20 lut 2017

Your wings, my soul - feather (II)


   Pierwszą jego myślą było - "ile wypiłem i kiedy to zrobiłem?". Podniósł się z podłogi, czując się tak, jakby balował przez ostatnie tysiąclecie i teraz przechodził karę za przerwę w tym piciu, mianowicie - kaca. W głowie mu się kręciło, żołądek robił kolejne fikołki, nogi miał jak z waty, a skórę oblały zimne poty. Z trudem się poruszył, wszystkie jego kończyny wydawały się podejrzanie miękkie, jakby podczas snu ktoś podał mu w kości kwas. Co to miało być? I dlaczego tak cholernie to bolało...czyżby, po raz kolejny, dostał nie ten lek, co trzeba? Czy może to był efekt leków? Eh...kto wie. Brał ich tyle, że niemal zapomniał, na co poszczególne są. Chociaż to był pierwszy raz, kiedy po wizycie w szpitalu stracił przytomność. Pewnie skończy się to kolejną wizytą u lekarza...ale co zrobić. Przecież nie zmieni swojego ciała na inne, chociaż bardzo by chciał. Drżącą dłonią wygrzebał z kieszeni telefon i zapisał w kalendarzu konieczność odwiedzenia szpitala następnego dnia. Zasłonił ręką oczy i starał się uspokoić swój oddech. Po chwili jednak zrozumiał, że coś jest nie tak. Przecież upadł na podłogę...a tymczasem leżał sobie wygodnie na łóżku. Czując delikatny przypływ strachu, poderwał się do siadu, co przypłacił urywanym okrzykiem bólu. Jęknął, starając się uspokoić kręcący dookoła świat. To nie było łatwe, jednak kilkanaście minut z głową miedzy kolanami podziałało kojąco na jego błędnik.

- Nie powinieneś się ruszać. Za to na pewno musisz przyłożyć lód. - usłyszał od drzwi.

- Mm...JungKook? - kiedy tylko mroczki zniknęły mu sprzed oczu, spojrzał w stronę drobnego chłopaka, który właśnie przekroczył próg jego pokoju.

- A co, spodziewałeś się Świętego Mikołaja? - zaśmiał się, kładąc mu na kolanach woreczek z lodem. - Powiesz mi, dlaczego spałeś na podłodze, tuż przy drzwiach wejściowych?

- Gdybym wiedział. - mruknął w odpowiedzi, przygładając grzecznie lód do czoła, na którym już dawno uformowała się ogromna śliwka. - Podasz mi leki? I tak już minęła pora ich przyjęcia.

- Wszystko przygotowałem. Woda i pudełeczko czekają na szafce nocnej. Tylko proszę, nie wylej. Świeżo zmieniłem pościel.

   Gdy tylko chłopak wyszedł, Hoseok westchnął ciężko. Chociaż był od niego młodszy, Kookie zachowywał się jak przykładana matka. Zmieniał pościel, gotował obiady, sprzątał, robił pranie...i w sumie, nie wiedział dlaczego. Prawie zawsze był w domu, prawie nigdy nie wychodził...tylko czasami leciał do tego swojego śmiesznego przyjaciela, na którego każde zawołanie był (nie, żeby było ich jakoś wiele). Tak właściwie, to często łapał się na tym, że nie pamiętał, w jaki sposób trafili na siebie i jakim cudem zamieszkali razem. Na dobrą sprawę, wszystko co miał J-Hope zostało kupione przez JungKooka. Ubrania, książki, płyty, sprzęt do nagrywania, leki...nawet to mieszkanie - ogromny apartament z zajebistym widokiem, także należało do niego. Mieszkał na swoim i zawsze miał mnóstwo kasy, chociaż raper nie przypominał sobie, by kiedykolwiek mówił coś o jakiejś pracy czy forsie od rodziców. Hoseok podejrzewał, że po prostu trafił na jakiegoś zbuntowanego paniczyka albo dziedzica jakiejś tam super-prężnej-i-zarabiającej-tony-pieniędzy firmy, a jego obecne życie to ostatnie lata wolności. Nie przejmował się tym jakoś zbytnio - żyło mu się dobrze, a za każdym razem, gdy startował do jakiejś pracy, od razu słyszał, że jego stan zdrowia go dyskwalifikuje. Dodatkowo, gdy JungKook słyszał o tym, że szuka pracy, potrafił na życzenie zalać się łzami i wyrzucać sobie, że nie stara się dość dobrze, co skutkowało wyrzutami sumienia i łapówką w postaci naparzaniu kosmitów na konsoli.
   Gdy lód zaczął się topić, bezceremonialnie odłożył go na podłogę i wziął pudełko z lekami, wysypując na dłoń pokaźny zbiór tabletek w każdym możliwym kształcie i rozmiarze. Gdyby ktoś postronny się temu przyglądał, bez wątpienia mógłby pomyśleć, że codzienne branie leków to tak naprawdę próby samobójcze. Wzdychając niechętnie, wrzucił do ust naręcze kapsułek i popił wszystko kilkoma dużymi łykami wody. Kiedy skończył się wykrzywiać i przeklinać na smak, który pozostał w jego ustach, ostrożnie wyszedł ze swojego pokoju i ruszył w stronę kuchni, czując nagle ogromną potrzebę przetrzepania zawartości lodówki. Zanim jednak tam doszedł, zauważył w przestrzeni między kanapą, a podłogą dziwny kształt. Nie ukrywając, był tak przyzwyczajony do perfekcyjnego porządku, utrzymanego przez młodego, że widząc jakiś paproch i to wcale nie mały, który szpecił sterylną wręcz czystość salonu, został wprawiony w niezłe zaskoczenie. Kilka sekund później, marszcząc mocno brwi, trzymał w ręku ogromne, czarne pióro z pojedynczym paseczkiem bieli. Wydawało się...takie znajome. Tylko nie potrafił sobie przypomnieć, skąd je znał. Gdzieś w odległej części jego pamięci odrodził się obraz ogromnych, białych skrzydeł, jednak co one miały z tym czarnym piórem wspólnego? I od kiedy to zajmował się podglądaniem życia ptaków? J-Hope wpatrywał się w nie jeszcze kilka minut, delikatnie gładząc biały pasek, jakby to miało pomóc w szukaniu opowiedzi. W tej jednak chwili z antresoli zszedł JungKook, który, widząc obiekt w jego dłoniach, niemal momentalnie zjawił się w przy nim i wyrwał mu je z rąk. 

- Okej, to było jedno z tych twoich dziwnych zachowań, których nigdy nie zrozumiem, tak? - Starszy, wprowadzony niemal w szok, przyglądał się, jak Kookie chowa do sekretarzyka stojącego w jego pokoju pióro, jakby to był conajmniej święty Graal. - Leżało pod kanapą, myślałem, że to jakiś śmieć...

- Musiało wylecieć, jak rano przeglądałem rachunki. - bąknął, popychając go w stronę kuchni. - Z resztą, nie ważne, to tylko taka tam głupia pamiątka. Zapomnijmy o tym. Chcesz coś zjeść? Nie zrobiłem obiadu, ale możemy zamówić pizzę. Albo chińszczyznę. Albo coś włoskiego. Albo coś z tego baru nad rzeką Han. Albo...

- Ej, spokojnie. Chcesz mnie utuczyć? I coś się nagle taki nerwowy zrobił...znowu dzwonił ten twój chłopaczek?

- To nie jest mój "chłopaczek". Nie mów tak o nim. - JungKook, wciąż dziwnie nerwowy, zaczął zamawiać jedzenie. Kiedy się rozłączył, spojrzał na swojego współlokatora. - Będziemy mieli gościa. Na jakiś czas zatrzyma się u mnie mój przyjaciel z dzieciństwa. Nie będzie to dla ciebie problemem?

- I tak mam przerwę wiosenną. Przynajmniej będzie z kim sobie pogadać, gdy ty będziesz latał do chłopaczka.

- Prosiłem, byś tak nie mówił! Naprawdę, jesteś niereformowalny. - chłopak westchnął, kończąc swoją wypowiedź dojrzałym tonem ojca, który ze smutkiem patrzy, jak jego jedyny syn, zamiast podrywać dziewczyny, woli naparzać w jakiegoś RPG'a. - Przygotowałem dla niego pokój gościnny, więc pudła ze sprzętem do nagrań wyniosłem do piwnicy. Mam nadzieję, że to nie problem.

- Spoko. I tak już prawie niczego nie nagrywam.

- Wykorzystaj czas wolny, zamias snuć się jak duch po domu i wychodzić tylko do szpitala. Nagraj coś, wydaj nowy album, może zorganizujemy jakieś wystąpienie. Mój przyjaciel uwielbia muzykę, na pewno znajdziecie nić porozumienia.

- Łatwo powiedzieć. - mruknąłem, wyciągając z lodówki karton z mlekiem.

~*~

   Marut nie pozostawił mnie na długo w kraterze. A może raczej dla mnie wydawało się to jedynie chwile. Moje ciało nie mogło się jeszcze dostosować do moich zmysłów, natomiast mój umysł nie potrafił się tak szybko odnaleźć w ludzkim postrzeganiu. Wszystko jednak wydało się łatwiejsze przy pomocy bożego posłańca, który, z dużą dozą cierpliwości, tłumaczył mi zaskakująco zawiłe zasady używania tego ciała tak, by nikt nie zauważył, że to tylko naczynie, w którym zamknięta jest istota boska. Gdy tylko zrozumiałem jego instrukcje, przyszedł czas na drugi etap lekcji, polegający na pokazaniu mi, jak korzystać z anielskich zdolności, by nie zniszczyć ludzkiej powłoki. Nie spodziewałem się ilości trudności, na jakie natrafiłem. Mimo wszystko jednak i to udało mi się opanować, dzięki czemu szybko opuściliśmy pogożewisko zrobione przeze mnie.
   Marut zaprowadził mnie do miejsca, które miało stanowić dla mnie "tylko przystanek". Trafiłem, jak się okazało, do podziemnej rezydencji Raziela. Nigdy nie zastanawiałem się, co robią anioły po Upadku, jednakże okazuje się, że życie wśród ludzi, choć trudne i pełne niedoskonałości, nie mija im w znurzeniu - raczej w ogromych bogactwach i ludzkich przyjemnościach, choć jest to, w moim mniemaniu, samotne życie. Patrząc na korytarze wykute w hebanowym marmurze i przyglądając się z uwagą kolejnym elementom wystroju, dostawałem nie tylko świadectwo przepychu, ale także obraz mijającego czasu. Obrazy sprzed wieków, zrobione niekiedy na specjalne zamówienie, pierwsze tomy najróżniejszych ksiąg, oprawionych w skóry zwierząt i ludzi w akcie połączenia sacrum z profanum, rzeźby, uratowane przed pochodem rabusiów. Kalejdoskop pojęć o ludzkiej interpretacji Nieba,
Biblii, śmierci, ale i spraw przyziemnych, takich 
jak piękno i miłość. Dzieła najróżniejszych twórców, kultur i wyznań, zdobiące drogę ciemnym korytarzem wydawała się wędrówką po ludzkim żywocie. Piękną wędrówką, naznaczoną swoistą tęsknotą za ideałem i samotnością jednostki.
   Zatrzymałem się na chwilę przy jednym z obrazów, dotykając palcami ramy. "Pejzaż z upadkiem Ikara" Petera Bruegel'a. Uśmiechnąłem się jedynie kącikiem ust. Przyglądałem się Razielowi, gdy nakazał namalować ten obraz. Nie rozumiałem, po co anioł zarządał dzieła, przypominające o koszmarze Upadku. Nie mogłem pojąć formy ukazania go w ten sposób. Jednakże teraz, patrząc na niego z obecnej perspektywy, wydawał się taki klarowny...jakie to zaskakujące. 

- Życie na ziemi zmieniło się, odkąd ostatni raz chodziliśmy między śmiertelnikami. - Marut stanął za mną i delikatnie dotknął mojego ramienia, patrząc na obraz. - Przede wszystkim musimy cię ubrać i nadać nowe imię. Nasze już nie są popularne. 

   Spojrzałem na niego z delikatnym grymasem na twarzy, wchodząc za nim do przestronnej sypialni, utrzymanej jak wszystko, w odcieniach czerni i bieli, przerywanej jedynie kolorowymi plamami obrazów. Boży posłaniec stanął przed ogromną, hebanową szafą i zaczął wyrzucać ubrania w moją stronę. Z całej zbieraniny kolorowych tkanin wybrałem zwykłe, czarne spodnie i czarną koszulę, zerkając na siebie w lustrze, by sprawdzić, jak wyglądam. W religii utarło się, że anioły to istoty czyste i bezgrzeszne, ale stanowiło to kompletny stek bzdur. Niezależnie od tego, jak na to patrzeć, byliśmy pierwszą generacją, przed ludźmi i, tak naprawdę, to my staliśmy się początkami grzechu. W nas pierwszych utworzyła się zazdrość i pycha, a później...było już tylko gorzej, zwłaszcza, od kiedy On zamknął się w swoim zamku i zapadł w trwający wieki Sen. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy kolejne anielskie kręgi zaczeły walczyć o wpływy i władzę...ta walka trwała znacznie dłużej, niż powinna, jednak nikt nie był w stanie jej zatrzymać. Przez to, między innymi, tyle aniołów Upadło. 
   Spojrzałem na swoje długie włosy i posłałem aniołowi zamkniętemu w ciele młodego chłopaka niemal błagalne spojrzenie. Nic nie mówiąc, rzucił w moją stronę nożyczki, które złapałem w locie, jednocześnie przybliżając się do lustra. W następnej sekundzie kolejne blond kosmyki opadały wokół mnie na podłogę, tworząc niewielkie spiralki. Przyciąłem je na wysokości linii szczęki i przekazałem pałeczkę Marutowi, nieco lękając się jego uśmiechu. Kiedy już skończył, nic więcej nie mogłem zrobić, ale i tak uznałem, że coś takiego, jak fryzura to najmniejsze zmartwienie. W końcu, odrosną, jak pocieszał mnie sprawca "modowej tragedii". Nie przejmowałem się tym i w milczeniu wziąłem wręczoną mi listę imion. Wybrałem takie, które wydawało mi się łatwe do wymówienia i zapamiętania, a potem przyglądałem się, jak młody wyczynia cuda na komputerze, fałszując dla mnie dokumenty. Kto by się spodziewał, że anioł będzie do tego zdolny? Najwidoczniej dużo czasu spędził wśród ludzi. Poczułem ulgę z faktu, że mnie znalazł. Bez niego mógłbym...mieć problemu. A tak miałem wsparcie...i miejsce, do którego mógłbym wrócić.
   Kiedy było już po wszystkim, zostałem zabrany na zakupy oraz na wypróbowanie lipnych dokumentów. Wszystko przebiegło gładko, nikt nic nie zauważył, a Marut był zadowolony ze swojej pracy. Zachowywał się jak dziecko, obdarzone słodyczami. Uśmiechnąłem się sam do siebie na tą myśl. Powoli zaczynałem się aklimatyzować w tym nowoczesnym społeczeństwie. Zaczynałem rozumieć jego mechanizmy, o których myślałem, że są dla mnie czymś oczywistym. Cóż, każda istota na tym świecie może nauczyć się czegoś nowego.
   Marut zaprowadził mnie do swojego domu, z którego korzystał na co dzień. Wjazd windą sprawił, że moje ciało poczuło się się dziwnie lekkie. Chłopak wytłumaczył mi, że im wyższa wysokość, tym lepiej się czujemy, zwłaszcza świeżo po upadku. Na myśl od razu przyszła mi wieża Babel, dzięki której ludzie próbowali sięgnąć Nieba...kto by pomyślał, że ja sam, tak jak oni, będę tego chciał. Wydawało się to takie..abstrakcyjne. Nie do zrozumienia. Że też coś takiego spotkało boży ogień...
   Zatrzymaliśmy się na ostatnim piętrze. Trzymając naręcze toreb, czekałem, aż posłaniec otworzy drzwi. Jednakże, kiedy tylko przekroczyłem próg, poczułem, jakby w moje ciało uderzyła fala gorąca. Spojrzałem na Maruta, który tylko się uśmiechnął, wchodząc w głąb, podczas kiedy ja mógłbym uchodzić za kamienną figurę, które zdobiły posiadłość Raziela. Mój oddech drżał i nie mógł się uspokoić, a kolejne uderzenia, wcześniej cichego serca, wydawały się niemal przebijać przez klatkę piersiową. Zanim jednak zdążyłem zadać pytanie o to, co się, do cholery, dzieje, do przedpokoju, z wnętrza apartamentu, wszedł ktoś jeszcze.

- Oh, już wróciłeś, JungKook? - delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy, zanim spojrzał na mnie. - To twój przyjaciel? No cóż, od teraz będziemy współlokatorami. - podszedł do mnie, zaburzając percepcję widzenia i zdolność do oddychania. - Jestem Jung Hoseok, ale możesz mi mówić po prostu J-Hope. A ty jesteś...?

- Taehyung. Kim Taehyung. - Marut mnie wyręczył, pchając do przodu, bym ruszył dalej niż odległość kroku od drzwi. - Troszkę z nami spędzi. Dbaj o niego, dobrze~?

2 komentarze:

  1. Czekam na kolejny rozdział ;)

    cnbluestory.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. whaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaat że jak, że on to on?!
    ach moje feeeeeeelsy @.@ (przepraszam, ża niespójność komentarza, ale no nie mogę)

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic Credits: 1, 2