8 lis 2017

Red Velvet - oops~! [ I ]

   Na pogrzebie płakałem dość, by wszyscy uwierzyli, że moja postać ukryta w burgundzie odczuwa szczery ból i smutek. Liczyłem też, że ilość rozpaczy na mojej twarzy, podkreślona ukochanym kolorem i czarnymi dodatkami pozwoli na zrobienie ze mnie w mediach zranionego dziecka, co tylko przysporzyłoby mojej obecnej sytuacji profitów. Nie mogłem jednak odmówić, że, przekraczając próg teraz mojej, posiadłości i odkładając kapelusz z delikatną siateczką, odczuwałem ulgę. Byłem świadomy, ze powinienem płakać, że utraciłem dwójkę rodziców, jedyne bliskie mi osoby. Wolałem jednak to, niż widok któregokolwiek z nich jeszcze raz...w końcu, prawda nigdy nie ma jednego oblicza.
   Czy nienawidziłem mojej matki? Nigdy nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na to pytanie. Za młodu byłem jej zabawka, ale w końcu zostałem zaakceptowany, w końcu mnie dostrzegła i dostrzegła fakt, że byłem jej dzieckiem. Ale ona nie potrafiła kochać i nie czerpać jakichkolwiek korzyści, a ja stałem się cennym źródłem nowych możliwości...nawet mimo tego, nie potrafiłem sobie jednoznacznie powiedzieć "nienawidzę". Wiedziałem tylko jedną rzecz, tą, która kryła się za cienką granicą -kochałem ją. Była i będzie jedyną kobietą w moim życiu, która zasłużyła na to uczucie. Niestety, mimo jej licznych, późniejszych prób, prawdziwą matką nie była i nie będzie. Dla mnie była nikim innym, jak tylko Madame Red, kobietą brytyjskiego sukcesu o charakterze sofistycznym, gotową sprostać wszelkim wymaganiom, aby tylko efekt był odpowiedni. Była i będzie kimś, kto mnie wychował, ale im starszy się stawałem, tym więcej widziałem i rozumiałem, nie tylko za sprawą własnego wzroku. Bezwiednie spojrzałem na mężczyznę, który wszedł kilka minut po mnie, który bez słowa odwieszał marynarkę, nawet na mnie nie spojrzawszy...odchrząknąłem nieznacznie, widocznie oczekując jego reakcji na płaszcz, wciąż znajdujący się na moich ramionach. Gdy rdzawe futro zajęło należne miejsce w szafie, przysunąłem się do niego, opierając cały ciężar szczupłego ciała na jego postawie.
   Matce mogłem zarzucić wiele, ale nigdy nie mogłem odjąć jej niezwykłego wręcz gustu do mężczyzn. Zawsze potrafiła wybrać najciekawsze i najsmaczniejsze kąski, czego dowód był pod moimi palcami i ze znużeniem poprawiał okulary, pozwalając moim dłoniom zanurzać się pod materiał koszuli. Zakochałem się w jego postawie, w mieszaninie zainteresowania i odtrącenia, które dominowało w nim, gdy dostrzegał postępujące zmiany w moich charakterze.
   Nie mogłem być dzieckiem całą wieczność.
   I nawet najsłodszy owoc może zgnić.


- Twoi rodzice zapisali ci wszystko, - poprawił teczkę pod pachą, którą odebrał przed pogrzebem od notariusza. - jednakże, dopóki nie osiągniesz 25 roku życia, firma będzie w mojej jurysdykcji, podobnie jak finanse rodzinne i konta bankowe.

- Dopiero za cztery lata otrzymam firmę? - uniosłem zdziwiony i jednocześnie zezłoszczony głowę.

- Tak wynika z testamentu. - odsunął się ode mnie i ruszył w stronę salonu, w którym igrało światło z kominka, dając mi znak, bym poszedł za nim. - Jednakże, do podejmowania wszelkich projektów jest wymagana twoje zgoda, chyba, że udziałowcy ją przegłosują w 80% większości.

- Proszę, tylko żadnych liczb i papierów. Jestem zmęczony. -
teatralnym gestem opadłem na kanapę, przykładając dłoń w satynowej rękawiczce do czoła i zamykając oczy.

   Poczułem delikatny chwyt na ramieniu, nieco zbyt brutalny, ale znajomy i charakterystyczny. Wziąłem głęboki oddech, czując, jak satyna zsuwa się z mojej skóry, pozostawiając przyjemne ciepło i mrowienie. Naprawdę, można było oszaleć od tych długich i smukłych palców...pod zamkniętymi powiekami byłem w stanie wyobrazić sobie, jak mnie dotyka, jak patrzy na mnie zza swoich okularów...ale czar szybko prysnął, gdy cofnął dłonie, zdejmując rękawiczki. Niechętnie odwróciłem się na drugi bok, patrząc na niego. Przysiadł do mahoniowego biurka, nie zaszczyciwszy mnie nawet cieniem spojrzenia...poczułem delikatne ukłucie, jednak nie zamierzałem się tym przejąć. Nie dzisiaj, kiedy tyle mi się udało.
   Podniosłem się z kanapy i pociągnąłem za sznur, przywołując do salonu przestraszoną i drobną służącą, której nakazałem przyniesienie wina. Gdy tylko zniknęła za wyłomem, odgarnąłem długi warkocz na plecy, podchodząc do ciemnowłosego mężczyzny, zbyt zajętego papierami, by na mnie spojrzeć. Usiadłem na skraju biurka, splatając nogi w ciasnej sukni i kładąc dłoń na jego policzku. Przesunął palcami niżej, wzdłuż jego szczęki, by ostatecznie zsunąć je po jego szyi i wsunąć za kołnierz, drugą zaś poluźniając sztywny, czerwony krawat. Jego chłodne spojrzenie zza oprawek okularów sprawiło, że poczułem dreszcze na całym ciele...tak wielu mężczyzn chciałoby być na jego miejscu, a mimo to, zawsze mnie odpychał.
   Sława stała się dla mnie czymś oczywistym, chociaż za młodu niezbyt pożądanym. Towarzyszyłem matce na bankietach i balach, zawsze u jej boku, niczym maskotka w Harrodsie...ale tym razem byłem pożądaną zabawką, co wielokrotnie okazywała, nie tylko na pokaz - głaskała mnie po głowie, całowała delikatnie w czoło, brała na ręce, gdy ludzie stawali na rąbku mojej czerwonej sukienki. Ludzie rozpoznawali nas na mieście, staliśmy się rodziną, która mogła dorównywać popularnością rodzinie królewskiej, jak mawiali ludzie w naszym otoczeniu. Nagle zaczęto mnie dostrzegać, czasem nawet za bardzo...im bardziej dorastałem, tym więcej uwagi poświęcali mi nie tylko rodzice, ale także reżyserowie i mniejsze domy mody. Oczywiście, moja matka nie przegapiła swojej szansy - stałem się jej osobistym modelem, a właściwie modelką. Wśród całej kolekcji zawsze znajdowała się dla mnie jedna kreacja, najbogatsza i zawsze w odcieniu czerwieni, która stanowiła klejnot w koronie sezonu, stworzonego przez nią. 
  Gdy tylko skończyłem dziesięć lat, zacząłem występować w reklamach i otrzymałem niewielkie role w filmach, rozsławiając nazwisko mojej rodziny jeszcze bardziej i bardziej...pojawiałem się na bankietach w kreacjach matki, otoczony blaskiem z rubinowej biżuterii znanych firm oraz błyskiem fleszy. U boku rodzicielki przyciągałem spojrzenia, czasami chciane, czasem nie...ale tylko dla mnie. Ona chciała wszystkich spojrzeń. Nawet tych wysoce niewłaściwych...bo chociaż stałem się jej wymarzonym dzieckiem, chociaż stałem się jej wymarzoną córeczką, to wciąż nie byłem dość estetyczny, dość dziewczęcy dość kobiecy...ten sen był dla niej za mało realny, zbyt łatwo można go było odkryć. Tak więc kreacje stawały się z latami coraz bardziej odkryte, coraz mniej zabudowane...materiał był coraz lżejszy, bardziej przezroczysty...i nikt się nie mógł temu sprzeciwić, choć widziałem nie jedno karcące spojrzenie. Byłem, w moim mniemaniu, niewinnym dzieckiem. Wstydziłem się tych spojrzeń i szeptów, nie chciałem tego...ale kobieta, która mnie urodziła była mistrzynią manipulacji. Skoro potrafiła wmówić ludziom, że syn zmarł i "narodziła się" córka, jakim problemem dla niej było zmanipulowanie dziecka? "Chcesz tych spojrzeń, kochanie", "Powinnaś się cieszyć, że tak na ciebie patrzą", "Kobiety pożądają takich spojrzeń", "Wszyscy będą ci zazdrościć, słonko", "Im mniej na sobie masz, tym bardziej ich skusisz"...i może nie rozumiałem tego jako dziecko, ale przecież nie mogłem mieć nastu lat do końca życia...
   Szybko poradziłem sobie z jego krawatem, jeszcze szybciej z koszulą. Obrzuciłem to blade ciało spojrzeniem, czując, jak budzi się we mnie pragnienie. Kochałem ten moment, pełen wyczekiwania...czy zrzuci mnie z biurka czy szarpnie za włosy...to, co nas łączyło było specyficzne i niemożliwe do powtórzenia, zakazane na tysiące sposobów. Matka zawsze mi powtarzała, że ten mężczyzna jest wyjątkowy, ale nigdy nie oczekiwałem, że tak bardzo...nikt by się nie spodziewał. Jego nieprzenikniona twarz nigdy by nie zdradziła emocji, które by się za nią kryła...kochałem go od dawna, ale dopiero wtedy, kiedy stał się mój, odkryłem, kim tak naprawdę jest.
 By sekret się nie wydał, nosiłem gorsety, które ciasno oplatały żebra i talię, przechodziłem liczne zabiegi, które nie pozwalały, by męskie rysy i cechy przebiły się na wierzch. W rzeczy samej, niewiele osób znało sekret mojej rodziny. Garstka prywatnych lekarzy i prawników, kilka makijażystek matki...a także jej asystent, człowiek cień, który miał większą władzę w moim domu niż ojciec. Miał dość władzy, by służba i ochrona drżała przed jego rozkazami oraz bała się mu sprzeciwić...nigdy nie opuszczał boku mojej matki, będąc niczym jej część. Czy to były bankiety, czy pokazy mody, czy noce w sypialni. Prawie nigdy nie opuszczał jej boku...i prawie nigdy nie zmieniał wyrazu twarzy. Ilekroć na niego patrzyłem, nie byłem w stanie powiedzieć, o czym myśli. Jego twarz zawsze stanowiła nieprzeniknioną maskę...i wydaje mi się, że moja matka czuła to samo. Być może dlatego była taka sfrustrowana, gdy wypuszczała go po północy ze swoich prywatnych pokoi. Jednakże była kobietą, która nie odsuwała cennych rzeczy dalej niż na wyciągnięcie ręki, dlatego też, zwalniając swojego asystenta z roli kochanka, zamieniając go na hiszpańskiego modela, przypisała go mnie.
   Pamiętałem go z mroków dzieciństwa - zawsze zostawiał malutką paczuszkę, głęboko w komodzie w moim pokoju, w dniu urodzin. Był jedyną osobą na świecie, która wiedziała, że istniał w tym domu chłopiec, dziecko, któremu należał się gram uwagi. Był jedyną osobą na świecie, który zabierał mnie na spacery, chociaż krótkie i niezbyt pouczające. Dlatego też, kiedy matka posadziła mnie na swoich kolanach i oznajmiła mi, że od dnia dzisiejszego to William będzie ustalał, co będę robił, ucieszyłem się. Nie mogłem się nie ucieszyć. Zawsze chciałem, by był blisko, by się mną zajął.

   I robił to. Stał się moim cieniem, niemal częścią mnie. Nikt inny nie mógł się do mnie zbliżyć, jedynym wyjątkiem była jego zgoda. Wykonywał wszystkie czynności związane z moim życiem - wybierał mi stroje, wiązał gorsety, zapinał suknie, dobierał dodatki, czesał, malował, pomagał w kąpieli, kładł do łóżka...i rozmawiał ze mną. Mówił o wielu rzeczach. O problemach, jakie matka stwarza firmie, o klientach, z którymi sypiała, o modelach i modelkach, nad którymi znęcała się psychicznie...i mówił o mnie. Mówił o mnie delikatnym, czułym tonem, powtarzał, jak się o mnie martwi, jak bardzo mu zależy, bym czuł się dobrze, że nie może patrzeć na to, jak mnie wyniszcza, jak mną manipuluje...mimo, że miałem szesnaście lat, traktował mnie jak dorosłą osobę, w przeciwieństwie do mojej matki, dla której na zawsze pozostałem kochaną, malutką dziewczynką, wymarzoną córeczką. Tylko w jego oczach byłem dojrzały. I to zaczynało mnie zmieniać. Dorastałem otoczony słowami rodzicielki. Przesączony jej jadem. Jej brakiem zahamować i pruderyjności. I jego szeptem. Jego opiekuńczym tonem, mówiącym mi, że nie mogę się w to zagłębić, że muszę dostrzec, co ona ze mną robi.... Stworzyła ze mnie swoją kopię, ze wszystkimi paskudnymi nawykami. Nauczyła mnie wszystkiego...zrobiła ze mnie równie lubieżną kobietę, co z siebie, zaszczepiła we mnie wieczne poczucie niezaspokojenia..ale on to tolerował, patrząc jedynie coraz zimniej w moje oczy, nie pozwalając mi zapomnieć o tym spojrzeniu. Stworzyła ze mnie nałożnicę, która miała tylko jeden cel - zadowolenie. Ale w moim przypadku, to nigdy nie była moja potrzeba zadowolenia. Zawsze chciałem zadowolić jego...więc poranna informacja o śmierci pewnego jesiennego dnia była niezwykłym darem losu. Moja matka zmarła wraz z ojcem.
   


   Nagle.
   Szybko.
   Bez słowa pożegnania


   I dobrze. Zasłużyli sobie na to.




   Szybka zmiana pozycji wystarczyła, bym poczuł ogień w całym ciele. Zanim by zdążył mi przerwać, znalazłem się na jego kolanach, przylegaj ac do jego gorącej piersi. Jego dłonie odruchowo znalazły się na mojej talii, by mnie przytrzymać we właściwym miejscu. Spojrzałem mu w oczy, wyciągając z włosów klamrę, która trzymała je w postaci koku na czubku głowy. Pozwoliłem im opaść na ramiona, zasłaniając nas jednocześnie czerwoną kurtyną. Moje dłonie gładziły jego mięśnie, nasze spojrzenia się skrzyżowały, wyciągnąłem się w stronę jego ust...wtedy właśnie przerwała nam służąca, niosąca w dłoniach tacę z butelką i dwoma kieliszkami. Spojrzałem na nią, mrużąc groźnie oczy, przez co ta się potknęła i tylko cudem doniosła tacę, którą położyła na stoliku, by chwilę później uciec w pośpiechu. Przewróciłem jedynie oczami. Czemu zatrudniałem półgłówków? Przez nią byłem zmuszony do wstania...jednakże szybko odkryłem w tym pewną możliwość.
   Udając głęboką niechęć wstałem po wino, kołysząc zalotnie biodrami i zerkając przez ramię na mężczyznę moich marzeń. Jednakże, zanim dotarłem do stoliczka, zgubiłem po drodze moją suknię, a także gorsety modelujące i wszystko to, co stwarzało wrażenie bycia przeze mnie kobietą. Pozostała jedynie seksowna bielizna, którą kochałem niemal tak bardzo jak dobre wino, po które niespiesznie sięgnąłem, pokazując mu, co dają godziny spędzone na basenie i siłowni. Można by mi było zarzucić nieskromność, ale patrząc na siebie w lustrze, byłem zachwycony. I liczyłem, że on też, Z zaciekawieniem spojrzałem na niego, by dowiedzieć się, czy efekt został zamierzony, jednak...on nawet na mnie nie patrzył. Powoli zbierał pozostawione przeze mnie części garderoby, by przewiesić je sobie przez ramię i wyjść z pokoju w milczeniu, które mnie uderzyło bardziej, niż jakikolwiek policzek byłby w stanie. Zanim zdążył wrócić z satynowym szlafrokiem, zdążyłem się elegancko upić na jego biurku, zrzucając z niego wcześniej rzeczy. Cóż, może nie było to zbyt eleganckie, ale czy jego zachowanie na to nie zasłużyło? Mając jednak na uwadze fakt, że będzie mnie przy tym dotykał, pozwoliłem mu zabrać kieliszek i pustą butelkę, narzucić na ramiona okrycie i wynieść do sypialni.
   Czując pod sobą miękkość pościeli mógłbym zacząć się rozpływać, jednak jego dłonie działały w tej materii znacznie lepiej. Podobnie jak ja wcześniej, powoli ściągał ze mnie resztę stroju. Obcasy skończyły na niewielkiej podstawce, na której miały na mnie czekać do rana - niezależnie od pory dnia, nosiłem moje cudowne szpilki, nawet do piżamy. W ślad za nimi podążyły pończochy, a także pas do nich, wywołując w moim pijanym ciele dreszcze ekscytacji. Pozwoliłem mu zsunąć z bioder koronkowe paseczki, uchodzące za całość mojej bielizny, nie mogąc się powstrzymać przed delikatnym rozłożeniem nóg...by mógł idealnie zobaczyć, co jego zabawka wyprawiała w moim ciele.
   Jak długo już trwała ta zabawa...nie byłem do końca pewien. Może od momentu, w którym pierwszy raz zobaczyłem go nago. Wszedłem do jego łazienki, szukając swojej szczotki do włosów, gdy on stał przy umywalce w stroju Adama, układając włosy przed lustrem. Chciałem się jak najszybciej wycofać, jednak...nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. Był pierwszą osobą po za ojcem, którą widziałem bez ubrań, a mój wiek...cóż, hormony już niejednokrotnie upominały się o ciekawsze zabawy niż sesje zdjęciowe z modelami, którzy znikali z mojego życia tuż po błysku flesza. Po za tym, póki moja operacja nie została wykonana, nie mogłem się do żadnego mężczyzny zbliżyć...a on wiedział. Znał prawdę, znał każdy szczegół. I był seksowny, diabelsko seksowny, wytrenowany, piękny w każdym calu...gdy na mnie spojrzał, poczułem, jak miękną mi kolana, a moje podniecenie stało się zawstydzająco wręcz widoczne. Uderzyłem twardo o podłogę pod jego czujnym i chłodnawym spojrzeniem, nie wiedząc, jak się z tego wybronić...ale on tylko do mnie podszedł, złapał mnie za ramiona i wyprowadził do swojej sypialni, w której...nigdy nie zapomnę tamtych chwil, sposobu w jaki mnie dotykał, tej przyjemności, jaką mi wtedy sprawił...na moje nieszczęście, była to jednorazowa sytuacja. Jedynym, co dostawałem od niego teraz, to kolejne zabawki do "rozładowania napięcia", jak to powtarzał.
   A ja, jak grzeczne dziecko, robiłem z nich użytek.
   Uniósł brew, podnosząc na mnie swój wzrok i bardzo wolno sięgając po koniuszek wibratora, by szybkim ruchem go ze mnie wyszarpnąć. Nie mogłem się powstrzymać, gdy zniknęła jedyna rzecz, która mnie ograniczała przed orgazmem.

- Oops....wybrudziłem cię? - zaśmiałem się, jednocześnie próbując zapanować nad oddechem.

   Brak odpowiedzi i wciśnięta przez głowę, niezbyt delikatnie, koszula nocna, uświadomiły mi, że musiałem go zezłościć. Mimo wszystko jednak musiał wykonać wszystkie swoje obowiązki do końca, dlatego też właściwie mnie ułożył i przykrył, a także zasłonił kotary w oknach, po czym pożegnał mnie oschłym dobranoc. Zostałem sam, leżąc w łóżku i wracając do tych samych wspomnień co noc, do tego uczucia, które mi towarzyszyło, gdy we mnie wchodził i wychodził...ściskając w palcach brudne prześcieradło nie mogłem jednak się nie uśmiechnąć, nie mogły do mnie nie wrócić myśli, które mi towarzyszyły przez cały pogrzeb i przez które nie mogłem zachować idealnie zrozpaczonej twarzy.
   Nic mi już nie stało na przeszkodzie, by zdobyć i jego i świat mody mojej matki. Miałem już na wyciągnięcie ręki to, czego od zawsze powinienem pragnąć, a co uświadomił mi mój słodki okularnik. Jak dobrze, że hamulce w wozie matki zawiodły.
   Oops

1 komentarz:

  1. Rozwija się to w bardzo ciekawym kierunku!
    Czekam na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2