19 lip 2019

Your wings, my soul - mist (IV) [EDIT]


   Czuł palce na skórze. Długie i smukłe palce, zakończone niemal szklanymi paznokciami, zawsze chłodne w najgorętsze dni. Miękkie i delikatne, o pięknym kształcie, posiadające fakturę jedwabiu z dalekich krain. Uwielbiał ich wędrówkę wśród włosów o poranku i wśród szat późną nocą. Uwielbiał sposób, w jaki docierały do najgłębszych zakamarków jego ciała. Uwielbiał to, jak potrafiły pieścić, jak potrafiły odnaleźć słabe punkty na każdym z ciał, jakie posiadał...przeszedł go rozkoszny dreszcz, z ust uleciało ciche westchnienie, którego nie mógł powstrzymać we śnie. Głęboko pod jego powierzchnią ukazała się para niebieskich oczu, wpatrujących się w niego intensywnie, przypominając tysiące innych spojrzeń, jakimi był obdarowywany przez tysiąclecia. Mógł się zanurzyć w tym spojrzeniu, zatonąć w ich głębi, pragnął się w nich zagubić...palce wolno przesunęły się po jego skórze, muskając linię żuchwy, naznaczając każdą część ich ścieżki pamięcią. Jego ciało pamiętało ten dotyk, wiedziało, jak zachować się w jego obliczu...wiedziało, jak przyjemny potrafi być, jak potrafi otulić każdy fragment całunem pożądania...kolejny dreszcz zbiegł wzdłuż linii jego kręgosłupa, zmuszając do zmiany pozycji. W jego uszach zabrzmiał słodki szept, małżowinę musnęły czule usta, których pragnął bardziej, niż się spodziewał, bardziej, niż kiedykolwiek w jakimkolwiek życiu...
   Poderwał się z łóżka i rozejrzał gwałtownie. Jego ciałem wstrząsnęło nagłe zimno, okrył się szczelniej kołdrą, nakrywając ramiona. Dotknął ostrożnie twarzy, jakby szukał na niej odcisków palców, jakby szukał ich dotyku w porach skóry. Potrząsnął głową. Nie...to nie było możliwe. To musiał być po prostu sen, związany z tym wszystkim, co się wydarzyło w przeciągu ostatnich tygodni...tak, to musiała być odpowiedź. Przecież, nie było niczego innego, co mogłoby uzasadniać takie sny i te wszystkie widmowe uczucia...tak..., tak musiał to sobie wyjaśnić. Inaczej zacząłby się zastanawiać, czy powoli nie traci umysłu.
   Rozejrzał się po pokoju, jakby szukał intruza, kogoś, kto mógłby być odpowiedzialny za te wszystkie widmowe uczucia, które prześladowały go przez całą noc. Zmrużył delikatnie oczy, dostrzegając majaczący zarys czegoś, co kompletnie nie pasowało do jego pokoju. Ostrożnie opuścił bezpieczne i ciepłe łóżko, by wyłowić ze stosów płyt i książek pióro. Zaczął je obracać w palcach. Nie przypominało tego, które oddał JungKook'owi - było dużo mniejsze i delikatniejsze, jak te, które często wypełniały pościel...jednak nie tak małe. Niektóre pasma były wykończone czarną barwą, jakby zostały osmalone lub przypalone...poczuł ból na sam ten widok. Nie wiedział czemu, ale coś wewnątrz jego mówiło mu, że powinien odczuwać współczucie, żal, nawet gniew...ale nie wiedział, co to było, ani dlaczego. Skąd brały się te mgliste doznania? I dlaczego ich w ogóle słuchał? Dlaczego był przekonany, że to pióro to zły znak? I skąd wiedział, że musi je ukryć, ze jest czymś ważnym i cennym? Zamykając niewielką, metalową kasetkę i zasuwając szufladę, wciąż potrząsał głową. Czuł, że było z nim coraz gorzej. "Nie dość, że omamy słuchowe i wzrokowe, to jeszcze nieznana siła, mówiąca mi co mam robić", pomyślał, zastanawiając się, czy nowe leki czasem mu nie szkodzą.
   Westchnął, prostując się i przeciągając. Do jego uszu wolno docierały dźwięki spoza pokoju, dźwięk sztućców i talerzy... czyżby ktoś przygotowywał śniadanie? JungKook rzadko kiedy gotował o poranku...zazwyczaj zostawiał mu stos owoców, opatrzony karteczką "zjedz mnie". Potrzebował kilku sekund na uświadomienie sobie, że przecież kto inny mógł królować w kuchni. Tajemniczy, nowy współlokator. Jak mu tam było....Taehyung? Mieszkali wspólnie ponad tydzień czasu, jednak wciąż ciężko mu było do tego przywyknąć. Dopiero teraz sobie uświadomił, że tak naprawdę nic nie wiedział o tym chłopaku...nic po za tym, że kiedyś, w przeszłości, miał okropny wypadek, którego skutki odczuwa do dziś. Gdzie mieszkał wcześniej? Skąd pochodzi? Co robi w życiu? Nie potrafił odpowiedzieć na żadne z tych pytań...wiedział jedynie, że jest przyjacielem młodego i...i, że skądś go zna. Jakaś część jego wiedziała, kim jest, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie go wcześniej widział...a nie mógł brać na poważnie tych dziwnych obrazów, które zalewały jego głowę wczoraj i dzisiaj w noc...prawda? Zakrył na chwilę twarz dłońmi. "Weź się w garść!", krzyknął sam do siebie wewnątrz swojej głowy, starając się zapomnieć o snach i chorych wizjach.
   Opuścił pokój, czując przyjemny zapach. Nowy "kolega" najwidoczniej zajął się kwestią posiłku - zastał go, zaglądającego do piekarnika, wesoło nucącego złudnie znajomą melodię. Sam jego widok sprawił, że poczuł w środku coś, czego się nie spodziewał  - delikatne ciepło, rozlewające się wewnątrz klatki piersiowej, które dosyć szybko ogarnęło całe jego ciało. Znikąd pojawiły się rumieńce na jego policzkach, z którymi nie mógł nic zrobić, jedynie przeklinać się we własnej głowie.
Skowronek? - ziewnął, zakrywając usta ręką i jednocześnie maskując trochę rumieniec.
Raczej sowa. - zaśmiał się, ubierając ochronne rękawice i wyciągając blachę z piekarnika. - Głodny?
Kto by nie był? Pachnie nieziemsko.
   W nieco ciężkim milczeniu zjedli śniadanie, które przygotował. Hoseok nie mógł ukryć, że smakowało cudownie - wszystko idealnie się komponowało, czego naprawdę się nie spodziewał. Zawsze myślał, że tylko JungKook z niczego wyczaruje takie cuda. Cóż, był najwidoczniej w błędzie, bo to, co przygotował chłopak, było naprawdę przepyszne, a patrząc na wczorajszą zawartość lodówki - także niesamowite. Jednakże jedzenie szybko zeszło na bok, ponieważ w głowie rudzielca zaczęły powracać pytania. Kim on był? Co robił? Jak długo z nimi pomieszka? Nie mógł jednak wydusić z siebie ani słowa...czego nie mógł zrozumieć. Nigdy nie należał do nieśmiałych, więc skąd ten nagły zastój w jego gardle? Mógł jedynie się mu przyglądać i odwracać gwałtownie wzrok, gdy ten go na gapieniu przyłapał. Przy nim czuł się nieswojo, jakby wyjęty ze swojego ciała i wrzucony w obce, którego nie do końca potrafił kontrolować...miał ochotę przeklinać się za to. Do cholery, co z nim dzisiaj było nie tak?! Siedział jak ostatni idiota, patrząc się na jego plecy tak, jakby chciał w nich wywiercić dziurę i próbował wydobyć z siebie głos, wydając przy tym dźwięk zdychającej ryby. Brawo, J-Hope. Dzięki temu na pewno uzyskasz sympatię, a wszystkie laski będą twoje. Musiał się w końcu wziąć w garść. Dlaczego przy nim czuł się taki...zniewolony? Czy to było w ogóle dobre określenie na ten stan?
   Ostatecznie porzucił próbę odezwania się. Zamknął palce wokół szklanki z sokiem, z zamiarem wypicia zawartości jednym haustem, kiedy blondyn odwrócił się w jego stronę. Ich spojrzenie się skrzyżowało, na sekundę utonął w błękitnej stali, jakby to przez nią tracił grunt pod nogami. Zakrztusił się sokiem, co wywołało barytonowy śmiech chłopaka, który rzucił mu ścierkę. Nagle atmosfera się rozluźniła, czemu był naprawdę wdzięczny, wycierając twarz i blat, który stał się ofiarą pozostałej zawartości szklanki.
Rodzice nie nauczyli cię pić ze szklanki? - zaczął się śmiać, przysiadając się do niego.
Raczej nie - zmarli, zanim miałem szansę ich zapamiętać. mruknął, odwieszając ścierkę.
Bywa. - jego ton nie ma żadnej współczującej nuty, jakiej by się spodziewał.
A twoi? - był zaskoczony, ale starał się to ukryć. Zazwyczaj ludzie zaczynali mu współczuć, mówić jakieś pocieszające brednie...ale nie on. Tak właściwie, to skąd jesteś?
Mam tylko ojca, ale od wieków go nie widziałem. - właściwie nie kłamał. Nie widział Go od tysiącleci, spał w swoim pałacu ze szkła, zbyt niedostępny, by wiedzieć, co się działo w Jego królestwie. - Nigdy nie mieliśmy dobrych stosunków...rzadko kiedy byliśmy razem, a jeśli nawet, więcej uwagi poświęcał innym. - W zamyśleniu postukał palcami w blat. Tak, On zdecydowanie, jeśli już czemuś poświęcał czas, to swoim tworom idealnym. A wiesz, zasadniczo to spadłem z Nieba. I tak, bolało.
   Hoseok zaśmiał się cicho, mimo tego, że żart należał raczej do tych słabych. Czuł, że pojawił się on po to, by nieco rozluźnić sytuację - w końcu, rozmowa o beznadziejnych rodzicach bądź o śmierci nie należała do przyjemnych, prawda? Chociaż patrząc teraz na wyraz twarzy Taehyunga, chyba wolał ich nie mieć niż mieć takich, którzy wolą inne dzieci...
   Chociaż lata w bidulu, które przeleciały mu...wzdrygnął się. Czas zadać kolejne pytanie, zamiast rozpamiętywać przeszłość.
Skąd znasz JungKooka? I co tak właściwie tutaj robisz? Praca? Dziewczyna? A może prostytutki i narkotyki, co? - podszedł do szafki i ściągnął z najwyższej półki niewielkie, metalowe puzderko, z którego wyciągnął paczkę papierosów. Zapalił jednego, odkładając resztę na miejsce, by po sekundzie spojrzeć przez dym na chłopaka. - Długo u nas zostaniesz?
JungKook jest...prawie jak rodzina? Na jego ustach pojawił się przelotny uśmiech, ledwie uniesienie kącików ust, jednak...było w tym coś niezwykle seksownego, coś, co wywołało ciepło w jego brzuchu...zaciągnął się mocniej, potrząsając głową. Co było z nim dzisiaj, do cholery?! Wiele lat temu trzymaliśmy się dosyć blisko, potem on zmienił miejsce zamieszkania...i jakoś tak samo wyszło, że nasze drogi się na nowo skrzyżowały.
   Podszedł do niego powolnym krokiem i wyciągnął mu z ust papierosa, podtrzymując jego spojrzenie. Nie był zdolny spuścić z niego wzroku, mógł tylko patrzeć, jak wkłada jego tytoniowy zwitek między wargi, by samemu się mocno zaciągnąć i wydmuchać mu prosto w twarz nieco słodki dym. Mógł tylko na niego patrzeć, niezdolnym do ruchu w niewielkiej przestrzeni między blatem a nim. Czy to się tylko jemu wydawało, czy jego oczy stały się jeszcze bardziej niebieskie? Ten stalowy błękit był oszałamiający, po prostu w nim tonął, nawet nie próbując wybić się nad powierzchnię.
Prostytutki i narkotyki zostawię innym. Czy on się właśnie do niego przysunął? Miał wrażenie, że przestrzeń między nimi się kurczyła. - Szukam kogoś. Kogoś bardzo mi bliskiego. Tak się składa, że cierpi na pewną przypadłość, przez którą...dosyć często muszę przypominać o łączących nas stosunkach. Jestem tu, by o tym przypomnieć.
   J-Hope nie musiał długo się zastanawiać, o jakich relacjach mówił. Sam ton jego głosu, ta delikatna, ledwo wyczuwalna nutka zdradzała ukryte za tą frazą tajemnice. Poczuł dreszcze, kiedy tak stali, twarzą w twarz. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie czuł się niekomfortowo, choć powinien. Do diabła, właśnie został przygwożdżony przez faceta, który wręcz emanował jakimiś podejrzanymi zamiarami w stosunku do jego osoby! Mało tego, przestrzeń pomiędzy nimi zaczynała się niebezpiecznie zmniejszać, a on, zamiast go odepchnąć...chciał, by ten się do niego zbliżył. Chciał, by wziął go w ramiona, chciał, by przysunął się bliżej, by zbliżył usta do jego szyi, by przesunął dłońmi po jego brzuchu, po plecach, po skórze...wziął drżący oddech, nie mogąc się powstrzymać, położył ręce na jego piersi, szybko zamykając je w pięści. Miał wrażenie, że coś jest nie tak, że nie do końca jest w stanie utrzymać kontakt z rzeczywistością...czuł się tak, jakby jego myśli musiały przedzierać się przez gęstą mgłę.
   Z trudem uniósł powieki. Nawet nie zauważył, kiedy zamknął oczy, ale bez problemu dostrzegł, że kuchnia zniknęła. Leżał na ozdobionym wizerunkami słońca szezlongu nad którym rozciągała się Apoteoza Herkulesa****. Ciężko oddychał, czując jego usta, przesuwające się wzdłuż linii żeber, czując jego palce między nogami, niemal dławił się własnym jękiem przyjemności. Czuł, że jego ciało jest inne, ale wiedział, że to jego ciało, wiedział, gdzie i z kim był...na dźwięk słów wymówionych śpiewnym wręcz tonem nie mógł powstrzymać rozkosznego dreszczu...znał ten głos, wszędzie rozpoznałby to gardłowe "r", gdy używał francuskiego...ponownie jęknął, gdy jego palce znalazły się w jego wnętrzu, a cichy szept rozległ się tuż przy jego uchu. Nagle cały świat zajęła jego postać, a wszystko mogłoby się rozpłynąć w jego oczach.

- Urielu...

 ~*~

   Jego ręce na mojej piersi drżały wyraźnie. Wiedziałem, że nie powinienem był tego robić, ale nie mogłem się powstrzymać, nie potrafiłem tego dokonać...przykładając czoło do jego czoła pragnąłem, by wraz ze mną obejrzał te wspomnienia, by przypomniał sobie jak najszybciej, kim dla mnie był, ile dla mnie znaczył...by wiedział, że jest częścią mnie. Miałem świadomość, że jego chwila słabości nie jest na to odpowiednia, że nie powinienem mu przypominać poprzednich istnień na siłę, ale Bóg mi świadkiem, że nikt nie tęsknił za nim tak jak ja...więc to zrobiłem, wykorzystując jego ciało i wypełniając je obrazami z przeszłości.
   Siedemnastowieczna Francja i jej najcudowniejszy władca...mój ukochany, skryty w złotych pokojach, wypełnionych klejnotami osadzonymi w lustrzanych ramach...jego jęk odbijający się od sufitowych fresków, które przypominały nam, skąd pochodziliśmy i jak bardzo grzeszni się staliśmy. Gdy tylko mnie zobaczył, wszystkie wspomnienia natychmiast wróciły, sprawiając, że cieszyliśmy się sobą tak długo. Miałem go na wyłączność przez kilkanaście lat, mogłem się nasycić jego osobą, jego dotykiem...pragnęliśmy siebie coraz zachłanniej, z dnia na dzień, z nocy na noc...tego żaru nie wygaszały konflikty, które były na nas zsyłane...tym bardziej ból rozstania był przygnębiający.
   Kiedy ciszę pomiędzy nami przerwał jego głos, poczułem, jak na sekundę, w niezwykle ludzkim odruchu, moje nogi tracą stabilność. Chciałem słyszeć ten głos, wymawiający moje imię. Chciałem, by to trwało i trwało...
Oj, Urielu...łamiesz zasady.
   Oderwałem się gwałtownie od ukochanego, odwracając się i zasłaniając go swoim ciałem. Na blacie, przy którym chwilę temu jedliśmy śniadanie, zjawił się najbardziej znienawidzony anioł w historii. Jego uśmiech, jak zawsze okrutny, skrywał lodowaty gniew. Zapewne już wiedział, kto przyjął mnie pod swój dach i zdradził...kilka sekretów.
Czy to nie urocze? - w jego głosie jad mieszał się ze słodyczą. Jak mijają ostatnie miesiące jego istnienia? - Lodowaty śmiech przeciął pomieszczenie. - Wiesz, co jest w tym wszystkich najgorsze? To, że wciąż możesz kroczyć po ziemi. Jakbyś nie mógł po prostu umrzeć, rozlecieć się na tysiące drobnych kawałeczków...chociaż to i tak byłoby dla ciebie wybawieniem, prawda? Nie musiałbyś widzieć, jak on odchodzi, w końcu, do Czyśćca, skąd już nigdy się nie wydostanie. Nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, ile przyjemności mi sprawi oglądanie twojego cierpienia.
   W jego dłoniach pojawiło się jabłko, które przez chwilę obracał w palcach, jakby się zastanawiał, czy je zjeść, czy nie. Nie mogłem powstrzymać myśli o tym, jak skusił ludzi do grzechu, jak przez niego zostali wygnani z Raju przez podobny owoc. Michael od początku był inny od reszty archaniołów, był stworzony zbyt chaotycznie, nie dało się go opanować...wiedzieliśmy to od dnia, w którym pozbył się Raguela**, jednego z niewielu aniołów, zdolnych do zniszczenia go. Przez wieki łamał boskie przykazania i rozkazy, wszczynał krucjaty, podszeptując papieżom i zakonom kłamstwa o przesłaniach, wszczynał wojny i z rozkoszą przyglądał się śmierci milionom...był gorszy niż bezduszny Azazel i Abbadon***, gorszy niż Gwiazda Poranna. Stał za upadkiem każdego anioła i czerpał z tego dziką przyjemność. Nic więc dziwnego, że większość Nieba odczuwało strach na jego widok, chociaż teraz, patrząc na niego, nikt by nie dostrzegł niebezpieczeństwa. Podarte spodnie, luźny sweter i czarny kolor włosów, przyciętych tuż nad linią oczu...wyglądał jak dzieciak, których setki można by było znaleźć na ulicach tego miasta.
Czego chcesz? - warknąłem, zaciskając palce na blacie. Byłem zbyt świadomy, że w obecnej chwili, nie miałem z nim żadnych szans. Nie masz kogoś do strącanie z Nieba?
Jak zawsze zabawny. - zaśmiał się, zeskakując z blatu. Wolno do mnie podszedł, podrzucając w jednej dłoni coraz szybciej gnijące jabłko. Dotknął opuszkami palców włosów Hoseoka ponad moim ramieniem, zmuszając mnie do szarpnięcia za jego nadgarstek. Spojrzał tylko na mnie, z typowym dla siebie, brutalnym uśmiechem.Chcę się tylko upewnić, że niczego nie kombinujesz. Pragnę ci przypomnieć, że jestem zdolny zająć się twoim małym skarbem...tak jak wtedy, pamiętasz?
   Zanim zdążyłem przetrącić mu kark, rozpłynął się w powietrzu, zostawiając za sobą strzępki spalenizny, czarne niteczki sadzy w powietrzu. Zakląłem głośno, czując, jak chłopak za mną staje się wiotki. Złapałem go, zanim zdążyłby zrobić sobie krzywdę i przeniosłem na łóżko. Zdecydowanie zbyt dużo, jak na jeden poranek...zacisnąłem palce na jego ręce, upewniając się, że to nie kwestie zdrowotne wywołały omdlenie. Odetchnąłem głęboko, starając się uspokoić....wiedziałem jednak, że nie będzie to łatwe. Nie, dopóki Hoseok nie odzyska przytomności.

~*~
   Każdy ruch wzbijał tuman w powietrze, dostając się między kolejne pocałunki. Gorący piasek Sahary odkładał się na spoconej skórze, drażniąc ciało przy każdym kolejnym pchnięciu. Ukryci pod jurtą przed palącym słońcem, ogrzewali siebie każdym oddechem, każdym dotykiem. Zaplótł palce wokół jego karku, zagryzając wargę i wyginając plecy w łuk, gdy idealnie trafił w czuły punkt, zmuszając jego ciało do konwulsyjnych dreszczy. Opadł na zdobione poduszki, szybko oddychając, muskając palcami jego brzuch.
Ups~ - zaśmiał się jękliwie. - Powinienem posprzątać po sobie, Urielu?
- Powinieneś zwracać większą uwagę na szczegóły.
   Zanim zdążyłby zapytać, co miał na myśli, poczuł zimne ukłucie. Spojrzał na wciąż szybko falującą pierś, by zobaczyć zakrzywione ostrze, wchodzące gładko między jego żebra. Czerwony materiał okrywający łoże zaskakująco szybko nabierał ciemniejszej barwy w towarzystwie metalicznej woni. Chłopak uniósł zaskoczone spojrzenie, patrząc na wstającego kochanka, jednocześnie czując, jak pierwszy szok mija, ustępując miejsca uczuciu zdrady i zbliżającej się śmierci. Szarpnął za ostrze, pozwalając posoce spływać na piach, przeciekać przez palce...podniósł się, by po chwili upaść na kolana, gdy krew wypełniła także jego usta.
   Do ich namiotu zaczęli wchodzić obcy mu ludzie, spoza ich karawany w charakterystycznych, arabskich galabijach. Rozejrzał się zdezorientowany, by ostatecznie skupić spojrzenie na Urielu.
Dl-...dlaczego...? - Spytał, krztusząc się krwią.
Dlaczego, pytasz? - śmiech, który zagrzechotał w jego uszach, lodowaty i okrutny, na pewno nie należał do jego kochanka. - Może po to, byś cierpiał? Po to, by wszystko skończyło się jak najszybciej, drogi Raguelu? - klęknął przed nim, zaciskając palce na jego szczęce.
- האם אני לא רוצח וגם מאהב גדול* ? 
   Podniósł ostrze z ziemi i szybkim ruchem utkwił je w jego klatce piersiowej. Poczuł, jak krew się wylewa z przebitego serca, które z każdym uderzeniem zbliżało go do śmierci, przed oczami pojawiły się mroczki, w uszach, po za jego bezdusznym śmiechem zaczęło mu dzwonić...upadł, ukrywając twarz w piachu, czując, jak drobne kamyczki ranią nagą skórę, jak ci, którzy weszli do namiotu wbijają kolejne i kolejne ostrza....jak cudze ramiona nim potrząsają, tylko pogarszając jego krwotok...
   Poderwał się gwałtownie, łapczywie wciągając powietrze, by zaliczyć jednocześnie zderzenie czołowe z Kookie. Automatycznie przyłożył ręce do czoła, rozcierając obolałą skórę w miejscu uderzenia i głośno przeklinając w kilku językach, czego nawet nie zauważył. Zauważył to jednak młodszy i nie miał wątpliwości, czego objawem to jest - odrodzenie było coraz bliżej, a to oznaczało...zbliżające się kłopoty. JungKook ostrożnie położył obie dłonie na jego ramionach, zmuszając go tym samym do spojrzenia mu w oczy.
Co jest, do cholery? Nie można do ciebie nawet podejść, kiedy wołasz o pomoc? JungKook poprawił włosy, udając, że także odczuwa ból.
- ...co? Gdzie...gdzie ja... gdzie karawana, piasek...? Gdzie...kto.... rudzielec potrząsnął głową, starając się wyciągnąć z niej potrzebne słowa do ułożenia pytania. jednakże, zamiast wyrazów, do jego jaźni powróciły obrazy. Gdzie...gdzie jest Taehyung...?! Dzisiaj rano on...ja...
Proszę, uspokój się...powiedz mi najpierw, co się tutaj stało.
Nie ma na to czasu! Gdzie jest Taehyung?! Potrzebuję go, ja...on mi musi to wytłumaczyć.. Wyszedł nad ranem. - przez gardło anioła łatwo przeszło kłamstwo, którego dosyć szybko pożałował, widząc nieco przerażoną minę Hoseoka. Musiał załatwić kilka spraw, nawet moich owoców nie zdążył zjeść.
...co?J-Hope nie wierzył w to co słyszy. Przecież...to, co się działo o poranku...te wszystkie rzeczy...czy to były tylko zwidy? Powoli zaczynał odczuwać coraz głębszy strach...czy to możliwe, że powoli tracił rozum? - Jak to możliwe...jak... - schował twarz w dłoniach, ciężko oddychając. - JungKook, ja...potrzebuję pomocy...chyba tracę zmysły.
   Z troską pogłaskał rudzielca po głowie. Było mu go zwyczajnie szkoda. A wiedział, że nie będzie lepiej...niestety, nie miał dla niego dobrych wieści...a to, co miało nadejść, było jeszcze bardziej wymagające, nie tylko dla Uriela, ale także dla jego ukochanej duszy.
Posłuchaj mnie. Możemy ci pomóc, ale to nie będzie przyjemne. - powiedział cicho po dłuższej chwili, wsłuchując się w drżący oddech J-Hope'a.
Jak...? Nawet nie wiesz, co się ze mną dzieje...od tygodni...te obrazy, uczucia...potrzebuję lekarza.
Wydaje mi się, że nie będziemy potrzebować lekarza. - obcy głos rozbrzmiał w pomieszczeniu, wywołując ciarki na plecach starszego. Szybko odnalazł jego źródło w niewysokim, młodo wyglądającym chłopaku, zajmującym miejsce na skraju jego łóżka. Kolejny znajomy głos...należący do osoby, której kompletnie nie poznawał. - Witaj, Raguel. Zapewne mnie nie pamiętasz, ale to nie potrwa długo. Przyszedłem, by rozwiać mgłe. Jestem Razjel, ale póki nie wrócimy do naszego Domu, możesz mi mówić Jimin.
___________________________________________
* Czyż nie jestem mordercą i wspaniałym kochankiem?
** Raguel - archanioł zemsty, oskarżyciel istot niebiańskich
*** Azazel - anioł śmierci ; Abbadon - anioł zniszczenia.
**** fresk znajdujący się w Wersalu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2