21 lip 2015

Głos Ognia I


- Sehunnie, wiesz, że mamusia i tatuś bardzo cię kochają, prawda? - zapłakany głos kobiety powtarzał się monotonnie.  - Wiesz, że mamusia i tatuś chcą dla ciebie dobrze, prawda? Oh, Sehunnie...gdybyś tylko był dobrym chłopcem...

   Spojrzałem na kobietę mętnym wzrokiem. Na jej twarzy błyszczał obłęd, kiedy ściskała w ręku zakrwawiony nóż do otwierania kartonów. Miała krew także na rękach i jasnoniebieskiej sukience, w której wyglądała jak nastolatka, nie matka. Jednakże to określenie nie powinno nigdy do niej przylgnąć. Była tylko i wyłącznie zwykłą suką. A teraz to tego jeszcze morderczynią. Jej głos powoli się rozpływał w powietrzy, za co byłem wdzięczny. Jej biadolenie doprowadzało mnie do szewskiej pasji. A jeśli już miałem umierać, chciałem mieć spokój.
   Próbowałem się wyszarpnąć, jednak ojciec mocno mnie trzymał. Uh, podłe bydle....nienawidziłem ich tak bardzo za wszystko, co mi zrobili. Za całe to gówniane życie. Szarpnąłem się ponownie, jednak byłem coraz słabszy. Mimo wszystko jednak ojciec dał mi w twarz, bym się "uspokoił". Zacząłem klnąc. Woda była coraz zimniejsza i coraz bardziej czerwona. Jak to możliwe, że tyle krwi potrafi wypłynąć z podciętych żył? Ostatni raz spojrzałem na moich oprawców, zanim zacząłem się bezwiednie zsuwać do wody. Nie miałem już siły opierać się temu mężczyźnie, którego kiedyś nazywałem ojcem. Teraz miałem ochotę go tylko zabić. Ją i tą sukę, która pod jego namową mnie zabiła. Pragnąłem, by się smażyli za to, co mi zrobili. By bolało tak bardzo, jak ich zdrada bolała mnie. Tak bardzo, jak wszystkie pobyty w zakładzie i wszystkie kary, jakich doświadczałem. Chciałem, by umarli.

~ Tak, dokładnie tak, Sehunnie, własnie tak...poddaj się mi, a ja spełnię twoje pragnienia...

   Poderwałem się gwałtownie, ciężko dysząc. Zacząłem kaszleć, wypluwając wodę, która dostała się do nosa i ust. Zacząłem przeklinać siebie za nieuwagę, wstając z łóżka. Byłem cały mokry, jakbym przed chwilą wyszedł z wanny. Z włosów ciekły mi drobne kropelki wody, spadając na kark i ramiona oraz mocząc koszulkę, którą na sobie miałem. Z ciężkim sercem poszedłem do kuchni, by wyciągnąć z niej niewielką butelkę z wodą. Wziąłem kilka sporych łyków, próbując w jakiś sposób uspokoić swoje serce i nazbyt rozgrzane ciało. Miałem wrażenie, że na mojej twarzy nadal czuje powiew gorąca z pożaru, który wybuchł niemal w tej samej sekundzie w moim pokoju. Nieznane przyczyny sprawiły, że cały dom spłonął, wraz z moimi rodzicami. Jedyny, cudem ocalały z tragedii, która przykryła mroczny sekret mojej rodziny.
   Spojrzałem na swoje nadgarstki, na których przecinało się kilkanaście blizn pod różnymi kątami. każda ta blizna to była ich wina. Że też to akurat ja musiałem trafić na takich rodziców...na pieprzonych wyznawców nie wiadomo jakiego boga, którzy uznali swoje dziecko za owoc diabła. Z siłą uderzyłem w ścianę, a moje słabe kości głośno zajęczały od siły uderzenia. na szczęście ból pomógł mi trochę otrzeźwieć i nieco jaśniej mogłem spojrzeć na rzeczywistość. To tylko koszmar senny. Przeklęte wspomnienie. Nic więcej, nic mniej. Nie słyszałem go od 16. roku życia. Od sześciu lat. Byłem bezpieczny i wreszcie sam.
   Już spokojniejszy, zerknąłem na zegarek, który wcale nie wskazywał godziny, o której chciałbym wstać - 15;56. Niechętnie zabrałem się za wszelkie poranne czynności, zaczynając od odsłonięcia okien. Słońce wisiało jeszcze nad widnokręgiem, sprawiając, że niebo wydawało się pomarańczowe, co było naprawdę rzadkim widokiem zimowego wieczoru. Lekko się uśmiechnąłem, patrząc jeszcze przez chwilę, jak słońce powoli chyli się ku zachodowi, a przedmieścia zaczynały oddychać nocnym powietrzem. Odszedłem od okna, idąc do garderoby i ubierając się w to, co niemal zawsze - czarna koszula, czarne spodnie, czarne buty. Codzienna monotonia pozwoliła mi na kilka spokojnych chwil, wypierając niemal z świadomości wspomnienia tamtych emocji. Będąc już w łazience przemyłem twarz, umyłem zęby i uczesałem się, próbując w jakiś magiczny sposób okiełznać to, co działo się na mojej głowie.
   Kiedy wreszcie udało mi się ogarnąć, wziąłem plecak, ubrałem starą, nieco już wysłużoną skórzaną kurtkę i naciągnąłem na nogi wysokie, ochronne buty, pamiętając o zapakowaniu trampek do plecaka. Wyjąłem z szafy kask i opuściłem mieszkanie, szybko zbiegając po schodach pożarowych prosto w stronę parkingu. 
   Ubrałem kask na głowę i wsiadłem na ciężki, stary motor, który po jednym silnym kopnięciu ryknął z głębi swojej benzynowej duszy przyjemnym dla ucha dźwiękiem. Wycofałem motor z miejsca postojowego i z donośnym piskiem opon na asfalcie ruszyłem, wybierając jedną z mniej używanych dróg, by dostać się do Nowego Jorku.




~*~

   Studia wieczorowe miały to do siebie, że wszyscy na nich nie byli nazbyt chętni do życia czy współpracy. Przychodzili tutaj zazwyczaj zmęczeni pracownicy, którzy chcieli się dokształcić, by zarabiać więcej i ci studenci, którzy przyjechali tutaj balować, ale muszą mieć jakieś wyniki, które mogliby pokazać swoim starszym. Niechętnie zająłem więc miejsce na sali, z dala od wszystkich innych studentów, i w spokoju słuchałem wykładu profesora Jonsona o wpływie przekonań na jakość i skuteczność działań marketingowców.
   Między Bogiem a prawdą nie potrzebowałem dalszego kształcenia. W stu procentach wystarczyło mi to, co miałem teraz - pół miliona dolarów z ubezpieczenia starych i drugie ćwierć miliona z odszkodowania od dewelopera, który budował nasz dom. Na dobrą sprawę mogłem sobie żyć jak pan na włościach, nie przejmując się za bardzo życiem, jednak wiedziałem, że pieniądze się kiedyś skończą, a to wiązało się z tym, że będę kiedyś potrzebował jakiegoś zawodu. A administracja i zarządzanie dobrze wyglądało w papierach, plus praca na stanowisku kierowniczym mogła mi zapewnić "dobry start" w późniejszym zawodzie.
   Po półtorej godziny słuchania jednym uchem i wypuszczaniem drugim wstałem i szybko pozbierałem swoje rzeczy, wkładając je byle jak do plecaka. Z wyraźną ulgą wyszedłem z sali i skierowałem się do szatni, skąd odebrałem buty, kask i kurtkę, co narzuciłem szybko na siebie. by po kilku minutach stać już przy motorze. Narzuciłem plecak na plecy i jednym kopnięciem odpaliłem maszynę, by chwilę później mknąć zatłoczonymi ulicami między budynkami w centrum. Nowy Jork oddychał pełnią nocnego życia, poprzetykanego neonami, krzykami i seksem na żądanie. To miasto gniło, tak jak gnije każda metropolia, ale sposób, w jaki próbowano to ukryć sprawiał, że podobało mi się tu dużo bardziej, niż w Seulu. Tutaj przynajmniej się nie obawiałem, że przeszłość odbije się na mojej teraźniejszości.
  Przyjechałem tu zaraz po osiemnastych urodzinach, bez planu na życie, swojego miejsca na świecie i z grubą kasą na koncie. Dzień po otrzymaniu dowodu, paszportu i wizy, kupiłem bilet na samolot do Nowego Jorku i zarezerwowałem hotel. Jeszcze tego samego dnia spaliłem wszystkie swoje rzeczy w kominku - dokumenty dotyczące mojego życia sprzed pożaru, ubrania, zdjęcia...wszystko, co mogło by wskazywać na moją przeszłość. Jedyne, co ze sobą wziąłem, to dowody wypłaty i otrzymania pieniędzy z polisy, świadectwa ukończenia szkół oraz poświadczenie o samodzielności. Później wyszukałem w sieci pierwszego lepszego domu, w którym mógłbym zamieszkać i który będzie stworzony do mojego przestawionego rytmu życia. Jak na życzenie znalazło się idealnie pasujące mieszkanie w budynku starej straży pożarnej przemienionej na lokale mieszkalne. Wykupiłem ostatnie wolne mieszkanie, które okazało się przedmiejską wersją penthouse - całe piętro wyłącznie do mojej dyspozycji. Odpowiadało mi to, z racji na ciszę i spokój, które miały zapewnić grube, ceglane ściany. Po za tym, potrzebowałem przestrzeni, a to miejsce nadawało się idealnie.
   Zamówiłem także inne rzeczy, korzystając z dobrodziejstw internetowych sklepów. Wyszykowałem dla siebie garderobę oraz wystrój wnętrza, stawiając na ich jak największą użyteczność. Znalazłem również kilka interesujących ofert pracy oraz w miarę przystępne kierunki studiów. Jednym słowem, byłem gotowy, by zamieszkać w kompletnie nieznanym mi mieście, bez przyjaciół, rodziny, wspomnień i planu na przyszłość. Dlatego kiedy wsiadałem na pokład samolotu, moje serce wydawało się dużo lżejsze, a choć bagaż doświadczeń został jedynie przykryty ciemną płachtą, czułem, że nie jest już tak widoczny jak wcześniej. 
   Dźwięk klaksonu przywrócił mnie do tu i teraz. Zjechałem do bogatszej dzielnicy, gdzie wystawy sklepowe i witryny kusiły nieświadomych przechodniów swoimi cudeńkami, a kawiarnie i ciastkarnie wabiły słodkościami jak mięsożerne kwiaty. Mijałem kolejne uliczki pełne takich pajęczych sieci, unikając patrzenia na boki. Nadmiar ludzi w takich miejscach mnie przytłaczał, a wolałem nie iść do pracy z kiepskim nastawieniem - wystarczyło, że zawsze wychodziłem z niej kompletnie wypompowany.
   Skręciłem w ślepy zaułek i szybko zgasiłem silnik motoru, który ustawiłem pod ścianą ogromnego muru. Włączyłem odpowiednie zabezpieczenia i przykryłem go plandeką nieprzemakalną, po czym szybko wszedłem na zaplecze kameralnej kawiarni w której pracowałem niemal od początku mojego pobytu w NY. Na palcach zakradłem się do szatni, świadomy mojego niewielkiego spóźnienia. Przebrałem się jak najszybciej w obowiązujący w lokalu strój - zielone koszule, czerwonawe muszki i czerwone fartuchy i po chichu wkradłem się za ladę, jednocześnie poprawiając włosy. Po chwili przyjmowałem już zamówienia na rożnego rodzaju kawy i ciastka, które wręcz lawinowo spadały na mnie. Nienawidziłem piątkowych wieczorów.

- Myślisz, że twojego spóźnienia nikt nie zauważył? - po kilkudziesięciu minutach pracy głos właścicielki jak ostrze spadł na mnie, powodując, że omal się nie poparzyłem kawą.

- Przepraszam, szefowo. Następnym razem będę na czas. - bąknąłem tylko, oddając dwie niewielkie latte dwóm dziewczyną.

- I tak powinieneś dostać karę, wiesz o tym? - rzuciła, wkładając do chłodzonej galerii nowe ciasta, które przyniosła. - Jutro będziemy mieli nowego pracownika i to ty się nim zajmiesz.

- A nie mógłby tego zrobić ktoś inny, szefowo? Nie jestem w tym dość dobry... - rzuciłem, starając się ukryć moje zdenerwowanie, gdy to usłyszałem. - Abi ma dobry kontakt z pracownikami i pracuje znacznie dłużej ode mnie....tak samo Stephanie. na pewno są ode mnie lepsi.

- Tak, ale ty będziesz w tym idealny. Nasz nowy pracownik również pochodzi z Korei, nawet z tego samego miasta. I słabo zna angielski, więc masz największe szanse się z nim porozumieć. - spojrzała na mnie, jednak jej uśmiech był podszyty złośliwością. - Z resztą, kara to kara. Koniec pieśni.
     
   Patrzyłem w ślad za odchodzącą kobiet, mając nadzieję, że podczas powrotu do domu zaatakuje ją mordercza opona* przydarzy jej się coś równie złego jak World Trace Center. Zmrużyłem oczy, wyrzucając w myślach wszelkie możliwe wyzwiska pod jej adresem. Czułem już, jak mój humor, który był w miarę dobry o poranku, teraz bezpowrotnie został zniszczony przez tą sukę o tlenionych włosach i brwiach namalowanych od szklanki.
   Wróciłem ze sztucznym uśmiechem do pracy, starając się w jakiś sposób przyjąć do mojego umysłu informację o tym, że będę musiał się kimś zajmować. Stwierdziłem, ze praca w kawiarni będzie dla mnie dobra, bo niewiele osób z reguły pracowało za ladą, a nad wszystkim czuwał kierownik i jedyne, co musiałeś robić, to słuchać i wykonywać zamówienia. I z reguły praca w "Coffee & Cake" właśnie do tego się sprowadzała, oprócz tych dni, w których kierownicza stawała się szmatą i robiła wszystko, by utrudnić życie swoim uroczym pracownikom.
   Godziny pracy lokalu kończyły się w okolicach północy, więc musiałem przetrwać prawie pięć godzin,m mogłem opuścić to miejsce. Na szczęście praca szła szybko i metodycznie, bez większych trudności. Bycie pseudo-baristom było nawet przyjemne, a zapach kawy i szarlotki, który zawsze unosił się w pomieszczeniu ubarwiał w jakiś sposób brudny śnieg za oknami i dodawał zimie jakiejś świątecznej atmosfery. Wykonywałem swoją pracę rzetelnie, słuchając przyjemnych dla ucha komentarzy klientów i popijając od czasu do czasu swoją cynamonową herbatę z imbirem, oczekując, aż czas mojego skazania na szefową się skończy. Jednakże myśl o nowym pracowniku sprawiała, że mój wieczny, stoicki spokój, którym odznaczałem się w pracy, teraz został wystawiony na 
próbę. Jakieś złe przeczucia trzymały się tej myśli. Wciąż świadomość tego, że będę miał do czynienia z kimś obcym, powodowała ucisk w mojej piersi i w dole kręgosłupa. Nie rozumiałem swojego niepokoju, jednak moja intuicja często miała rację. W końcu wiedziałem, że mój szósty zmysł był wyczulony dużo bardziej niż u innych, co było moim przekleństwem. Starałem się jednak nie martwić na zapas. W końcu, to był Nowy Jork. Tutaj ludzie byli jakoś "bardziej",  więc nie powinienem się słuchać przeczucia, dopóki nie poznam samego chłopaka.
   Kiedy drzwi lokalu w końcu zostały zamknięte na klucz, a światła zgasły, pozwoliłem sobie na kilka kolejnych kąśliwych uwag pod  kierunkiem tej tlenionej piczy, odkrywając motor z nieco zaśnieżonej plandeki. Z przyjemnością wsiadłem na maszynę, poprawiając kask na głowie. Szybko odjechałem z zaułka, wbijając się miedzy wielobarwny tłum aut, mijając żółte taksówki i kierując się w stronę drogi do jednej z najmniej zabudowanych części przedmieścia.
   Droga mijała mi szybko, jednak nadal w głowie pobrzmiewały mi słowa o nowym pracowniku pochodzącym z Seulu. Czy jest choćby cień szansy, ze moglibyśmy się znać? Czy jest choćby cień szansy, że słyszał o tym, co się stało? Zdawałem sobie, że ta możliwość wynosiła więcej niż jeden do miliarda, ale nadal była to karta, której nie mogłem podejrzeć i zignorować. Nie po to budowałem swoje życie od nowa, by ktoś przyszedł i rozwalił je w drobny mak. Wiedziałem w końcu, ze tłumaczenia w niczym nie pomogą. Papiery o pobycie w zakładzie zamkniętym sprawiały, że ludzie ignorowali głosy pokrzywdzonych. Nikt by mi nie uwierzył. nie uwierzyła w moją niewinność rodzina, policja....jaką miałem szansę, że uwierzy ktoś, kto znał mnie raptem od kilku lat? Byłem więcej niż pewny, że skończyłoby się to dla mnie tragicznie.
   Zaparkowałem na zwyczajowym miejscu i wyciągnąłem kluczyki do mieszkania, idąc powolnym krokiem w stronę schodów przeciwpożarowych. Czułem się zmęczony nie tylko fizycznie, ale psychicznie. Najpierw ten koszmar, później praca....ugh. Nie cierpiałem takich dni, w których nie miałem nawet spokoju od czarnych myśli. Jednakże najgorsze było to uczucie, które nie chciało mnie zostawić od dłuższego czasu...to, że to wszystko to dopiero początek.
   Wszedłem do mieszkania, po drodze zapalając światła. Poszedłem do kuchni i wyciągnąłem z lodówki wczorajszy obiad, który wrzuciłem jedynie na patelnię. Czekając, aż warzywa i mięso zaczną się smażyć, podszedłem do nieco wysłużonego gramofonu i odpaliłem ulubioną płytę. Odrobinę starego, klasycznego bluesa i przymglone światła to wszystko, czego mi było trzeba wśród surowych, ceglanych ścian. Lubiłem brzmienie starych kawałków, tak jak wielu innych starych rzeczy, które przeminęły bezpowrotnie. Bywały jednak rzeczy, które przetrwały próbę czasu, takie jak brzmienie gitary Jimi'ego Hendrix'a, Harley Davidson przemierzający szosę czy przydrożne bary dla truckowców.
    Już nieco spokojniejszy szybko zjadłem jedzenie, przyglądając się, jak czerń za oknem wolno ustępuje szarówce poranka. Zima nie była miłą porą roku, jednak jednego nie można jej było odmówić - choć słońce wstawało stosunkowo późno, niebo nocą bywało jaśniejsze niż latem, co dla mnie niosło dużo plusów. Ciemność była niebezpieczna. Choć nie miałem już "ataków" od dawna, wolałem unikać bezbronności o zmroku. To dlatego przestawiłem tryb swojego dnia, sprawiając, że spałem, gdy słońce górowało na niebie i wstawałem, kiedy z niego znikałem. Niektórzy mogliby od takiego trybu życia zwariować, jednak mnie to nie przeszkadzało. Polubiłem ten wieczny spokój i ciszę, który wiązał się z godzinami snu normalnych ludzi.
   Po zjedzeniu umyłem talerze i wykorzystałem trochę czasu wolnego na zwykłe porządki, takie jak zamiatanie, mycie podłóg, ścieranie kurzy czy robienie prania. Chociaż mieszkałem sam i nikt mnie nie odwiedzał, a w domu nie było wielu rzeczy, lubiłem mieć wszystko poukładane i czyste, więc sporo czasu z dnia poświęcałem temu zadaniu. Nie miałem z tym jednak problemu. Nie cierpiałem bezczynności chyba nawet bardziej niż bałaganu.
   Kiedy wszystko było idealnie wyczyszczone, a płyta powoli dobiegała końca, pozwoliłem sobie na chwile własnego relaksu. Przebrałem się w luźny dres i bokserkę, by kilka chwil później stanąć w przejściu do jednego z dwóch pokoi wyraźnie oddzielonych od reszty mieszkania. Złapałem za drążek i bez większego problemu zacząłem się podciągać w rytm kultowych piosenek jazzowych. Kiedy pierwsza piosenka z płyty się skończyła, byłem już oblany potem, ale zadowolony, ponieważ udało mi się poprawić stary wynik. Kładąc ręcznik na karku wszedłem wgłąb pomieszczenia, by stanąć na przeciwko ogromnego worka z piachem, zwisającego z sufitu. Obwiązałem ręce specjalną taśmą i wraz z szybszym kawałkiem zacząłem wykonywać ciosy, uniki i kopnięcia, wyładowując wszystkie emocje z tego dnia. Wykonując kolejne, stałe ruchy, mogłem się uspokoić. Nie zależało mi na tężyźnie czy wyglądzie. Po prostu to, co robiłem, systematyczność i swoboda wykonania pozwalały mi na oczyszczenie wszelkich zbędnych myśli. No i obcokrajowcom nie jest łatwo przeżyć w zaszufladkowanym mieście. Warto być na tyle szybkim i wytrwałym, bu uciec jakiemuś gangowi, oraz na tyle silnym i wprawionym, by przyłożyć w mordę komuś, kto z bardzo podskakuje. Bez znajomości choćby podstawowych ciosów, ktoś taki jak ja, o cherlawej posturze i skośnych oczach, nie przeżyłby nazbyt długo, przemierzając Nowy Jork nocą.
   Kiedy wychodziłem z mojej "domowej siłowni", czułem, że teraz będę mógł spokojnie zasnąć i będzie to sen bez snów. Człapiąc nieco nogami wszedłem do łazienki i odkręciłem wodę pod prysznicem, delektując się jej ciepłem. Stałem tak przez chwilę, pozwalając, by wszystko ze mnie spłynęło, a lustro i szklana przegroda oddzielająca łazienkę od reszty mieszkania zaparowały. Po kilku minutach zacząłem się myć, spłukując z siebie ćwiczenia, trud dnia, a wraz z pianą nieco koloru z niedawno farbowanych włosów. Widząc to jedynie wzruszyłem ramionami i zakręciłem wodę, dokładnie się wycierając. Mokre kosmyki poprzyklejały mi się do twarzy, niewiele odcinając się od bladej skóry. Na widok tego skrzywiłem się i wyjąłem z szafki za lustra kilka opakowań z rożnymi tabletkami. Wyjąłem zestaw witamin, w tym znaczną część witaminy B i żelazo, które szybko łyknąłem, pijąc wodę z kranu oraz zakropliłem oczy, które źle reagowały na sztuczne światło, na które były skazane. Rozłożyłem wieszaki na poręczy i nago podszedłem do łóżka, po drodze przysłaniając nieco żaluzje, by poranek mnie nie zbudził. Spojrzałem na zegarek i ustawiłem sobie budzik na godzinę przed zachodem słońca, licząc, że tym razem zadziała bez zarzuty. Zawinąłem się w kołdrę i wraz z cicho płynącą muzyką zacząłem zasypiać.
   Tym razem, na całe szczęście, budzik zadzwonił o właściwej godzinie, a mnie nie męczyły żadne nocne mary. Dzisiaj nie miałem wykładów, więc swój "poranek" spędziłem na robieniu zakupów, wróciłem do domu z niewielkiego sklepu na osiedlu obładowany całą armią brązowych, papierowych toreb, których wyposażenie miało mi wystarczyć na następny miesiąc. Rzuciłem mięso do zamrażalnika, zostawiając jedynie kawałek na obiad, a całą resztę ułożyłem starannie w górnej części lodówki, zajmując ją niemal całą warzywami, serkami, wodą gazowaną i puszkami pełnymi rodzimych smaków. Przy wtórze muzyki ugotowałem sobie obiad, który zostawiłem sobie na później, po powrocie z pracy. Zjadłem natomiast kolejną garść tabletek, starając się pozbyć chorobliwej bladości z twarzy, która była efektem braku witamin pochodzących z promieni słonecznych i wrodzonym brakiem mikro- i makroelementów. Kiedy już skończyłem, a kuchnia wróciła do stanu poprzedniego, ponownie wskoczyłem w dres i tak jak wczorajszego dnia, pozwoliłem sobie na dawkę boksu, uprzednio ustawiając zegar, by nie zapomnieć się w trakcie i ponownie nie spóźnić.
   Cztery godziny później, po wzięciu kąpieli i przebraniu się, przemierzałem drogę prowadząca do centrum miasta. Starałem się nie być negatywnie nastawionym, chociaż uczucie niepokoju, które wczoraj u siebie dostrzegłem, powoli osiągało coraz wyższy poziom. Próbowałem to jednak zrzucić na coś innego, byle odgonić myśli od nowego, koreańskiego pracownika. Nie mogłem jednak być dalej tak spokojnym, zajeżdżając na tył kawiarni. Poczułem, jak oblewa mnie zimny pot w szatni, gdy w zwykle wolnej przegrodzie pojawił się nowy komplet ubrań roboczych i plakietka z imieniem. Gdy byłem już przebrany, nachyliłem się nieco, by odczytać imię pracownika. Kim Jongin. Nie kojarzyłem tego nazwiska, jednak nie oznaczało to, że on nie znał mnie. Moje zwykłe opanowanie odpłynęło  w niepamięć, kiedy czekałem za ladą, aż przyjdzie szefowa i pokaże mi naszego nowego.
   Minęła niecała godzina, kiedy na salę weszła nasza kelnerka i oznajmiła mi, że jestem wzywany do szefowej. Starałem się oddychać głęboko, próbując uspokoić serce, które nagle zaczęło walić jak młot w kościelnej wierzy. Stanąłem przed drzwiami z napisem "boss" i wziąłem głęboki oddech, po którym nacisnąłem klamkę i przemierzyłem prób.

- Byłem proszony. - odezwałem się, a zdenerwowanie sprawiło, ze w moim głosie dało się słyszeć wyraźnie akcent, którego na co dzień unikałem w rozmowie.

- Tak, owszem. Twój podopieczny właśnie się przebiera, więc mam chwilkę, by cie poinstruować. Nasz kolega będzie od dzisiaj zajmował ciastami za Sarę, która przechodzi od przyszłego tygodnia na macierzyński.. Musisz go jak najszybciej nauczyć nazw naszych ciast i ciasteczek oraz nazw zestawów, w których je sprzedajemy. Poradzisz sobie, prawda? - spojrzała na mnie z uśmiechem znad papierów, które przeglądała. Jej uśmiech był tak fałszywy, że nawet żmija by się go nie powstydziła. - No i miło by było, gdybyś trochę popracował nad jego angielskim, jest naprawdę kiepski,ale robi spore postępy. A oto i nasz wilk we własne skórze. Kim Jongin, to jest Oh Sehun. Jeśli będziesz miał jakiekolwiek pytania, kieruj właśnie do niego.

   Niechętnie się odwróciłem, patrzą spode łba na mężczyznę przede mną. Miał na oko tyle lat, co ja, jednak to było jedne podobieństwo, nie licząc narodowości. Brązowe włosy miał krotko przycięte i idealnie ułożone, w przeciwieństwie do mojego tlenionego nieładu na głowie. Dokładnie to samo przeciwieństwo było w kolorze naszej skóry - podczas gdy ja wyglądałem jak anemik, jego skóra wydawała się opalona. Ja byłem chudy, mimo wyraźnie zarysowanych mięśni, podczas gdy on miał idealną figurę zawodowego tancerza. Miał także wyraźne kości policzkowe i pełne wargi, czego z miejsca mu pozazdrościłem. Mimo wszystko jednak nie mogłem nie stwierdzić, że wyglądał zajebiście. I właśnie przez to byłem nieco niechętny do wykonania krótkiego ukłonu.

- Witamy na pokładzie - rzuciłem w rodzimym języku.

- To początek dobrej współpracy!  - uśmiechnął się do mnie szeroko, oblizując nieco dolną wargę.

   Jego głos wydał mi się dziwnie znajomy, jednak nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo szefowa nas obu wygnała na salę. Nie miałem więc innego wyjścia, jak powoli i systematycznie tłumaczyć, co, jak, po co i dlaczego. Kim zapisywał sobie nazwy ciast na kartce wraz z ich wymową, oraz zestawami, w jakich występowały, podczas gdy ja realizowałem kolejne zamówienia. W sumie pracowało nam się całkiem nieźle, zwłaszcza, że polegało to głównie na moim mówieniu i pokiwaniu jego głowy. Jongin szybko łapał, co mnie zadowalało, bo im mniej czasu musiałem z nim spędzić tym lepiej dla mnie i rosnącego uczucia niepokoju, który się we mnie zrodził, od kiedy go usłyszałem.
   Dzisiejsza praca minęła zaskakująco szybko, czemu byłem niezmiernie wdzięczny. Godzinę przed zamknięciem kawiarni po raz pierwszy w życiu rozbolała mnie głowa, a zrobiła to z taką siłą, ze przez cały ten czas siedziałem pod ścianą za ladą i wysyłałem polecenia nowemu, bo gdy tylko ruszałem głową, czułem, jakby ktoś mi wbijał szpilki w skroń. Z ulgą wyszedłem na zimne powietrze, ostrożnie ubierając kask. Jongin stał za mną i przyglądał się bez słowa, jak ściągam plandekę i podpalam motor. Mruknąłem do niego coś na kształt "do jutra" i nie czekając nawet na odpowiedź pomknąłem w tłum aut na ulicy. 
   Ból głowy stopniowo przechodził, im dalej byłem od centrum, co było prawdziwą ulgą. Jednak, na wszelki wypadek, tankując motor na stacji i płacąc za benzynę kupiłem leki przeciwbólowe i przeciw grypie. W końcu, nigdy nic nie wiadomo. Prawie nigdy nie chorowałem, więc nie miałem pojęcia o objawach, jakie mogłyby mnie spotkać. Będąc z powrotem w domu łyknąłem kilka tabletek zapobiegawczo i opadłem na kanapę, przykrywając nogi bawełnianym pledem. Postawiłem na kawowym stoliku ulubioną herbatę, której imbirowo-cynamonowy zapach szybko rozszedł się po pomieszczeniu i otworzyłem ostatnio kupiony kryminał nowo wschodzącej gwiazdy tego typu literatury. Chłonąłem kolejne rozdziały zaskakująco szybko, a świat za oknem stawał się coraz jaśniejszy. będąc w połowie powieści stwierdziłem, że muszę się położyć, więc dosyć niechętnie odstawiłem książkę, zaznaczając rozdział zakładką i skierowałem się w kierunku łóżka. Szybko się rozebrałem, ustawiłem budzik i z ulga oklapłem na materac. 
   Czułem na powiekach słodki sen, kiedy do moich myśli ponownie wkradł się nowy pracownik i wrażenie, że już skądś go znałem. Tylko skąd? Nie miałem przyjaciół, a rodzina dawno się mnie wyparła. Rzadko tez wychodziłem z domu, więc nie mogłem go spotkać gdzieś po drodze. Gdybym poznał go w kościele, do którego niemal codziennie na siłę ciągali mnie rodzice, nie pozostawiłby na mnie suchej nitki - wciąż wierzyli, że to ja zamordowałem rodziców i podłożyłem ogień. Więc skąd go znałem? Sen wolno się skradał, więc moje myśli były już mocno spowolnione, chociaż mimo wszystko szukałem jego twarzy w wspomnieniach. Powoli wykluczałem kolejne miejsca, zbliżając się coraz bardziej do granicy jawy i snu. Wtedy, niemal już śpiąc, zrozumiałem.
   Nie jego twarzy, lecz głosu powinienem szukać w pamięci. Ten głos kojarzył mi się z pomrukiem dzikiego kota, z zamazanymi wspomnieniami, z ciepłem na twarzy i zapachem dymu. Kojarzył mi się z latami w zamknięciu i pożarem rodziców, z głosem, który tylko ja słyszałem w swojej głowie. To był głos Ognia, który prześladował mnie przez całe dzieciństwo i wrócił po tych wszystkich latach i układania życia. Poczułem, jak w mojej piersi staje serce. Ostatnią moją myślą przed wpadnięcie w momentalne odrętwienie, było to, że wolałbym milion razy bardziej, by to był ktoś, kto za moją przeszłość, a nie był jej winowajcą.


~ Dobra robota, Sehunnie. A teraz bądź grzecznym chłopcem i idź spać.

NASTĘPNY ROZDZIAŁ

_____________________________________________
* mój brat stwierdził, że chce poczuć, jak to jest pisać ff  i zaczął dopisywać własne zakończenia, gdy milkłam. Efekt, który musiałam zostawić xD

2 komentarze:

  1. PIERWSZY RAZ KOMENTUJE MIMO, ŻE PRZECZYTAŁAM JUŻ CHYBA CAŁEGO TWOJEGO BLOGA
    Pisz to dalej ja cie błagam bo umre tutaj i przyjdziesz na mój pogrzeb.

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2