10 cze 2016

Co to znaczy "kochać" VII


   Wojna skończyła się czwartej wiosny jej trwania. Cały świat odetchnął z ulgą i wycofał swoje wojska, ogłaszając kapitulację, zwycięstwo, zawieszając broń lub utrzymując neutralność. Cały świat zaczął podpisywać traktaty pokojowe, wyciągać wnioski i konsekwencje. Niektórzy cieszyli się zwycięstwem i powrotem wojsk. Inni patrzyli ze wzgardą na własną przegraną i szukali winnych. Jedni sławili wygranych. Większość opłakiwała zmarłych, tworzyła pomniki i zbiorowe groby na obcych i rodzimych ziemiach. Wszyscy za to liczyli, że wojna już nigdy nie wybuchnie. Była to kolejna trauma w historii świata, której nie chcieli więcej widzieć. Jedynym marzeniem ludzi stał się pokój. Nigdy więcej walk, nigdy więcej zła i ideologii, które by do tego prowadziły. Nagle wszyscy stali się ostrożni...ale to było zrozumiałe. Strach budził w człowieku rodzaj ostrożności.l, który był pierwotnie zakorzeniony w naszych ciałach, podobnie jak strach przed ciemnością. Ale przy tej ostrożności ludzie chcieli szczęścia i radości po latach łez. Wybuchały spontaniczne parady, wszystkie narody świata, wolne od nieszczęść, odetchnęły z ulgą. To była ich chwilą wytchnienia. Ich chwila na śmiech.
   Państwa tworzyły się, wyzwolone spod jarzma dyktatury lub upadały pod naciskiem nowych mocarstw. Wszystko było w ruchu. Wszystko było wciąż niepewne, dynamiczne. Przypominało to układanie domku z kart. Trzeba było wiele razy przykładać karty, by je ułożyć...a i tak wielokrotnie zwiewał je wiatr. Głowy narodów ogłaszały zmiany. Ogłaszały początki nowych, rozumnych rządów, zażegnanie kryzysu...obiecywali, kłamali, wróżyli. Czy ktoś im wierzył, czy nie...tego nikt nie mógł się dowiedzieć.
   Każdy żołnierz z każdego frontu na świecie wracał do domu, do ojczyzny, do rodziny. Jakby cztery ostatnie lata nigdy nie istniały. Wracali z uśmiechami na ustach, pragnąc zamknąć się w ciepłych objęciach, wylizać rany i liczyć, że koszmary senne i odgłosy wystrzałów w uszach z czasem znikną na zawsze. Niektórzy już nigdy nie wrócili. Dla nich tworzono pieśni, tablice upamiętniające...pisali dla nich podręczniki do historii i umieszczali ich jako głównych bohaterów na kartach powieści.
   Każdy na swój sposób próbował pamiętać wojnę. Bo wojny nie dało się wymazać z pamięci. Wojna była czymś, czego nikt nie mógł zmienić. Zapadła w pamięć każdego człowieka, niezależnie od tego, czy brał w niej udział. Niektórym wojna kojarzyła się ze śmiercią. Innym z tęsknotą. Z samotnością. Z bólem. Ze stratą. Ze strachem. Z brakiem nadziei. Z szansą na zmiany. A czarnowłosemu chłopakowi, który biegł w dół doliny ze łzami w oczach tylko z jednym - Jimin.
   JungKook nie patrzył pod nogi. Czuł, jakby wyrosły mu skrzydła, które wspomagały jego bieg. Kazały mu jak najszybciej znaleźć się na głównym placu miasta i wypatrywać ukochanego, za którym tak bardzo tęsknił...od kiedy usłyszał syrenę, która ogłosiła niemal na całym świecie koniec wojny, nie mógł przestać myśleć o ich spotkaniu. Czy Jimin go pozna...? Tak bardzo się zmienił...miał już przecież dwadzieścia jeden lat, był dorosłym mężczyzną, nie dzieckiem, które musiał opuścić. Wydoroślał, zmężniał, urósł...nie przypominał tamtego pyzatego i chudego chłopca, którego odnalazł w lesie z raną postrzałową. Teraz był kimś, kogo mógł spokojnie nazwać kochankiem, kimś, kto mógł się stać ukochanym, partnerem dla Jimina. Teraz już bez przeszkód i strachu będą mogli się kochać., będą mogli stworzyć związek, w którym nic ich nie będzie powstrzymywać. Będą mogli być razem i nic nie sprawi, że Jimin znowu będzie uciekał, wycofywał się. Dla niego stał się mężczyzną - dla osoby, która nauczyła go kochać i być kochanym.
   Zadyszany wbiegł między pierwsze uliczki. Płuca paliły go żywym ogniem, ale nie zamierzał się tym przejmować. Nie teraz. Nie, kiedy dzieliło go kilkadziesiąt metrów od osoby, bez której ni potrafił żyć. Od osoby, która stanowiła dla niego wszystko. Nie, teraz nie mógł się poddawać. Teraz musiał biec ile sił w nogach, by zobaczyć go, by wpaść w jego ciepłe ramiona i wyszeptać mu, że już nigdy więcej go nie wypuści.
   Ruszył ponownie, widząc innych ludzi. Wszyscy spieszyli do jednego miejsca - do portu, w którym mieli oddelegować się żołnierze. Na twarzach mieszkańców widać było strach, ale także głęboką nadzieję i radość - oni także wierzyli, podobnie jak JungKook, że dzisiaj zobaczą najbliższych. Biegł, przepychając się między ludźmi i ze łzami w oczach. Biegł, bo wierzył, że już za chwilkę wpadnie w jego ramiona. Biegł, bo tam, zaledwie po drugiej stronie pomostu, mógł już stać jego ukochany, wypatrując go w dali.
   Zatrzymał się dopiero przed wejściem na pomost. Mężczyźni w ciemnozielonych mundurach stali wyprostowani i, choć mieli patrzeć przed siebie, ich spojrzenia uciekały do rodzin - do żon, dzieci i rodziców. W pierwszym rzędzie, tym pokazowym, nie dostrzegł Jimina, jednak to nie sprawiło, że stracił nadzieję. Przecież mógł przypłynąć kolejną kolejką. Mógł stać w drugim rzędzie. Mógł odbierać żołd. Cokolwiek. Ale na pewno tam był i na pewno nie mógł się doczekać jego.
   Ciężko oddychając, oparł się o słup i, starając się łapać oddech, oglądał musztrę, która była bliska jego sercu. Będąc w wojsku właśnie tą cześć najbardziej lubił - synchronizację wszystkich żołnierzy, jakby tworzyli jeden organizm. Przyglądał się z uwagą, zauważając malutkie potknięcia i spóźnione ruchy z delikatnym uśmiechem, czując, jak w jego sercu rośnie ogromny balon wypełniony szczęściem. Nie mógł się już doczekać. Tak bardzo za nim tęsknił...tak bardzo chciał mieć go już tylko dla siebie. Nie był już tamtym dzieckiem. Stał się mężczyzną, który pragnął swojego kochanka. Który nie chciał go wypuszczać z ramion. Chciał mu pokazać, jak bardzo się zmienił, jak dla niego dorósł. Zacinał dłoń na piersi, jakby chciał ją zacisnąć na oszalałym sercu. Może się bał, że jeśli tego nie zrobi, ucieknie ono z jego piersi, prosto do Jimina? Wyraz jego twarzy mówił, że to bardzo możliwe.
   Żołnierze, na niewidzialny sygnał oficera, rozbiegli się do swoich rodzin. Nagle na deptaku zrobiło się tłoczno, wszyscy zaczęli głośno wiwatować, śmiać się, cieszyć...JungKook wszedł na murek, chcąc lepiej widzieć tłum. Szeregowcy dobrze odcinali się od reszty mieszkańców. Chłopak wśród tłumu szukał tej jednej osoby, tej jednej sylwetki, tak drogiej...przeszukiwał dokładnie każdą grupkę w poszukiwaniu jego twarzy, tego zagubionego wyrazu, który widział czasem, gdy wygrywał z nim walkę na kije. Nigdzie go jednak nie było. W jego sercu zasiało się malutkie ziarenko niepewności, jednak nie pozwolił sobie dopuścić tego cichego głosu do świadomości. Nie. Jimin na pewno dzisiaj przypłynie do portu. Na pewno.
   Kolejna seria szeregowców wysypała się ze statku. Po odprawie przez dowodzącego, wpadli oni w tłum swoich przyjaciół, z którymi dzielili ostatnie cztery lata i w ramiona swoich rodzin. Nie było go. W następnych ósemkach, stawiających się na pomoście, także. JungKook poczuł, jak to maleńkie ziarenko kiełkuje. A co, jeśli Jimin...nie wróci? Jeśli...nie! Chłopak energicznie potrząsnął głową, odrzucając ten pomysł. Nie, to niemożliwe. Wróci, na pewno wróci. Nie tylko ten statek przybija dzisiaj do portu. Nie tylko ten. Nie ma się o co martwić. Nie ogłoszono jego śmierci. Musi żyć. JungKook powtarzał to sobie tak długo, że nie mógł uwierzyć w nic innego. Nie mogło być niczego innego. Przecież nie mógł się rozpłynąć na polu bitwy. Skoro nikt nie powiedział, że zginął w walce, musiał wrócić do domu. Musiał. To wszystko.
   Spędził na murku cały ranek, przyglądając się kolejnym ósemkom. Patrzył na ludzi, którzy już mogli się cieszyć, już mogli odetchnąć. W mieście spontanicznie wybuchła parada. Mieszkańcy świętowali koniec wojny, powrót wojaków do domu. Mieli co świętować. Dopiero jutro wszyscy pomyślą o tych, którzy już nie postawią stóp na ojczystej ziemi. Dopiero jutro przyjdzie świadomość, bilans zysków i strat. Pojawią się przerażające wykresy śmiertelności, poprawiające nastrój przemowy. Zaczną się pogrzeby pustych trumien, w imię pamięci. Powstaną pomniki dzielnych obrońców. Dopiero jutro przyklepie się historia, zmieniając nie tylko ludzi dzisiejszych, ale i przyszłe pokolenia. Jutro. Dzisiaj jeszcze mieli czas na chwilę radości, niezmąconej, czystej radości. JungKook skupił spojrzenie właśnie na takiej radości - na babcię, malutką i pomarszczoną, która biegła, cała zapłakana,  do syna. Choć wcześniej chodziła tylko o lasce, teraz biegła, nie przejmując się swoimi schorzeniami. Mocno przytuliła do siebie syna, który upadł przed nią na kolana. W oczach zakręciły mu się łzy. Bez problemu mógł w tej scence widzieć siebie i ukochanego. Niemal czuł ból upadku, czuł łzy spływające po twarzy...z zaskoczeniem dotknął policzków. To nie było jedynie wyobrażenie. Naprawdę płakał. Nie wiedział, dlaczego, ale łzy przecinały jego skórę błyszczącymi ścieżkami. Szybko przetarł oczy. Nie, nie mógł sobie jeszcze pozwolić na łzy. Nie, jeszcze nie. Jeżeli on przestanie wierzyć, kto będzie tutaj na niego czekał? Musiał wierzyć. Musiał na niego czekać, choćby przez cztery kolejne lata.
   Pierwszy prom odpłynął. Część żołnierzy, wraz ze swoimi rodzinami, wrócili do domów. Inni, podobnie jak JungKook, wciąż czekali. Czekali na tych, którzy przeżyli największy koszmar ludzkości. Chłopak patrzył w dal, na horyzont, na niebo, które łączyło się z morzem. Ciepłe, wczesnojesienne słońce oświetlało cały, malutki port, w którym oczekiwali na powrót swoich najbliższych. Czarnowłosy usiadł na murze, opierając głowę o latarnię uliczną. Wsłuchiwał się w cicho uderzające fale, w spokojne krzyki mew. Po jego policzkach, nieświadomie, spływały łzy. Tak bardzo chciał go zobaczyć, tak bardzo chciałby go do siebie przytulić...te pragnienia gnieździły się w nim już od tak długiego czasu. Życie bez serca nie jest przyjemne. Jego stan można było tylko przyrównać do narkomana, zamkniętego na odwyku. Czuł niemal fizyczny ból tęsknoty, niewidzialne rany na ciele i prawdziwe rany na duszy. Czuł się tak, jakby był tylko częścią siebie. Tą małą, słabą częścią siebie, niemal pustą w środku. Bo przecież wszystko, czym był, zawdzięczał Jiminowi. Kto, jak nie on, nauczył go używać pałeczek? Wiązać buty? Pisać? Czytać? Kto go nauczył walczyć na pałki? Kto go nauczył, że dobry sen pomaga w chorobie? Kto pokazał mu, jak należy się zwracać do starszych? Kto nauczył go szacunku do wszystkich i wszystkiego? Kto zrobił z niego człowieka, nie zwierze? Kto się nim zajął...kto go pokochał...
   Poderwał się ze swojego miejsca, widząc kolejny statek na horyzoncie. Poczuł, jak jego serce otwiera się, jakby zapraszająco...w oczekiwaniu na nadzieję. Może ten statek...może teraz go zobaczy. Gwałtownie przetarł twarz z resztek łez. Przecież nie mógł mu się pokazać w takim stanie! Oczywiście, był świadomy, że i tak zacznie płakać na jego widok, jednak to nie zmieniało faktu. Chciał, by Jimin zobaczył go szczęśliwego. By poczuł, że wrócił do domu. Później przyjdzie czas na łzy. Łzy szczęścia...łzy smutku. Później. Nie dzisiaj. Dzisiaj będą świętować jego powrót.
   Jaki ogromny zawód poczuł, gdy i tym razem na pokładzie nie było ukochanego. Miał wrażenie, jakby jego serce pękało i rozsypywało się powoli, bardzo powoli na drobinki mniejsze niż pył. JungKook zacisnął dłonie w pięści, podtrzymując się przed upadkiem z muru. Zachowywał się, tak jakby przestał oddychać. Jakby dochodziło za mało tlenu do poszczególnych układów jego ciała. Poczuł silne zawroty głowy. Niespokojnie usiadł, krew w jego żyłach szalała. Nie...to nie było możliwe. Na pewno było inne rozwiązanie. Może przypływie kolejnym. Lub wraz z zaopatrzeniem. Przecież przerzut wojsk jest taki skomplikowany, jedna osoba mogła się zgubić....wbijając sobie paznokcie we wnętrze dłoni, powtarzał to jak mantrę. Wróci. Wróci. Wróci.
   Ludzie w koło, którzy czekali podobnie jak on, zaczęli zwracać na niego uwagę. Drżał, chociaż dzień był przyjemnie ciepły, płakał , chociaż to nie był koniec przerzutu. Wyglądał niezwykle słabo, jakby czekał na tym murku dluzej, niż ktokolwiek inny byłby w stanie. Bo inni by siè poddali. Ale nie ten młodzieniec. Nie on. Ludzie, którzyto otaczali, martwili się o nieznajomego, który, z nawet najmniejszym okrętem przybijającym do portu, wydawał się coraz bardziej zdruzgotany. Jakby ktoś odebrał mu sens życia. Jakby ktoś pozbawił to wszystkiego. Niektórzy bali się, że zaraz spadnie, wprost do morza lub na bruk. Najbardziej o niego martwiła się młoda pielęgniarka, obserwująca go od momentu, w którym przybiegł do portu. Sama, wraz z innymi pielęgniarkami z pobliskiego szpitala, zajmowała się odbieraniem chorych i zmarłych z wojskowej wyprawy. Kiedy już ich przetranstoprtowali, dziewczyna została, patrząc z rosnącym niepokojem na czarnowłosego. Ściskając pled, którym okrywali chorych, nieśmiało podeszła, gdy ostatni prom opuścił przystań i stał się jedynie punktem na horyzoncie. 
   Przez cały ten czas JungKook nawet nie drgnął. Jego serce skończyło pracę, podobnie jak umysł. Jimin nie wrócił z wojny. Nie wrócił. Złamał obietnicę. Zostawił go. Zostawił!! Oszukał, okłamał! Przez niego...przez niego...do końca życia zostanie tylko małym skrawkiem siebie. Jego myśl odbijały się w zapętleniu  jak dźwięk na zwartej płycie. Jimin nie wrócił. Nie wrócił. Nie ma go. Nie ma...

- Przepraszam... - dziewczyna nieśmiało stanęła pod murem. - Zaraz zacznie się robić zimno...weź to. Oddasz...przy okazji, dobrze?

- Nie chce - jego głos był wyprany z emocji. Z trudem zszedł z muru, niemal upadając na nogi. - Nie chce niczego. Nawet oddychać.

   Dziewczyna patrzyła, jak chłopak idzie na pomost. Usiadł na samym krańcu, obejmując się rękoma. Od morza zaczynała wiać zimna bryza, rozwiewając mu włosy. Wyglądał gorzej, niż ranni wojacy. Wyglądał tak, jakby ta wojna i wszystkie jej rany, zamknęły się w jego wnętrzu. Do oczu pielęgniarki napłynęły łzy. Patrząc na niego, odczuła cały ogrom zła, jaki wypłynął z tych czterech lat. Odczuła stratę równą nieszczęściu wszystkich ludzi na świecie. Czuła smak tego bólu, jakby unosił się razem z wiatrem i rósł proporcjonalnie do malejacego na horyzoncie słońca. Stojąc tak przed mostem, patrzyła na JungKooka, który był najbardziej samotną osobą na tym świecie. Stał się jedynie czarną sylwetką na tle zachodu słońca, pełną bólu i smutku  jakiego żaden człowiek nie byłby sobie w stanie wyobrazić.
   Nieśmiało podeszła bliżej, czując się, jakby wkraczała w coś, czego nie będzie w stanie zrozumieć. Narzuciła pled na jego ramiona, które automatycznie się skupiły. Wciąż się odwracając w jego stronę, zaczęła iść w kierunku szpitala. Powoli robiło się coraz ciemnien, jednak chłopak nawet nie drgnął.
   Zmrok zapadł szybko. Miasto przykrył słodki całun spokoju, ciszy. Ludzie i żołnierze spokojnie spali w swoich ciepłych domach, bez strachu, z lekkim sercem. Tulili swoje żony i dzieci do piersi, czując szczęście i ulgę, jakiej nie czuli nigdy w życiu. Jedynie uważny słuchacz, wśród krzyku mew i uderzeń fal o brzeg, byłby w stanie usłyszeć ciche łkanie. Jedynymi świadkami rozpaczy, jaka była zawarta w łzach i szlochu JungKooka, było niespokojne morze, niebo, gwiazdy i księżyc.


7 komentarzy:

  1. O nie...
    Kto tu kroi cebulę?!
    Mam łzy w oczach, co sie rzadko zdarza, bo mało które opowiadanie mnie wzrusza.
    Rozdział genialny, zresztą, jak wszystko, co piszesz.
    Ale i cholernie smutny...
    Jimin nie mógł zginąć!
    Proszę, niech wróci ranny i niech wszyscy będą szczęśliwi.
    Ale pewnie umarł... Płaczę. :'(

    Przepraszam za komentarz bez ładu, składu i sensu, ale wiesz, emocje :(

    Weny!

    Pozdrowionka,
    Eva

    OdpowiedzUsuń
  2. Biednu Jungkook ;; mógł iść do szpitala z pielęgniarką.. może tam by znalazł Jimina.. albo przypłynie on w jakimś późniejszym transporcie, bo jego stan na razie nie pozwala na podróż.. Mam taką samą głupią nadzieję jak Jungkook xd jestem ciekawa jak to się skończy. Powodzenia!

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Nienienie, błagam, niech Jiminnie wróci do Kookiego ;-;
    To nie może się tak skończyć... Przecież mu obiecał... Jungkookie cztery lata, żeby dowiedzieć się, że nie żyje? ;-;
    Pozostaje jedynie czekać na ciąg dalszy~ 💕

    OdpowiedzUsuń
  4. Najpierw łzy. Potem to ��
    Nie potrafie więcej napisać.
    Jak uśmierciłaś ChimChim'a głupka który ma nawyk trzymania się JungKook'a,kretyna który ma świetne poczucie humoru to ja uśmierce ciebie a zaraz potem siebie ������������✂sama wybierz czym mam cie zabić w razie czego.
    Mój JiMinnie!!!!������

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Razem z wami łącze sie w bólu ale również w nadziei

      Usuń
  5. NIEEE! Jiminnie nie może umrzeć!😭
    Jikookie muszą być szczęśliwe💞
    Nie po to czekam tak długo na każdy rozdział i po przeczytaniu go nie mogę się uspokoić przez następna godzinę , żeby się dowiedzieć, że Kook zostanie sam ;_; proszę nie rób mi tego 😭😭

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2