18 wrz 2015

Co to znaczy "kochać"? IV [cz. I]


Od Autorki: opowiadanie wyszło tak długie, że musiałam je podzielić na dwie części. Na dniach pokaże się dokończenie
   Lato nabrało orzechowej nuty, chyląc liście przed nową porą roku. Natura wokół nich delikatnie lecz stanowczo zmieniała barwy, przechodząc przez spektrum od zieleni, przez żółć i czerwień, do brązu. Zwierzęta w lasach otaczających posiadłość pojawiały się coraz częściej, by zacząć długotrwałe zbieranie pożywienia na zimę, bądź przygotowywały się do zapadnięcia w długi sen. Ptaki coraz częściej pojawiały się na niebie, by z ostatnim trelem odlecieć na południe, do dużo cieplejszych miejsc, niż to, bądź powracały z tych chłodnym, kiedy tam robiło się dla nich zbyt słonecznie. Niektóre rośliny dopiero puszczały pączki, a inne chyliły swe główki ku ziemi, by użyźnić ją i wyrosnąć ponownie, wraz z pierwszymi promieniami ciepła. Przejście jednej pory roku w drugą wyglądało jak tajemniczy spektakl - choć znasz jego zakończenie, pochłaniasz fabułę z pasją i zaangażowaniem. JungKook pochłaniał ten widok niemal każdego dnia, podziwiając niesamowitą przemianę, której nigdy wcześniej nie widział. W metalowym świecie, w którym skazany był żyć wcześniej, nie było elementów natury, by zauważyć tak piękne i subtelne z początku efekty zmiany pogody. Wszystko przesłaniał wizjer broni snajperskiej i chaos metalowych zwierząt przechodzących przez zniszczone tereny. Jednak teraz mógł doświadczać tego zupełnie innego życia i być z tego szczęśliwym.
   Ich dni upływały spokojnie. JungKook niejednokrotnie miał wrażenia, że świat nieco zwalnia przy Jiminie. Ptaki wolniej machały skrzydłami, a promienie świetlne docierały z chwilowym opóźnieniem, tworząc w tym małym cudzie wolniejsze tykanie zegara. Zabawne było oglądanie tych niewielkich różnic, które widział tylko młody i szaleńczo zakochany chłopak, który dopiero zaczynał rozumieć niesamowite właściwości, które emanowały z uczucia miedzy nimi. Dlatego wszystko, co go otaczało, wydawało się nieco inne niż wcześniej - było to winą pierwszego, szczeniackiego zakochania. Czarnowłosy wielokrotnie zauważał, że rzeczy, które kiedyś niczym konkretnym się nie odróżniały, teraz bywały magiczne. Wspólne posiłki, czy wieczory przy kominku, spędzane na czytaniu, teraz były niesamowite i stwarzały niemal romantyczną atmosferę. Najzwyklejsza, opiekuńcza troska, którą okazywał mu starszy, budziła w jego ciele motyle, które łaskotały go od środka swoimi cienkimi skrzydłami. Bywały jednak chwile, które nie były tak piękne. Odznaczały się czasem ciemniejszymi stronami w powieści ich życia. Bywało niezręcznie, niektóre dni przemilczali - nie było przecież związków idealnych i i ten do takich nie należało. Nie było między nimi także pustego pożądania - to uczucie niemal nie występowało w ich relacjach i ograniczało się do zwykłych czułostek. I choć JungKook jak najbardziej wkraczał w etap dojrzewania i czasami jego myśli błądziły do tamtego dnia, w którym odkrył, co to znaczy "kochać", nie trapił się tym aż nazbyt. Tylko czasami, w skrytości ducha, marzył o tym, by ponownie te umięśnione ramiona zamknęły się wokół jego talii, a powolne pchnięcie nadawały rytm jego jękom. Ale były to sporadyczne myśli, które zapoczątkowywały w nim najbliższe burze uczuć i hormonów. Nie zmieniało to jednak faktu, że nadal był tym samym małym dzieckiem, jakim był. Miał tendencje do dziecięcego zachwytu, który niemal każdego dnia okazywał. I ten, wczesnojesienny wieczór nie był wyjątkiem.
    Herbata stygła w jego dłoniach, kiedy przyglądał się, jak ptaki zbierając materiały, by zbudować sobie domy, w których przetrzymają zimę. Zafascynowany, nawet nie zauważył, że nie jest już sam. Wciąż przypatrywał się niewielkich rozmiarów ptaszkowi, który skubał kawałki trzciny przy miniaturowym stawie w ogrodzie, by później, odrywając konkretne źdźbła, odlatywał na wysokie drzewo i przetykał trzcinę między gałązkami. Oglądanie jesiennych przygotowań przerwał dopiero ciężar na ramionach, który pochodził od grubego koca. JungKook uniósł głowę do góry i delikatnie się uśmiechnął na widok Jimina, który z troską otulał go, chroniąc przed zimnem. Chłopak wtulił się w ramiona mężczyzny, które zamknęły się na jego talii.

- Nie powinieneś siedzieć w zimnie. Znowu się przeziębisz. - cichy szept popieścił jego ucho. - Musisz bardziej o siebie dbać. Zwłaszcza teraz, kiedy pogoda jest taka nieprzewidywalna.

- Nie martw się o mnie, Jimin. - odpowiedział, głaszcząc koc, którym został przykryty z czułościom. - Już nie zachoruje.

   W pamięci wrócił do niego okres sprzed dwóch tygodni, kiedy przez całe dnie leżał z gorączką i kompresem na głowie. Wciąż i wziąć musiał pić niedobrą herbatę z lekarstwem oraz smarować pierś i gardło tłustą maścią. Nie było to przyjemne i przez same wspomnienie, przechodziły go silne dreszcze. Jednakże był jeden plus, który sprawiał, że delikatny rumieniec pojawiał się na jego policzkach, a mianowicie to, jak starszy o niego dbał i się troszczył. Dobrze pamiętał, nawet przez gorączkowy amok, dotyk jego chłodnych palców na policzku, bądź poprawianie przykrycia, które na sobie miał. Pilnie ścierał pot z jego czoła oraz reagował nawet na najmniejszy grymas jego twarzy. JungKook pierwszy raz spotkał się z taką troską. Na samą myśl miejsce w jego piersi rozgrzewało się od ciepłych uczuć do tego, nieco dziecinnego, dorosłego.
   Odwrócił się do Jimina, wyciągając nogi spomiędzy szczebelek tarasu i wtulił twarz w jego ciepłą pierś. Nie czekał długo na reakcję. Chwilę później ręce, którego go obejmowały, z czułością poprawiły na nim koc, a usta, jak skrzydła motyli, musnęły delikatnie jego czoło. Chłopak poczuł, jak ciepło, które zagościło w jego piersi na wcześniejsze wspomnienie, teraz powoli rozlewa się na pozostałe części jego ciała. Poczuł, jak jego policzki zaczynają się czerwienić, podobnie do jesiennych liści na drzewach. Zwłaszcza, kiedy ręce starszego wplotły się w jego włosy, przyciągając jego twarz bliżej. Serce chłopaka mocno przyspieszyły, kiedy poczuł usta starszego na swoich własnych. Pocałunek nie był wymagający. Był lekki i przyjemny, emanujący uczuciami. Zupełnie inny od tych, do których był przyzwyczajony. JungKook miał czasem wrażenie, że już dawno umarł, a miejsce, w którym był, musiało być Niebem, o którym marzyli śmiertelnie ranni żołnierze. Tyle małych cudów naraz, bez jakichkolwiek zapłat. Wydawało się to niemal niemożliwe. Zawsze trzeba za szczęście zapłacić. Tak funkcjonował jego świat. Ale tutaj, za murami posiadłości, świat miał zupełnie inne prawa. Prawa, które sprawiały, że naprawdę czuł się jak w niebie.
   Pocałunek skończył się po chwili, która dla młodszego trwała całe millenium. Spowodowało to głębokie rumieńce na jego policzkach, które znalazły się w dłoniach mężczyzny. Patrzyli sobie w oczy w ciszy, którą przerywały jedynie ptasie trele nad ich głowami. Jimin wstał, podnosząc wraz z sobą drobnego chłopaka.

- Już późno, powinieneś odpocząć. - troska w jego głosie była słodkim dla uszu dźwiękiem. - Musisz się jeszcze oszczędzać, zwłaszcza, że niedługo zrobi się zimniej.

   JungKook posłusznie pokiwał głową, odnajdując swoje miejsce pod jego ramieniem. Wrócili razem do wnętrz z papieru i drewna, kierując się w stronę sypialni młodszego. Pożegnali się czule na progu pokoju, po czym Jimin skierował się do swojego gabinetu. Młodszy zamknął drzwi, po czum przeszedł kilka kroków i opadł na łóżko, patrząc na kształty, które tworzyło światło świecy przechodzące przez otwory w kloszu. Zdjął z siebie ubranie i szybko zawinął się w pościel, unikając chłodu na skórze. Od momentu, w którym dowiedział się, co to znaczy "kochać", jego postrzeganie świata zmieniło się diametralnie. Jednak to była jedyna zmiana. Jimin nadal był tak samo troskliwy i dobry dla niego. Zauważalną zmianą były tylko drobne, często niespodziewane pocałunki oraz ramiona zamykające się wokół jego małego ciała. JungKook myślał o tym w takich chwilach, kiedy zostawał sam w swoim pokoju. Chciałby, by i w takich chwilach mógł położyć swoją głowę na jego ciepłej piersi, a silne ręce zatrzymywały się w jego talii. Nie śmiał bądź nie potrafił się jednak sprzeciwić. Wierzył, że Jimin miał powód, by każdego wieczoru zostawiać go samego na progu sypialni. Dlatego nie narzekał i posłusznie przyjmował do wiadomości to, że zostawał sam, kiedy słońce znikało za murem jego raju.

~*~

   Jesień przyszła nagle, niemal z dnia na dzień i na dobre nas przywitała, przynosząc ze sobą deszcze i zimno, co było typowe i charakterystyczne dla tego regionu. Nagła zmiana aury sprawiła, co mnie silnie zaskoczyło, niemal kompletne wyciszenie JungKooka. Brak typowych elementów jego dnia, takich jak buszowanie w ogrodzie, sprawiło, że nabrał niespotykaną wcześniej tendencję do snucia się po domostwie jak cień, bez konkretnego celu i przyczyny. W niedługim okresie czasu, typowe dla niego poszukiwanie atrakcji kończyło się w bibliotece, gdzie wśród opasłych tomów próbował odnaleźć przygodę w powieściach, które od lat zbierała moja rodzina, i które piętrzyły się na, nieco zaimpregnowanych przez kurz, dębowych półkach potężnych regałów. Ta zmiana, która szybko nadeszła, przyniosła mi dużo spokoju. Martwiłem się w końcu o swojego podopiecznego, który wydawał się niepokojąco smutny. Jednak, kiedy uśmiech powrócił na jego twarz, a szare dni, które zajęły miejsce słonecznej pogody, nie przeszkadzały mu tak bardzo, silnie mi ulżyło. W końcu nie chciałem, by młodszy czuł się źle. Chciałem dla niego jak najlepiej. Moja troska nie ograniczała się tylko do jego zdrowia - nie chciałem, by się nudził czy kręcił po domu bezczynnie. dlatego dużo radości sprawiło mi to, że odnalazł się wśród mojej zwykłej codzienności w takie pogody. Byłem przyzwyczajony od dziecka, że okres między latem, a zimą, nie sprzyja wyjściom po za drzwi, dlatego nie miałem nic przeciwko siedzeniu w bibliotece i czytaniu. Dlatego to, że mój podopieczny podzielił moją pasję, przyniosło nam więcej spólnych tematów, a także pasji. Z uśmiechem siadaliśmy wtedy razem w miękkich fotelach, a ja, niemal oczarowany, słuchałem, jak młodszy czyta mi ulubione powieści. Sprawiało mu to tyle radości, że w niedługim czasie wszystkie moje ukochane tomy stały się także jego miłostkami. Na widok młodszego ze zbiorami legend w dłoniach, uśmiechałem się, szczerze szczęśliwy. Widok ten budził we mnie coś na kształt ojcowskiej dumy.
   Dni mijały spokojnie, spędzaliśmy razem dużo czasu. Za oknem zaczynała szaleć jesień, ta prawdziwa, mroczna i niezbyt przyjazna. Ulewy niemal nie opuszczały nas, jak to w strefie podwyższonych opadów. Dla mnie oznaczało to wiele nieprzespanych przez deszcz nocy - bębnienie kropli o dach czy parapety wyrywało mnie ze snu, przypominając niezbyt piękne momenty z przeszłości. Na szczęście, JungKook nie narzekał na swój sen. Widocznie pogoda stała mu się kompletnie obojętna, co mnie ucieszyło. Nawet jego odporność trzymała wysoki poziom, o co się martwiłem, mając dalej w pamięci jego ostatnią grypę. Na nowo stał się tym radosnym chłopcem, którego widok rozgrzewał mi serce. Nawet w tą nieprzyjazną aurę potrafiliśmy znaleźć wiele szczęścia. Ze strychu wspólnie przynieśliśmy ogromny  i stary kufer, w którym było wiele gier i zabawek z czasów, kiedy to ja byłem dzieckiem. Nabraliśmy tendencji do siadania wieczorami przy stole, by wspólnie grać w najróżniejsze gry. Śmiech i humor nas nie opuszczał, nawet, jeśli niebo rozświetlały błyskawice. Przy tym niepozornym chłopaczku niezwykle łatwo było zapomnieć o złych rzeczach. Łatwo dało się odciąć cały świat zewnętrzny i utonąć w tej radości, którą wrzucił w moje życie JungKook. Musiałem się jednak pilnować. Zbyt łatwo można było ulec pokusie, jaką niosła jego swoboda i posłuszeństwo. Każdą prośbę traktował jak rozkaz, a i nieznajomość pewnych niepisanych zasad sprawiała, że czasem miałem ochotę...na rzeczy, których nie mogłem zrobić. Tylko raz uległem mu - tego pamiętnego dnia w gorących źródłach. Uległem żarowi ciała, rozkoszy, jaką niósł ze sobą dotyk jego skóry. Uległem pocałunkom, które odebrały mi część świadomości i pragnieniom, wyszeptanym cicho przez jego usta, które powinny być niewinne jeszcze długie lata. Dlatego poprzysiągłem sobie, że już więcej go nie tknę, póki nie osiągnie progu dojrzałości. Nie mogłem, by choć raz jeszcze moja wola ugięła się pod nieprawą chęcią. Byłem jego opiekunem. Musiałem być odpowiedzialny i dorosły. Musiałem dać mu potrzebny przykład i wyprostować to, czego chciwi i źli ludzie wmówili mu za normalne j dobre. Dlatego ograniczałem jak mogłem kontakt między nami, sprowadzając go do niemal ojcowskich gestów. Bywało mi czasem niesamowicie ciężko dotrzymać swych własnych obietnic i być niczym więcej, jak dorosłym w tym związku. Czasem pragnąłem być kochankiem, porwać to drobne ciało w ramiona i już nie puszczać. Ale nie mogłem sobie pozwolić na upuszczenie wodzy fantazji, na przekroczenie szklanego mury, który dzielił mnie przed przepaścią.
   Szczęście przy nim było nawet zbyt proste, a czas zbyt szybko płynął. Czułem się jednak z każdym dniem coraz młodszy, jakby jego duch udzielał się także mnie. Po krótkim czasie zrozumiałem wreszcie, że po prostu przy nim znowu żyłem. Moja monotonia przestała istnieć na rzecz jego nieprzewidywalności. I choć potrafiliśmy wykonywać te same czynności przez wiele dni, każdego dnia różniły się one nieco sposobem wykonywania, czy taką błahostką, jak nastrój w pomieszczeniu. Przez to nie było dwóch jednakowych spojrzeń w oczy, dwóch jednakowo wypowiedzianych słów. Nie wiedząc czemu, nagle zauważałem to wszystko, choć nigdy wcześniej nie przywiązywałem do takich rzeczy najmniejszej wagi. Żyłem "po prostu", nie szukając niczego więcej w tej egzystencji od czasu, kiedy przestałem być dzieckiem, a musiałem stać się mężczyzną. I choć byłem pewien, że przy JungKooku dojrzałem, to życie nabrało więcej barw, niż gdy byłem bardziej dziecinny od niego.

Wszystkie te myśli nasunęły mi się pewnego dnia, gdy zamierzałem przejrzeć pocztę. Przyglądałem się, jak deszcz przecina powietrze za oknem, uderzając mocno w ziemię grubymi, ciężkimi kroplami wody. Zapatrzony, nawet nie zauważyłem, kiedy te wszystkie, nieco zaskakujące myśli przelały mi się przez głowę. Jak to możliwe, by tak się zatracić w jednej chwili? Potrząsnąłem z niedowierzaniem głową, jakby to, co się przed chwilą stało było jedynie echem jakiegoś wspomnienia. Nigdy wcześniej nie myślałem tyle o tak zwykłych rzeczach, ale wiedziałem, że maczał w tym swoje palce pewien niepozorny chłopak, który spokojnie spał w fotelu, przykryty grubym kocem.  Sposób, w jaki on opisywał świat, był tak niesamowicie barwny, że ten sposób postrzegania musiał przeniknąć nawet do mojej jaźni. Zaśmiałem się cicho. Nie mieszkaliśmy ze sobą długo, raptem może niecały rok, a tyle się wydarzyło, że nawet zacząłem myśleć tak, jak on, prawdopodobnie, myśli. Nieco głupkowaty uśmiech wstąpił na moją twarz. bez zerkania na nadawców, rzuciłem koperty do sekretarzyka i podszedłem do słodko śpiącego chłopaka. Odgarnąłem mu z czoła kosmyk włosów, który niewątpliwie powinien zniknąć. Nie mogąc się powstrzymać, przez kilka chwil głaskałem opuszkami palców jego policzek, pochłonięty urodą jego twarzy. Wydawał się w tej chwili niesamowicie kruchy, bardziej nawet niż wtedy, kiedy był na pograniczu śmierci.
   Niechętnie się oderwałem, kierując swój wzrok na coś dużo mniej absorbującego. Skupiłem spojrzenie na ulewie za oknem. Wydawało się, że mieliśmy prawdziwe oberwanie chmury. Wiatr dął nieprzerwanie, kołysząc niebezpiecznie czubkami drzew w pobliskim lesie. Poczułem niepokój. Pogoda w górskich dolinach była równie zmienna, co na szczytach. A gdy dorzucić do tego okres deszczowy...strach pomyśleć. Uspokoiłem się jednak po chwili, przypominając sobie, że ten dom przetrwał już nie takie katastrofy. w końcu, moja rodzina mieszkała tutaj nieprzerwanie od kilku, jeśli nie kilkunastu pokoleń. Pamiętałem przecież o wiele gorsze ulewy, a jedynym uszczerbkiem były pozrywane dachówki i ewentualnie przeciekający dach.
   Poczułem szarpnięcie za rękaw. Odwróciłem się w stronę fotela, uśmiechając się an widok zaspanej buzi podopiecznego, który wolną ręką przecierał zaspane oczy.

- Witamy z powrotem, śpiochu. - uśmiechnąłem się do niego pogodnie.

- Ile spałem....? - spytał, jednak jego słowa przeciągnęło mocne ziewnięcie.

- Dwie, może trzy godziny. Widocznie byłeś zmęczony. - poklepałem go po głowie, widząc jego nieco zmartwioną minę. - Bądź pogoda tak na ciebie wpływa. To na pewno nic takiego.

- Tak...na pewno masz rację. - uśmiechnął się jakby z ulgą, podnosząc się do siadu i biorąc otwartą książkę z piersi. - Nie wiem, gdzie skończyłem....

- Najwyżej zaczniesz jeszcze raz ostatnio rozdział. - zaśmiałem się, siadając na przeciwko niego. - Ja często musiałem tak robić.

   Chłopak westchnął ciężko, jakby pomysł z zaczynaniem od nowa był zbyt ciężki. Pacnąłem go w kolano, próbując nieco rozchmurzyć jego oblicze. W końcu, nie powinien tak się dąsać o drobnostkę, jaką był numer strony. Bywały przecież większe tragedie. Nie przejmując się nazbyt tym nieistotnym szczegółem, zabrałem chłopakowi książkę i odłożyłem ją na stolik, wśród niezadowolonego jęku. Złapałem go za rękę i jak ostatnie dziecko pociągnąłem za sobą do salon, który najczęściej służył nam jednak jako sala treningowa. Choć przez chwilę wyczuwałem w nim opór lecz szybko on stopniał i po kilku szybszych krokach w holu zrównał się ze mną, a nawet zaczął wyprzedzać. Uśmiechnąłem się szeroko na ten widok. Widocznie obudziło się w nim już to dziecko, zawsze głodne rozrywki.
   Weszliśmy razem do sali. Było nieco chłodnawo, jednak nie powinno się narzekać, w końcu zamierzaliśmy się za niedługą chwilę rozgrzać. Szybko zrzuciłem górę od hanboku i odłożyłem ją na wieszak, przyglądając się, jak tą samą czynność wykonuje mój towarzysz. Starając się skupić na innych szczegółach niż klatka piersiowa JungKooka, wybrałem sobie dłuższy kij i zająłem miejsce w przeciwległym końcu pokoju. Po chwili, jaką poświęcił młodszy na wybór swojej broni, staliśmy już na przeciw siebie, kłaniając się w pas. Z uśmiechem zwarliśmy się w pozycji podstawowej, podchodząc bliżej i przykładając broń do siebie, tak by się skrzyżowała w powietrzu. Na niewidzialny sygnał zaczął się nasz taniec, składający się na ciosy i uniki, figury podstawowe, tradycyjne i szczegółowe. Wysiłek przynosił mężczyznom uciechę, a sztuki walki były idealnym sportem, który budził nie tylko szacunek do broni i przeciwnika, ale także zdrową rozrywkę, której próżno poszukiwać między innymi dziedzinami.  Może dlatego tak bardzo lubiliśmy stawać w szrankach? Z resztą, powód był najmniej ważny. Najważniejsza była radość na twarzy czarnowłosego, który  wykonywał kolejne cielne ciosy.
   Adrenalina nas napędzała, sprawiają, że im dłużej walczyliśmy, tym bardziej chcieliśmy to kontynuować. Kolejne ciosy padały, a my, jak dzieci, cieszyliśmy się wspólnym zajęciem. Nie było między nami śladu agresji, jedynie wspólnie podzielana pasja. Nasze oddechy przyspieszały w jednym tempie, serca uderzały w takt kolejnych uderzeń kijami, a uśmiechy i nasze dopasowanie nadawało ton przyjaznej atmosferze. Jednym słowem - nawet celując ze sporą siłą w przeciwnika, mieliśmy na myśli zdrową rywalizację i czystą radość robienia czegoś razem. 
   Walka skończyła się klasycznie - wygraną i przegraną. Nawet nie zauważyłem, kiedy uczeń przerósł mistrza. Dopiero kiedy młodszy powalił mnie na ziemię zrozumiałem, że tak naprawdę stał się lepszy ode mnie. I czemu się dziwić? Wiedziałem, że od dziecka wpajano mu zamiłowanie do wojny, a tym samym do walki. Była to rzecz całkiem logiczna i prosta. Kwestią czasu była jego perfekcja działania, którą właśnie smakowałem. I choć niechętnie się było przyznać do przegranej, musiałem ten fakt zaakceptować. Z trudem wstałem z podłogi, z niewielką pomocą, która była mi potrzebna. Moja męska duma nieco ucierpiała, jednak niesamowicie uroczy uśmiech młodszego momentalnie rozpędził złe emocje. Nie mogąc się powstrzymać, roztrzepałem mu włosy i ponownie stanęliśmy na przeciwległych krańcach pokoju. W końcu, rewanż jest elementem, który pozwala na naprawę przegranej.
   Walczyliśmy jeszcze długo, do czasu, w którym oboje padliśmy bez sił na podłogę. Śmialiśmy się nie wiadomo z czego, głośno sapiąc. Stoczyliśmy jeszcze kilka walk, prowadząc w sumie do remisu między naszymi wygranymi. Byliśmy jednocześnie niesamowicie wręcz zmęczeni, ale naprawdę zadowoleni.

- Wiesz...cieszę się, że jednak mi zabrałeś tą książkę. - JungKook odezwał się, kiedy w końcu skończyliśmy się śmiać.

- Widzisz, ja mam zawsze dobre pomysły. - uśmiechnąłem się do niego, z trudem unosząc z podłogi. - A teraz wstajemy. Już późno...trzeba się umyć i coś zjeść przed snem.

   Pomogłem młodszemu podnieść się z podłogi, który zajęczał nieco w proteście. Jednak jedno spojrzenie na zegar sprawiło, że się poddał i posłusznie uległ mojemu zdaniu. W połowie drogi rozdzieliliśmy się - czarnowłosy poszedł się umyć, a ja skierowałem się do sypialni. Szybko się przebrałem w świeże ubrania i poszedłem w stronę jadalni. Z uśmiechem pomogłem naszej gosposi w nakrywaniu stołu i przenoszeniu z przyległej kuchni parujących mis. Wymieniliśmy przy tym kilka zdań, odnośnie zapasów, pogody i kilku usterek, które należy naprawić. Zwykłe, codzienne rzeczy, które czekały na to, aż się nimi zajmę. Czekając na podopiecznego, spisałem wszystkie rzeczy, jakie należało wykonać, jednocześnie wypytując gospodynie o inne, potrzebne w zeszłym roku rzeczy. Mieszkanie z dala od innych ludzi dawało spokój, ale trzeba się było liczyć z tym, że wszystko trzeba było zbierać wcześniej. Trzeba było robić zapasy, a także pilnować sprawności wszelkich elementów domostwa. Takie życie nie było najłatwiejsze, ale dawało satysfakcję, której ciężko by znaleźć w innej niezależności życia. Dlatego z uśmiechem zapisywałem kolejne rzeczy na liście, próbując jednocześnie odnaleźć priorytety. W międzyczasie do jadalni wszedł JungKook. Kiedy spojrzałem na niego, uśmiechnąłem się. Włosy miał w nieładzie i niedokładnie wytarte, a strój nocny był źle ubrany. Rozczulony, wziąłem ręcznik, który przewiesił sobie przez szyję i wytarłem mu z delikatnością włosy. Chłopak spojrzał na mnie dużymi oczami i po chwili się we mnie wtulił, jakby miał spaść w przepaść, jeśliby zrobił inaczej. Zaskoczony, przez chwilę nie wiedziałem co zrobić, więc stałem bez ruchu, z szeroko rozłożonymi ramionami. Po chwili jednak zamknąłem go w uścisku, całując w czubek głowy. Był teraz taki uroczy...poczułem ciepło w piersi, które rozgrzewało mnie wewnętrznie. Stojąc tak teraz, razem z nim, nie potrzebowałem niczego więcej.
   Po kilku minutach odsunęliśmy się od siebie. Przypominając młodszemu zasady odnośnie ubierania stroju, poprawiłem mu go (na co zareagował dziecięcym marszczeniem nosa), a także odniosłem ręcznik. Gdy wróciłem zasiedliśmy do stołu. Rozmawialiśmy przy tym o drobnostkach, takich jak pogoda czy przeczytana niedawno książka. Przy okazji poinformowałem młodszego o konieczności zejścia w dół doliny, do miasta. JungKook przyjął to niesamowicie entuzjastycznie i z przyszłotygodniowego terminu zrobił się możliwie najbliższy z dobrą pogodą. Uśmiechaliśmy się do siebie, jedliśmy i po prostu cieszyliśmy się przebywaniem w swoim towarzystwie. Było to niesamowicie proste i właśnie ta prostota naszego bycia była najcudowniejsza. Między nami nie było niczego ponad te uśmiechy, a i tak było to miłe i przyjemne. Nie potrzebowaliśmy nie wiadomo jakich uniesień do szczęścia. Ta myśl sprawiła, że poczułem się ogromnym wygranym. W końcu, nie każdy mógł osiągnąć z drugą osobą taką harmonię jak ja z JungKookiem. Patrząc na to z tej strony, nie potrafiłem sobie wyobrazić, że kiedyś mogło mnie cieszyć samotne życie. Będąc z tym niepozornym chłopakiem nie dało się myśleć o powrocie do starego życia. Wydawało mi się wtedy, że świat bez niego był niczym, zwykłą, nieistniejąca rzeczywistością. Czułem, że nie potrafiłbym się bez niego uśmiechać, nie ważne, jak dziwna wydawać się mogła ta myśl. Patrząc na jego kochany wyraz twarzy, na jego całego...właśnie tego mi było trzeba w moim życiu. Ta zmiana była moim błogosławieństwem.
   Kolacja skończyła się przed kominkiem, z kubkami pełnymi herbaty w dłoniach. Usypiająca ballada kropli na zewnątrz, teraz już spokojna i przyjemna dla ucha, wprowadzała senny nastrój. Dodatkowo, przyjemne ciepło ognia i półmrok panujący w pomieszczeniu potęgowały tą atmosferę. Nic więc dziwnego, że kiedy cisza między nami zaczęła się przedłużać, momentalnie zrozumiałem, co się stało. Z uśmiechem odstawiłem kubek na stolik i podszedłem do JungKooka, którego rysy twarzy wygładziły się w głębokim śnie. Delikatnie zabrałem jego kubek, który podążył w ślad za moim i ostrożnie, próbując go nie zbudzić, podniosłem śpiącego chłopaka. Wtuliłem go w swoje ramiona i zaniosłem do jego sypialni, nie potrafiąc oderwać spojrzenia od jego pięknej twarzy. Będąc już w pokoju, odłożyłem go z delikatnością do łóżka. Dobrze przykryłem czarnowłosego, nagrywając go kołdrą po samą szyję. Kierowany instynktem przeglądałem się jemu jeszcze przez dłuższą chwilę, po czym ucałowałem z uczuciem czółko i po cichu opuściłem pokój. Reszta wieczoru minęła szybko - kilka dokumentów i listów do przejrzenia, prysznic, a potem już tylko sypialnia. Leżąc w łóżku modliłem się o dobrą pogodę, by jak najszybciej spełnić życzenie podopiecznego. 

6 komentarzy:

  1. Jejku, co tu pisać. To jest po prostu piękne~. <3 Zakochałam się w tym opowiadaniu. Uwielbiam twój styl pisania, jest wyjątkowy. No piękne, piękne, piękne i jeszcze raz piękne przez duże "P" ;__;
    Nigdy nie natrafiłam na takie ff, jeszcze na dodatek z JiKookami. Trudno jest znaleźć coś dobrego z tym pairingiem, a to moje otp ;;;;
    Czytałam wiele świetnych opowiadań z nimi, i tylko to jest takie inne. Jimin jest tu taki troskliwy, kochany, czuły... delikatny i w ogóle. Kobieto, ty książkę powinnaś napisać. Masz talent, naprawdę ^-^
    Czekam na kolejną część. Stwórz kolejne, piękne dzieło tymi delikatnymi dłońmi~ :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje opowiadania są tak pięknie pisane ~
    A to jest moim ulubionym <3
    Uwielbiam i czekam na część drugą rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje ulubione opowiadanie. Właściwie zastanawiam się czemu tak mało osób się nim zachwyca ;x
    Jeśli kiedyś będziesz miała zamiar wydać książkę - daj mi znać, kupię w ciemno :D

    http://looking-for-paradise-lost.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze powiedziawszy, przymierzam się do wydania książki :3

      Usuń
  4. Twój styl pisania jest idealny. Podziwiam twój pomysł i wysiłek. Te opowiadanie jest jednym z najlepszych jakie czytałam. Jest po prostu idealne. Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Czuję takie głębokie szczęście... Zajrzałam tu po kilku latach i wszystkie wspomnienia i uczucia związane z tym opowiadaniem powróciły. Ono jest najcudowniejsze na świecie, a do tej pory nie przeczytałam go do końca, ponieważ się boję... Boję się tego, co będzie na końcu. Pamiętam ile łez wylałam, gdy czytałam dalsze rozdziały. Postanowiłam zostawić tu po sobie jakiś ślad. Pokazać, że pamiętam o Tobie i Twojej wspaniałej twórczości. Uwielbiam Cię i życzę Ci weny, jeśli będziesz coś jeszcze kiedykolwiek pisać 💞💞

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2