18 lip 2015

Asystent IV


   Westchnąłem cicho, patrząc w stronę werandy. Rzędy brązowych pudeł opisanych czarnymi markerami stały pod ścianą, czekając, aż zostaną zabrane przez firmę kurierską. Poprawiłem torbę na ramieniu i mocniej zacisnąłem palce na rączce walizki, zerkając od czasu do czasu na zegarek, podczas gdy mężczyźni pakowali kolejne pudła do ogromnej ciężarówki. W mojej głowie panował mętlik, którego nie mogłem w żaden sposób uspokoić. Pierwszy raz zachowywałem się tak czysto instynktownie. Z ciężkim westchnieniem spojrzałem w niebo, jakby to w jakiś sposób miało mi pomóc. Przyglądałem się szarym, leniwym chmurom, które w niczym nie przypominały chmur w moich rodzinnych Chinach. Tutaj, w Stanach, wszystko wydawało się zupełnie inne. A przecież żyłem tutaj już tyle czasu, że powinienem się w końcu przyzwyczaić. Miałem przecież styczność z tą innością - język, strefa czasowa, praca, ludzie...a jednak to nadal było dla mnie coś zupełnie innego. Może dlatego tak łatwo uległem impulsowi?
   Moja taksówka podjechała niemal w tym samym czasie, w którym pracownicy firmy kurierskiej spakowali ostatnie kartony do auta. Wsadziłem walizkę do bagażnika, wsiadłem do środka i kazałem się zawieść na lotnisko. Oparłem głowę o słupek, patrząc na zimowy krajobraz, który przylegał już od miesiąca do Nowego Jorku. Brudnawy śnieg powoli opadał na wszystko w najbliższej okolicy, obniżając temperaturę i przypominając, że zima jest już w pełni. Uświadomiłem sobie, że patrzę ostatni raz na miejsce, z którym wiązałem swoje przyszłe życie. Że tracę znajomych, których tu poznałem. Że już nigdy nie odwiedzę zoo, Central Parku, ktory szczerze pokochałem i malutkich, klimatycznych kawiarni. Że już nie zobaczę neonowego centrum, żółtych taksówek i ciężarówek Coca-Coli na święta. Robiłem dokładnie to, czego obiecałem sobie nie robić, wylatując do Stanów. Rezygnowałem ze świeżo poukładanego życia. Tak po prostu rzuciłem to wszystko z najbardziej błahego powodu, jaki mogłem znaleźć. Przymknąłem oczy, zapominając na chwilę o bożym świecie i wracając do chwili, kiedy podjąłem decyzję o powrocie do Chin.

~*~

   Z ulgą przywitałem dzień wolny w tygodniu, który mogłem sobie z czystym sumieniem poświecić na kompletne leniuchowanie i porządkowanie. Zaraz po śniadaniu z ochotą zanurzyłem się w lekturze, czytając najnowszą powieść mojego ulubionego autora. Naciągając na nos okulary, do których zostałem zmuszony przez pracę przy komputerze, zagrzebałem się bardziej w cieplutkim kocyku, chłonąc tekst. Połowa książki wystarczyła, bym się odprężył i zapomniał trochę o trudach, jakie spotkały mnie w nowym otoczeniu - problemy komunikacyjne i przekwalifikowanie. Nie było łatwo przywyknąć do używania języka angielskiego na co dzień ani do pracy polegającej na redagowaniu i pisaniu tekstów do wiadomości czy gazet. Jednak nie było tak źle, jak się spodziewałem. W końcu, dawałem sobie tak radę już drugi rok, a to oznaczało, ze nie wypadłem w tych wyścigach szczurów. Z resztą, po tym, co mnie spotkało, wszystko było dużo łatwiejsze. Ta myśl wywołała u mnie okropny dreszcz, odbierając jednocześnie ochotę na dalsze czytanie. Niechętnie odłożyłem książkę na stolik, wzdychając ciężko. Wiedziałem, że muszę zająć czymś produktywnym mózg, inaczej pogrążę się w myślach o nim. Dlatego też, mimo początkowej niechęci, wstałem i wziąłem się za porządki, które i tak miałem w planach. Z dna szafy wyciągnąłem karton i zacząłem do niego wrzucać wszelkie zbędne duperele, które zawsze zbierały się całą armią wokół mnie, przez co tego typu porządki były mi potrzebne raz na jakiś miesiąc. Podobnie było z moją szafą, która zawsze była pełna, a chodziłem może w połowie z całości. I choć niechętnie, pozbyłem się wielu zbędnych rzeczy, dzięki czemu miałem wrażenie, że w mieszkaniu jest więcej miejsca i panuje większy porządek. Jednakże to, co najgorsze, dopiero na mnie czekało. Z ogromną niechęcią i ślamazarnością podszedłem do mojego biurka, na którym piętrzyły się kartki, papiery, wycinki z gazet i styropianowe kupki, które niemal zawsze przynosiłem po pracy. Przeklinając siebie za swoją własną niechlujność, zacząłem porządkować rzeczy na te ważne i te do wyrzucenia. Kiedy wszystkie śmieci zniknęły, a ja znów zobaczyłem blat swojego biurka, wyciągnąłem z szafki pudła na dokumenty. Niestety, kiedy je otworzyłem, okazało się, ze one także potrzebują takiej segregacji. Wieszając na sobie psy przeglądałem papiery, wyrzucając stare rachunki, już nieaktualne projekty firmowe, oferty mieszkań i pracy w Stanach oraz CV składane na inne stanowiska. W ten sposób dokopałem się do teczki, którą, miałem nadzieję, już nie zobaczyć. Przez chwilę zawahałem się, nie wiedząc, co z nią zrobić. Nie chciałem wracać pamięcią do tamtych dni, a wiedziałem, że posiadając to, tak właśnie będzie. Dlatego otworzyłem ją i tak jak wszystkie inne papiery z moimi danymi, zacząłem rwać na drobne kawałeczki. Jednakże w trakcie przerwałem, znajdując niewielką kopertę. Zaskoczony, wziąłem ją w dłonie, odchylając się nieco w fotelu. Na kopercie nie było ani podpisu, ani nadawcy...jedynie moje imię napisane w prawym dolnym rogu pismem, które poznałbym z daleka. Wspomnienia wróciły momentalnie, a w uszach zadźwięczał mi mój własny krzyk. Wściekły, rzuciłem kopertę wgłąb mieszkania, nie chcąc na nią w ogóle patrzeć.
   Zły na siebie dokończyłem porządki, a z głowy kompletnie mi wypadło, że on napisał do mnie list, który trafił za kanapę. Dopiero rok później na powrót go znalazłem, przy okazji niewielkiego przemeblowania. Kiedy koperta na powrót znalazła się w moich dłoniach, nie wiedziałem, co miałem zrobić. Nie mogłem się zmusić, by ją wyrzucić. Nie miałem śmiałości jej otworzyć. Tkwiłem w tym patosie przez kilka miesięcy, wracając co któryś wieczór do listu leżącego w szufladzie. Jednakże, kiedy nabrałem w końcu śmiałości, by go otworzyć, przeczytałem go niemal na jednym oddechu, mimo tego, jak był długi. To, co w nim znalazłem, sprawiło, że już następnego dnia poinformowałem rodziców o moim powrocie, a w ciągu tygodnia miałem załatwione wymówienie, mieszkanie w Pekinie, pracę i bilet na lot na początku następnego miesiąca.


~*~

   Na miejscu zapłaciłem taksówkarzowi odpowiednią sumę i, naciągając bardziej nauszniki, próbowałem przedostać się jak najszybciej do terminalu. Mimo tak krótkiej przebieżki, mój płaszcz był oblepiony śniegiem, a policzki i nos zaczerwienione, co zauważyłem w lustrze weneckim przy wejściu. Uśmiechnąłem się sam do siebie, zmierzając do miejsca odpraw. Cała procedura niemiłosiernie mi się dłużyła, jednak nigdy nie lubiłem lotnisk, co też dawało swoje. Zbierając swoją torbę z pasa transmisyjnego byłem już nieco zmęczony, a perspektywa prawie piętnastogodzinnego lotu nie dodawała skrzydeł. 

   Kiedy w końcu usiadłem na swoim miejscu w samolocie cieszyłem się, że wybrałem lot nocny, bo marzyłem jedynie o śnie. Jednak wiedziałem, że nie zasnę spokojnie dopóki nie osiągniemy wysokiego pułapu. Dlatego jedynie usiadłem wygodniej, zamawiając u stewardessy butelkę wody. W między czasie wyciągnąłem z torby zagłówek do spania, który z nieco chytrym uśmieszkiem ubrałem. Czekając, aż wystartujemy, ściskałem w dłoniach butelkę, próbując się jakoś zrelaksować. Niestety, od kiedy podjąłem swoją decyzję, czułem niepokojący uścisk w okolicach kręgosłupa i miałem świadomość, że zniknie on dopiero wtedy, kiedy się z nim zobaczę.
   Po godzinie samolot w końcu ruszył, co pozwoliło połowie moich nerwów w końcu odpłynąć. Oparłem głowę o zagłówek, przymykając nieco oczy, gdy lot się ustabilizował i zostaliśmy poinformowani o możliwości rozpięciu pasów. Senność momentalnie mnie ogarnęła, gdy tylko moje ciało się uspokoiło. Sen powoli wkradał się pod moje powieki, a ja mu ulegałem z delikatnym uśmiechem na ustach. Niepokój, który czułem od kilku tygodniu, na chwilę przycichł, pozwalając mi zapaść w początkowo lekki sen, jednak po pierwszych godzinach lotu udało mi się głęboko zasnąć.


~*~

   Powolne pikanie aparatury. Urywki wspomnień przesuwały się w chaotycznej zbieraninie, bez jakiegokolwiek ładu i sensu. Dźwięk zbyt głośno odkładanej szklanki. Uroczy uśmiech mężczyzny na rozmowie kwalifikacyjnej. Rozwiązany krawat na kanapie. Zaparowane lustra w łazience. Szczere pochwały za dobrze wykonane zadania. Smak wina dołączonego do eleganckiej kolacji. Zapłakane, niemal czarne w nikłym świecie oczy, które wpatrywały się we mnie z potwornym bólem schowanym w głębi tęczówek. Z bólem, którego nie rozumiałem, i którego zapewne miałem nie zobaczyć. Kartka z tajemniczym ostrzeżeniem w moich rzeczach do pracy. Ból pierwszej nocy. To rozrywanie, uczucie bycia branym wbrew woli. Głębiej i głębiej w kakofonii mojego krzyku....
   Poderwałem się na łóżku, jednak zaraz z powrotem się położyłem, czując okropny ból głowy. Ostrożnie rozejrzałem się wokół, świadomy, ze sceneria, która mnie otaczała jest mi obca. Skupiłem się, próbując skojarzyć fakty. Denerwujące, ciche pykanie, które miarowo się powtarzało...dziwna pościel....metalowe łóżko...zielona zasłonka, która mnie otaczała...co to wszystko miało znaczyć? Echo wspomnień nadal dudniło w mojej głowie, szukając dla siebie miejsca w rzeczywistości. Jednak czy to była rzeczywistość...? Wszystko wydawało się zbyt jaskrawe i pokryte delikatną mgłą. A może to tylko moja wyobraźnia? Miałem wrażenie, że coś złego się ze mną dzieje, jednak nie miałem szansy się nad tym zastanowić. Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami i czyjeś szybkie kroki. Zacząłem panikować. Szybko zamknąłem oczy i starałem się wyglądać naturalnie, jakbym nadal spał. Po chwili do nieznanych kroków dołączyły kolejne i bardzo blisko mnie rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, którym towarzyszyła kłótnia.

- A ty co tu, kurwa, robisz?! Zostaw tego biednego chłopaka! - obcy mi głos sprawił, że w przerażeniu zacząłem nasłuchiwać.

   Usłyszałem charakterystyczny dźwięk rozsuwanej zasłonki. Nakazałem swojemu sercu spokój, kiedy krzesełko, które było obok mnie, skrzypnęło pod czyimś ciężarem. Starając się oddychać normalnie, próbowałem rozeznać się w sytuacji, co nie było łatwe. Miałem wrażenie, ze przez moje zdenerwowanie łóżko zamieniło się w stół z gwoźdźmi.

- Nie krzycz tak. Mały potrzebuje snu. - poczułem delikatne muśnięcie na policzku, co sprawiło, że przeszedł mnie dreszcz.

- Potrzebuje, bo go żeś pięknie załatwił! Myślałem, że umrze, jak go tu przywiozłeś. I to jeszcze po pijaku! Co ty sobie wyobrażasz?! - syknął wściekle nieznajomy, starając się nie podnosić głosu. - Mało ci? Kurwa, go trzeba było szyć! Jeszcze żadnego tak nie załatwiłeś, a go przetrzymałeś tylko dwa dni. Byli tacy, z którymi zabawiałeś się nawet rok! Na ilu jeszcze osobach odegrasz się za swoje dzieciństwo, co?! On jest którym? Dziewiątym?! 

- Junmyeon, zamknij się, do cholery. I przestań wymachiwać moim dzieciństwem. Jesteś lekarzem, więc, do kurwy, obowiązuję cię tajemnica lekarska. Wystarczy, że twój ojciec ją złamał, mówiąc ci o tym. - był wyraźnie wściekły, co usłyszałem bez problemu pod przykrywką lodowatego spokoju.

- Po prostu się o ciebie martwię, matole! Moja rodzina pomaga twojej już od dawna, ale zrozum...to musi się skończyć. Znam dobrego psychologa, pomoże ci... - nieznajomy wyraźnie złagodniał.

- Spierdalaj. Nie potrzebuje żadnego psychologa. - jad w jego głosie mógłby zabić każdego.

- YiFan...musisz przestać. Jest coraz gorzej. A twoja matka ma dość kupowania twoich uniewinnień, dobrze o tym wiesz. Rozumiem, że twój ojciec zrobił ci krzywdę, ale...

- Junmyeon, jak zaraz stąd nie wyjdziesz, przypierdole ci. - groźba brzmiała niezwykle poważnie, mimo cukierkowego tonu.
  
   Rozległ się głośny trzask, jak się domyśliłem, drzwi. Zastygłem w bezruchu, starając się oddychać jak najwolniej, by nie zdradzić, że wszystko słyszałem. Nasłuchiwałem, starając się wyłapać coś jeszcze, jednak kłótnia się wyraźnie skończyła. Jedynie po kilku minutach ciszy usłyszałem skrzypnięcie fotela i kilka kroków, najpewniej właśnie jego. Rozległo się ciche uderzenie, po czym do pokoju wpadło trochę chłodniejszego powietrza. Zrozumiałem, że to okno zostało otwarte. Słuchałem dalej, jednak nie usłyszałem już nic specjalnego, Wróciłem do próby zrozumienia swojej sytuacji. Jedyną rzecz, której byłem już pewny to to, że byłem w przychodni bądź jakimś małym, prywatnym szpitalu. Pozostałe rzeczy tworzyły w mojej głowie okropny mętlik od wszystkich tych informacji, które przewinęły się przez tą krótką rozmowę. Szycie, jazda po pijaku, kupowanie wyroków, lekarze, dzieciństwo...czy to możliwe? Przypomniało mi się, jak wczoraj nade mną płakał. Powoli połączyłem to wszystko, starając się to zrozumieć. Czy to możliwe, że...

- Wiem, że nie śpisz, Tao. Przestań udawać.

   Przerażony, otworzyłem oczy. Miałem rację. byłem w sali szpitalnej. Do mojej ręki była podłączona kroplówka, a pykanie pokazywało bieg mojego serca, które teraz przyspieszyło. Ze zdenerwowaniem, nieśmiało spojrzałem na niego. Stał przy oknie i wyglądał na ulicę, jednocześnie wypuszczając dym z papierosa. Jak zwykle, ubrany był bardzo elegancko, jakby zawsze był gotowy na przyjęcie kontrahentów. A wszystko to ukrywało mrok, który posiadał wewnątrz siebie, który mógł być nie jego efektem.
   Uniosłem się lekko na poduszkach.

- Lepiej się nie ruszaj. Szwy mają to do siebie, że lubią pękać. - mruknął, wyrzucając niedopałek za okno. Powoli podszedł do mojego łóżka i usiadł na skórzanym taborecie. - Jak się czujesz?

- W-w porządku....niewiele czuje.

- Pewnie leki przeciwbólowe jeszcze działają. - westchnął, zerkając na kroplówkę. W milczeniu wyciągnął swój neseser i wyjął z niej teczkę, którą położył na moich brzuchu.

- Co to? - zaskoczony, wziąłem ją do ręki.

- Twoje wypowiedzenie. Już je podpisałem, się tylko sam podpisać. Jest też świadectwo pracy, ubezpieczenie i inne bzdety.

- Z-zwalniasz mnie? - spojrzałem na niego w szoku.

- Nie, napisałem je jakby z twojej strony. Wybacz śmiałość, ale wczoraj sam tego chciałeś. - mruknął, podchodząc do drzwi. - W tej teczce masz wszystko. Nawet sekret.

   Zamilkłem, zaglądając jedynie pobieżnie do teczki. Mówił prawdę. Wszystko wyglądało tak, jakbym to ja się zwolnił. Spojrzałem na starszego w szoku, chociaż on nie uraczył mnie nawet jednym spojrzeniem.  Dlaczego on to dla mnie robił...nie rozumiałem tego. Przecież jeszcze wczoraj mi groził, że nie uwolni mnie jeszcze przez co najmniej trzy miesiące, a tu nagle taka...odmiana. Czy to przez wydarzenia ostatniej nocy? Jak przez mgłę ponownie widziałem łzy, które skapywały na moją twarz...czy to coś zmieniło między nami? Podniosłem głowę, chcąc o to spytać, jednak jego już nie było. Ostatnią rzeczą, którą po sobie zostawił w moim życiu to teczka i zapach dymu.

~*~

   Przebudziłem się ze snu, czując łzy pod powiekami. Przetarłem oczy, starając się uspokoić. Nie często miewałem ten sen, jednak budził on we mnie wiele emocji, od strachu po radość. Jednakże tym razem, w jakiś sposób wywołał on we mnie łzy. Biorąc łyk wody, zaciskałem dłonie, próbując ukryć ich drżenie. Byłem kłębkiem nerwów, a ten sen obudził tylko te wspomnienia, które były najgorsze. Wspomnienia bólu i strachu. Przetarłem ręką oczy, próbując zapomnieć o tamtym obrazie. Nie mogłem rozpamiętywać. Nie teraz, kiedy w końcu zdecydowałem się spotkać z nim twarzą w twarz.
   Na moje szczęście, obudziłem się niezbyt wcześnie. Po godzinie lotu powitałem poranne słońce nad rodzinnym krajem, co wywołało uśmiech na mojej twarzy i sprawiło, że na chwilę oderwałem się od złych wspomnień. Spakowałem swoje rzeczy do torby i przygotowałem się do myśli, że w przeciągu 48. godzin spotkam się ponownie ze swoim oprawcą. Na samą myśl poczułem miękkość nóg. Próbując się jakoś rozluźnić, wyciągnąłem słuchawki z kieszeni i włączyłem ulubioną playlistę. Dobrze znane utwory i teksty nieco mnie uspokoiły i dodały mi pewności siebie, pozwalając zarówno przeżyć myśl jak i lądowanie.
   Po odebraniu bagażu wyszedłem przed budynek lotniska, jednocześnie zamawiając taksówkę. Wsiadłem do środka, podczas kiedy kierowca ładował mój bagaż. Nie mogąc się jakoś powstrzymać. wyjąłem z kieszeni list. Był już nieco wytarty na zgięciach, a tusz w kilku miejscach rozmazywał się od moich łez. Zacisnąłem ostrożnie palce, rozkładając go i czytając po raz nie wiadomo który. Mimo tych wszystkich krzywd, czytając to, rozbiło mi się go po prostu szkoda. Chyba byłem zbyt wrażliwy, a on, pisząc ten list, musiał sobie z tego idealnie zdawać sprawę, bo ciężko mi było uwierzyć w to, co było napisane.
   Droga do nowego mieszkania okropnie się dłużyła przez symbol Pekinu - niezależne od godziny i natężenia korki. I choć centrum Nowego Jorku nie wyglądało lepiej, to widok wiecznego tłumu i szmer rodowitego języka przyprawiał mnie o przyjemne dreszcze i uśmiech na twarzy. Dopiero teraz, widząc zakorkowane centrum stolicy poczułem, ze naprawdę wróciłem do domu. Uchyliłem okno,  jakiś sposób próbując się zbliżyć do tego, co straciłem w ostatnich latach. Ah...nawet nie byłem świadomy, że tak bardzo tęskniłem za domem.
   Choć trochę to zajęło, wreszcie dojechaliśmy pod wskazany adres. Zapłaciłem, zabrałem swoje rzeczy i po kilkunastu minutach byłem już w swoim nowym mieszkaniu. Z ulgą opadłem na kanapę, nie zdejmując nawet butów czy płaszcza. Potrzebowałem tej chwili odpoczynku i spokoju. I choć krótka, kiedy w końcu wstałem z kanapy, bylem bardziej gotowy niż chwilę wcześniej. Zerknąłem na zegarek. Miałem jeszcze sporo czasu, więc podszedłem do swojej torby i zawlokłem ją do sypialni. Otworzyłem starą szafę na oścież i zacząłem się rozpakowywać, jednocześnie próbując się tak nie denerwować. Jednakże miałem świadomość, że czas zbliża mnie coraz do tej chwili. Drżenie moich rąk wskazywało, jak bardzo moje ciało było świadome tego, że zegar wiąż tika.
   Kiedy skończyłem się rozpakowywać, moje zdenerwowanie wzrosło poprzez brak zajęcia. Próbowałem sprzątać, jednak to nie wiele dawało. Zdążyłem oblecieć wszystkie kurze w mieszkaniu, pomyć i obmieść podłogi lecz nadal pozostawałem nazbyt skupiony. Zacząłem kombinować, jednak nic mądrzejszego mi nie wpadło do głowy. Kręciłem się po mieszkaniu, próbując znaleźć jakiś sposób, by zając myśli, kiedy wpadłem na pomysł. Wróciłem do pokoju i szybko poprzesuwałem wszystkie meble pod ścianę. robiąc dla siebie dość przestrzeni. Skoczyłem do sypialni i przebrałem się w dużo luźniejsze ubrania, by kilka minut później stać na środku pomieszczenia i się rozciągać. Minęły całe wieki, od kiedy walczyłem i wierzyłem, ze to może mi pomóc.
   Po szybkiej rozgrzewce zacząłem od podstawowych figur. Troszkę ciężko wykonywało się je bez broni w ręce, jednak znajome pozycje pozwoliły mi odpłynąć myślami i skupić się na własnym ciele. Powolnie i systematyczne ruchy ciała uspokoiły mnie, a przyjemne i bliskie sercu ciągnięcia mięśni przynosiły ukojenie. Każdy ruch ramion czy wykop pozwalał mi się zanurzyć w czymś, co znają tylko ludzie oddani swojej pasji. Miałem wrażenie, że wszelkie zło, jakie mnie otaczało lub we mnie było mijało, pozostawiając we mnie tylko równowagę emocji i myśli. Wykonując kolejne ruchy nie byłem nawet świadomy upływu czasu. Dopiero gdy zdałem sobie sprawę z tego, że oświetlenie pokoju się zmieniło uświadomiłem sobie, że minęło ładnych kilka godzin. Jednakże nie żałowałem. Teraz czułem się spokojny i rozluźniony, czego nie czułem od kiedy przeczytałem list.
   Świadomy, że dzisiaj już niczego nie załatwię, postanowiłem odłożyć plany na jutro. Skoro czekał trzy lata, poczeka jeszcze jeden dzień, prawda? Z tą myślą przygotowałem sobie kąpiel, jednocześnie zamawiając coś na kolację. W nowej pogodzie ducha i bez zbędnych myśli zjadłem ulubione danie i wziąłem długą, gorącą kąpiel, odprężając się najbardziej jak to możliwe przed snem. Nie chciałem w końcu powtórki z samolotu. Rozgrzany od wody, z chęcią zawinąłem się w pościel, dziękując sobie za wysłanie co ważniejszych rzeczy zaraz po znalezieniu mieszkania. Ułożyłem się z przyjemnością w coraz cieplejszym łóżku, czując pod powiekami trud podróży i zmianę czasu. Na wszelki wypadek, zanim zasnąłem, łyknąłem tabletkę nasenną, dzięki czemu byłem pewien, że nerwy mnie nie zbudzą w środku nocy.
   Poranek był słoneczny i zimny, co zauważyłem z niezadowoleniem, wychodzą do sklepu. Wybrałem sobie coś na śniadanie, późniejszy obiad oraz kolacje i szybko wrociłem do domu, nie chcąc marznąć ani chwili dłużej. Przygotowanie pposiłku starałem się maksymalnie przedłużać, tak jak wszystkie inne czynności - jedzenie, prysznic, poranna toaleta, ubieranie, ssprzątanie. Jednakże tak prozaiczne czynności nie mogą trwać w nieskończoność i już koło ddziesiątej byłem kompletnie wolny. Dzisiaj nawet ćwiczenia nie dały mi ukojenia. Próbowałem coś ze sobą zrobić, jednak nic to nie dało, dlatego w ostateczności postanowiłem wyjść na długi spacer, który zamierzałem skończyć u celu mojego przyjazdu. Ściskając list w kieszeni płaszcza, wyszedłem z mieszkania i zacząłem się wałęsać po pekińskich ulicach. Starałem się ułożyć sobie w głowie to, co miałem powiedzieć i to, jak chciałem by ta rozmowa przebiegła. Nie patrząc przed siebie przemierzałem uliczki, pochłonięty myślami. Jak miałem przekazać to, co czułem po przeczytaniu listu? Jak miałem wyjaśnić swoje instynktowne zachowanie, moją impulsywność w postaci powrotu? Jak miałem zareagować na jego wyjaśnienia? I co mi takiego powie? Czy to prawda? Czy kłamał, by mnie tu zwabić? Czy naprawdę chce usłyszeć odpowiedź? A jeśli tak, co z nią zrobię? Setki myśli obijało się wewnątrz mojej głowy. Traciłem kontakt z rzeczywistością, zanurzając się coraz bardziej w te wszystkie, ponure myśli. Czy to, co udało mi się wywnioskować wtedy w szpitalu, to prawda?czy możliwie jest to, że on mnie naprawdę....

- Tao?

   Podniosłem głowę, czując, jak w moim gardle rośnie gula. Po moich plecach przebiegł okropny dreszcz, spowodowany strachem. Wszędzie poznałbym ten głos i tą postawę. Właśnie stanąłem z moim oprawcą twarzą w twarz. 

1 komentarz:

  1. Jak można kończyć w takim momencie? :(
    Coś cudownego, jak zwykle~

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2