24 paź 2016

Pianista - bezdźwięczny klawisz (II)


   Przez chwilę po prostu stałem, zbyt skamieniały, by się ruszyć. Dobre kilka minut zajęło mi ocknięcie się z letargu i starcie łez z twarzy. Moje ciało wciąż drżało, wypełnione najróżniejszymi emocjami - od niepewności, przez ból i stratę, aż po czystego smutku. Pierwszy raz w życiu widziałem, by ktoś grał w ten sposób...słuchając dźwięków, które wydają klawisze, miałem wrażenie, że słucham kolejnej, przepięknej ballady światowej sławy kompozytora, a tak naprawdę...miałem przed sobą jeszcze dziecko z niesamowitym talentem. Wydawało się wręcz niewyobrażalne, że ktoś tak młody był w stanie grać w taki sposób, jakby przeżył co najmniej kilka istnień...jednak ten świat posiadał już nie jednego niesamowitego kompozytora - Mozart w wieku zaledwie dziesięciu lat skomponował swój pierwszy utwór...
   Zanim otrząsnąłem się z szalejących w moim sercu emocji, uświadomiłem sobie, że nie stoję sam. Obok mnie, w podobnym stanie, był we własnej osobie dziekan, który delikatnie osuszał łzy pod okularami. Nie miałem pojęcia kiedy wszedł, ale, podobnie jak ja, nie odrywał spojrzenia od pianisty. Dopiero kiedy chłopak oderwał głowę od klawiszy, przetarł wściekle oczy i zaczął grać kolejną melodię, tym razem dziką, wściekłą, pełną oburzenia i żalu, dziekan na mnie spojrzał. W jego oczach widziałem ogromny ból i smutek, niemal porównywalny z tym, który czułem, kiedy słuchałem wcześniejszej melodii. Widziałem w nich także ciężkie brzmienie prawdy, którą musiał nosić głęboko w sobie. Po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz jeszcze zanim zaczęliśmy rozmawiać. Czułem, że zaraz się coś wydarzy.

- Wiesz, kogo obserwujemy? - spytał szeptem, na co przecząco pokręciłem głową. - To właśnie Lee Taemin. Przypatrz mu się dobrze, jednak nie próbuj nawiązywać z nim kontaktu.

   Nic nie rozumiejąc, patrzyłem, jak mężczyzna wychodzi. Kiedy drzwi się cicho za nim zamknęły, nie mogłem nie wrócić spojrzeniem do Taemina, patrząc na niego tym razem zupełnie inaczej. Słyszałem właśnie dzieło chłopaka, który był najmłodszym zwycięzcą konkursu kompozytorskiego w jego historii. Miałem przed sobą kogoś, o kim plotkowała cała Akademia. Kogoś, kogo niektórzy chętnie bronili, inni zaś szkalowali na wszelkie możliwe sposoby. Dlaczego? Nie wydawał się złym dzieckiem, jednak co mogłem wynieść jedynie z obserwacji? Jedynie dzięki rozmowie mógłbym spróbować to wszystko zrozumieć, jednak...zakazano mi. Nie mogąc więc zrobić nic więcej, usiadłem na krześle i obserwowałem młodego kompozytora. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na sposób jego gry, by rozwiać wszelkie plotki o sodówce, która mogłaby mu uderzyć do głowy - każde dotknięcie klawiszy było delikatne, niemal czułe. Tylko osoby szanujące to, co robiły, traktowały z taką pieczołowitością fortepian.
   Przysunąłem się bliżej i przełączyłem dźwięk na słuchawki, by lepiej wyczuć każdą, pojedynczą nutę. Był naprawdę niesamowity. Nie potrafiłem oderwać wzroku od pełnego uniesienia ciała. Nie tylko czarne i białe klawisze powodowały dźwięk. Wszystko w nim grało, każdy jeden, mały element. Każde szarpnięcie głową, każdy gwałtowny czy przeciwnie, delikatny ruch ręką. Każde pochylenie się nad instrumentem i każde zerwanie się z krzesła. Wszystko to tworzyło niesamowity akompaniament głównej melodii, którą jej artysta przeżywał całym swoim jestestwem. Patrząc tak na niego, miałem wrażenie, że dźwięki nie przenikają jedynie przez moje uszy, ale i przez skórę aż do kości, pozostawiając po sobie wibrujące wrażenie.
   Nie wiem, ile czasu spędziłem, siedząc i słuchając jego muzyki...ale, kiedy skończył grać, wiedziałem, że to i tak było zbyt krótko. Kiedy przestał, poderwałem się, chcąc go prosić o więcej, chcąc go zatrzymać przy instrumencie. W ostatniej chwili zatrzymałem się, przypominając sobie słowa dziekana i pozwoliłem temu niesamowicie wybitnemu dziecku porwać torbę z podłogi i wybiec z sali. Stałem tam całkiem sam, pochylony nad konsolą i wpatrywałem się w puste miejsce przy pianinie, jakbym oczekiwał, że się tam zmaterializuje. Dłuższą chwilę zajął mi powrót na ziemię. Dziwnie ociężały od doświadczeń zabrałem prace uczniów i wszystkie nagrania, starając się zachować choć trochę trzeźwy umysł. Pomogło mi w tym zimne powietrze, które dopadło moją skórę w momencie, w którym opuściłem mury Akademii. Trzęsącymi się dłońmi wyłuskałem z kieszeni paczkę papierosów i, opierając się o słup na parkingu, zapaliłem niemal z ulgą, czując znajome duszenie. Stałem, czekając, aż moje ciało się rozluźni, aż kości przestaną wibrować w cudownym, uspokajającym, jesienno-zimowym przymrozku.

- Profesorom nie wolno palić. To taka niepisana zasada. - usłyszałem gdzieś za sobą.

   W zaskoczeniu odwróciłem się, patrząc, kto o tej godzinie jeszcze był w szkole. Z niedowierzaniem zobaczyłem w świetle latarni Taemina. Po czubek nosa był obwiązany szalikiem, co nieco zniekształcało jego głos, a ręce trzymał wciśnięte w kieszenie płaszcza. W tej chwili wydawał się kimś zupełnie innym - mógł być każdym studentem, każdym, anonimowym chłopakiem w tłumie. Nie wydawał się nikim specjalnym...kto by mógł się tego po nim spodziewać...ile talentu posiadał w tym niepozornym ciele...
   Podszedł do mnie bliżej. Dopiero wtedy zauważyłem przemarznięte i zaczerwienione policzki, jakby długo, zbyt długo, stał na zimnie. Jednakże stan jego oczu wskazywał, że nie tylko przymrozek brał udział w jego wyglądzie. Podpuchnięte oczy były zbyt wymowne...poczułem, że coś każe mi go przytulić i pocieszyć. Byłem jednak dla niego obcy, nie miałem prawa stanowić dla niego nic ponad osoby profesora.

- To zły nawyk. - odparłem po chwili, zaciągając się. - Nauczyło mnie tego zdenerwowanie i nie potrafię się oduczyć. Głupie przyzwyczajenia.

- Więc pomogę. - rzucił przyciszonym głosem. Wyciągnął rękę, zabierając mi papierosa, by samemu zaciągnąć się dosyć nieumiejętnie i rzucić go na ziemię. Zaskoczony, przypatrywałem się, jak żar niknie pod podeszwą buta i w chmurze dymu. - Proszę jak najszybciej rzucić ten nawyk. Szkoda niszczyć zdrowie, profesorze Lee.

   Jeśli jego słowa mnie zaskoczyły, to w szok wprawiło mnie jego odejście. Tak po prostu, bez słowa wyjaśnienia czy chodźmy powiedzenia "do widzenia". Wpatrywałem się w osłupieniu w jego plecy, dopóki nie zniknął za drzewami niewielkiego parku, który otaczał teren Akademii. Co to wszystko miało znaczyć? I czy ten dzień mógł być jeszcze dziwniejszy? Pokręciłem głową, wsiadając do auta i odpalając silnik zgrabiałymi dłońmi. Co tu się dzisiaj stało?
   Będąc już w domu, nie mogłem przestać myśleć o tajemniczym studencie. Jego gra i jego zachowanie należały do zupełnie innych światów, jakbym widział dwie, kompletnie różne osoby. Siedząc przy fortepianie i stukając bez sensu w klawisze, rozpamiętywałem te sytuacje. Skąd on mnie znał? Przecież nie był na ani jednym wykładzie., na rozpoczęciu czy jakiejkolwiek innej uroczystości, gdzie mógłby mnie wyłapać w tłumie innych nauczycieli. A może był? W mojej głowie pojawił się jakiś dziwny mętlik, gdy o tym myślałem. To wszystko wydawało się takie bez sensu. Nie miałem siły o tym myśleć. Postanowiłem sobie, że muszę złożyć długą wizytę dziekanowi i nie odpuszczę, dopóki nie dowiem się wszystkiego. Z ciężką głową wyszedłem na chwilę na balkon, pozwalając, by zimny wiatr ponownie podziałał orzeźwiająco. Wziąłem popielniczkę oraz paczkę z parapetu i szybko odpaliłem papierosa, mocno się zaciągając. Przez chwilę wpatrywałem się w dym, jakby mógł mi dać odpowiedzi na nie zadane pytania. Lee Taemin...jaką tajemnicę skrywa?


~*~

   Od siódmej rano stałem pod gabinetem dziekana, czekając na jego przyjście. Kiedy tylko pojawił się na horyzoncie, od razu poderwałem się ze swojego miejsca i ruszyłem w jego stronę z miną równie gradową jak burza, która niewątpliwie miała dzisiaj zaatakować miasto. Nie przejmowałem się w ogóle innymi osobami z interesem do tego mężczyzny - musiałem być pierwszy i wszystko sobie z nim wyjaśnić. Wbiegłem więc pomiędzy dziekana, a profesora wykładającego historię malarstwa, burcząc pod nosem jakieś słowa przeprosin. Zamknąłem za nami drzwi i spojrzałem na starszego mężczyznę z mieszaniną niepewności, pytań i obaw, wypisanych zapewne na twarzy. Mężczyzna za to wyglądał, jakby spodziewał się mnie dużo wcześniej. Profesor zdjął z nosa okulary, przecierając oczy, po czym wstał i wskazał mi miejsce za biurkiem. Nerwowo usiadłem na krześle, kładąc teczkę na kolanach.

- Kiedy składałeś dokumenty, na to miejsce, mieliśmy już około 50 kandydatów. Po tobie przyszła kolejna setka. Wszyscy posiadali długoletnie doświadczenie i nadawali się dużo, dużo bardziej, chociaż twoja znajomość z byłym wykładowcą nas zastanawiała. Ostatecznie naleźliśmy innego profesora na to stanowisko. Jednakże, w trakcie lata, Lee Taemin wrócił z tournee i dowiedzieliśmy się o tragedii, jaka go spotkała.

- N-nie bardzo rozumiem...skoro nie byłem brany pod uwagę, dlaczego mnie wybrano? - spytałem, nie rozumiejąc już nic

- Właśnie ze względu na tego chłopaka. - dziekan westchnął, wyglądając przez okno. - Widzisz, Taemin to nasz najlepszy uczeń. Jego słuch jest czymś niesamowitym, a talent jest nieoceniony. Ten dzieciak to nieoszlifowany diament, który trafił się naszej akademii. Kiedy po praz pierwszy usłyszałem jego własną kompozycję, nie mogłem uwierzyć, że ma raptem, ledwo ukończone, dwadzieścia lat. Wysyłając go na konkurs jako naszego przedstawiciela, liczyliśmy na miejsce w pierwszej dwudziestce, może wyróżnienie. Jednakże on wygrał i dał nam do zrozumienia, że mamy w rękach jego talent i należy go dobrze wykorzystać, by nie przepadł. Taemin dostał przed tournee prywatne nauczanie, które pozwoliło na niezapomniane koncerty i tłumy fanów. Swoją aparycją i grą podbił niejedno serce.

   W pokoju zapadła cisza. Patrzyłem na profesora, czekając na dalszy ciąg, podczas kiedy dziekan widocznie musiał zebrać myśli. Czułem, jak pocą mi się ręce ze zdenerwowania. Wiedziałem, że moje otrzymanie pracy tutaj to prawdziwy cud, ale nie spodziewałem się, że zostałem wybrany ze względu na jednego ucznia. Rozumiałem, że jego talent jest wyjątkowy, ale co we mnie mogło sprawić, że stałem się tutaj potrzebny? Przecież sam powiedział, że byli lepsi ode mnie, że wybrano już kogoś innego na to stanowisko. Dlaczego więc zostałem wzięty pod uwagę? I co za tragedia przydarzyła się temu młodemu chłopakowi?

- Lee Taemin miał tajemnicę, którą nosił głęboko w sercu, Ukrywał to przed innymi, nie chcąc, by traktowano go specjalne ze względu na...postępującą chorobę. - dziekan odwrócił się do mnie, obserwując ze szczególnym błyskiem w oczach moją zdziwioną twarz. - Widzisz, to niesamowicie utalentowane dziecko od lat traciło słuch. Podczas jednego z ostatnich koncertów, po zejściu ze sceny, okazało się, że jest kompletnie głuchy. W trakcie ostatniej piosenki przestał słyszeć. Momentalnie sprowadzono go do Seulu, a tutaj trafił do specjalistycznego szpitala. Wtedy dowidzieliśmy się, że to trwało od czasów liceum. By ukryć swoją chorobę nauczył się czytać z ruchu warg, a siedząc wystarczająco blisko instrumentu był w stanie usłyszeć jego brzmienie. Jednakże teraz, kiedy już o tym wiemy, potrzebna jest operacja, podczas której zostaną mu założone implanty. - dziekan zajął miejsce na przeciwko mnie. - Wybraliśmy cię z myślą, że po operacji zostaniesz jego prywatnym nauczycielem muzyki. Masz wszystkie uprawnienia i jego specjalizację. A także zrozumiecie się jak nikt inny, prawda?

   Na mojej twarzy odbił się szok, a dłonią niemal automatycznie dotknąłem implantu ukrytego pod włosami. Oczywistym było, że musiałem o nim napisać w podaniu o pracę, chociaż nie chciałem tego robić. Patrząc teraz na mężczyznę na przeciwko zrozumiałem, że tak naprawdę moja praca tutaj jest jedynie efektem cudzego nieszczęścia. Poczułem się tak, jakbym został spoliczkowany. Bez słowa wyszedłem z gabinetu, ignorując prośby dziekana, bym został i pozwolił wytłumaczyć sobie resztę. Nie chciałem tego słuchać. Chciałem zostać sam i na spokojnie, we własnej głowie i bez świadków przemyśleć to, co usłyszałem.
   Moje nogi same skierowały mnie na dach, gdzie jeszcze jako student spędzałem większość przerw na uczeniu się w ciszy i spokoju lub paleniu w ukryciu. Prawie żaden profesor się tu nie pojawiał, świadomy stanu rzeczy, dlatego liczyłem, że tutaj uda mi się uspokoić. Usiadłem na niskiej ławeczce, opierając łokcie na kolanach i zakrywając twarz. Ludzie zawsze patrzyli się na osoby niepełnosprawne tak, jakby byli gorszego sortu lub posiadali szczególne uprawnienia. Teraz na własnej skórze odczuwałem tą faworyzację. Gdyby nie to, że jako dziecko straciłem słuch i wszczepiono mi implanty, nie dostałbym tej pracy.  Nie chciałem być traktowany specjalnie i przez całe życie unikałem tego tematu, starając się niczego przez to nie zyskać. I oto, po prawie dwudziestu latach, nieświadomie dostałem przez upośledzenie wszystko. Klnąc pod nosem, wyjąłem paczkę papierosów z teczki i szybko zapaliłem. Byłem wściekły na dziekana. O dziwo, byłem także wściekły na Taemina i chociaż potępiałem ukrywanie przez niego choroby, rozumiałem jego wybór aż zbyt dobrze. Teraz oboje byliśmy w podobnej sytuacji. Tutaj dziekan miał rację - zrozumiemy się jak nikt.
   Siedziałem tak na dachu, otoczony dymem papierosowym i słowami powszechnie uważanymi za obraźliwe przez godzinę, może dwie. Zdążyłem kompletnie przemarznąć mimo kurtki, moje dłonie zrobiły się czerwone, podobnie jak nos i policzki. Ale to nie miało w tej chwili dla mnie znaczenia. Czułem się oszukany i nie gotowy na ponowne spotkanie z dyrekcją. Teraz dziękowałem sobie, że przyszedłem wyjaśnić tę sprawę w dzień wolny. Chyba nie byłbym w stanie spotkać się ze studentami.
   Ostatecznie zimno skutecznie przegoniło mnie z dachu i ostudziło mój gniew. Opuściłem budynek Akademii i z rozkoszą wstąpiłem na rozgrzewającą kawę przed powrotem do domu. Chociaż chciałem o tym nie myśleć, w mojej głowie wciąż wracałem do rozmowy z dziekanem, rozumiejąc coraz więcej. Zapewne wydarzenia sprzed ostatnich kilku dni były efektem decyzji o operacji. Swoją własną pamiętałem jak przez mgłę - pamiętałem, jak rodzice rozmawiali z lekarzami, a ja przypatrywałem się temu w niesamowitej ciszy, która mnie przerażała i jednocześnie fascynowała. Później było kilka dni w szpitalu, doszkalanie języka migowego na zajęciach. 
Z ostatnich chwil pamiętałem przejazdy korytarzami i ostre światło jarzeniówek na sali operacyjnej. A kiedy się obudziłem, świat ciszy szybko mnie opuścił, 
przywracając mi słuch. Pierwszą rzeczą, jaką usłyszałem tak naprawdę, bez szumów i przerywania, była gra babci na starym pianinie w naszym domu. Wtedy zrozumiałem, że chcę w przyszłości grać.
   "Pewnie dlatego miał takie podpuchnięte oczy i grał w ten sposób", przebiegło mi przez myśl, kiedy dopijałem swoją kawę. Nagle postać Taemina wydawała mi się dużo bliższa. On, podobnie tak jak i ja musiał się zmagać ze światem ciszy i teraz miał podobną do mnie szansę na powrót do świata dźwięków. Jednakże on, w odróżnieniu ode mnie, był dużo starszy i ogrom strachu wydawał się dużo większy. Jeszcze bardziej rozumiałem jego decyzję o zatajeniu wszystkiego. Nie chciał tracić swojej szansy na dostanie się na studia i spełnianie swojego marzenia o grze i koncertowaniu. W końcu, ja także miałem to marzenie i nie pozwoliłem sobie, by moja niepełnosprawność w tym przeszkodziła.
   Kiedy wróciłem do domu, odczytałem maila od dziekana, w którym przepraszał mnie za możliwą interpretację oraz zapewniał, że nie tylko to wpłynęło na przyjęcie mnie, w co mu nie uwierzyłem. Dowiedziałem się, że mój nowy, prywatny uczeń zostanie mi oddany pod koniec tego miesiąca. Wraz z nowym grafikiem zrozumiałem, jak ciężka będzie praca z chłopakiem świeżo po operacji, którego jego własny słuch będzie zawodził. Wiedziałem, że na moje barki zrzucono ogromny ciężar i, że ciężko będzie mu podołać. W mojej pamięci pojawił się obraz Taemina, jego zapłakana twarz przy fortepianie i ta zaczerwieniona na mrozie. Poczułem, jak coś ściska się w mojej piersi. Nie chciałem go zawieść. Musiałem dać z siebie wszystko.


2 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Z niecierpliwością czekam na kolejny 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział! Z niecierpliwością czekam na kolejny 😊

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2