezesie", a "hyung".

   Przełknąłem głośno ślinę. Kris nie był w dobrym humorze, a to wcale dla mnie dobrze nie wróżyło. Wyłamując palce, zastanawiałem się czy powinienem kontynuować rozmowę, którą zacząłem. A może lepiej było poczekać aż blondyn wytrzeźwieje i będzie bardziej skory do zrozumienia moich racji? Z dreszczem niepokoju oglądałem wyraz jego twarzy, gdy wyciągał szklankę z grubego szkła.

- Spytałem cię o coś. - powtórzył chłodno, nalewając brunatnego płynu do kieliszka.

- W-w porządku, hyung. - odparłem, drżąc na ciele. - A tobie, hyung?

- Źle. Straciłem pokaźny kontrakt, który mógłby przynieść wysokie dochody naszej firmie.

   Zerknąłem nieśmiało na prezesa, który wyciągał kolorowe kartoniki z siatki. Prawdopodobnie to była ta kolacja, o której napisał w liściku. Spuściłem wzrok na swoje dłonie. Jak to możliwe, że przeszliśmy z wczorajszą nocą bez echa? Nie zamierzał mi nic powiedzieć? Nic zrobić? To trochę mnie ośmieliło i biorąc głęboki wdech, zrobiłem drugie podejście.

- Hyung, ja... ja muszę już wracać do domu. Obiecuję, że nik....

- Masz jeszcze dwie godziny pracy. - spojrzał na mnie z lodowatą satysfakcją.

- Ale... nie zamierzam kontynuować swojej pracy. - przygryzłem wargę, czując rumieniec na twarzy. Czemu czułem się tak głupio?

- Obowiązuję cię pisemne wypowiedzenie i trzymiesięczny okres jego przyjęcia przeze mnie. - uśmiechnął się chytrze. - Więc póki stosownego dokumentu nie będzie na moim biurku, nie zacznę nawet myśleć o zwolnieniu cię z pracy. Jesteś na to zbyt ładny.

- W-w takim razie n-nie pozostawię tego bez e-echa....! - zaczerwieniłem się ze złości.

- Serio? - Kris odwrócił się do mnie i jednym, mocnym ruchem pchnął mnie na szafki, zamykając w swoich ramionach. Dłonie umieścił nad moją głowę, zasłaniając mi widok całą swoją osobą. Pochylił się nade mną, przesuwając palcami po mojej szyi. - Nie ty pierwszy mnie posądzisz i nie tobie pierwszemu nic się nie uda. Mam za sobą już kilka rozpraw, wszystkie tajemniczo przyciszone. Pieniądze to wszystko czego mi potrzeba, by bawić się takimi jak ty. A teraz zamiast mi grozić, ładnie poczekaj na kolację. Inaczej może cię spotkać zaskoczenie.

- N-nie możesz... - odezwałem się z paniką w głosie.

- Nie? A kto mi zabroni?! - zaśmiał się głośno, jakby usłyszał wyjątkowo dobry żart. W następnej sekundzie spoważniał, a na jego twarzy odbił się gniew. Zacisnął boleśnie palce na moich policzkach, sprawiając, że cicho jęknąłem z bólu. - Ty? Wątpię. Byli lepsi od ciebie, którzy nie wskórali nic, jedynie bardziej sobie przechlapali. Chcesz do nich należeć? Nie ma sprawy. Za darmo dam ci to, za co oni płacili prawnikom i sądom. Przekonasz się, co to znaczy kara za nieposłuszeństwo.

   Odsunął się ode mnie i wrócił do gotowania, podczas gdy ja miałem nogi jak z waty. Ledwo się trzymałem, będąc w dość ciężkim szoku. Kris potraktował mnie... jak dziecko i to jeszcze odrobinę ułomne. Najgorsze było jednak uczucie, że wszystko co mówił to szczera i porażająca prawda. Co ja mogłem z kimś takim jak on? Z bolesnym uciskiem w brzuchu spojrzałem na prezesa, który odpalał piekarnik, jakby kompletnie nic się przed chwilą nie stało. Patrząc tak zrozumiałem jak bardzo wyrachowany był ten mężczyzna. "Jak mogłem coś do niego czuć?" -  przebiegło mi przez myśl, kiedy kuląc się nieco, siadałem na stołku barowym niedaleko prezesa. Milczenie się przedłużało, przerywane jedynie dźwiękiem sztućców, pikaniem piekarnika i brzdękiem odkładanej szklanki. Przyglądałem się whisky, która zaskakująco szybko wyparowywała z szklanki blondyna. Miałem złe przeczucia.
   YiFan zerknął na mnie, przez co ja spuściłem wzrok zauważając kątem oka jego grymas. Nie myślałem jednak o tym. Za bardzo się bałem tego, co mogło mnie czekać. Obserwując wszystko z ukrycia, przyglądałem się jak wyciąga wino i lampkę do niego. Po chwili wlewał już burgundowy napój, uważając, by nie upuścić ani kropli. Rzucił na mnie okiem, po czym wziął małego łyka. Dość mocno się skrzywił, jakby wypił coś wyjątkowo kwaśnego.

- Uhh... ale słodkie... fu... - wymruczał pod nosem, wyciągając w moją stronę kieliszek. - Tao, dla ciebie. Będzie pasować do twojej kolacji.

   Spojrzałem na niego niepewnie, łapiąc za nóżkę. Zakręciłem płynem, niezbyt zainteresowany. Nigdy tak naprawdę nie lubiłem alkoholu. Uważałem go za zło konieczne, z którego nigdy nie wychodzi nic dobrego. Przez całe studia oglądałem upitych ludzi, kręcących się tam i z powrotem po akademiku, robiącym okropne i żenujące rzeczy. Nigdy nie chciałem do nich należeć, dlatego też unikałem wszelkich trunków jak ognia, co zostało mi do teraz. Jednak nie miałem śmiałości, by mu odmówić. Bałem się obiecanej kary i nie chciałem jeszcze bardziej pogarszać swojego stanu. Kris z lekkim uśmiechem zaczął nakładać, by w następnej chwili postawić przede mną talerz z parującą zawartością. Nie miałem zielonego pojęcia co to, ale wolałem się już nie odzywać. Bez słowa wziąłem pałeczki i zacząłem jeść, życząc cicho "smacznego" mojemu oprawcy. Chociaż sam czułem coraz większe mdłości, starałem się nie grymasić. Po co go jeszcze bardziej denerwować?
   Kolacja przebiegała w sztywnych grzecznościach i niesamowitej niewygodzie. Czułem się jakbym siedział na szpilkach, które z chwili na chwilę wbijały się we mnie coraz mocniej i głębiej. Świadomość zbliżającej się ze stałą prędkością nocy była... okropna. Zwłaszcza, gdy wiedziałem co miało się stać... Zadrżałem niekontrolowanie, gdy moje ciało przypomniało sobie co się ze mną stało jeszcze nie tak dawno jak kilkanaście godzin temu. "Przecież ja nie dam sobie drugi raz rady...", pomyślałem z przerażeniem kiedy kolacja dobiegała ku końcowi. Coraz więcej się we mnie trzęsło kiedy przyglądałem się jak mężczyzna zabiera naczynia do kuchni i wszystko z chorą perfekcją zaczyna sprzątać. Mocno zagryzłem wargę, szukając jakiejś drogi ucieczki. Ale jak miałem to zrobić? Zapewne drzwi były zamknięte. A jeśli jakimś cudem nie, włączyłbym alarm w biurze, które było zaraz za drzwiami. "Cholera", zaklnąłem cicho w myślach kiedy Kris wrócił i usiadł na przeciwko mnie, poluźniając krawat. Objąłem się ramionami za brzuch, patrząc w podłogę.

- Dzi-... dziękuję za kolację. - wyjąkałem, nie podnosząc wzroku. Czułem się w obowiązku przerwać milczenie.

- Cieszę się, że ci smakowała. Nawet jeśli nie ruszyłeś wina, które kupiłem specjalnie dla ciebie. - rzucił, zdejmując z nadgarstka zegarek i odkładając go na stolik przed nami. Chyba już się na mnie tak nie denerwował.... - Cóż, może skusisz się na odrobinę do śniadania. A teraz, proszę przyszykuj się do snu. W półce pod zlewem w łazience jest wszystko, czego możesz potrzebować. Jeśli czujesz potrzebę posiadania bielizny bądź piżamy, są one w narożnym słupku.

- Dobrze, hyung... - szepnąłem cicho i wyszedłem z pokoju, kuląc ramiona pod wpływem jego spojrzenia.

  Szybko uciekłem do łazienki, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Oparłem się o nie i westchnąłem ciężko. A więc tak to miało wyglądać? Potraktuje to jakby nigdy nic? Co za.... wyrachowanie. Jednak nie miałem innego wyjścia, jak zgadzać się na to. Może za posłuszeństwo nie będzie taki okrutny....
   Odkręciłem wodę na jak największą temperaturę, jednocześnie zdejmując ubrania. Ostrożnie zanurzyłem się niemal we wrzątku, rozkoszując się momentalnym rozluźnieniem mięśni. Przymknąłem oczy, odprężając się i na chwilę zapominając o koszmarze, który czeka mnie za drzwiami. Jednak w miarę stygnięcia wody, świat realny wyłaniał się zza mgły mojego rozleniwienia. Musiałem w końcu się ogarnąć. Wyszorowałem dokładnie skórę, doprowadzając ją do czerwoności i umyłem dokładnie włosy, starając się nie przypominać sobie co się zaraz ze mną stanie. Póki drzwi były zamknięte, mogłem być spokojny.
   Wyszedłem z wanny, wycierając się i jednocześnie szukając w półce kremu by po chwili z tego zrezygnować. Nie chciałem by Kris sobie pomyślał, że jakoś specjalnie się dla niego starałem. W efekcie końcowym pozostawiłem los mojej skóry samej sobie i nałożyłem na siebie ubrania wyjęte z półki. Szara koszulka sięgała mi do połowy ud, zakrywając bokserki. Nie czułem się zbyt komfortowo, nie mając własnej bielizny, ale wolałem mieć cudzą niż żadną. "Pewnie i tak ją stracę...", przebiegło mi po głowie. Byłem w szoku. Czy naprawdę pogodziłem się z myślą, że będę gwałcony przez własnego szefa? Kiedy to się mogło stać? Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie. Nie mogłem się na to godzić. Musiałem coś z tym zrobić! Może nie dzisiaj, ale jutro.... musiałem odejść od niego jak najdalej.
  W milczeniu wyszedłem z łazienki, niepewnie kierując się do sypialni. Nieśmiało otworzyłem przesuwane drzwi, wchodząc w głąb nieoświetlonego pokoju. Po plecach przebiegły mi ciarki. Co to miało znaczyć? Jednak, kiedy drzwi się za mną po prostu zamknęły, a wokół moich bioder zamknęły się ramiona, wiedziałem, że on po prostu tu na mnie czekał. Moje ciało się momentalnie spięło, kiedy to do mnie dotarło. Tak bardzo tego nie chciałem.... chciałem uciec, ale.... jednocześnie... w bardzo głębokiej części mnie czułem, że chce utonąć w tych okrutnych ramionach. I nie wiedziałem co jest gorsze - to pragnienie, czy jego spełnienie.
   Jego ręce sunęły po moim brzuchu, podwijając przydługą koszulkę. Zacisnąłem dłonie w pięści, jednak nie ruszyłem się z miejsca, pozwalając mu na to. Czy było inne wyjście? Jasne. Mogłem spróbować się obronić przed zaborczymi dłońmi i ustami prezesa. Czy dałbym radę? Zapewne nie. Nawet teraz, mimo gniewu w całym ciele, czułem obezwładniającą panikę. Nie mogłem zrobić nawet kroku. Jakby ktoś mnie odlał w betonie albo moje zakończenia nerwowe przestały działać. Jedynie jego ruchy poruszały moim ciałem, jakbym był marionetką.
   Po kilku sekundach skończyliśmy na łóżku. Jednym, niezbyt delikatnym ruchem odwrócił mnie do siebie, szybko zdejmując ze mnie bokserki. Zadrżałem z zimna, zamykając oczy. Jego usta śledziły nieistniejące ścieżki na moim ciele, wprawiając mnie w szybszy oddech. Nie ważne jak bardzo nie chciałem się temu poddawać, moje ciało reagowało. Kiedy moja koszulka skończyła na podłodze, po raz kolejny poczułem się poniżony. Czemu to musiało się dziać? Czym sobie na to zasłużyłem? Znowu te same pytania przebiegły mi po głowie, sprawiając, że zacisnąłem palce na pościeli, przygryzając mocniej wargę. Musiałem to wytrzymać. Ranek przyniesie mi zbawienie...prawda? Wiara w to powalała mi wytrzymać jego palące spojrzenie, gdy palce zsuwały się w dół mojego brzucha. Z moich ust wydostał się cichy skowyt w momencie, w którym natrafił na moje wejście. Im mocniej napierał, tym więcej dźwięków z siebie wydawałem, które w niedługiej chwili przeszły w krzyki i błagania o litość. Ból rósł niemal z ilością moich łez i to mnie przerażało. Nie potrafiłem zrobić nic, by cierpieć mniej.

- H-hyung.... - zaskomlałem, czując coraz silniejsze rozpieranie. - P-proszę.... nie tak mocno... to boli...

- Lepiej się przyzwyczaj, mały. - syknął jadowicie, wpychając we mnie mocniej palce. Krzyknąłem głośno. - Będzie bolało cię jeszcze bardziej.

   Jęknąłem z przerażeniem, słysząc charakterystyczny dźwięk sprzączki od spodni. Spojrzałem w dół, jednak już po sekundzie poczułem jak moje wnętrze ulega jego sile z okropnym uczuciem rozrywania. Wygiąłem się w łuk, jednocześnie zdzierając gardło do granic możliwości. Jednakże mojemu oprawcy to nie wystarczyło. Złapał mnie za ramiona, tworząc na nich piętno swoich dłoni z siniaków i docisnął. Otworzyłem szeroko usta, jednak tym razem nie wyszedł z nich dźwięk. Okrucieństwo, które zaoferował mi Kris wprawiło mnie w szok. Do mojego mózgu nie doszło jeszcze to, co ciało dobrze już wiedziało. Przestałem kompletnie czuć dolne partie ciała. Jednakże i tak wiedziałem, co starszy ze mną wyprawia. Każdemu pchnięciu towarzyszył mój cichy skowyt i nieprzyjemny chlupot. A im bardziej przyspieszał, tym większe miałem wrażenie, że tej nocy umrę.
   Mój oddech coraz bardziej zwalniał, ale blondyn zdawał się tego nie widzieć. Jakąś niewielką częścią świadomości zauważyłem, że z każdym ruchem jego twarz staje się coraz bardziej przepełniona bólem, jakby dzielił go ze mną. Byłem tym... zaskoczony. Bliski utraty przytomności, z niemal utraconym czuciem, wyciągnąłem rękę i przyłożyłem dłoń do jego policzka. Prezes zwolnił i niemal całkiem się zatrzymał, kuląc głowę w ramionach. Sekundę później poczułem na policzkach coś mokrego. Chwilę zajęło mi zrozumienie, że to jego łzy. Zmarszczyłem czoło, jednak moja wola walki ulatniała się z każdym mrugnięciem. Dlaczego on płakał? Przecież to ja cierpiałem.... chciałem go o to zapytać, jednak mój świat skurczył się tak bardzo, że stałem już niemal na granicy świadomości. Zanim ciemność mnie pochłonęła, usłyszałem jeszcze jego słowa.

- Tak bardzo przepraszam... Tao...

2 komentarze:

  1. Ale to super *.*
    Chciałabym więcej ;;

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział. Nie mogę doczekać się następnego. Życzę weny ^^

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2