12 maj 2016

Głos Ognia II


   Śniło mi się, że nie mogę oddychać.
   Miałem wrażenie, że na mojej piersi ułożony jest kilkutonowy ciężar, który skutecznie wyciskał powietrze z płuc, w których i tak było mało tlenu przez gryzący dym wżerający się w każdy fragment mojego układu oddechowego. Tortura stopniowo się zwiększała wraz z kolejnymi, płytkimi oddechami, które nie niosły ze sobą wytchnienia i upragnionego powietrza. Czułem niemal, jak moje serce zwalnia swój bieg, a krew coraz wolniej krąży w żyłach, dusząc jeszcze bardziej. Najgorsze jednak było to, że nie mogłem się uwolnić. Nie mogłem wyrwać się spod ciężaru, który zaczynał mi łamać żebra i zgniatać organy. Ból stawał się niemiłosierny, nie mogłem już nic zrobić...i kiedy myślałem, że to mój koniec...obudziłem się.
   Obudziłem się w płomieniach.
   Czujnik dymu przeraźliwie wył, wybijając mnie z resztek snu. Z paniką wyskoczyłem z łóżka, którego pościel niedawno zajęła się ogniem, który trawił panele na podłodze. Bez zastanowienia przeskoczyłem barierę żywiołu, która odgradzała mnie od drzwi. Reszta mieszkania nie była w lepszym stanie - w płomieniach stanęła większa część podłogi, każdy sprzęt i mebel trawił ogień. Z trudem udało mi się przedostać do drzwi - dym gryzł moje płuca tak mocno, że zasłanianie ust i nosa nic nie dawało. Zacisnąłem palce na rozgrzanej klamce, która poparzyła mi wnętrze dłoni. Odskoczyłem z cichym okrzykiem bólu, jednak żar na plecach nie pozwolił mi się cofnąć. Zagryzając wargę do krwi, ponownie chwyciłem klamkę i, jęcząc z bólu, szarpnąłem drzwiami, które ustąpiły z cichym kliknięciem. Wybiegłem na schody przeciwpożarowe i, zeskakując po dwa, trzy stopnie, starałem się dotrzeć jak najszybciej na parking. Ciężko dysząc i trzymając się za ranną rękę, próbowałem dobiec do budki telefonicznej, stojącej na krańcu podjazdu. W pewnym momencie odwróciłem się, by zobaczyć skalę zniszczeń,...których nie było. Nie było żadnego dymu, żadnych oznak szalejącego żywiołu...w moich oknach nie było nawet najmniejszego błysku światła. Stałem więc jak wryty w beton parkingu, próbując zrozumieć, przyciskając poparzoną rękę do piersi, kiedy poczułem, jak w moim pasie zaciskają się cudze ramiona. Cichy głos przy moim uchu, podobny do mruczenia pantery, sprawił, że oblałem się zimnym potem.

~ Sehunnie...pamiętasz, jak to jest dotknąć ogień?

   Kiedy ponownie się obudziłem, byłem w swoim łóżku, a oparzenie wewnątrz dłoni emanowało potwornym bólem, przez płomienie, których nie było.

~*~

   Godzinę później, po feralnej pobudce i wyprawie do apteki całodobowej po pół armii bandaży, leków i innych cudów XXI w. stałem w łazience i nakładałem kolejny żelowy opatrunek łagodzący niemiłosierny ból. Całość obwiązałem świeżym bandażem, namoczonym w środkach znieczulających i ponownie w czystym. Spojrzałem w swoje odbicie w lustrze, które wyglądało gorzej niż marnie...sińce pod moimi oczami i blada skóra wydawały się jeszcze gorsze niż zawsze. Sięgnąłem do apteczki po leki, które przyjmowałem w codziennym rytualne i wziąłem podwójną porcję witamin, licząc, że to w jakiś sposób pomoże
   Zacząłem krążyć po domu, zapalając wszędzie światła. Pierwszy raz w życiu tak bardzo przeszkadzał mi mrok. W mojej głowie wciąż pojawiały się te same myśli - to niemożliwe. Liczyłem, że koszmar, który dzisiaj się zdarzył, był jedynie pomyłką, zapomnianym wspomnieniem, a oparzenie to jedynie efekt jakiegoś zbiegu nieszczęśliwych wypadków, lunatykowania, UFO...czegokolwiek, tylko nie Jego. Byłem gotowy przyjąć najbardziej irracjonalne wyjaśnienie, tylko po to, by odrzucić prawdę. Usilnie wmawiałem swojemu odbiciu po powrocie do łazienki, że to nie może się dziać. Przecież to mogło się przydarzyć każdemu, to mógłby być tylko przypadek, efekt myślenia o przeszłości...jednakże, z drugiej strony, dobrze wiedziałem, że to niemożliwe. Instynktownie czułem, że to Jego sprawka. Że mnie odnalazł...
   Wziąłem prysznic w lodowatej wodzie, delektując się niemal uczuciem zimna na skórze. Kąpiel pomogła mi się skupić. Może cały wczorajszy dzień był snem? Może, tak naprawdę, nic się nie wydarzyło? Może to tylko wspomnienie. Nie jeden raz przecież budziłem się z poparzeniami, których wcześniej nie było. Lekarze nawet to nazwali...mózg robi z naszymi ciałami to, co wydawało mu się, że dzieje się w rzeczywistości. Widmowa reakcja. Całkowicie normalne. Całkowicie...dla ludzi, którzy mieli coś z głową. Czyli dokładnie to, co mi stwierdzili, prawda? Z głęboką nadzieją ubrałem się w świeże ubrania. Na szczęście, czułem silna potrzebę opuszczenia domu. Podejrzewałem, że suka, która była moją szefową, wreszcie dostałaby szansę, by mnie wywalić, gdybym nie przyszedł do pracy. Od kiedy odkupiła kawiarnię usilnie próbowała się mnie pozbyć. Co było z nią nie tak, nie miałem pojęcia. Czasem myślałem, że utlenianie włosów powodowało u niej wybiórczą wersję faszyzmu i rasizmu.
   Niepewnie zszedłem po schodach pożarowych, czując niemal dym w nozdrzach. Kilkukrotnie obejrzałem się za siebie, jakbym sprawdzał...sam nie wiem co. Nie wiem, na co liczyłem. Nie przyjmowałem do myśli, że to wszystko mogło się stać, nawet wtedy, kiedy oparzenie wciąż mnie piekło. Skończyłem z tym. Zrobiłem wszystko, co trzeba. Byłem cztery lata w wariatkowie. Brałem wszystkie leki. Przeprowadziłem się. Odciąłem. Zapomniałem. Nie..ten koszmar nie mógł wrócić.
   Stanąłem przy motorze i...zawahałem się. A ten nowy? Ten, który miał tak...podobny głos do tego, który słyszałem tylko w sennych koszmarach? Co miałem z tym...fantem...zrobić? Przecież...to niemożliwe, prawda? Nigdy nie wierzyłem w przypadki...co miałem zrobić, jeśli to wszystko się okaże prawdą? Zacisnąłem palce na kasku. Jeśli się wrócę do domu, stracę pracę. Jeśli pójdę do pracy...mogłem stracić coś dużo, dużo gorszego. Co miałem zrobić?
   Usiadłem na motorze, próbując pozbierać myśli. Co, jeśli...jeśli mnie znalazł? Jeśli wszystkie rzeczy zawiodły i teraz wróci ten koszmar z przed lat? Co, jeśli znowu będę musiał uciekać? Porzucić całe, świeżo ułożone na nowo życie? Rzuciłem kaskiem, który, odbijając się od nierównego parkingu, potoczył się na pas zieleni. Jedyny sposób, żeby się przekonać, to pojechać i sprawdzić nowego pracownika. Tylko to mi zostało. Kopnięciem odpaliłem silnik, zabrałem kask i ruszyłem do miasta. Przekraczałem wielokrotnie prędkość, ale to nie było ważne. Chciałem się jak najszybciej znaleźć w kawiarni i poznać odpowiedzi. Już nie byłem tamtym dzieckiem. Nie będę się chował w szafie przed ludźmi, którzy istnieli tylko w mojej głowie. Nie. Już nigdy więcej.
   Nowy Jork wydawał się tej nocy jakiś nienaturalny. Groźny. Nieprzystępny. Mroczny. Może to było tylko moje złudzenie, ale...mijając szklane powierzchnie wydawało mi się, że widzę błysk płomieni...jeszcze nigdy nie jechałem tak przestraszony. Już dawno nie czułem tych zimnych dreszczy, skradających się po plecach. Wszystko sprzed lat...te uczucia...wszystko wracało. Czułem się tak, jakbym był w pokoju, którego ściany się zwężają. Coraz bardziej, coraz bliżej...by zgnieść swoją ofiarę.
   Zaparkowałem pod kawiarnią. Ruszyłem do drzwi, położyłem zdrową rękę na klamce...i zawahałem się. Czy to był dobry pomysł? Czy to się nie zakończy tragedią? Nie...nie mogłem dać się zastraszyć. Nie byłem już tamtym dzieckiem. Szarpnąłem za klamkę i szybkim krokiem przeszedłem do szatni, licząc, że go tam zastanę. Niestety, jedyną osobą w szatni była...Sara? Zdziwiłem się. Przecież miała przejść na urlop, bo była w ciąży...dziewczyna spojrzała się na mnie i uśmiechnęła delikatnie, od razu pytając, co jest nie tak. Najwidoczniej już wyczytała wszystkie emocje z mojej twarzy. Miała do tego talent.

- Nic takiego...żar z kominka mi wypadł i się poparzyłem - mruknąłem, spuszczając z tonu. Ona była jedyną osobą, przy której czułem się...nieskrępowany. Była taka otwarta. Jak młodsza siostra. - Nie jesteś na urlopie?

- Na urlopie? Chciałabym! - zaśmiała się, odwieszając kurtkę. - Ale najbliższy urlop dopiero na święta.

- Szefowa wczoraj powiedziała, że przechodzisz na macierzyńskie...

- Macierzyńskie? - spojrzała na mnie, szczerze zaskoczona. - Nie jestem w ciąży. Może mnie z kimś pomyliła...każdemu się zdarza. A ta kobieta ciągle myli imiona. Tak czy siak, nadal tu zostaję.

- Więc co z nowym pracownikiem?

- Przyjęliśmy kogoś? - na jej twarzy odbiło się jeszcze więcej zdziwienia.

- Kim Jongin. Spójrz, na szafce jest... - zamarłem. Szafka, na której jeszcze wczoraj była karteczka z imieniem, dzisiaj....nie należała do nikogo. A na miejscu kartonikowej wizytówki były tylko resztki białej, nadpalonej kartki. Poczułem, jak miękną mi nogi ze strachu. - Wiesz...chyba jestem przemęczony. Gadam bzdury...

- To przez to, że bierzesz tylko nocne zmiany. Musisz być przemęczony...śpisz i jeszcze poprawnie?

- N-nie martw się o mnie, wszystko w porządku...mam ostatnio trochę na głowie. Wiesz, studia. - skłamałem gładko, czując, jak drżę.

   Czułem, że coś było bardzo nie tak. Czy naprawdę to wszystko sobie wyobraziłem? Czy wcale nie spotkałem Jongina? Czy to w ogóle możliwe? Może naprawdę oszalałem...może to przez te wszystkie leki, przez ten zmieniony tryb życia? Miałem wrażenie, jakbym opuszczał się w szaleństwo...przez całą moją zmianę w pracy przechodziły mnie ciarki na byle dźwięk, byłem przewrażliwiony do granic moich możliwości. Ostatecznie nie wytrzymałem do końca i kłamiąc dosyć umiejętnie na temat dolegliwości rany na ręce, wróciłem wcześniej do domu. Moje nerwy były w kompletnych strzępach. jedyne, o czym marzyłem, to zamknąć się w moim mieszkaniu, puścić muzykę i walić w worek treningowy do białego rana, byleby wymazać ostatnie kilka godzin z pamięci. Jadąc do domu, ponownie dużo za szybko, postanowiłem zgłosić się do jakiegoś specjalisty...najlepiej prywatnie, by za bardzo nie węszył. Pamiętałem w końcu, jak mnie ostrzegali, że urazy mózgu, po tak długim czasie niedotlenienia, kiedy rodzice próbowali mnie utopić i po wdychaniu ogromnej ilości dwutlenku węgla w trakcie pożaru mogą wyjść dopiero po kilku latach. Zwaliłem właśnie na to całą winę, kompletnie odrzucając myśl o powrocie Ognia do mojego życia. Byłem tylko dzieckiem z zaburzeniami. Widziałem to wszystko tylko dlatego, że miałem wybujałą wyobraźnię i przepięcia w mózgu. To wszystko. Nie widziałem mężczyzny władającego płomieniami w moim pokoju. Oparzenia były efektem lunatykowania. A gwałty...gwałty to była sprawa ojca. Nie widziałem żadnego mężczyzny, który wyłaniał się z mroku. Nie. Nikogo takiego nie było.
   Powtarzali mi to tak długo, że uwierzyłem. Powtarzałem to tak długo, by zmusić mój mózg do uwierzenia. Nie po to przesiedziałem tyle lat w wariatkowie. Nie po to chodziłem na te wszystkie pieprzone badania, terapie. Nieszczęśliwe dzieciństwo, lekki autyzm, możliwa schizofrenia. To były moje diagnozy. Żaden Ogień. Tylko nadmierna wyobraźnia i choroba. Koniec.
   Zaparkowałem przed domem, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Musiałem być spokojny, znałem przecież wyniki wszystkich badań i narad lekarskich. Po prostu byłem chory. Nie miałem się czego bać. Zdjąłem kask z głowy, jednocześnie zdenerwowanym ruchem przeczesując włosy. Musiałem być spokojny, po prostu spokojny. To wszystko.
   Normując oddech, ruszyłem w stronę schodów. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że, oparty o słup telefoniczny, stał mężczyzna. W końcu, było już po drugiej w nocy, a to raczej jedna z grzeczniejszych dzielnic, gdzie większość mieszkańców to ludzie na emeryturze. I była zima, a on nie miał nawet na sobie kurtki. Wzruszyłem jednak ramionami. Nie mój interes. Z resztą, nie miałem nawet siły o tym myśleć. Marzyłem jedynie o prysznicu i worku treningowym, który wyciśnie z moich mięśni tyle bólu, ile się da. Byłem już tylko w odległości 1/4 od tajemniczego "jegomościa", gdy dostrzegłem coś, co sprawiło, że wszystko się we mnie zjeżyło, a instynkt zaczął głośno wrzeszczeć w mojej głowie, że mam brać nogi i dupę w troki.


- Witaj, Sehunnie. Jak tam minęła Ci praca? Słyszałem, że ponoć bardzo dokucza ci oparzenie. Prawie...mi przykro. - zaśmiał się Kim Jongin, który nie istniał, nawet nie patrząc na moją skamieniałą osobę.

   Poczułem, że tracę kompletnie grunt pod nogami. Dlaczego? Bo nasz tajemniczy mężczyzna bawił się ogniem. A właściwie, miał rękę w płomieniach, które z uśmiechem zapalał i gasił. Bez użycia zapalniczki. Tak więc, jak na mężczyznę przystało, odwróciłem się na pięcie, niemal wskoczyłem na motor i gnałem na złamanie karku z powrotem na autostradę, do najbliższego możliwie motelu. W uszach dudniła mi krew, miałem niemal wrażenie, że jej ciśnienie sprawi, że jakieś naczynia krwionośne po prostu pękną. Wszystko we mnie krzyczało, wszystko rwało się do biegu, do ratunku. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie bałem jak w tej chwili. nawet wtedy, gdy ojciec zaciągnął mnie do łazienki w sypialni "rodziców" i zobaczyłem matkę z najostrzejszym nożem, jakim mieliśmy w domu. To, co czułem teraz, biło na głowę z milion razy tamten strach. Czułem się tak, jakby cały świat, starannie lepiony z malutkich kawałeczków papieru został zniszczony przez przeciąg, bo jakiś idiota otworzył drzwi. Wszystko, co robiłem, okazało się żartem. Wszystko wróciło. Diagnozy okazały się błędne. Elektrowstrząsy niepotrzebne. Miałem pieprzoną rację. Ogień istniał. Ogień miał postać mężczyzny z moich koszmarów. I piekielnie seksowne usta, cholera jasna!! Mój Ogień, mój koszmar, nazywał się Kim Jongin. Cholera, kurwa, jasna!
   Zajechałem do motelu, czując, jak pot leje się po moim ciele. Jakby trawiła mnie gorączka, którą pamiętałem mgliście z dzieciństwa. Jakby znowu wszystko w koło mnie płonęło. Objąłem się ramionami, niemal czując spojrzenia wszystkich ludzi, którzy mnie otaczali. Za gotówkę wykupiłem jedną, na razie, noc w pokoju i niemal z ulga się w nim zamknąłem na cztery spusty. Szczelnie zamknąłem i zasłoniłem wszystkie okna, pozapalałem w sypialni i łazience wszystkie lampki. światło kuło mnie w oczy, ale miałem to gdzieś. Nie pozwoliłem sobie na choćby jeden ciemny kont w pokoju. I, choć to głupi zabrzmi, zdjąłem drzwi od łazienki, jakbym się bał, że zostanę w niej zatrzaśnięty.
   Wyjąłem z nimi barku puszkę piwa i niemal na raz ją wypiłem. A później jeszcze jedną. I jeszcze jedną. Dopiero wtedy ruszyłem pod prysznic, nadal czując żar na skórze. Odkręciłem lodowatą wodę, która, w zetknięciu z moją skórą, niemal parowała. Przez pierwsze kilkanaście sekund nic się nie ochłodziłem. Kiedy jednak w końcu poczułem ten lód na skórze, odetchnąłem z taką ulgą, jakby ktoś zdjął z mojej piersi kilkutonowy ciężar.
   Stałem pod prysznicem chyba z godzinę. Moje ciało niemal kompletnie przemarzło, jednak tego właśnie mi było potrzeba. Tego właśnie mi trzeba było.
   Zakręciłem wodę i wziąłem ręcznik, którym przetarłem włosy i odwiązałem biodra. Drżąc z zimna, wyszedłem z pokoju, oddychając nieco szybciej niż zawsze. I przeszedłem kolejny zawał.

- Sehunnie, to nie ładnie tak uciekać. Zwłaszcza, że to ty mnie zaprosiłeś...tak dawno temu do swojego pokoju...i duszy. - uśmiechnął się do mnie, siadając z zadowoleniem na łóżku. - Byłem dobrym demonem, a ty mnie tak traktujesz...spaliłem twoich rodziców, kiedy o to prosiłeś, samemu biorąc...naprawdę. Dostaniesz karę.

   Poczułem, jak moja pierś się zapada, niezdolna do oddechu. Wszystko zaczęło wirować w rytm jego śmiechu. Zanim uderzyłem głowę o podłogę, zobaczyłem jeszcze jego uśmiech, który znałem tak dobrze.
   Kiedy otworzyłem oczy, byłem w swoim łóżku. Zegarek na szafce nocnej wskazywał 17;34 i datę...którą wyświetlał jeszcze zanim dowiedziałem się o tym, że Jongin będzie z nami pracował. Cofnąłem się o cztery dni.


[c.d.n]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2