27 cze 2019

~ you did well

   Wciąż czuję na ramieniu ciężar trumny, niczym ciężar twojej dłoni. Jakby to ciepło wciąż rozchodziło się wzdłuż ramienia, przypominając, dlaczego tak bardzo kochałem twój dotyk. Dlaczego nie doceniałem go częściej? Ile razy milczałem, gdy pytałeś, czy mi się podoba, czy lubię sposób, w jaki twoje palce poszukują moich wrażliwych punktów. Powinienem częściej dawać odpowiedzi. Powinienem częściej doceniać te drobne przyjemności.
   Jakbyś dopiero zamknął za sobą drzwi.
   Wciąż czuję na ustach twój smak. Słodki od lizaków i gorzki od kawy, z nutką tęsknoty i szczyptą ukrytego pragnienia, które zawsze towarzyszyło jakiejkolwiek bliskości.
   Jakbyś właśnie zgasił za sobą światło.
   Odzwyczaiłem się od braku twojej obecności. Zawsze miałem przeświadczenie, że gdzieś tam jesteś. Ile mogło nas oddzielać...jedna ściana? pokój? ulica? przecznica? Jedno miasto? państwo? kontynent? Zawsze tam byłeś. Wystarczyło wyciągnąć rękę, by twoja twarz zamajaczyła między moimi palcami. Gdy ciebie potrzebowałem i gdy wydawałeś mi się zbędny. Gdy miałem cię dość i gdy usychałem z tęsknoty. Mogłem oprzeć głowę na twoim ramieniu. Mogłem szukać w tobie wsparcia. Mogłem się na tobie wyżyć, gdy przychodziły gorsze dni. Krzyczeć na ciebie. Obwiniać cię. Mogłem cię odepchnąć, byś próbował przepraszać. Mogłem patrzeć na ciebie z góry i czerpać przyjemność z twoich starań i przeprosin.
   A ty przyjmowałeś to tak bezkrytycznie.
   Brałeś moje rozkapryszone, rozwrzeszczane ja w swoje miękkie, ciepłe dłonie i mówiłeś, że będzie dobrze. Że już niewiele zostało. Że wystarczy mocno zacisnąć zęby i to znieść. Że warto.
   W twoich słowach było tyle wiary. Tyle nadziei, że wszystko przeminie. Wyprostuje się. Zawsze byłeś optymistą. Potrafiłeś dostrzegać w ludziach dobro. Potrafiłeś na nich spojrzeć inaczej, jakby twoje oczy w odcieniu czekolady widziały więcej niż moje. Nawet we mnie widziałeś coś więcej, niż estradową divę. Nawet we mnie widziałeś miękkie wnętrze. Potrafiłeś je wydobyć. Potrafiłeś sprawić, że się zmieniałem, nawet jeśli nie chciałem tych zmian.
   Uwielbiałem to w tobie.
   Uwielbiałem tysiące rzeczy, które były po prostu twoje. Po prostu tobą. Miałeś tysiące twarzy.
Seksowny. Porywczy. Brutalny. Gwałtowny. Szczery. Uczciwy. Delikatny. Ciepły. Dziecinny. Rodzinny. Akceptujący. Pracowity. Leniwy. Uroczy. Ciapowaty. Dorosły. Bezczelny. Przekorny. Łagodny. Chciwy.
Mój. Ich. Swój.
Specjalny.
   Byłeś wyjątkowy. Tak wyjątkowy, jak to tylko możliwe. Nikt nie był w stanie cię podrobić. Nikt nie był w stanie cię naśladować. Byłeś unikalny, rozpoznawalny w tłumie, chociaż niczym od niego nie odbiegałeś. Miałeś wokół siebie....zupełnie inne powietrze. W twoim towarzystwie oddychało się łatwiej. Przyjemniej. Nikt inny tego nie potrafił. Nikt inny nie sprawiał, że czułem się tak, jak czułem się przy tobie. Nie ważne, ilu ich było. Nikt nie był tobą. Nikt nie był nawet blisko tego, co stanowiło ciebie. Co stanowiło o naszej bliskości i o naszym byciu. Sposób, w jaki oddychało się w twoim otoczeniu, był niezwykły. Niepowtarzalny.
   Nie wiedziałem, jak cię kochać. Nie wiem, czy kiedykolwiek się tego nauczyłem we właściwy sposób. Każdy cię kochał inaczej, każdy darzył cię innym rodzajem miłości, ale ty...kochałeś nas wszystkich tak samo. Rodzinę czy przyjaciół, fanów czy hejterów. Byłeś kimś o wielkim sercu, kimś, kto dla każdego miał dobre słowo. Kimś, kogo nie można było nie kochać.
   Chciałbym znać odpowiedzi na tyle pytań. Na te wszystkie pytania, które miałem zadać, a nie zadałem. Na te wszystkie pytania, które odkładałem na później, które zostawiałem na przyszłość. Setki, tysiące niezadanych pytań, pozostawionych bez odpowiedzi. Pytań ważnych i błahych, nic niewnoszących i zmieniających wszystko. Pytań, które były głupie i niemądre. Pytań, które były poważne, czasem nawet posępne. Pytań, na które odpowiedziałbyś po prostu "tak". Po prostu "nie". Pytań, które wymagały by czasu, by na nie odpowiedzieć. Pytań, na które od razu znałbyś odpowiedź i pytań, które zawierałyby po sobie tylko ciszę.
   Pytań zawsze jest więcej, niżby odpowiedzi, które ma świat. Zawsze jest więcej łez niż uśmiechów. Więcej smutnych dni niż radosnych chwil. Więcej samotności niż bliskości. Więcej nieprzespanych nocy niż wyspanych poranków. Więcej rozłąk niż powitań. Więcej przemilczanych myśli niż wypowiedzianych słów.
   Tylko rozrachunek urodzeń i śmierci jest taki sam.
   I to jest takie oczywiste. Takie pewne. Pewniejsze niż jakikolwiek aspekt. Tylko to nas czeka, prawda? Nic więcej, nic mniej. Kilkadziesiąt lat, a potem...nic. Pustka. Ciemność. A może raj. Może Niebo. Może kolejne istnienie. Może kolejne życie. A może nic.
   Co zrobię, jeśli tam ciebie nie będzie? Jeżeli na końcu czeka tylko ciemność...tylko samotność i chłód...czy będziemy tam tkliwi przez wieczność, w jednym miejscu lecz wciąż zbyt daleko od siebie?  Jak mam udźwignąć te myśli....czy ty też takie miałeś? Czy zastanawiałeś się, jak to będzie? Co będzie potem? Czy myślałeś o kolejnej szansie? O innym życiu, w którym wszystko mogłoby być inaczej? Czy myślałeś o życiu wolnym od trosk...gdzieś na końcu świata, daleko od tego, co cię krzywdziło. Byłbyś...jakimś ulicznym grajkiem, spędzającym dni na murze przy deptaku...grałbyś na zniszczonej gitarze, by zarobić parę groszy i uszczęśliwić kilka serc. Grałbyś dla tych, którzy by chcieli tego słuchać, grałbyś to, co tylko byś chciał...i mógłbyś być kim tylko chcesz. Czy myślałeś o tym innym świecie? O tym innym życiu? Czy jego wizja stała wyraźnie przed twoimi oczami?
   Może to było spokojny koniec. Cichy. Z powolnie spływającą z policzka łzą. Nie szukałeś innego rozwiązania. Nie było innego. Czułeś się dobrze z tym, co się działo. Może nawet czułeś ulgę...może nawet uśmiechałeś się, delikatnie, z cieniem zmęczenia. Zamknąłeś oczy, niemal sięgając po nowe życie, licząc na nie, wierząc bezgranicznie, że dostaniesz drugą szansę...
   A jeśli nie było szczęśliwego zakończenia? A jeśli czułeś w sercu strach? Strach tak obcy i destruktywny, że paraliżował cię w miejscu, odbierając oddech? Strach, który przyszedł powoli, upewniając, że wszystko będzie dobrze, że to będzie bezbolesne i spokojne...by potem cię uświadomić, jak wiele kłamstw zawierały jego słowa? W tej przytłaczającej samotności, sam ze sobą, ze wszystkimi emocjami, głosami, niszczycielskimi myślami...czy się bałeś? Czy twoje ręce drżały, gdy podejmowałeś decyzję? Czy czułeś się pusty w środku? Skończony? Pożegnany? Pogodzony z losem? Co czułeś wtedy, w tej chwili, gdy wiedziałeś, że to będzie nieodwracalne. Co czułeś, gdy zamknąłeś oczy przez zbyt ciężkie powieki?
   Nic mnie tak nie przeraża, jak myśl, że w ostatniej chwili chciałbyś się wycofać.
   Gdy zamykam oczy, pod powiekami widzę, jak próbujesz rozpaczliwie łapać powietrze, jak szarpiesz się w konwulsjach, jak próbujesz sięgnąć po telefon, wezwać pomóc....budzę się z krzykiem niemal każdej nocy. Widzę to, stojąc za szklaną ścianą i nie mogąc ci pomóc...a ty ostatnim tchem mówisz coś, co niemal wyryło się w mojej duszy.
   Czy naprawdę pomyślałeś, że cię zawiodłem?
   Czy miałeś w swoim sercu żal do mnie?
   Zrobiłem to, prawda?
   Byłeś mi bliższy niż wszystko. Bliższy niż rodzina. Znałeś mnie lepiej niż ja sam. A ja czuję się tak, jakbym cię w ogóle nie znał. Jakbym pochował obcego. Jakbym nie poznawał twojej twarzy w trumnie. Jakby wszystko to, co o tobie wiedziałem, zostało usunięte.
   Czy to moja wina?
   Czy byłem przy tobie za mało? Czy moje ciepłe słowa były zbyt rzadkie? Czy krzywdziłem cię, co ukrywałeś tak skrzętnie moim ulubionym uśmiechem? Chciałem być przy tobie. Chciałem dawać ci oparcie. Dlaczego nie potrafiłem tego pokazać? Dlaczego unosiłem się dumą, dlaczego wizerunek był ważniejszy od komfortu twojej duszy...dlaczego nie potrafiłem cię kochać tak, jak ty kochałeś mnie. Chciałbym zmienić tyle rzeczy, tyle decyzji podjąć inaczej. Chciałbym częściej cię przytulać i częściej mówić o moich uczuciach. Częściej być twoją podporą, niż rozkapryszoną kulą u nogi. Móc jeszcze raz odgarnąć ci włosy z czoła nad ranem i powiedzieć, że kawa jest gotowa...móc jeszcze raz zasnąć u twojego boku. Przywitać cię jeszcze raz w drzwiach. Poprawić ci kołnierzyk koszuli. Znaleźć zgubioną soczewkę.
   Nie wiem, czy jest coś, co boli bardziej niż tęsknota i strata...niż wiedza, że choćbym nie wiem jak żałował, niczego nie zmienię. Moje słowa są jedynie świstem na wietrze.. Echem odbitym od marmurowej powierzchni. Pobożnymi życzeniami, wypełniającymi nocne niebo...gdyby choć jedno z nich spełniło, choćby to najmniejsze...gdybym dostał raptem szansę się pożegnać...uściskałbym cię tak mocno, jak jeszcze nigdy. Tak mocno, aż zaśmiałbyś się w moje ucho, mówiąc, że cię uduszę. Tak mocno, że ze zmartwienia odsunąłbyś się na wyciągnięcie ręki, patrząc mi głęboko w oczy. Na pewno spytałbyś się, czy wszystko w porządku. Martwił byś się o mnie, nie o siebie, nie o swój los....co za idiota. Zacząłbym się śmiać, pewnie przez łzy, które nie przestawałyby płynąć. Ścisnąłbym twoje dłonie, aż pobielałyby kostki i z taką pewnością, na jaką mnie stać, z trudem, zapewniłbym cię, że nie masz już o co się martwić. Że już wszystko dobrze. Że jakoś dam sobie radę...i, że zrobiłeś dobrze. Że twoja ciężka praca była cudowna. Że świetnie sobie poradziłeś i teraz możesz się już myśleć tylko o spokoju....a kiedy byś znikał, a kiedy zabieraliby ciebie ode mnie, czując największe zimno, które ukryłbym głęboko w sercu, walcząc ze sobą o każdy oddech....
....powiedziałbym, że cię kocham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2