23 maj 2016

Asystent VI


- Nigdy ci tego nie powiedziałem. A może powinienem zrobić to dawno.

   Powoli do niego podszedłem, licząc kroki w myślach i starając się nie rozbić swojej pewności siebie na małe kawałki. Nie mogłem się teraz zatrzymać. Musiałem zrobić to, co trzeba było zrobić już dawno. Przez to, że wtedy zabrakło mi odwagi, doszło do tego wszystkiego. Kto wie...może, gdybym wtedy wyznał prawdę, nie byłoby tego wszystkiego? Może wtedy...zrozumiałby swój błąd? Może nigdy by do tego nie doszło i nigdy nie bolałoby tak cholernie mocno...miałem ochotę zaśmiać się gorzko na samą myśl. Może, gdybym nie był takim tchórzem, powiedział bym to na głos dużo wcześniej.
   W mojej głowie panował mętlik, od kiedy zacząłem z nim pracę. Nie potrafiłem nazwać swoich uczuć, nie potrafiłem ich ułożyć. A później...a później oboje popełniliśmy błędy. Oboje zgrzeszyliśmy w jakiś sposób. Ale na tym świecie rozumiałem go jak nikt. Tak bardzo próbowałem się odciąć od wspomnień, że niemal się zatarły w mojej pamięci. Ale kiedy mnie zgwałcił, wszystko wróciło. Wtedy musiałem uciec, tak jak uciekałem całe życie. Ale tam, daleko w USA zrozumiałem, że...to nic nie zmieni. To, że uciekam. A później znalazłem ten list... i wiedziałem, że muszę przyjechać. Wiedziałem, że tylko ja zrozumiem tą ciężką prawdę. W tym wszechświecie byliśmy sobie najbliższymi osobami. Dlaczego tak późno to zrozumiałem? Uciekając, po raz kolejny uciekając, zrozumiałem, że nigdy już się od siebie nie uwolnimy. Ale zrozumiałem także swoje uczucia. Jak mógłbym po tym nie wrócić? Musiałem to zrobić. Musiałem ocalić nas obu. Przyszło mi skończyć wieczną ucieczkę.
   Skończyłem liczyć kroki. Skończyłem z byciem tym tchórzliwym dzieckiem. To mi przyszło pociągnąć za jego dłoń, zanim spadnie w przepaść. Nie wiedząc czemu, poczułem, że muszę mu wyznać wszystkie swoje grzechy. Powiedzieć prawdę, by wyciągnął do mnie swoją dłoń i pozwolił się ocalić.

- Miałem cztery lata, gdy straciłem rodziców. Zostałem adoptowany, gdy kończyłem czternaście, choć w dniu dziesiątych urodzin powiedziano mi, że już nikt nie będzie mnie chciał przyjąć. - stanąłem na przeciwko niego, patrząc mu uważnie w oczy. Jego spojrzenie było czujne i wciąż czaił się w nim smutek i prośba o wybaczenie. - Od kiedy skończyłem sześć lat byłem molestowany w sierocińcu, zarówno przez wychowawców jak i przez starszych wychowanków. Głównie przez mężczyzn. Wychowawczynie zawsze ciekawiło, skąd tyle ran na moim ciele, dlaczego jestem taki słaby i chorowity. - wzdrygnąłem się na samą myśl, na samo wspomnienie tego czasu, o którym już niemal zapomniałem. - Nigdy nie odważyłem się powiedzieć komukolwiek o tym, co się działo przez osiem lat mojego życia, za drzwiami od sali muzycznej, jedynej idealnie wyciszonej w ośrodku. Kiedy zostałem adoptowany, koszmar się miał skończyć. Ale tak nie było. Wiedziałeś o tym, że nauczyciele w szkołach i ośrodkach wychowawczych znają się bardzo dobrze? - uśmiechnąłem się gorzko, dotykając ledwo zauważalnych blizn we wnętrzu swoich dłoni. Blizn, które zrobiłem sobie sam, wbijając paznokcie głęboko, głęboko w skórę, starając się nie krzyczeć. - Mój nauczyciel od wychowania fizycznego poznał moją przeszłość. I koszmar się nie skończył, tylko trwał nadal. Przez całe gimnazjum, w ramach dodatkowej lekcji WF-u. A później w liceum. Fizyk i historyk. Nawet kilkanaście razy w tygodniu. Na studiach uwolniłem się od tego - wyjechałem do Korei. Pilnie uczyłem się języka i szlifowałem sztuki walki. By to już nigdy się nie powtórzyło.

  Patrzyliśmy sobie w oczy, nie mówiąc już nic. Patrzyliśmy na siebie, rozumiejąc ten ból. Rozumiejąc, jaką krzywdę psychiczną wyrządzili nam ludzie. W tej chwili byliśmy sobie najbliższymi osobami w całym wszechświecie. W jego oczach pojawiło się współczucie, pewien rodzaj miękkości, której nie spodziewałbym się w innych okolicznościach. Było to spojrzenie, którym podbił moje serce, spojrzenie, jakim mnie częstował przed tym nieszczęsnym dniem, kiedy posunął się do gwałtu.
   Delikatnie musnąłem palcami jego policzek. Przesunąłem je po jego kościach policzkowych i w dół, po linii szczęki, nie spuszczając z niego wzroku. W naszym spojrzeniu były słowa przeprosin i słowa pocieszenia. Między nami wisiała ciężka prawda i koszmar doświadczeń, a jednak...zrobiło mi się tak cholernie lekko na sercu. Wreszcie...nie tylko ja żyłem z tym. Wreszcie komuś o tym powiedziałem. I wiedziałem, że on to zrozumie. Zrozumie tą bezsilność, którą czułem za każdym razem, gdy lądowałem na biurku, przyciśnięty ciałem nauczyciela. Że zrozumie ten ból. Zrozumie mnie w całości, tak jak ja rozumiałem jego.
   Musnąłem palcami pękniętą wargę. Ile razy oboje takie nosiliśmy? Ile razy nasze ciała były pokryte siniakami i tą palącą skórę świadomością? Kto by to zliczył. Kto by chciał to pamiętać. Oboje chcieliśmy to wymazać, chcieliśmy, by nasze ciała zapomniały. Ale nie byliśmy do tego zdolni. Nigdy nie byliśmy i nigdy nie będziemy. To były nasze stygmaty, elementy, które nas ukształtowały. Które zrodziły w nas konkretne emocje, konkretne cechy i konkretne postawy. W nim obudziły potwora. We mnie empatię. Tak wiele twarzy jednego słowa - gwałt.
   Zbliżyłem się o jeszcze jeden malutki kroczek. Nasze twarze były blisko siebie, oddychaliśmy tym samym powietrzem, zatrutym przez bolesne wspomnienia, które nosiliśmy w naszych sercach, czekając na ten moment.
   Nie wiem, kto pierwszy się wychylił. Czy to ja pocałowałem jego czy on mnie. Ale to się już nie liczyło. Pocałunek był słony od naszych łez, które nagle spłynęły po naszych twarzach. Ten pocałunek różnił się od wszystkich, które kiedykolwiek mieliśmy. Był delikatny, pełen ciepła, bezpieczeństwa, uczuć...pełen zrozumienia, wybaczenia, przeprosin. Stanowił koniec i początek czegoś nowego. Stanowił odcięcie od przeszłości.
   Kiedy się od siebie oderwaliśmy, powietrze nie było już zatrute. Mogłem wziąć głęboki oddech, świadomy uwolnienia się od tego ciężaru, od łez, od tamtego życia.

- Zakochałem się w tobie, nieświadomy tego, że jestem zdolny do miłości. - wyszeptałem w jego wargi. - Zakochałem się...i wciąż kocham, mimo całej tej krzywdy.

- Pokochałeś mnie...chociaż miałem serce z kamienia...chociaż byłem potworem. - delikatnie odchylił moją głowę, całując linię mojej szczęki. - Wybaczyłeś mi i sprawiłeś, że się zmieniłem...jak mógłbym się w tobie nie zakochać?

   Kolejny pocałunek był spontaniczny. Przygarnął mnie do siebie delikatnie, ze strachem...jakbym miał się rozpaść, jeśli zrobiłby to mocniej. Nieśmiało przytuliłem go do siebie, objąłem równie ostrożnie go za szyję jak on mnie. Byliśmy niespokojni, ale i niepewni, baliśmy się krzywdzić te nowe ciała i nowe umysły. To takie dziwne. Miałem wrażenie, że to mój pierwszy raz, podczas kiedy...już dawno miałem to za sobą. A jednak, tuląc się tak...zachłannie...do jego piersi, zrozumiałem, że pierwszy raz jestem z kimś, kogo kochałem. Pierwszy raz byłem blisko drugiej osoby z własnej woli.
   Jego pocałunki były ciepłe, czułe...pachniały bezpieczeństwem i tą świeżą miłością, która się między nami zrodziła. Jego dłonie nie były zaborcze - były troskliwe i delikatne, jego ciało w cudowny sposób oddziaływało na moje. Nasze ruchy były powolne, jednak tego własnie potrzebowaliśmy przez całe życie - spokoju. Potrzebowaliśmy tej czułości. Kto by pomyślał, że nasze ciała były do niej zdolne?
   Nie zauważyłem, kiedy znaleźliśmy się w sypialni. Nagle cały mój świat zamknął się w jego osobie, nie byłem zdolny do patrzenia na cokolwiek innego. Czułem ciepło w piersi, które mi mówiło, bym nigdy nie wypuszczał go z rąk. Kto by pomyślał, że się w nim zakocham. Kto by pomyślał, że, po tym wszystkim, co przeszliśmy, po piekle, jakie przeżyliśmy, bedziemy potrafili dać sobie coś tak czystego...coś pozbawionego bólu i działań przeszłości.
   Ostrożnie położył mnie na plecach. Zawisł nade mną, składając drobne pocałunki na mojej twarzy i przez swój głos wprawiając mnie w rumieńce. Kierowany nieznanym wcześniej instynktem, złapałem za kraniec mojej koszulki, ściągając ją z siebie. Po raz pierwszy poczułem, jak to palące spojrzenie mnie podnieca, jak na mnie działa. Jego usta, z mojej twarzy, prześliznęły się na pierś. Pieścił moje ciało w sposób, którego nigdy wcześniej nie znałem. Przez chwilę pomyślałem o jego ukochanym wykładowcy, z którym był po raz pierwszy. Ale zapomniałem o tym szybko, kiedy, w ciemności pokoju usłyszałem ciche "tak bardzo cię kocham".
   Byłem jak dziecko we mgle. Nie wiedziałem, jak mam się zachować, jak reagować na jego pieszczoty. Wszystko robiłem instynktownie, delikatnie kierowany przez Krisa. Jego ciepłe ciało, tak blisko mnie, mieszało mi w głowie i odbierało rozsądek, jednak...byłem pierwszy raz w życiu tak bardzo szczęśliwy. Pierwszy raz w życiu poczułem się kochany. Pierwszy raz w życiu nie czułem nawet odrobiny bólu. Czułem za to, jak bardzo zakochałem się w mężczyźnie, którego uratowałem przed upadkiem w przepaść. Jak bardzo pokochałem mojego oprawcę, który był jedynie zagubiony. Zatracony we wspomnieniach. Czy gdyby ktoś wcześniej wyciągnął do niego rękę, dzisiaj byśmy byli razem? W tej chwili, w jego ramionach, czułem, że warto było cierpieć. Warto było przejść to wszystko w życiu, jeśli mogłem uratować jedną osobę i zrozumieć dzięki niej, że jestem zdolny kochać.
   Przez tą noc wylaliśmy nie jedną łzę i kochaliśmy się nie raz. Ale tej nocy wszystko było inne, nawet powietrze, którym oddychaliśmy. Wszystkie nasze słowa i ruchy były przesączone nowym rodzajem szczęścia. Nasze ciała reagowały na siebie w wyjątkowy sposób, w sposób, jakiego jeszcze nie znałem. Tej nocy Kris był innym człowiekiem. Kimś zupełnie innym. Miałem wrażenie, że dopiero tej nocy poznałem człowieka, w którym się zakochałem. Dopiero teraz widziałem jego prawdziwe oblicze, które nie było takie twarde i zimne. Był taki, jak się spodziewałem - ciepły, troskliwy, czuły...kochający i kochany. Tej nocy nauczyliśmy się nawzajem, jak kochać to, z czym musieliśmy żyć przez tyle czasu samotnie. Mogliśmy mieć rodziny, ale tak naprawdę, przez cały ten czas byliśmy sami. Nie było z nami nikogo, kto byłby w stanie to zrozumieć. Rozumieliśmy się dlatego, bo przeszliśmy to samo piekło. Wiedzieliśmy, jak bardzo boli milczenie i jak wielką ranę w sercu ono sprawia. Tej nocy nikt nie zrozumiałby nas bardziej, niż my sami.
   Pierwszy raz w życiu zrozumiałem, czym jest rozkosz. Każdy jego ruch, podszyty delikatną namiętnością i erotyzmem działał na mnie jak wyładowania elektryczne. Pokrywałem się cały dreszczami, jęcząc jego imię prosto do nieba. Było mi tak dobrze...nie chciałem, by przerywał, wciąż prosiłem o jeszcze...a on, z najpiękniejszym uśmiechem na świecie, spełniał moje prośby. Miałem wrażenie, że tej nocy zrobiłby wszystko, co bym sobie zażyczył. Ale to uniesienie nie było jednostronne. Ja także chciałem spełnić każde jego marzenie. Chciałem dać mu to samo, co on dawał mi. By był w stanie poczuć, ile dla mnie znaczy.
   Zanim oboje opadliśmy z sił, zamknięci w swoich ramionach, zanim sen ponownie nas złączył, YiFan, słodko zmęczonym głosem, podziękował mi za to, że tamtego dnia, podobnie jak dzisiaj, stanąłem w jego biurze. Spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami, w których odbijały się wszystkie emocje...mogłem w nim czytać jak w otwartej księdze. Złączyłem nasze usta, nie pozwalając mu mówić więcej. Oboje byliśmy sobie wdzięczni. Oboje. Bo na tym świecie istnieliśmy tylko my. Nikt ponad.
   Tej nocy uratowałem człowieka przed przepaścią, jaką mogła być jego własna dusza i ciężar bólu, jaki niósł przez całe swoje życie, kolekcjonując gniew i rozpacz, kolekcjonując grzechy i krzyki ofiar. Tej nocy zostałem ocalony przez człowieka, który dodał do swojej kolekcji także mój ból. Ale jak mogłem mu nie wybaczyć i jak mógłbym go nie pokochać, skoro ocalił mnie przed samotnością? Tej nocy oczyściliśmy się z tego, co stanowiło piętno naszego życia. Urodziliśmy się na nowo.


~*~

   Poczułem delikatne muśnięcia palców na policzku jeszcze zanim otworzyłem oczy. Zrobiłem to powoli, jakbym się bał, że to wszystko było jedynie złudzeniem. Ale, kiedy już to zrobiłem, pierwsze, co zobaczyłem, to czuły uśmiech ukochanego. Pochylił się nade mną, całując delikatnie w czoło, jakby własnie to chciał robić za każdym razem, kiedy otworzę oczy. Uśmiechnąłem się, przykładając dłonie do jego nagiej piersi. Objął mnie silnym ramieniem, jednocześnie szepcząc mi do ucha, jak bardzo mnie kocha. Poczułem wypieki na policzkach, nie tylko dlatego, że wspomniał ostatnią noc. W moim sercu gościł niesamowity spokój i...szczęście. Pierwszy raz w życiu czułem, że jestem bezpieczny.

- Mam dla ciebie niespodziankę - wyszeptał mi do ucha. Sięgnął po niewielki pilocik, leżący na szafce nocnej. - Zamknij oczy.

   Posłusznie spełniłem jego prośbę, słysząc ciche kliknięcie. Przez chwilę w pomieszczeniu roznosił się jedynie szum, który mi nie zdradził, czym mogłaby być niespodzianka. Próbowałem wyłapać jakieś inne dźwięki, jednak, oprócz tego szumu, nic innego słychać nie było. W pewnym momencie poczułem, jak jego ręce zamykają się wzdłuż mojej talii, co ponownie wprawiło mnie w rumieńce. To był cudowny poranek.

- Już możesz otworzyć. - szepnął w moje usta.

   Nieśmiało otworzyłem oczy, czując, jak rumieńce rozlewają się na moją szyję. W pokoju nagle zrobiło się jasno, co stwierdziłem z zaskoczeniem. Uniosłem się na łokciach, by spojrzeć w stronę przeszklonej ściany. Nocne niebo ustępowało jasności i różowi, który towarzyszył wschodowi słońca. Część widoku przysłaniały inne pekińskie wieżowce i smog, jednak nic nie było w stanie odjąć piękna tej chwili. Przytuliłem się do ukochanego, kładąc głowę na jego piersi i obserwując, jak promienie słońca przekradają się pomiędzy drapaczami chmur.
   Czułem się tak, jakby ten wschód słońca był pierwszym w moim życiu.


THE END

1 komentarz:

  1. Fajnie skończyłaś tego fika ;3 było źle, a tu nagle happy end! ^^
    Czekam na inne Twoje prace :D

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2