23 maj 2015

Co to znaczy "kochać" ? II


   Czas w posiadłości Jimina upływał zupełnie inaczej niż w wojsku. Jungkook miał wrażenie, że tutaj wszystko jest spokojniejsze, ładniejsze, cichsze i powolniejsze. W domu, w którym się znalazł nie było odgłosów wystrzałów pochodzących ze strzelnicy, nie było aut i pojazdów bojowych, szarżujących po poligonie, nie było skrzeczenia ogromnych hangarowych drzwi i przelatujących wciąż i wciąż samolotów. Dom Jimina pokazywał mu zupełnie inny świat, obcy, niepokojący, nieznany...ale piękny. Chłopak potrafił cały dzień przesiedzieć pomiędzy kwiatowymi grządkami i pięknymi klonami i wiśniami japońskimi. Zachłannie pochłaniał wszystkie te nowe obiekty, próbując zrozumieć świat, do którego trafił przez przypadek. Próbował zrozumieć to życie, pozbawione wojskowej rutyny i śmierci na każdym kroku. Życie, które upływało umiarkowanie i z przyjemnościami, których nigdy wcześniej nie zaznał.
   Każdego ranka Jimin przychodził do niego, niosąc mu czysty hanbok i zapraszając na śniadanie. Czasem jedli je na przestronnym tarasie, innym razem w niewielkiej i eleganckiej jadalni. Później mężczyzna zaczynał ćwiczenia, którymi szesnastolatek niezwykle się interesował. Oglądał, jak Jimin zdejmował górną część hanboka, pozostając jedynie w spodniach i brał broń do rąk. Sekundę później zaczynało się istne przedstawienie, w którym każdy ruch był pełen elegancji i dzikości. Każdy świst ostrza przecinającego powietrze, każdy obrót i wykop, każdy, nawet najdrobniejszy ruch był idealny, delikatny, celny...pełen ukrytej perfekcji, która wypływała z umięśnionych ramion. Ta walka była tak różna od tej, do której przywykł. Była...doskonała, czysta i piękna. JungKook każdego dnia próbował znaleźć odpowiednie słowa, by to opisać, jednak tylko te były najbardziej adekwatne do odczucia, które rodziło się podczas porannych ćwiczeń Jimina.
   W następnej chwili opiekun brał prysznic, a on sam niemal nie ruszał się z ogrodu, pochłaniając pożądliwym spojrzeniem każdy fragment otaczającego go krajobrazu. Dla niego, który znał jedynie jednostkę, widok posiadłości wydawał się wyśniony i surrealistyczny. Cały budynek był zbudowany z drewna, gliny i papieru. Wydawać by się mogło, że te materiały nie powinny służyć do budowy, jednakże po spędzeniu tygodnia na przetrząsaniu pokoi, JungKook miał problemy z wyobrażeniem sobie w tym domu zimnej stali i betonu. W domu Jimina było czuć perfekcję i pewnym rodzajem wrażliwości. W nim dało się czuć ciepło, spokój...tak samo jak przy właścicielu. Chłopak nigdy nie myślał, że przy kimkolwiek będzie w stanie przestać być czujnym. Nie wierzył nawet współczłonkom z jednostki. Jednakże przy tym mężczyźnie, który przychodził po kąpieli i uśmiechał się do niego tak ciepło, robił to zupełnie naturalnie. Jak wiosna przychodzące po zimie. Jak lato po wiośnie.
    Podchodził do niego z różnymi rzeczami - kwiatami, zwierzętami, znalezionymi drobiazgami, pokazywał mu obiekty, rysował. Jimin bardzo wyraźnie i z dużą pieczołowitością mówił mu nazwy "znalezisk", zapisując sobie przy okazji w notesiku słowa, które poznawał jego interesujący podopieczny. Później, kiedy odkrycia chłopaka się kończyły, jedli razem obiad. I tu nie obyło się bez tego typu zabawy - JungKook zawsze wypytywał o to, co miał na talerzu i z każdym kęsem powtarzał nazwę, którą usłyszał, co wywoływało na twarzy mężczyzny ciepły uśmiech. Młodszy dobrze wiedział, że jego zachowanie bywało irytujące, jednak taki już był. Nawet w wojsku, narażając się przełożonym, wypytywał o każdą rzecz, nawet o głupią śrubę w gąsienicach czołgu.
   Po obiedzie przychodził czas na naukę. Szli razem do przytulnej biblioteki, by kilka chwil później zająć swoje zwyczajowe miejsca. JungKook siadał przy niskim, mahoniowym biurku, ściskając pióro w ręku i patrząc wyczekująco na starszego, który zajmował miejsce na parapecie. Dyktował on wyrazy, pokazując odpowiednie znaki w powietrzu. Chłopak ze skupieniem zapisywał w grubym zeszycie każde słówko, pamiętając o tłumaczeniu i poprawnej pisowni. Nauka języka zajmowała czas do późnego wieczora, jednakże był szczęśliwy. Nie przeszkadzał mu tusz na niewprawionych w pisaniu dłoniach ani niezrozumiałe czasem symbole. Za każdym razem, gdy jego towarzysz sprawdzał i znajdywał coraz to mniej błędów, jego serce pęczniało od dumy równie silnej jak w wojsku, gdy uczył się nazw broni czy szyfrów. Jednakże w wojsku nie dostawał tak pięknego uśmiechu jak ten, z którym miał do czynienia, gdy Jimin chwalił jego ciężką pracę. Uczucie, które w nim się wtedy rodziło unosiło go wyżej niźli samoloty szpiegowskie.
   Po lekcjach czas do kolacji niósł ze sobą wiele niespodzianek. Po sprawdzeniu postępów w gojenia się rany i zmianie opatrunku imali się różnych zajęć. Pewnego razu opiekun uczył go sztuk walki. Stawali wtedy w przestronnej sali, w której zobaczył go po raz pierwszy, naprzeciw siebie, z kijami w dłoniach. Po głębokim ukłonie Jimin wykonywał poszczególne pozycje, dokładnie tłumacząc, jaki ruch robi i jak powinno to wyglądać, co zrobić z nogami i rękoma. JungKook, po dokładnym przyjrzeniu się i wysłuchaniu słów starszego, próbował naśladować jego ruchy. Z dużą uwagą stawiał stopy i układał kij w powietrzu, próbując osiągnąć pozycję swojego opiekuna. Kiedy uznawał, ze stoi już odpowiednio, prosił Jimina o sprawdzenie. Ten, jeśli zachodziła taka potrzeba, poprawiał ewentualne błędy w postawie. Gdy pozycja była idealna, ćwiczyli następną. W ten sposób uczyli się każdego wieczora kilku podstawowych ruchów, by później zacząć wspólne walki.
   Innym razem ponownie kończyli w bibliotece. Bywało tak, że starszy musiał zająć się dokumentami, które piętrzyły się na zabytkowym biurku. Wtedy JungKook przeszukiwał całą bibliotekę w poszukiwaniu książki, która by go zainteresowała. Gdy znajdował taki tom, zabierał go na miejsce na parapecie, wraz ze wszystkimi swoimi notatkami i "słownikami". Trzymając ołówek w ręce, pisał nad słowami ich tłumaczenia i próbował w ten sposób je przeczytać. Kiedy nie znał jakiegoś wyrazu, podchodził do starszego i prosił go o znaczenie. Wtedy Jimin uśmiechał się do niego szeroko i tłumaczył, co to znaczy. Mozolnie i długo tłumaczył poszczególne zdania, docierając do pełnego rozdziału. W międzyczasie opiekun kończył wypisywanie dokumentów i przez resztę czasu przypatrywał się, jak chłopak z żywym zainteresowaniem tłumaczył słowa i sklejał z nich zdania, przygryzając końcówkę języka w skupieniu. Na koniec starszy prosił go, by przeczytał na głos to, co udało mu się "napisać". Kiedy JungKook kończył, serce Jimina przepełniała prawdziwa duma. Pomyśleć, że gdyby nie szedł wtedy na spacer, nie znalazłby tego chłopaka.
   Dzień się kończył kolacją, którą jedli wspólnie w jadalni i kąpielą. Później oboje szli do swoich sypialni, rozchodząc się i życząc sobie dobrej nocy. Chłopak wchodził do swojego pokoju, uśmiechając się lekko po całym dniu spokojnych wrażeń. Jego pokój zmienił się od tamtego czasu. Oprócz łóżka pojawiło się biurko, na którym było mnóstwo kartek i przyborów do pisania. Na dużej półce stały książki, które opiekun podarował mu za postępy w nauce. Cały pokój oświetlały papierowe lampiony, rzucając na ściany piękne, kształtne cienie. JungKook przebierał się za parawanem, przyglądając się światłu na ścianach. Kładąc się do łóżka, mimo zmęczenia, był naprawdę szczęśliwy. Pomyśleć, że gdyby nie dostał wtedy tamtej kulki, nigdy by nie trafił pod skrzydła Jimina. Ta zmiana to było najlepsze, co mogło mu się przydarzyć. Dzięki temu nauczył się pisać, czytać....poznał zupełnie inne życie. Poznał piękno, delikatność,  spokój...wszystko to, o czym w wojsku nie miał w ogóle pojęcia. Tylko dzięki temu, że został przyjęty pod ten dom poznał kompletnie nieznane rzeczy. Nigdy wcześniej się nie uśmiechał, nie śmiał...nie czuł radości czy szczęścia. A tu, po raz pierwszy w życiu to zrobił. Będąc na krawędzi snu był wdzięczny swojemu losowi. A jeszcze bardziej przyjaźni między nim a Jiminem, która powoli przeradzaja się w zaskakujące oddanie i zażyłość.

~*~

   W powietrzu czuć się dało zapach lata. Pączki były w rozkwicie, a ogród jaśniał od kolorowych kwiatów, których ciężkie główki chyliły się do ziemi, by upuścić płatki i unieść się do góry. Uśmiechnąłem się delikatnie, wdychając zapach rozgrzanej od słońca ziemi. Lato szło ogromnymi krokami, ukazując to coraz wyższą temperaturą i coraz jaśniejszym słońcem. Czułem to, siedząc nawet w drewnianej altance, ukrytą pod cieniami rozłożystych koron drzew. Ta zmiana wywoływała we mnie rosnącą ekscytację. Lato było tak piękne...chciałem pokazać je w całej okazałości mojemu podobiecznemu. Może udałoby się nam pojechać nad morze? Albo w góry? Chciałem mu pokazać ten piękny świat, który go tak fascynował. Pokazać mu to wszystko, co powodowało we mnie uśmiech i rozgrzewało moje serce. Wiedziałem, że i on czułby się podobnie. Mieliśmy tyle wspólnych cech, pasowaliśmy do siebie. Przy nim czułem, jakbym znowu miał dziesięć lat, a on był moim młodszym bratem. Pomyśleć, że spędziliśmy ze sobą dopiero niecałe cztery miesiące....miałem wrażenie, że minęło dużo więcej czasu. A może po prostu żyliśmy intensywniej? Dni zawsze mijały nam tak szybko, zawsze przepełnione uśmiechem. Patrząc teraz na chłopakaz trudno było zobaczyć tego żołnierza, którego miał przez pierwszy miesiąc. Nie było już śladu po nieufnym spojrzeniu i dzikości zwierzęcia zamkniętego w klatce. 
   Wyrwałem się z tych rozmyślań, czując klepnięcie w ramię. Podziękowałem cicho starszej pani, która robiła w niewielkiej posiadłości za gosposię, gdy przyniosła mrożoną herbatę na drewnianej tacy wraz z półmiskiem pełnym herbatników domowej roboty. Uśmiechnąłem się w podzięce, delikatnie skłniając przed starszą. Choć niepozorna, ta kobieta potrafiła wyczarować najpiękniejsze dania po tej stronie Dalekiego Wschodu. Patrzyłem w ślad za nią, dopóki nie zniknęła w przydomowym ogródku, w którym hodowała potrzebne warzywa i owoce i do którego nikt po za nią nie miał wstępu. Zaśmiałem się cicho, wracając wzrokiem do czarnej czupryny, która pojawiała się i znikała wśród wysokiej trawy prz murze, jednakże nikogo tam nie znalazłem. Zaskoczony, zacząłem się uważnie rozglądać w poszukiwaniu chłopaka. Wyszedłem z altanki i zacząłem przeszukwiać wzrokiem resztę podwórza, kiedy JungKook pojawił się znikąd przy moim boku. Będąc w szoku, nawet nie zauważyłem tego małego, uroczego chłopca, który trzymał w szklanym słoiku kilkanaście kolorowych motyli. Postawił swoją zdobycz na stoliku, zabierając z półmiska parę herbatników myśląc, że tego nie widzę. Poklepał miejsce obok siebie, wskazując mi, gdzie powinienem usiąść. Kiedy opadło ze mnie pierwsze wrażenie, zająłem wskazane miejsce.

- Jak się nazywać? - spytał, wskazując słoik i kalecząc nieco język, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.

- "Jak się nazywają". Powtórz ładnie. - kiedy chłopak posłusznie powtórzył, poklepałem go po głowie. - To są motyle. Ten pomarańczowy to Przeplatka. Ten czerwony to Czerwończyk Dukacik. Ten, który wygląda, jakby miał oczy na skrzydełkach to Rusałka Pawik, a ten w czarno-białe paski to Paź Żeglarz. Bardzo ładna kolekcja.

- Motyle... - wymruczał młodszy pod nosem, intensywnie patrząc na słoik. - Wyglądać jak ptaki, tylko bez piór i mniejsze. Są bardzo ładne.

- "Wyglądają", Jungkook, nie wyglądać. Musimy po pracować nad odmianą. - uśmiechnąłem się przyjaźnie. - I trafne spostrzeżenie. Motyle są bardzo delikatne i kruche, ale też piękne. - ostrożnie wyciągnąłem jednego motyla ze słoika, uważając, by nie uciekł.

   JungKook patrzył oczarowany na owada w moich słoniach. Byłem gotowy się założyć, że widzi coś takiego po raz pierwszy w życiu. Ta świadomość sprawiała, że robiło mi się ciepło na sercu. To było cudowne - mieć pewność, że wszystkie piękne dla ciebie rzeczy możesz pokazać komuś, kto nigdy piękna nie widział. Że możesz przeżyć wszystkie wyjątkowe momenty z równie wyjątkową osobą. Bo dla mnie właśnie Jungkook był kimś wyjątkowym. Miałem wrażenie, że moje życie bez niego było smutne i samotne. Chwile w posiadłości mijały jałowo, a dzięki tej małej osóbce nagle wszystko stało sie takie...pełniejsze. Nigdy nie myślałem, że samotność mi przeszkadza, jednak wiedziałem, że gdybym stracił mojego podobiecznego, cieżko by mi było na nowo się przyzywczaić.

- Masz przy sobie zeszyt? - spytałem, próbując rozgonić złe myśli.

- Tak. - podłusznie, z pewnym oddaniem wyciagnął niewielki notesik i ołówek.

- A więc po kolei...motyl napiszesz znakami 나비 - odparłem cicho, przyglądając się pięknym skrzydłom owada.

- Dlaczego akurat takimi? - spytał, gdy starannie napisał znaki, które mu pokazałem.

- Hm...nie wiem. - uśmiechnąłem się na widok jego zaskoczonej miny. - To nie ja wymyśliłem to pismo, głuptasie. Zrobił to ktoś wiele, wiele lat temu.

- Dlaczego wszyscy nie mówić jednym język? - mruknął, poprawiając grzywkę. - I co to znaczyć "głuptasie"?

- Po pierwsze: "nie mówią" i "językiem". Powtórzył ładnie. No, teraz dużo lepiej. Po drugie: kiedyś ludzie mówili jednym językiem, jednak z czasem zaczęli podróżować po świecie i dostosowywać język do tego, co widzieli. Tak jak ty. A po trzecie: " głuptas" to osoba robiąca błędy, ale zabawna. Rozumiesz? - spojrzałem na niego, odkładając motyla do słoika.

- Tak. - szybko pokiwał głową, uważnie wysłuchując moich słów.

- Cieszę się. - pogłaskałem go delikatnie po głowie, na co on zareagował cichym pomrukiem, który mnie zaskoczył.

- Jimin....cieszę się, że wtedy tam być. - powiedział cicho, patrząc na swoimi czarnymi oczami i zaskakując mnie jeszcze bardziej.

- Ja też się cieszę, Kookie. Dzięki tobie moje samotne życie nabrało wielu pięknych barw. - odparłem cicho, kompletnie zapominając o poprawieniu go.

   Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy, co przerwał dzwonek u drzwi tarasowych, obwieszczający obiad. Chłopak jako pierwszy zerwał się z miejsca i, biorąc słoik, pobiegł w stronę domu. Zaśmiałem się widząc, jak błyskawicznie zatrzymuje się przed gosposią, oddaje jej głęboki ukłon i znowu biegnie do stolika, by zająć swoje zwyczajowe miejsce. Wstałem, kładąc zakrywki na szklankach z mrożoną herbatą i uświadamiając sobie, jak niezzręczna mogłaby się stać na sytuacja, gdyby nie "interwencja" kobiety. Poczułem dużo wdzięczności do tej niepozornej pani. Jej idealne wyczucie czasu po raz kplejny mnie uratowało, choć nieświadomie. Ruszyłem w ich stronę wciąż rozbawiony sytuacja, której byłem świadkiem. Po podziękowaniu kobiecie za przygotowanie posiłku, usiadłem na swoim miejscu, przyglądając się pysznie pachnącej potrawie. Wziąłem w dłoń pałeczki, sprawdzając, co mamy na talerzu, by zaskokoić ciekawość wymalowaną na twarzy mojego towarzysza. Kiedy już powiedziałem, co dzisiaj jemy, życzyliśmy sobie smacznego i wzieliśmy się do jedzenia.
   Po obiedzie, jak zawsze, skończyliśmy w bibliotece, biorąc się za naukę. Zająłem sobie swoje zwyczajowe miejsce na parapecie, przyglądając się, jak młodszy szuka czegoś na półkach. Przyglądałem się zainteresowany, jak wyciąga niewielki tomik poezji i przynosi go do mnie. Wziąłem go delikatnie w dłonie, patrząc pytająco na młodszego.

- Nie rozumiem, co tu pisze. - powiedział, otwierając na właściwym wierszu.

- Mam go dla ciebie przetłumaczyć? - spytałem, dostając niemal momentalnie odpowiedź potwierdzającą. Szybko przeczytałem pobieżnie tekst, wprawiając się w coraz większe zaskoczenie. Po skończonej lekturze spojrzałem na chłopaka w lekkim osłupieniu. - Dlaczego akurat ten tekst?

- Wydaje się bardzo ładny. - odparł niewinnie. - Jest tam dużo słów, których nie rozumiem...

- Rozumiem... - westchnąłem cicho. Spojrzałem ponownie na tekst. - Czego dokładnie nie rozumiesz?

- W sumie...wszystkiego.

- Oh, no dobrze... Więc, po kolei... - mruknąłem. - "Delikatność" to znaki 섬세 . Oznacza, że ktoś stara się być dla kogoś bardzo dobry i nie chce przez przypadek zrobić mu krzywdy. Na przykład...ja jestem delikatny dla ciebie, gdy ćwiczymy. Nigdy mocno cię nie uderzam. To jest właśnie delikatność. Dalej..."troska" pisze się 관심 . Ja byłem troskliwy, kiedy byłeś ranny. Dbałem o ciebie i o twoje rany. - tłumaczyłem kolejne słowa wiersza pod uważnym spojrzeniem chłopaka. Przyglądałem się, jak skrupulatnie notuje każde moje słowo w miarę, jak dochodziliśmy do końca wiersza. - Dobrze, jeszcze dwie frazy. "Miłość". Napiszesz ją znakami 사랑 . Oznacza uczucie, jakim obdarzają się...

- Wiem, co to. W wojsku szeregowcy mi powiedzieli co to jest. A generał mi pokazał.

- Kookie, generał zapewne okazał ci trochę czułości. "Czułość" to 유연함 . To takie połączenie troski i delikatności. Byłeś bardzo młody i zapewne po prostu o ciebie dbał.

- Ty o mnie dbasz. A on pokazywał mi miłość. To coś innego. - upierał się. - To było coś zupełnie innego.

- Skoro tak uważasz...myślę jednak, że nie powinieneś nazywać tego miłością. Na miłość zbiera się wiele elementów. Ale, żeby uniknąć nieporozumień, resztę przetłumaczymy następnym razem. Na teraz zakończmy. Wróćmy do właściwych lekcji.

   Przez resztę dnia podawałem mu najróżniejsze nazwy zwierząt i tłumaczyłem, jak powinno się odmieniać poszczególne wyrazy. Nie wracaliśmy już tematem do wiersza, co przyniosło mi sporo ulgi. Nie chciałem chłopaka uświadamiać tak szybko. Dla mnie był zbyt młody, by słuchać takich rzeczy. Z resztą, JungKook był dla mnie do wielu rzeczy za młody, jednak nie mogłem nic zrobić z tym, że w swoim nad wyraz krótkim życiu doświadczył tylu okropności. Strata rodziców, widok śmierci, życie w wojsku mimo tak młodego wieku. Pomyśleć, że w wieku, w którym ja brałem lekcje sztuk walki, on potrafił już zabić wroga z każdej dostępnej broni palnej. Przeszedł mnie dreszcz na wyobrażenie młodszego o sześć lat czarnowłosego z profesjonalnym karabinem maszynowym. Jak to możliwe, że zmusili dziecko do zadania tylu śmiertelnych strzałów? Myśl o tym budziła we mnie głęboki sprzeciw i niechęć. Od kiedy wojna panowała w ich kraju, miał wrażenie, że wszystko wokół trawi choroba. Wszystko było beszczeszczone - zasady, prawdy, ludzie. Niewiele osób potrafiło uniknąć oddziaływania tego zła.
   Wstałem ze swojego miejsca, próbując przegonić złe myśli. Zacząłem krążyć po bibliotece, przyglądając się grzbietom książek. Nadal podając młodszemu słówka, układałem tomy zważając na to, by te z nie powołana treścią były po za zasięgiem dłoni JungKooka. W ten sposób minął czas, który zawsze poświęcali na naukę. Czarnowłosy poukładał swoje zeszyty w idealny stosik i zabrał je do swojego pokoju. Później wrócił, nadal milcząc i zabrał przybory do pisania. Przyglądałem się temu, zastanawiając się, o czym tak myśli, marszcząc brwi. Kiedy już znikły wszystkie rzeczy z biurka, chłopak stanął przede mną, bawiąc się rękawem hanboka.

- Przepraszam. Byłem nieposłuszny.

- Upieranie się przy swoim to nie jest nieposłuszeństwo, więc nie masz mnie za co przepraszać. - uśmiech. - A teraz leć się umyć, jest już późno. Dzisiaj lekcje zajęły nam sporo czasu.

- Dobrze. - chłopak lekko się skłonił i pomknął w stronę łazienki.

   Odetchnąłem cicho i dokończyłem układanie książek na półkach. Po kilkunastu minutach wszystkie tomy stały we właściwej kolejności, a górne półki mieściły wszelkie tomy z tematyką miłosną. Zadowolony ze swojej pracy, opuściłem bibliotekę, gasząc lapmy. Na chwilę otworzyłem drzwi tarasowe, wpuszczając do środka świeże powietrze. Stanąłem w przejściu, przyglądając się nocnemu niebu. Odczuwałem dziwny niepokój, którego nie rozumiałem. Nie wiedziałem, skąd się brał, ale wiedziałem, co go wywołało - ta dziwna rozmowa. Dlaczego tak mocno się przejmowałem czymś, co było już przeszłością? Zwłaszcza, że miałem pewność co do swojej racji. Wiedziałem, że JungKook jeszcze wielu rzeczy nie rozumie i nazywa na opak. Więc dlaczego.... Czyżbym był...zazdrosny? Zaśmiałem się z własnej głupoty. Przecież to niedorzeczne. Niby dlaczego miałem być zazdrosny?
   Zamknąłem drzwi i wziąłem szybko prysznic, żegnając się w progu łazienki z chłopakiem, jednocześnie życząc mu dobrej nocy. Ciepła woda uspokoiła moje ciało, czemu byłem nad wyraz wdzięczny. Z jakąś spokojniejszą głową położyłem się do łóżka, jednak zamiast snu zastałem ponownie skradający się w moją stronę niepokój. Wpatrywałem się w sufit, słuchając ciszy i starając się nie dopuścić do mojej głowy żadnych głupich myśli. Jednakże z każdą kolejną minutą mój spokój ulatywał bezpowrotnie. Wierciłem się w łóżku, mając jakieś złe przeczucia. Ostatecznie, po kilkudziesięciu minutach walki wstałem i zaszyłem się namparwpcie wyciągając z szuflady długą fajkę. Wrzuciłem do środka trochę beztytoniowej melisy i zapaliłem, wciągając głęboko w płuca słodkawy dym. Wypuszczając niewielki obliczeń, wpatrywałem się w noc za oknem, jednocześnie bardzo powoli się uspokajając. Starałem się nie myśleć o tej dziwnej sytuacji, w której się znalazłem. Skupiłem całą swoją uwagę na księżycu, który swoją ogromną tarczą rozświetlał ciemne podwórze.
   Wraz z dopalaniem fajki do końca, poczułem senność i zmęczenie. Z uglą wróciłem do łóżka, już spokojny. Wszelkie złe emocje ode mnie odeszły, więc zaśnięcie nie było już problemem. Jednak we śnie wszelkie obawy do mnie powróciły, pokazując mi obce, zniekształcone kształty. Dopiero ranek przyniósł spokój.

~*~

   Po zbyt długiej nocy dni ciągnęły się ponownie starym trybem. JungKook jakby zapomniał o wierszu, nie pytając o niego ani razu więcej. Jednakże zauważyłem, że coś się w nim zmieniło. Czasami, zamiast biegać po całym ogrodzie, jak to miał w zwyczaju, siadał na tarasie, zwieszając nogi między podporami balustrady i wpatrywał się w słowa zapisane w notesie. Gdy pytałem go, co robi, nie chciał mi zdradzić, a i ja nie naciskałem wiedząc, że każdy musi mieć czasem swoje małe sekrety. W końcu, ja też wszystkiego mu nie mówiłem. Uznałem, że jeśli zostawię go z tajemniczą zawartością notesu, będziemy kwita.
   Lato było już za rogiem, co pokazywały wracające ptaki i ożywająca coraz bardziej natura. Każdego dnia temperatura była coraz wyższa, sprawiając, że dni upływały głównie na zewnątrz. Zwyczajowe lekcje odbywały się na tarasie, tak samo jak posiłki czy ćwiczenia, na które z czasem robiło się już zbyt gorąco. Kiedy nowa pora roku nadeszła zsskakująco szybko, pokazując całą swoją krasę, tryb naszego dnia uległ zmianie. Coraz częściej zabierałem JungKooka na spacery do lasu, w którym, jako dziecko, odkrywałem zabytki starej kultury i piękno natury. Potrafiliśmy wędrować całymi godzinami, poświęcając na to zajęcie czas naszych lekcji. Jednakże chłopak niczego nie tracił, nie zapominając wziąć ze sobą notesu, ołówka i niegasnącej ciekawości. Nie mogliśmy przejść dziesięciu metrów, by nie padło pytanie o nazwę jakiejś rośliny, zwierzęcia czy zjawiska. Uśmievhałem się każdorazowo, kiedy ciągnął mnie za rękaw i wskazywał coś, co przykuło jego uwagę. Mówienie mu tego wszystkiego sprawiało mi więcej radości niż cokolwiek innego. Przemierzaliśmy wyrobione już przez innych szlaki bądź tworzyliśmy własne, przechodząc między skałami i wiekowymi drzewami, które porastały okolicę gór, między którymi żyliśmy w odciętej od świata posiadłości.
   Pewnego poranka, tuż po śniadaniu wybraliśmy się wzdłuż łagodnego zbocza góry, mijając skaliste łąki i drzewa, kiedy zastanała nas jedna z niespodziewanych, letnich burz. Ukryci w skalnej szczelinie, śmialiśmy się długo z naszej nieporadności. Kiedy ulewa podupadła na sile, wyszliśmy z ukrycia in szybko przedostaliśmy się na ogromną polanę, nad którą wisiała delikatna tęcza. JungKook wpatrywał się w nią oszołomiony, z szeroko otwartą buzią, na co ja poczułem przyjemny ucisk w piersi. Z braterską czułością pogłaskałem go po głowie, jednocześnie przyciągając do swojego boku. Później, gdy minęło pierwsze wrażenie, musiałem dokładnie wytłumaczyć, w jaki sposób powstaje tęcza i czym ona jest. Oczy młodszego były zafascynowane i wciąż uciekały w stronę miejsca, w którym tęcza przebijała się przez drzewa.
   Innym razem przechodząc nowo odkrytym wąwozem znalazliśmy starą świątynię. Większość zabudowań była już mocno zniszczona, a napisów na bramie prawie nie dało się odczytać, jednak oboje byliśmy zaciekawieni, wchodząc po zniszczonych, kamiennych schodach. Figurki bóstw na kamiennych piedestałach nadgryzł mocno ząb czasu - znaczna część pozostała bezkształtymi kawałkami skał. Niektóre jednak pokazywały całe piękno dawnej sztuki rzemyślniczej. Ołtarz sam w sobie był niemal nietknięty, jednak drewniane zabudowania od dawna butwiały od deszczu i groziły zawaleniem. JungKook przez długi czas stał, podzieiając zdobienia najlepiej zachowanej rzeźby - lisa z dwoma ogonami, który stał po jednej stronie przy bramie głównej. Figurka bożka patrzyła na nas onyksowymi oczami, a groźne, marmurowe zęby błyszczały, gdy światło się na nich załamywało. Kiedy wróciliśmy do domu, odnalazłem w starych księgach rodzinnych wiele zapisków, które czytałem chłopakowi. Był oczarowany legendami o starych bogach, które od tamtego czasu codziennie czytał zanim szliśmy spać. Przyglądając się temu miałem wrażenie, że cofam się w czasie do swojej młodości, kiedy jako mały szkrab przemierzałem te góry wraz z ojcem i odkrywaliśmy ścieżki zbudowane przez mnichów i stare totemy porozstawiane na drodze do miejsc kiedyś świętych. Pochłoniety pewnym rodzajem nostalgii sięgnąłem do starych pamiętników, próbując przypomnieć sobie trasy do tych wszystkich miejsc, których magia urzekła mnie w dzieciństwie.

~*~

   Tego dnia wstałem zaskakująco szybko. Biorąc szybki prysznic, poleciłem gosposi przygotować plecaki na długą, całodzienną wyprawę, a sam przygotowałem dla mnie i JungKooka lekkie i wygodne stroje. Ubrałem cię nucąc pod nosem starą przyśpiewkę, którą mój ojciec budził mnie, gdy wybieraliśmy się w podróż. Podekscytowany jak dziecko, starając się być cicho, wszedłem do pokoju młodszego. Obok jego łóżka stał niewielki stos legend, kilka ołówków i notesów, do których, jak byłem gotowy się założyć, przepisywał słowa. Uśmiechnąłem się, klękając obok niego i odgarnoając ze śpiącej twarzy zagubione kosmyki. Z czułością przyglądałem się, jak marszczy nos i powoli otwiera zaspane oczy. Na mój widok poderwał się gwałtownie, zakrywając swoją pierś. Zaśmiałem się na widok lekkiego rumieńca, którego mógł być nieświadomy. Zawiesiłem na parawanie strój, mówiąc ciche "dzień dobry" i wyszedłem, czekając, aż chłopak się ubierze. Kiedy wyszedł, w pełni rozbudzony, poszliśmy razem na śniadanie, przy którym oznajmiłem mu, że dzisiaj mam dla niego niespodziankę.  Zaciekawiony, próbował wyciągnąć ode mnie informacje jednak ja milczałem jak zaklęty, nie zdradzając mu ani słówka.

   Po śniadaniu wzieliśmy przygotowane plecaki i ruszyliśmy w długa wyprawę. Początkowo nasza trasa była łagodna - przemierzaliśmy dobrze znany teren, który niemal każdego dnia pokonywaliśmy na przestrzeni kilometrów. Na tym odcinku zatrzymywaliśmy się stosunkowo rzadko - jedynie po to, by uzupełnić wodę w leśnych strumykach czy przyjrzeć się urodziwemu zwierzęciu czy rośline. Jednak im bardziej w głąb lasu się zagłębialiśmy, tym teren stawał się coraz bardziej pod górę. Na szczęście, zaprawieni przez wcześniejsze wycieczki, nie mieliśmy większych problemów z przemierzeniem niewielkiej stromizny, jedynie postoje bywały częstsze, co było nautralne. Z czasem droga stawała się coraz bardziej przyjazna, co oznaczało, że zbliżamy się do docelowego miejsca. Podekscytowany, przyspieszyłem nieco, by kilka minut później wyjść z lasu na skalisty brzeg kilkunastu oczek wodnych.

- Jesteśmy na miejscu! - oznajmiłem z radością.

- Co to takiego? - spytał młodszy, gdy do mnie dołączył.

- To gorące źródła. - rzuciłem odkładając przy głazie plecak i koszyk z jedzeniem. - To taki rodzaj uzdrowiska - ta woda ma właściwości zupełnie inne od tej, którą pijemy czy mamy w posiadłości. Z resztą, zaraz zobaczysz. Rozbieraj się, Kookie.

- C-co...?! - chłopak spojrzał na mnie jak na wariata.

- Nie "co" tylko się rozbieraj! - zaśmiałem się na jego reakcję. - Zobaczysz. Będzie przyjemnie.

   Nadal niepewny, odłożył plecak i przyglądał się moim poczynaniom. Z zachęcającym uśmiechem rozsznurowałem górną część stroju, by po chwili odłożyć ją na głaz. Tak samo skończyły moje spodnie, bielizna i buty, na co JungKook zareagował delikatnym rumieńcem i odwróceniem głowy. Śmiejąc się w głos z jego reakcji, szybko wskoczyłem do jednego z oczek, delektując się przyjemnym ciepłem wody. Spojrzałem na młodszego, który nadal stał odwrócony plecami i wyglądał, jakby nie zamierzał choćby palca zanurzyć. Z iście szatańskim geniuszem wpadłem na pomysł, który zamierzałem od razu wprowadzić w życie

- No dobrze, Kookie, nie chcesz, to nie. Mógłbym cię jednak prosić, żebyś podał mi wodę?
   Słysząc ciche westchnienie, przyglądałem się, jak chłopak wyciąga z plecaka szkalną butelkę i, patrząc w bok, podał mi ją. Wziąłem butelkę i szybko ją odstawiłem, drugą ręką łapiąc jego nadgarstek. Młodszy spojrzał na mnie pytająco, jednak zamiast odpowiedzi wyszczerzyłem się, wciągając go do wody. Zaskoczony, nie stawiał oporu i sekundę później skończył wraz ze mną w źródle. Kiedy się wynurzył z gradową miną, ledwo powstrzymywałem śmiech.

- Musisz zdjąć przemoczone ubrania, bo się przeziębisz, jak będziemy wracali. - oznajmiłem, dławiąc się własnym chichotem.

   JungKook bardzo niechętnie zdjął z siebie ubranie, które rozłożyliśmy na kamieniach, by wyschło. Jego drobne ciało szybko pokryło się gęsią skórką, a stare i nowe blizny różniły się kolorem od reszty skóry. Skupiłem wzrok na brzydkiej, poszarpanej bliźnie po kuli, którą chłopak dostał. przed oczami stanął mi widok strzaskanych kości i odłamków pokrytych warstwą świeżej lepkiej krwi i brunatnej, już zaschniętej skorupy. Wzdrygnąłem się, przypominając sobie, jak blisko śmierci wtedy był.
   Próbując rozgonić złe myśli, zacząłem zaczepiać podopiecznegoN. adal na mnie zły, skupiał swoje spojrzenie w jakimś punkcie, nie patrząc na mnie mimo usilnych prób. W końcu zrezygnowałem, nieco smutny. Nie chciałem przecież takiego przebiegu sytuacji. Starając się odprężyć, wyciągnąłem mały ręcznik z plecaka młodszego. Zanurzyłem go w gorącej wodzie i położyłem sobie na twarz, wzdychając cicho. Oparłem głowę o kamienny brzeg, delektując się spokojem i przyjemnością, jaką niosła ze sobą gorąca woda pełna minerałów leczących zmęczenie po długiej podróży.

- Nawet miłe. - głos podopiecznego przebudził mnie z przyjemnego odrętwienia.

- Widzisz, mówiłem. - uśmiechnąłem się, nie zdejmując z twarzy ręcznika. - Starsi zawsze mają rację.

- Tak.... - jego głos wydawał się zamyślony. Po dłuższej chwili milczenia znowu się odezwał. - Jimin...pamiętasz tamten wiersz, który prosiłem, być mi przetłumaczył?

- Tak...pamiętam... - mruknąłem, jednak nie ruszyłem się ani o centymetr.

- Nie przetłumaczyliśmy ostatniego słowa... - westchnąłem ciężko, słysząc jego słowa. Niechętnie zdejmowałem ręcznik z twarzy. - J-Jimin, poczekaj...!

   Zaskoczony, zamarłem w bezruchu, odkładając ręcznik z powrotem na oczy i czoło. Wyczuwając wokół siebie ruch wody domyśliłem się, że to zapewne chłopak się do mnie przysunął. Po chwili poczułem ręce na ramionach, jednak nie to mnie najbardziej zaskoczyło. W ciężkim szoku poczułem, jak to małe i delikatne ciało siada mi okrakiem na kolanach, ocierając się o mnie. W jednej sekundzie poczułem, jak całe moje ciało się spina, a po plecach przebiegł mi prąd.

- Jimin...zabrałem ten wiersz z biblioteki. - jego głos był cichy pełen nieznanych mi obaw. - Przepisałem ostatnie słowo i spytałem się starszej pani, jak się je czyta. Uświadomiłem sobie, że znam je równie dobrze, jak słowo "miłość". Słyszałem je każdej nocy, gdy kończyłem w sztabie głównodowodzących. - chłopak przysunął się bliżej, ponownie się ocierając. Czułem, że muszę to przerwać, jednak coś we mnie kazało mi czekać na dalszą część. - Jestem pewien, że to, co dostawałem od generała, ten nazywał miłością. Jednak...chce wiedzieć. Jeśli pokaże ci miłość, jaką znam, pokażesz mi swoją? Powiesz mi, co to znaczy? Co znaczy "kochać"?


6 komentarzy:

  1. Wow 😲 nie wiem co powiedzieć.......
    Piszesz tak pięknie, że można się zachwycać samymi opisami przyrody, o reszcie już nie wspominając.
    Z takim zdolnościami pisarskimi możesz zostać profesjonalną pisarką :)
    To opowiadanie jest przepiękne. Przemiana Kookiego z żołnierza w rozkosznego dzieciaka - cudo . Ostatnia scena jest tak rozczulającą, że mało co się nie popłakałam.
    Życzę dużo weny w pisaniu tak wspaniałych opowiadań.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezus Maryja. Nie wiem co napisać. Cudowny one shot! Zatkało mnie. Jeszcze z JiKookami... awww. Uwielbiam. Oni są dla siebie stworzeni, kocham mocno ten pairing więc chwała Ci X'D Krisusie przenajświętszy! Powiedz mi że będzie III część, błagam. Bo się po prostu zakochałam w tym opowiadaniu, naprawdę. I jeśli będzie to kiedy? *.* Oby jak najszybciej, bo nie wiem jak ja wytrzymam tyle dni. Chyba będę musiała poszukać tak dobrych oneshotów z JiKookami, żeby się zaspokoić na ten czas XD Ale pytanie - czy znajdę? D:
    Pozdrawiam i życzę weny~ AVE MARYJA!

    OdpowiedzUsuń
  3. To opowiadanie jest niesamowite! Takie inne od reszty ;3
    Żal mi Jungkooka.. jest tu taki niewinny i nie świadomy, że aż mam ochotę wbiec do laptopa i go przytulić <3
    Pisz szybciutko kolejny rozdział! Fighting!

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest naprawdę niesamowite...świetnie wszystko opisujesz te odczucia i wgl, czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i mam nadzieje że pojawi się szybko.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku.. te opowiadanie jest takie piękne.. Po prostu nie mam słów na opisanie tego, jak odprężona, zaciekawiona i szczęśliwa czuję się czytając to. Jest ono po prostu piękne, a muzyka idealnie do tego pasuje. Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2