10 lut 2015

Pierwszy snieg V


- Co robisz, Lu? - jego ciepły oddech owiał mi kark, kiedy objął mnie za szyję. - Znowu czytasz po nocy?

- Powiedziałeś, że to może być już za kilka dni.... - mój głos był cichy i nieco zmęczony. - Chce wiedzieć, co mnie czeka.

- To czemu nie spytasz mnie? - zabrał mi Kronikę z kolan i odłożył ją gdzieś za sobą. - Te księgi pisali starzy ludzie, przeplatając je legendami i innymi pierdołami. Prawda różni się od tych opowieści niemal tak samo, jak dzień od nocy, Lu.

   Przeszedł mnie głęboki dreszcz. Zamknąłem oczy, zaciskając dłonie na ręcznie robionej kapie, którą miałem na kolanach. Podwinąłem nogi pod siebie, jak ostatnio miałem w zwyczaju. W tym czasie Kris odłożył ręcznik na oparcie krzesła i usiadł przede mną na podłodze. Przytulił policzek do moich nóg, lekko się uśmiechając. Wplotłem palce w jego włosy, jednocześnie głaszcząc go po głowie. Jeszcze sekundę temu miałem wiele pytać, ale teraz....wszystkie one zniknęły. Z ciężkim westchnieniem próbowałem sobie przypomnieć to, co jeszcze przed chwilą zaprzątało mi głowę. Bezskutecznie. Przygryzłem wargę. Co ja takiego chciałem powiedzieć....? O czym jeszcze sekundę temu czytałem...?

- Cz-czy to boli....? - spytałem cicho.

- Ból jest nie do opisania. - on też nie podnosił głosu. Miałem wrażenie, jak bym słuchał kogoś innego. Ta powaga.... - Twoje układy zmieniają położenie, kształty i wielkość, dostosowując się do przybranej formy. Kości się łamią, wydłużają i zwiększają masę, a stawy rozciągają do granic możliwości. Mięśnie i narządy przemieszczają się wśród tego wszystkiego, aż robi ci się niedobrze i słabo. No i dźwięk temu towarzyszący rani ci niemiłosiernie uszy, aż żołądek ma dość. - Na mojej twarzy musiało się odbić przerażenie, bo zaraz dodał z paniką. - Ale nie martw się! Tylko pierwsza jest taka traumatyczna. Potem wzrośnie twoja odporność na ból i będzie coraz lżej. A zamiana w człowieka nic nie boli!

   Naprawdę byłem przerażony. Tak bardzo bałem się tej przemiany....ale wiedziałem, ze jej nie zatrzymam. Z każdym dniem czułem ją coraz bliżej. To coś wewnątrz mnie, co YiFan nazywał moim wilkiem, rwało się coraz bardziej. Miałem czasem wrażenie, że drapie mnie pazurami od środka, chcąc się zachłannie wydostać na zewnątrz. A z każdą taką wizją mój strach wzrastał. I niczym nie mogłem go powstrzymać, nie ważne, ile razy ukochany się przy mnie zmieniał, pokazując, jakie to łatwe. Widok napiętej do granic możliwości skóry i wyginających się pod nią kości powodował tylko koszmary senne. Jednak nie mówiłem mu o tym. Wiedziałem, że chce on dla mnie dobrze i pewnie robi ze mną to samo, co robiono z nim przed pierwszą przemianą. Nie chciałem, by uznał, że odrzucam jego nauki i rady, choć często były one dla mnie niemożliwe i bez sensu.

- A co, jak się zatracę? Jeśli zapomnę, jak się zamienić w człowieka? - mój głos wydawał się nieco piszczący. - W Kronikach znalazłem historię o takich przypadkach...

- Z tobą jest inaczej, Lu. - uspokajająco złapał mnie za rękę. - Ty urodziłeś się człowiekiem i żyłeś jako człowiek przez całe swoje dotychczasowe życie. A niektórzy z nas rodzili się już jako wilki. Ty jesteś całością. Urodziłeś się jako jeden gatunek. A ja mam w sobie dwie części. Jedną dziką, drugą nie. U ciebie nie ma co przeważać. A u mnie nikt nie powiedział, że te dwie części są sobie równe. Rozumiesz, kochanie? Na pewno się odmienisz. I nie zapomnisz, kim się urodziłeś.

   Delikatnie zaciskające się palce wokół moich przegubów w jakiś sposób dodawały mi otuchy i pozwalały wierzyć w jego słowa. Z moich ramion spadło trochę zmartwień i kłopotów. Splotłem swoje palce z jego, posyłając mu ciepłe spojrzenie. Za to on wychylił się do przodu i złożył na moich wargach pełen czułości i ciepłych uczuć pocałunek. Westchnąłem cicho w jego usta. Mój strach powoli się ulatniał z pomocą tych miękkich warg. Byłem naprawdę wdzięczny. Bez niego już dawno bym umarł ze strachu.
   Kris odsunął się, posyłając mi rozkoszny uśmiech.

- Przygotuje ci kąpiel, dobrze?

   Pokiwałem głową, na co on mnie cmoknął w czoło i zniknął w bocznym korytarzu. Przez chwilę patrzyłem w ślad za nim, po czym podniosłem się z bujanego fotela. Przełożyłem przez oparcie kapę i ostrożnie się przeciągnąłem, czemu towarzyszył trzask zastałych stawów. W milczeniu dorzuciłem drwa do ognia i przemieszałem w resztkach popiołu. Z uśmiechem wystawiłem twarz do ciepła. Chociaż temperatura mojego ciała podniosła się do 37°C, nadal lubiłem to ciepło, które rozchodziło się promieniście po ciele. Niestety, w końcu musiałem się odsunąć, jeśli chciałem zachować twarz w całości. Ze zmęczonym westchnieniem wziąłem Kronikę ze stolika i zszedłem na dół po schodach do ogromnego salonu. Podszedłem do biblioteczki, która zajmowała całą przeciwległą ścianę i umieściłem książkę we właściwe miejsce. Odsunąłem się o krok i przyjrzałem się pozostałym grzbietom. Pomyśleć, że Kris miał tutaj niemal całą historię swojego gatunku...nie, chwila. To nie był jego gatunek. To był nasz gatunek. "Jestem tego częścią", przebiegło mi przez myśl. Teraz będę żył jak ci, o których tak wiele czytałem. Będę żył jak Kris. Przeszedł mnie dreszcz. Choć miałem już pełną świadomość, wciąż nie dowierzałem. Ja, wilkiem? Wchodząc z powrotem po schodach,  myślałem o mojej przemianie, jednak już z odrobinę mniejszym strachem. Musiałem w końcu przywyknąć do jej nieuchronności. Nadejdzie, czy tego chciałem, czy nie. Nic tego nie zatrzyma.
   Będąc już na piętrze skręciłem w boczny korytarz i wszedłem do przestronnej łazienki. Kris stał przy marmurowej wannie stojącej na metalowych nóżkach i układał na szklanym stoliku kolejne buteleczki z szamponami, balsamami, mydłami i tylko on sam wiedział czym jeszcze. Posiadał setki najróżniejszych kosmetyków. Jednak to nie była jedyna rzecz, której było tu mnóstwo. Dom, w którym byliśmy posiadał dwa piętra nad ziemią i dwa pietra pod ziemią. Łącznie było tutaj 15 sypialni, 5 łazienek, ogromna spiżarnia, salon z kuchnią zajmujący cały parter, pralnia, suszarnia, garaż podziemny, zbrojownia, sala ćwiczeń i izolatka. Większość tych pokoi, jak i całe poddasze były zamknięte. W pierwszych miesiącach w ogóle nie rozumiałem ilości tego wszystkiego. Jednak później uświadomiłem sobie, że Kris żył w tym domu z całą rodziną, jeśli nie klanem. To wyjaśniło mi nadmiar rzeczy jak na jedną osobę.
   Na palcach podszedłem bliżej, by w końcu mocno objąć go w pasie.

- Coraz lepiej ci idzie. Dopiero w połowie cię usłyszałem. - Kris odwrócił się i posłał mi spojrzenie pełne dumy.

- Kiedyś mnie nie usłyszysz, zobaczysz. - uśmiechnąłem się delikatnie. - Jak tam kąpiel?

- Prawie gotowa, możesz się już rozbierać. - rzucił zakręcając kurki. - Przyniosę ręczniki.

   Kiedy wyszedł z łazienki, zacząłem się rozbierać. Odłożyłem na stołek swoje ubrania i jednym ruchem odwinąłem stare opatrunki. Z przyjemnością zanurzyłem się w gorącej wodzie. Na powierzchni unosiła się ogromnymi kłębami bladoniebieska piana, która delikatnie pachniała lawendą. Uśmiechnąłem się. Nie miałem pojęcia, czego dodawał do wody, ale zawsze łazienka wypełniała się przepięknym kwiatowym zapachem. Kochałem kąpiele przygotowane przez niego. Były naprawdę niesamowite. Z przyjemnością zanurzyłem się po pierś, wzdychając błogo. Oparłem plecy o brzeg wanny i z dziecinnym uśmiechem zacząłem się bawić pianą, próbując z niej wyczarować jakiś kształt. Układałem z niej niewielkie bałwany i koślawe ludziki, ciesząc się tym jakbym miał 5 lat, a nie prawie pięć razy więcej.
   Właśnie próbowałem zbudować Mur Chiński na ramieniu, kiedy do łazienki wszedł YiFan.

- Widzę, że znalazłeś sobie nową zabawę. - zaśmiał się, odwieszając ręczniki na poręcz przy ścianie. Zarumieniłem się, zmywając mój Mur Chiński. Ten za to jedynie podszedł do mnie i potargał mi z lekkim uśmiechem włosy. - Zawołaj, jeśli będziesz czegoś potrzebował.

   Nadal zawstydzony, nie ruszyłem się, dopóki on nie wyszedł. Dopiero gdy usłyszałem kliknięcie drzwi, wypuściłem powietrze, wydając z siebie coś na kształt lamentu. Ah, zawsze w jego obecności wychodziłem na głupka. A przecież to ja byłem tym starszym i poważnym w tym związku, do cholery! "Matko...", przebiegło mi przez myśl, gdy zanurzałem się niemal po uszy w wodzie. Miałem ochotę się utopić ze wstydu. A tak chciałem być w jego oczach kimś, kim nie musi się 24 godziny na dobę zajmować. Chciałem go chronić, tak jak on chronił mnie. Westchnąłem, wypuszczając z wody bąbelki. Wiedziałem, że w takim tempie tego po prostu nie osiągnie.
   W niemal ponurej ciszy zacząłem się myć, a łazienka wypełniła się najróżniejszymi zapachami i chlustem poruszanej wody. Raz po raz zanurzałem się i wynurzałem, zmywając z siebie nadmiar piany i resztki płynu. Ostrożnie myłem nadwrażliwą skórę, uważając na świeże i starsze rany, które zostały mi po treningach z Krisem. Mimo, ze wszystko goiło się na mnie jak na psie*, te głębsze rany potrzebowały nieco więcej czasu.
   W końcu, po kilkudziesięciu minutach wyszedłem z wanny. Szybko się wytarłem i owinąłem ręcznikiem, starając nie zachlapać nazbyt podłogi. Stanąłem przed ogromnym lustrem na przeciwległej ścianie i cicho westchnąłem, widząc ranę na szyi. Dotknąłem ostrożnie zaczerwienioną skórę. Mimo, ze minęło już kilka miesięcy, rana nie chciała się dobrze wygoić. Ciągle podchodziła ropą i puchła. Miałem szczerą nadzieję, ze do przemiany w końcu się zagoi. Martwiłem się, że mogą zajść po niej jakieś jeszcze gorsze komplikacje.
   Zbadałem jeszcze raz palcami szyję, sprawdzając, czy czasem coś się nie zmieniło. Odetchnąłem z ulgą, gdy nie było żadnych zmian. Z nieco lżejszym sercem zaczesałem włosy do tyłu i umyłem zęby, zerkając co jakiś czas na swoje odbicie. Nie, żebym był jakoś specjalnie próżny. Po prostu....zależało mi, by wyglądać....w miarę ładnie. Choć to głupie, nie chciałem, by Kris widział mnie rozczochranego czy coś w tym stylu. Oczywiście, wiedziałem, że mu nie zależy na moim wyglądzie, a na moim sercu, ale....głupie przeświadczenie nie pozwalało mi jakoś zapomnieć o tym, że nie byłem szczególnie urodziwy. "Głupek", mruknąłem sam do siebie, wycierając twarz i ubierając na siebie szlafrok. Odwiesiłem ręczniki na poręcz i wypuściłem wodę z wanny, jednocześnie ją płucząc. Kiedy jako tako zapanował w łazience porządek, wyszedłem z niej, kierując się do sypialni. Skracając się, wszedłem do ogromnego pokoju, jednak Krisa w nim nie było. Westchnąłem zawiedziony, podchodząc do szafy. A tak chciałem go przestraszyć.....
   Niezadowolony wyciągnąłem z półki apteczkę i opatrzyłem szyję, dokładnie odkażając zarówno ranę jak i skórę. Później, dość niechętnie przyglądałem się ubraniom w półce, starając się wybrać coś na piżamę, kiedy poczułem zaciskające się wokół mnie ramiona. Podskoczyłem przerażony, czym zasłużyłem sobie na mrukliwy, śmiech.

- Musisz być bardziej czujny, Lu. - jego niski, cichy głos wprost do ucha przyprawił mnie o dreszcz. Poczułem delikatny pocałunek na karku mimo grubego bandaża. - Mm...pachniesz wanilią...apetycznie.

   Ostatniemu słowu towarzyszył cichy dźwięk oblizywanych ust, od którego poczułem miękkość w kolanach. Kris momentalnie mnie podparł, jednocześnie przygryzając płatek mojego ucha. Zawstydzony, starałem się utrzymać na nogach, jednak z sekundy na sekundę stawało się to trudniejsza. Zwłaszcza, gdy zwinne ręce młodszego zaczęły zsuwać z moich ramion powoli szlafrok, całując każdy odsłonięty fragment skóry.

- N-nie dotykaj mnie tak.... - sapnąłem, kiedy przesunął palcami po moim kręgosłupie.

- A jak mam cię dotknąć? - wymruczał, całując moją szczękę. Odchyliłem głowę, opierając ją na jego ramieniu. - Jakich pieszczot oczekujesz?

- Specjalnie się b-bawisz... - jęknąłem cicho, gdy szczupłe palce prześlizgując się przez moją klatkę piersiową zahaczyły o sutki. - Wiesz, że j-jestem nadwrażliwy...

   Jego cichy chichot utwierdził mnie w przekonaniu, że doskonale wie, co robi. Z cichutkim warknięciem obrodziłem się w jego stronę, a szlafrok kompletnie się ze mnie zsunął. Położyłem obie dłonie na jego piersi, czując nawet pod grubym sweterkiem bicie jego serca.

- Jeśli już mnie chcesz, bierz wszystko, co mam... - wyszeptałem, zanim złączyłem nasze wargi w gorącym pocałunku.

~*~

   Obudziłem się następnego dnia stosunkowo późno. Nie otwierając oczu zacząłem macać pościel wokół siebie, by znaleźć ciepłe ciało ukochanego, w które mógłbym się wtulić. Kiedy niczego nie znalazłem, otworzyłem oczy i rozejrzałem się, jednak go tu nie było. Z lękiem wstałem z łóżka, narzucając na siebie puchowy koc. Podszedłem do przeszklonej ściany i wyjrzałem na zewnątrz, szczelnie się opatulając. Odetchnąłem z ulgą, widząc na dworze Krisa. Przyłożyłem czoło do zimnej szyby, z dreszczem oglądając, jak jego mięśnie napinają się pod granatowym swetrem. Kto by pomyślał, że rabanie drewna może być takie absorbujące?
   Odsunąłem się i szybko ubrałem się. Zbiegłem po schodach, by tam zatrzymać się na chwilę, ubrać buty i kurtkę, po czym wyszedłem na zewnątrz. Lodowaty podmuch kanadyjskiej zimy był naprawdę okropny, odlepiając całą moją osobę płatkami śniegu. Jednak zamiast się przejmować, jedynie uśmiechnąłem się lekko i założyłem rękawiczki. Lepiąc śnieżkę, zbliżałem się coraz bliżej ukochanego. Gdy byłem parę metrów od niego, z szerokim uśmiechem wycelowałem i rzuciłem, jak miałem nadzieję, prosto w jego bok. Jednak śnieżka nie sięgnęła celu, bo Kris momentalnie się uchylił przed strzałem i spojrzał na mnie, zakładając siekierę na ramię
.
- Żebym ja cię zaraz w zaspę jakaś nie wrzucił.

- Oj, tylko tak gadasz. - uśmiechnąłem się, przedzierając do niego przez śnieg. - I proszę, wytłumacz mi, gdzie masz kurtkę, czapkę i rękawiczki.

- Mówiłem ci już, że ja czegoś takiego nie potrzebuje. Zapomniałeś, że mam futro? - zaśmiał się głośno, odkładając na bok siekierę i układając pocięte drewno na stosie. - Z resztą, kiedy obśliniałeś okno w sypialni, niespecjalnie ci to przeszkadzało.

- N-nie twój interes! - Zarumieniłem się po koniuszki moich blond włosów wśród salwy jego głośnego śmiechu.

- Dobrze, dobrze, uznajmy, że nie widziałem. - otarł na niby łzę i podszedł do mnie. - Gotowy na trening?

- O niee.... - jęknąłem. - Dzisiaj cholernie wieje...znowu cały przemarznę....!

- Ogrzeję cię. - uśmiechnął się do mnie czule. - A teraz zdejmuj kurtkę.

   Drżąc z zimna na samą myśl, wolno rozpiąłem puchową kurtkę, którą po chwili szamotaniny oddałem ukochanemu. Kolejny podmuch wiatru doprowadził mnie do szczękania zębami, ale Kris i tak zabrał mi czapkę i szalik. Tuptałem w miejscu, starając się nie tracić ciepła, kiedy on chował narzędzia do komórki, a ubrania do plecaka wraz z apteczką, wodą i innymi rzeczami, które mogły być przydatne.Po chwili do mnie wrócił, trzymając w rękach kawałek futra. Tym razem wzdrygnęło mnie z obrzydzenia, kiedy musiałem to biedne futro z jakiegoś zwierzaka powąchać. Skrzywiłem się, marząc nos.

- Zasięg to cztery kilometry na około domu. - zaczął, kreśląc na śniegu obszar poszukiwań. - Jednakże tym razem będę się poruszał, więc sprawdzimy nie tylko twój węch, ale także szybkość i sprawność. Na drodze są wykopy i pułapki, wiec patrz pod nogi, skarbie. Jeśli coś by się stało, krzyknij. Wszystko jasne?

- Tak, tylko....skąd masz futro królika? - spytałem bojąc się odpowiedzi.

- Zgadnij, co na obiad. - wyszczerzył się, uciekając do lasu.

   Zaklinając się, ze nie zjem dzisiejszego obiadu, odliczałem dwie minuty. Tyle czasu potrzebował, by ukryć się przede mną w lesie. Trening polegał na tym, że miałem znaleźć Krisa i dane zwierze w lesie w przeciągu do 20 minut. W ten sposób ćwiczyłem swoją wytrzymałość (dlatego biegałem bez kurtki), szybkość, zręczność i zdolności tropienia. I choć było to dla mnie koszmarnie trudne i okrutne, miałem świadomość, że to wszystko daje efekty. I to odczuwalne, ponieważ mój czas regularnie się zmniejszał.
   Kiedy dwie minuty minęły, szczękając zębami wbiegłem do lasu, w którym na szczęście nie wiało tak mocno. Zacząłem niuchać powietrzu, próbując znaleźć jakiś ślad woni. Po kilku pierwszych sekundach złapałem zapach królika. Zacząłem biec w tamtym kierunku, jednocześnie uważnie się rozglądając za ewentualnymi pułapkami. Kris za stawiał je na mnie w postaci głębokich dziur w ziemi czy siatek. Jednak miałem świadomość, ze choć byliśmy daleko na północy, ktoś mógł dybać na nasze życie. A trafienie na wnyki nogą oznaczało kalectwo, jeśli nie śmierć, jeśli pomoc nie nadejdzie zbyt szybko.
   Kierując się nadal za zapachem królika, szukałem ewentualnej nory. Mój oddech tworzył przede mną obłoczek pary, jednak zimno przestało mi już tak mocno dokuczać. Nawet moje mięśnie, z reguły zmęczone nawet krótkim biegiem, teraz wyjątkowo łatwo sobie z tym radziły. Było mi łatwiej nabierać prędkość, łatwiej oddychać. Wyszczerzyłem się, podążając za coraz silniejszą wonią. Jeszcze nigdy nie biegło mi się tak lekko!
   I wtedy to poczułem z taką siłą, jakbym co najmniej wleciał z całą swoją prędkością na drzewo. Upadłem na ziemie, wydając z siebie oszałamiająco głośny krzyk.
   Umierałem.
   Drugi raz.

[Kris]

   Kiedy oddaliłem się o jakieś półtorej kilometra, szybko wlazłem na niską gałąź drzewa, uważnie nasłuchując. Wiedziałem, że Luhan najpierw pobiegnie za królikiem. Jeszcze zanim wstał upolowałem kilka sztuk, wykorzystując je dzisiejszego treningu. Uśmiechnąłem się lekko, przypominając sobie zatrwożoną minę ukochanego, kiedy powiedziałem mu o obiedzie. Ah, on potrafił być taki uroczy. Naprawdę, od kiedy byliśmy razem, bylem naprawdę szczęśliwy. Nawet takie drobnostki wywoływały na mojej twarzy uśmiech. Byłem zakochany jak szczeniak w tym drobnym chińczyku. Pomyśleć, ze gdyby wtedy nie uciekał z domu, nigdy bym go nie spotkał...
   Zerknąłem na zegarek. Minęło już 6 minut. "Ciekawe, jak mu idzie", przebiegło mi przez myśl, kiedy zeskoczyłem na ziemię. Wolno zacząłem iść udeptaną ścieżką, dotykając po drodze drzew, by zapach był silniejszy. Z lekkim uśmiechem na ustach prowadzilem swój ślad nad niewielkie jeziorko. Już dawno chciałem pokazać Luhanowi miejsce, które tak bardzo kochałem. Miejsce, które jednocześnie budziło we mnie najwięcej wspomnień. Zatrzymałem się, biorąc głęboki oddech. Nie mogłem rozpamiętywać przeszłości. Wilk, który nie patrzy pęd siebie, to martwy wilk.
   Wtedy usłyszałem krzyk Luhana, a krew w moich żyłach jakby zamarzła.
   Z przerażeniem nasłuchiwalem, skąd dochodzi echo. Zacząłem biec, a w moich myślach zaczęły rodzić się najgorsze wizje. Przecież to mogło być wszystko. Kłusownicy, łowcy, wnyki albo....moje serce zatrzymało swój bieg, a potem znów go rozpoczęło, biec razy szybciej. "Blagam, tylko nie przemiana", powtarzałem w myślach, jednocześnie poluźniając do oporu ramiona plecaka, który ze sobą miałem. Wymusilem na sobie zamiane, by po chwili biec już na czterech łapach. Podążając za zapachem bieglem najszybciej jak się da. Kilka chwil później byłem już przy Lu, wiedząc, ze najczarniejsza wizja właśnie się spełniła.
   Chłopak leżał na ziemi i niemal agonalnie krzyczał. Całe jego ciało było przerazająco powyginane, gdy kości zaczęły deformację. Szybko zmieniłem się z powrotem w człowieka. W pośpiechu wyciągnąłem z plecaka apteczkę. W panice o stan ukochanego wyszperałem igłę i skrzykawkę, zaciskajac palce na fiolce z ciemnobrązowego szkła. Przygotowałem narzędzie i szybko nabrałem do środka lek. Mocno złapałem Luhana, unieruchomiając mu ramię i wbijając igłę w jego ramię. Tłok poszedł w dół, wciskając ciecz w jego ciało, które konwulsyjnie drżało w moich ramionach. Serce biło mi jak szalone, a chrzęst łamanych kości i krzyk chłopaka przyprawial mnie o upiorne dreszcz.Musiałem jednak działać. Ubrałem go jak najsprawniej w ciepłe ubrania i ponownie zmieniłem formę. Starając się to zrobić delikatnie, wziąłem Lu na grzbiet i zacząłem biec do domu. Modliłem się w duchu, by morfina zadziałała i blondyn nie cierpiał takich katuszy, jakie ja musiałem.
   Gdy dom pojawił się na horyzoncie, jednym ruchem łapy rozwaliłem drzwi prowadzące do podziemnych pięter. Zbiegłem na sam dół ostrożnie odłożyłem chłopaka na ziemi. Na powrót człowiekiem otworzyłem drzwi izolatki i wziąłem go na ręce. Zamknąłem za nami drzwi i położyłem go na materacach. Unieruchomiłem mu głowę, podczas, gdy ręce nienaturalnie i do granic możliwości się wyginały. Moje serce się krajało, kiedy musiałem oglądać, jak jego skóra napina się i kurczy, a kości niemal ją przebijają. Nie mogłem już nic zrobić. Zostało mi się modlić do duchów, by przemiana przeszła jak najszybciej.

[Luhan]

   Miałem wrażenie, jakby cała moja skóra płonęła żywym ogniem, a mięśnie zamieniły się w kamienie owinięte papierem ściernym. Skomląc z bólu, próbowałem się podnieść, jednak z nieznanych powodów nie mogłem tego zrobić. Ostrożnie otworzyłem oczy. Nie wiedząc czemu, patrzyłem na sufit izolatki. Zaskoczony, rozejrzałem się w ślimaczym tempie w miarę możliwości. Coś było nie tak....moje ciało wydawało mi się obce, nienaturalne, jakby....
   Wtedy zrozumiałem.
      To ciało było obce.
         Przeszedłem przemianę.
            Byłem wilkiem.
   Wspomnienia wróciły do mnie, przynosząc echo bólu. Przypomniałem sobie to koszmarne uczucie, gdy mięśnie odchodziły od szkieletu i się zmieniały. Gdy moja skóra pękała i momentalnie się goiła, a kości rozszerzały i kurczuły. Przypomniałem sobie mój krzyk i chrzęst kruszących się stawów. Ale w całej tej katordze i bólu było coś jeszcze. Wróciło wspomnienie silnych rąk, które mocno mnie trzymały, bym nie zrobił sobie krzywdy. Wrócił głos, który nieprzerwanie powtarzał, że będzie dobrze, że zostało mi jeszcze tylko trochę. Poczułem przypływ ciepłych uczuć. Mój ukochany Kris....on mnie nie zostawił i dbał o mnie przez caly ten czas. Byłem mu tak wdzięczny...
Ostrożnie się podniosłem, wypróbowując to nowe ciało. Nieśmiało zrobiłem kilka kroków wzdłuż ściany izolatki, stawiając nieporadne kroki jak nowo narodzone piskle. Rozejrzałem się już pewniej, szukając ukochanego. Wiedziałem, ze gdzieś tu jest....
   Znalazłem go na niewielkim posłaniu. Podszedłem bliżej, starając się być jak najciszej. Nawet śpiąc na jego towary odbijało się zmęczenie. Miał na sobie jedynie spodnie od piżamy i mnóstwo cienkich ran na ramionach i piersi. Mgliście przypomniałem sobie, że to moja sprawka. "Znowu zrobiłem mu krzywdę", przebiegło mi przez myśl, wywołując we mnie wyrzuty sumienia.
   Położyłem się obok niego i ostrożnie pacnąłem pyskiem jego ramię. Momentalnie otworzył oczy, jakby spodziewał się ataku. Widząc mnie, ostrożnie się podniósł, trzymając ręce na widoku. Zrozumiałem, że on spodziewał się ataku.

- Lu....pamiętasz mnie? - spytał cicho.

   Obserwowałem, jak wyciąga w moją stronę rękę. Jednakże, nie mogłem tak po prostu na niego patrzeć i momentalnie wtuliłem w niego łeb, domagając się pieszczot. Po chwili wahania Kris zaczął głaskać mnie po grzbiecie, wplatając swoje długie palce w moje futro. Kiedy nie zareagowałem, mocno objął mnie za kark, wtulając się w moją szyję.

- Oh, Luhan...tak się o ciebie martwiłem... - wyszeptał, lekko mnie ściskając. - Ale już dobrze. Jesteś pięknym, zdrowym wilkiem.

   Nawet nie zauważyłem, kiedy zmieniłem formę. Zarejestrowałem jedynie mlaśnięcie, cichy trzask, mocną iskrę bólu i już po chwili obejmowałem Krisa za kark, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. Byłem szczęśliwy. Teraz to ja będę mógł bronić jego.
________________________________________________
* nie mogłam sie powstrzymać xD

1 komentarz:

  1. W KOŃCU!!! Nawet sobie nie wyobrażasz ile czasu czekałam na przemianę Lu ^-^ boski rozdział, opisy, pomysł itp itp ;) czekam na kolejny :D wstawiaj jak najszybciej i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2